Pobieżnie przejrzałem wykaz służbowych wyjazdów posłów obecnej kadencji. To zestaw zdumiewający, który każe postawić sporej części naszego parlamentu jako pierwsze pytanie „Gdzie wy do cholery znajdujecie tak drogie połączenia”.
Po wyrzuceniu panów Hofmana, Kamińskiego i Rogackiego z PiS sprawa nie jest wcale zakończona. I nie chodzi mi o to, że teraz wspomnianymi powinny zając się stosowne organa. Mam nadzieję, że to, co bardzo łatwo udało się w przypadku trzech posłów PiS, równi łatwo uda się w odniesieniu do reszty naszych polityków.
Kiedy w mediach pojawiły się relacje o hiszpańskiej eskapadzie młodych polityków PiS i ich małżonek, wiedziałem, że kwestia czasu jest, kiedy stanie one tematem pasków najbardziej oglądanych stacji telewizyjnych.
Może to i niemoralne ale wyrasta nam Przemysław Wipler z promilem alkoholu we krwi na symbol bezsilności obywatela w starciu z władzą, która ponad prawo i uczciwość stawia jakieś tam polityczne interesiki.
Groźba procesu, z jaką do organizatorów wystawy poświęconej Powstaniu Warszawskiemu (jednym z organizatorów jest Muzeum Powstania Warszawskiego) zwrócił się krewny czy potomek Rainera Stahela, pełniącego w 1944 a więc także w czasie Powstania Warszawskiego funkcję wojskowego komendanta miasta Warszawy to w mojej ocenie oczywiste pokłosie pewnego rodzaju polityki historycznej, który od jakiegoś czasu na wyścigi uprawia się w Polsce. Tego rodzaju, w którym swe miejsce znajdują książki panów Zychowicza i Ziemkiewicza czy produkcje w rodzaju „Pokłosia”.
Kryminalna sprawa Romana Polańskiego, po raz kolejny ekshumowana w powszechnej świadomości za sprawą amerykańskiego wniosku o zatrzymanie reżysera i sprawa ewentualnego wyrzucenia Sławomira Nowaka z klubu PO wspólne mają w zasadzie to tylko, że wzięły się ze złego zachowania obu panów. W różnej rzecz jasna skali bo gdzie obnoszącemu się z luksusowym zegarkiem Nowakowi do Polańskiego, co ma za uszami rzecz grubo poważniejszą.
Funkcjonowanie obok siebie ogółu obywateli i bytu zwanego „władzą” jest dychotomią tyleż odwieczną co nieśmiertelną. Próba odesłania jej, jako wstydliwego i szkodliwego anachronizmu w niebyt zakończyła się groteskową wymianą klasy panującej z racji urodzenia na branych nie zawsze wiadomo skąd „przedstawicieli”, których „ustami” obywatel mógł demokratycznie pić szampana.
Korzystając z faktu, że wielki sukces Polski na szczycie klimatycznym jeszcze nie przesłonił tematu nr 1 ostatnich dni, pozwolę sobie jeszcze raz (ostatni mam nadzieję) wrócić do niego. Donald Tusk, po nieproporcjonalnie długim w stosunku do oczekiwań milczeniu zabrał głos w sprawie ostatniego zamieszania z Radosławem Sikorskim.
Jeśli jeszcze przez kilka dni czołowi politycy PO będą twierdzić, że nie było spotkania Tusk – Putin, że sprawa Sikorskiego jest zamknięta jego oświadczeniem, że sobie przypomniał, że nie pamięta, zrobi się naprawdę ciekawie. Bo równocześnie trwał będzie research przekazu z tamtego okresu, ujawniający coraz ciekawsze ślady tego, czego nie było.
Po opublikowaniu przez portal „Politico” zwierzeń (oczywiście nieautoryzowanych, nadinterpretowanych i, jak zapewne się wkrótce dowiemy, wyjętych z kontekstu) Radosława Sikorskiego trzeba zupełnie inaczej spojrzeć na sekwencję działań, które odpowiadający za Polskę, jej bezpieczeństwo i międzynarodowe relacje podejmowali już po tej rozmowie. Jakby ich nie oceniać, nie można tym działaniom odmówić spójności i logiki.