Czy istniało „komando śmierci”? Kto prywatyzował akta SB? Komu i do czego służyły? Wywiad

 |  Written by Ursa Minor  |  0

wPolityce.pl: W końcówce PRL-u doszło do wielu zaskakujących zabójstw, które do dziś są niewyjaśnione. Opisuje Pan te historie w książce „Zabić. Morderstwa polityczne w PRL”, próbując jednocześnie odpowiedzieć na pytanie, czy w PRL działało „komando śmierci”. Istniało?

Dr hab. Patryk Pleskot, IPN: Mamy poważne trudności w zweryfikowaniu tej tezy. To jest więc hipoteza badawcza, którą sobie stawiamy. Żeby mówić jednoznacznie o tej sprawie, brakuje źródeł, świadków. Są pewne przesłanki, które mogę jako historyk analizować. Gorzej byłoby, gdybym był prokuratorem czy sędzią, ale ponieważ nie jestem, więc mogę uwzględniać również przesłanki. O podejrzeniach dotyczących „komanda śmierci” mówimy w przypadku śmierci księży w 1989 roku, Anieli Piesiewicz, czy Piotra Jaroszewicza. Powstaje pytanie, kto mógł chcieć ich zabić. Możemy bowiem wskazać, że nie były to zbrodnie czysto kryminalne, miały swoje motywy polityczne.

Kto zatem mógł chcieć tych śmierci?

Trzeba to analizować, skoro nie ma mowy o przypadkowych śmierciach, mordach w afekcie. Po tej analizie powstała hipoteza o „komandzie śmierci”. Jego istnienie sugerują zeznania świadków, którzy niezależnie od siebie zeznawali w rożnych sprawach, że w miejscu zabójstw księdza Niedzielaka, ks. Suchowolca, ale i Piotra Jaroszewicza widzieli podobną grupę osóbdwóch mężczyzn o charakterystycznych sylwetkach i kobietę. Taka grupa widziana była w czasie i pobliżu miejsc zbrodni. Mamy więc pewne przesłanki.

Są na tyle silne, by sugerować jakąś zorganizowaną grupę?

Pamiętajmy o kolejnej zbieżności. Mamy zaskakujące mordy polityczne w okresie transformacji. W takich momentach rozszerza się szara strefa. Na styku służb, środowisk przestępczych, w okresie chaosu powstają tendencje rozliczeniowe. Z dalszej przeszłości wskazać można na inną podobną sytuację - śmierć Bogdana Piaseckiego, który został zamordowany w 1957 roku, w chwili kryzysu aparatu represji.

Jaki cel mogłyby mieć morderstwa z okresu transformacji? Chodziło o likwidację jakichś świadków, czy zastraszanie?

Znów możemy mówić o pewnych hipotezach, na które nie ma twardych dowodów. W sprawie Piotra Jaroszewicza zapewne mogło chodzić o uciszenie osoby, która za dużo wiedziała. Być może ktoś się przestraszył, niekoniecznie w Polsce, że Jaroszewicz może wiedzieć za dużo. On sam to sugerował. Znamienny jest także sposób śmierci Jaroszewicza. On był poddawany wielogodzinnym torturom, ale jednocześnie miał skrępowaną tylko jedną rękę. Jakby miał coś wskazać… To sugeruje, że mogło tu chodzić o sprawę wiedzy czy materiałów trzymanych przez Jaroszewicza. On był bardzo skonfliktowany z Kiszczakiem i Jaruzelskim. On był internowany, mógł więc mieć jakieś interesy, by się mścić. Komuniści mogli czuć obawy.

Trudno poszukiwać takich samych motywów w przypadku śmierci księży Suchowolca, Niedzielaka i Zycha.

Komuniści mogli się chcieć mścić na księdzu Zychu czy Suchowolcu. W mojej ocenie decyzje o tych zabójstwach podjęto nie na najwyższych szczeblach, ale na niższych poziomach. Pamiętajmy, że obaj duchowni traktowani byli jako osobiści wrogowie esbecji. Ks. Zych za to, że – jak sądziła SB – był współodpowiedzialny za śmierć sierżanta MO w 1982 roku. Duchownemu grożono śmiercią od dawna. Jego mord był kumulacją szykan, jakich doznawał od lat. Podobnie było z ks. Suchowolcem, który sam siebie uważał za następcę ks. Jerzego Popiełuszki. On był też podobnie traktowany przez SB. Jego śmierć to również była kulminacja represji wobec niego. W tych dwóch przypadkach możemy mówić o osobistej zemście na wrogu. Kolejnym przykładem nieprzypadkowej śmierci jest sprawa mordu Anieli Piesiewicz. Ona została uduszona, a wcześniej skrępowana w ten sam sposób co ks. Popiełuszko. To było ewidentne nawiązanie do tej sprawy.

Co z ks. Niedzielakiem?*

Tu mamy mniej jasne motywacje. Duchowny nie był mocno zaangażowany w opozycje, miał przejść na emeryturę. Jednak był zaangażowany w walkę o prawdę dot. Katynia, a poza tym był wieloletnim proboszczem parafii przy warszawskich Powązkach. Być może widział wiele z rzeczy, które się na tym cmentarzu działy.

Mógł wiedzieć, co działo się np. na Łączce?

Wiemy dziś, że na Powązkach działy się rzeczy, które władze PRL-owskie mogły chcieć ukryć. Mamy mordy polityczne, w których pojawiają się podobne zeznania. To nakazuje się zastanawiać nad istnieniem grupy czy grup, która mściła się i uciszała ludzi niewygodnych dla władzy. Często jednak jesteśmy zdani na domysły. Możemy łatwiej dziś wskazać, jak ktoś został zamordowany, możemy odtworzyć każdy ruch, ale nie możemy znaleźć zabójców. Jest wiele znaków zapytania, dlatego pisząc swoją książkę często nie mogłem stawiać „kropki nad i”.

Sądzi Pan, że w tej sprawie w ogóle kiedyś poznamy prawdę? Jeśli takie komando działało można sądzić, że to jedna z większych tajemnic PRL-u.

Nie ukrywam, że jestem pesymistą w tej sprawie, choć sprawa „szafy Kiszczaka” dowodzi, że różnie może być… Zawsze jest szansa, że dowiemy się czegoś nowego i w tej sprawie. Jednak jest to mało możliwe. Upływ lat, zmowa milczenia, niszczenie dowodów to obiektywne trudności w weryfikacji pewnych hipotez i badania okoliczności pewnych zdarzeń czy właśnie zabójstw. Boję się, że śledztwa, jakie się toczą w tych sprawach, zakończą się umorzeniem z powodu niewykrycia sprawców. Chciałbym się mylić.

Wspomniał Pan o „szafie Kiszczaka”. Przez lata mówiono, że gdzieś są tajne archiwa po SB. Widać, że one istnieją. Z jak powszechnym mechanizmem możemy mieć do czynienia? Takich zbiorów może być dużo?

Znów jesteśmy skazani na poruszanie się niczym we mgle. Na pewno w czasie transformacji mieliśmy do czynienia z brakowaniem i kopiowaniem akt SB. Oba te zjawiska ogarnęły spore rozmiary. Jest rzeczą logiczną i racjonalną, że oficerowie starych służb chcieli się zabezpieczyć. A że mieli okazję i możliwość, pewnie prywatyzowali niektóre materiały. To zresztą typowe nie tylko dla reżimów komunistycznych. W państwach demokratycznych takie praktyki też mają przecież miejsce. Proces prywatyzacji był zapewne tak samo częsty jak proces niszczenia akt.

Możemy mówić o zaplanowanej akcji?

Nie demonizowałbym. Mieliśmy do czynienia z poważnym chaosem, w czasie którego podejmowano również nieprzemyślane kroki. Zdarzało się, że palono także rzeczy niepotrzebnie, zaś zostawiano w archiwach jakieś poważne i mocne sprawy.

Zna Pan taki przykład?

Mieliśmy taki przypadek ws. Przemyka. Materiały ze śledztwa znaleziono w szafie u jednego z oficerów, który o nim zapomniał. Ile takich szaf, jak „szafa Kiszczaka” kryje się w różnych zakątkach Polski? Trudno przesądzać. Być może, że teraz po aferze wokół Kiszczaka i Wałęsy mają miejsce jakieś pożary… Na chłodno patrząc ludzie byłej bezpieki na pewno chcieli się zabezpieczać. A akta SB były do tego idealne. Można sądzić, że takich archiwów jest więcej.

Dlaczego archiwa SB mają wciąż taką moc? Od ponad 20 lat o nich debatujemy, wiele osób było poddawanych lustracji – przez media czy na drodze oficjalnej, jednak temat wcale nie stał się obojętny dla Polaków.

Zamieszanie wokół Wałęsy wskazuje, że ludzie żyją historią. To nie jest tak, że trzeba mówić o przyszłości, że historia nie jest ważna. Historia jest ważna, sprawy rozliczenia, ocen PRL-u, ale i III RP, są ważne. Ludzie tym żyją. Szczególnie, że jest oczywiste, że te materiały z SB mogą być wykorzystywane. Jeśli jakiś oficer zatrzymał sobie akta ludzi, którzy w III RP robią karierę, to wiadomo, że taka osoba może być szantażowana. To również dość typowy mechanizm wykorzystywania materiałów służb. Pytanie jaka jest skala tego zjawiska, skala problemu. Boję się, że tego się nie dowiemy. Musielibyśmy wiedzieć, ile materiałów zostało sprywatyzowanych oraz jak wielu ludzi dotyczą. To nie możliwe, więc nie możemy wiedzieć, na ile „spuścizna operacyjna SB” determinowała wybory polityczne w III RP.

Sądzi Pan, że gdybyśmy to ustalili historię trzeba byłoby pisać na nowo?

To pytanie o historię alternatywną. Można się zastanawiać, czy III RP wyglądałaby inaczej. Może lustracja w 1992 roku by się udała… Trudno spekulować, jak Polska mogłaby wyglądać. Uważam, że nie można lekceważyć znaczenia służb, ale też nie przeceniałbym ich. Pamiętajmy, że ani KGB, ani CIA jeszcze na początku 1989 roku nie przewidziały, że w ciągu dwóch lat cały blok wschodni się rozpadnie. Opozycja też tego nie przewidziała. Trudno opowiadać, jak mogłaby wyglądać inna Polska. To nieweryfikowalne hipotezy.

Mówiąc o prywatyzacji akt SB wiele osób wskazuje, że ich kopie, a może i oryginały, są w Moskwie. Rzeczywiście tak jest czy to raczej tezy publicystyczne?

Na pewno nie należy sądzić, że wszystkie akta czy kopie były wysyłane do Moskwy. Tego było za dużo. Jednak pamiętajmy, że w PRL-u funkcjonowała podległość służb polskich wobec sowieckich. Jeśli Rosjanie czegoś chcieli, to na pewno od służb PRL-owskich to dostali. Przesyłanie informacji z Polski do Moskwy funkcjonowało. To nie ulega wątpliwości. Trzeba też pamiętać, że ZSRS miała swoją agenturę w społeczeństwie, ale i w aparacie represji, SB, czy „wojskówce”. Rosjanie nie tylko wierzyli komunistom, ale i prowadzili własne działania wywiadowcze na terenie PRL-u, również w obozie władzy. Te dwa źródła zasilały Moskwę w wiedzę i materiały o tym, co działo się w PRL. Te materiały zapewne gdzieś są.

 

http://wpolityce.pl/polityka/282765-tylko-u-nas-jak-mordowala-komuna-czy...

5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>