Problem nr 1 - mięso w PRL (3)

 |  Written by Godziemba  |  0
W latach 80. nielegalny handel mięsem osiągnął olbrzymie rozmiary.
 
 
      Dużym źródłem zaopatrzenia dla nieoficjalnego rynku był przemysł mięsny.
 
 
       Rozmiary takiego procederu ujawniła kontrola w katowickich Zakładach Mięsnych, gdzie w „magazynie poubojowym ujawniono zeszyt podręczny, w którym pracownicy magazynu dla własnej orientacji prowadzili ścisłą ewidencję liczby i rodzaju wycięć”. Tylko w okresie od kwietnia do czerwca 1981 roku dokonano „12 360 wycięć w otrzymywanych z uboju półtuszach, co stanowi około 11,9% ogółu półtusz, przy czym dziennie ilość wycięć wahała się od 17 do 242 przy średnim dziennym uboju 500–550 sztuk trzody”.
 
 
       Nagminnie zwiększano przysługujący pracownikom przemysłu mięsnego deputat w naturze z 15 kg do nawet 24 kg mięsa miesięcznie. Próby ograniczenia uprawnień pracowników przemysłu mięsnego, podjęte w połowie 1982 roku, natrafiły na skuteczny opór.
 
 
       Dysponowanie tak deficytowym i cenionym produktem stawiało wszelkie zakłady mięsne w niezwykle uprzywilejowanej pozycji w stosunku do innych gałęzi przemysłu i usług. Kierownictwa tych zakładów przy aprobacie załóg prowadziły wymianę barterową z producentami innych poszukiwanych towarów.
 
 
      Dla producentów mięsa ważniejsze było zaspokojenie potrzeb pracowników i okolicznych mieszkańców niż państwa. Wykorzystywano w tym celu przepisy o tzw. ubojach selekcyjnych i sanitarnych zwierząt słabych lub rannych, z których mięsa nie trzeba było odstawiać do skupu centralnego. Jednak nieraz zdrowe sztuki zostawiano do własnego użytku, „selekcyjne” odsprzedając państwu.
 
 
      Wprowadzenie stanu wojennego nie wpłynęło na poniechanie tego procederu. Jak oceniano w sierpniu 1984 roku, PGR-y RSP zatrzymywały na własny użytek 30–40% hodowanych zwierząt, a  „uzyskane mięso i jego przetwory sprzedano w znacznych ilościach poza systemem reglamentacji pracownikom Państwowych Gospodarstw Rolnych, okolicznym mieszkańcom oraz agentom placówek gastronomicznych i ośrodkom wczasowym”.
 
 
      W ten sposób doszło do podziału społeczeństwa na dwie kategorie - posiadających lub nie dostęp do tego typu kanałów dystrybucyjnych. Pierwsi starali się okopać na dogodnych pozycjach, zażarcie ich broniąc. Drugim pozostawały bezskuteczne zazwyczaj protesty i szukanie źródeł dostaw na wsi lub u „baby z cielęciną”...
 

      Wszystkie większe miasta posiadały własne „zaplecze mięsno-nabiałowe”. W okolicach Warszawy były to początkowo Karczew (już podczas okupacji nazywany „Prosiakowem”), Nowa Iwiczna, okolice Radzymina, Wołomina i Wyszkowa. W latach osiemdziesiątych, m.in. dzięki rozwojowi komunikacji, trasy codziennego zaopatrzenia stolicy sięgały okolic Siedlec, Ostrołęki czy Radomia.
 
 
     W pierwszej powojennej dekadzie mięso przewożono do Warszawy korzystając  z wąskotorowych kolejek dojazdowych (karczewska, marecka czy grójecka). Gęsta sieć przystanków, niewielka szybkość i zazwyczaj współpracująca z pasażerami obsługa, na ogół również miejscowa, zapewniała handlarzom względne bezpieczeństwo.
 
 
     Sięgano też po sprawdzone już podczas I wojny światowej metody ukrywania kontrabandy — w bańkach na mleko czy w udawanej ciąży. Handlarki z Wyszkowa przewoziły w ten sposób nawet kilkanaście kilogramów cielęciny.
 
 
      Bardziej doświadczeni handlarze starali się więc korzystać raczej z usług PKS, która zastąpiła likwidowane od lat pięćdziesiątych wąskotorówki, autobusów dowożących robotników do miast czy z przygodnych samochodów, najchętniej służbowych, z rzadka kontrolowanych przez milicję. Autobusy były o tyle wygodne, że mogły się zatrzymać przed miejscem spodziewanej kontroli. „Stosowane w naszych działaniach tzw. blokady – napisano w raporcie - powodują, że handlarze wysiadają na wcześniejszych przystankach, ew. na żądanie, dla uniknięcia kontroli”.
 
 
      Hurtownicy korzystali z samochodów,  o ile bowiem autobusem lub koleją można było zabrać do kilkudziesięciu kilogramów towaru, samochodem nawet kilkaset. Na przykład w marcu 1984 roku funkcjonariusze MO z Wyszkowa znaleźli w jadącym do Warszawy aucie 217 kg wieprzowiny, w czerwcu — 179 kg cielęciny.
 
 
     Wykorzystanie samochodów umożliwiło poprawę warunków sanitarnych. „Są [...] i tacy - pisał w 1984 roku Marek Przybylik - którzy przyjeżdżają samochodem z lodówką, a w niej mięso elegancko przygotowane, według życzeń odbiorców, wedle zamówienia”.
 
 
        Przy tak specyficznym produkcie jak mięso niezwykle istotne było bowiem zaufanie do dostawców, stąd też  brała się niezwykła trwałość sieci dystrybucyjnych, a namiary na rzetelną „babę z cielęciną” były przekazywane jako najcenniejsze informacje. Również dostawcy zależało na utrzymaniu stałego i wypłacalnego kręgu odbiorców, którym dostarczali towar w umówionych dniach, miejscach oraz asortymencie.
 
 
      „Woziłam do szpitala na Spartańską [w Warszawie]. – wspominała jedna „baba” - Jak przyjeżdżałam, to lekarze i pielęgniarki lecieli po towar. Jak to zobaczył jakiś dyrektor, że to cielęcina, to wygonił i zapowiedział, że jeszcze raz zobaczy, to wezwie milicję. Wygonił, ale nie skrzywdził. Ja tam bywałam od przypadku do przypadku, ale byli tacy stali, co mieli w piwnicy metę, gdzie dzielili cielęcinę”.
 

      W połowie lat osiemdziesiątych milicja rozpoznała w centrum stolicy, gdzie były zarówno prywatne pawilony handlowe (na ul. Świętokrzyskiej), jak też liczne i różnorodne instytucje państwowe, około pięćdziesięciu handlarzy, stale je odwiedzających.
 
 
      Byli to zazwyczaj detaliści, prawdziwi hurtownicy koncentrowali się w okolicach bazarów, zwłaszcza bazaru na ul. Polnej, „obsługującego w znacznej mierze ekskluzywną klientelę spośród personelu ambasad, świata kulturalnego itp.”.
 
 
       „Z naszego rozpoznania wynika - informował funkcjonariusz MO - że jeden handlarz w rejonie bazaru ul. Polnej sprzedaje 3 razy w tygodniu mięso z dwóch cielaków [...]. Można przyjąć, że przy dobrej organizacji nielegalnego skupu i obrotu może w ciągu roku dokonać obrotu 200 cielakami. Zysk ze sprzedaży mięsa z 1 cielaka wynosi średnio 6–9 tys. złotych w zależności od pory roku. Przy uwzględnieniu dodatkowego zysku ze sprzedaży anonimowej skór cielęcych w punktach GS - „Samopomoc Chłopska” w cenie 600–700 zł jedna skóra, oraz podrobów roczny zysk handlarza przekracza lub może przekroczyć 1 mln zł. Odnotowano przypadek handlu za dewizy”.
 
 
 
CDN.
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>