Partycypacja podatkowa

 |  Written by Gadający Grzyb  |  6

Czas złotych żniw dobiega końca - pora wreszcie uregulować rachunek za lata eksploatacji.

Po podatku bankowym, który opisywałem tu ostatnio, rząd PiS – zgodnie z wyborczą obietnicą – zabrał się za opodatkowanie sklepów wielkopowierzchniowych. Tutaj jednak zaczynają się schody. Pierwotnie nowa danina miała mieć postać podatku obrotowego w wysokości 2 proc. dla wszystkich sklepów o powierzchni powyżej 250 m2. Tu jednak larum podniosły polskie firmy, przekonując, że taka forma zagrozi im w konfrontacji z zachodnimi gigantami handlowymi. Dlatego rozważane są propozycje alternatywne – podniesienie limitu powierzchni do 400 m2, lub wprowadzenie podatku progresywnego przy ewentualnym zwolnieniu dla sklepów poniżej 100 m2. Każde z tych rozwiązań niesie ze sobą pewne ryzyko – np. wielkie sieci mogą zacząć inwestować w małe placówki, co ostatecznie dobiłoby rodzimych drobnych sklepikarzy. Ponadto małe sklepy sieciowe działają na ogół na zasadzie franczyzy – formalnie przedsiębiorcą jest Jan Kowalski prowadzący swojego „Żuczka”. Trzeba by zatem uściślić, że podatek pobierany byłby od obrotów w całej sieci franczyzowej – tylko jak odbiłoby się to na wspomnianym Kowalskim, czy sieć nie przerzuciłaby na niego kosztów? Z kolei kryterium wysokości obrotów – tak w wariancie progresywnym, jak i liniowym – mogłoby skutkować sztucznym dzieleniem sieci na mniejsze podmioty w ramach tej samej grupy kapitałowej. Jaki problem wymienić szyldy w „Biedronkach” na, dajmy na to, „Motylki” czy inne „Chrabąszcze”?

Z dwojga złego, chyba jednak progresywny podatek obrotowy byłby stosunkowo najbardziej skuteczny – tu jednak wiele zależy od skalkulowania spodziewanej kwoty do zapłacenia w konfrontacji z kosztami „parcelacji” sieci i promocji nowych „marek”. W każdym razie, coś zrobić trzeba, bowiem wielkie sieci handlowe, podobnie jak inne międzynarodowe koncerny, poczynają sobie w Polsce (i szerzej – w krajach naszego regionu) niczym w podbitej kolonii – mordując rodzimą konkurencję, wyzyskując na różne sposoby dostawców i transferując zyski za granicę. Dotąd obowiązywała u nas wolna amerykanka – w przeciwieństwie do wielu krajów Europy Zachodniej, gdzie funkcjonują chociażby regulacje dotyczące lokalizacji sklepów wielkopowierzchniowych, czy zakaz handlu w niedziele. W Polsce potężne lobby wielkich sieci jak do tej pory skutecznie blokowało wszelkie tego typu inicjatywy – przypomnijmy sobie jaki kataklizm gospodarczy wieszczono gdy wprowadzano zakaz handlu w dni świąteczne. Skutkowało to w ciągu minionego ćwierćwiecza agresywną ekspansją, której ofiarą padł przede wszystkim rodzimy handel. Przykładowo, w moim kilkunastotysięcznym miasteczku działa osiem sieciowych marketów spożywczych i do tego trzy przemysłowe. Łatwo sobie wyobrazić, jak odbiło się to na miejscowych drobnych przedsiębiorcach.

Efektem powyższego są nieustające złote żniwa. Dla handlowych gigantów Polska – głównie wskutek nieefektywnego i nieszczelnego systemu podatkowego – stała się de facto rajem podatkowym. Dość powiedzieć, że w 2014 r. 10 największych sieci handlowych w Polsce zapłaciło raptem 500 mln zł. CIT przy przychodach niemal 110 mld zł. Sieci tłumaczą się wysokimi wydatkami na nowe inwestycje, jednak gołym okiem widać, że mamy do czynienia z „optymalizacją” i to szytą wyjątkowo grubymi nićmi. Kilka miesięcy temu było głośno o analizie prof. Dominika Gajewskiego z SGH, który wyliczył polską lukę w ściągalności CIT na 46 mld zł rocznie, z kolei wcześniejsze szacunki Komisji Europejskiej przy okazji „afery Junckera” (wyprowadzanie zysków do Luksemburga) mówiły o 20 mld zł. W tym kontekście warto dodać, że sieci handlowe zanotowały w 2014 roku obroty w wysokości 168 mld. A zyski? Firma KPMG podaje w swym raporcie, że spośród 20 największych sieci 5 zanotowało w ubiegłym roku stratę, a w kilkunastu innych oficjalny zysk nie przekroczył 1,5 proc. Powszechną praktyką jest stosowanie tzw. cen transferowych, czyli arbitralnie ustalanych wewnątrz danej korporacji cen różnych dóbr, które są używane w rozliczeniach między podmiotami działającymi w różnych krajach – np. zagraniczną spółką-matką a krajową spółką-córką. W ten sposób można legalnie wyprowadzać zyski do centrali choćby pod postacią opłat licencyjnych (prawa do marki, logo itd.), przy bezradności fiskusa cierpiącego na dodatek na chroniczny brak urzędników specjalizujących się w tej tematyce. Ocenia się, że rocznie wyprowadzanych jest z Polski ok. 70 mld zł, w czym największy udział mają właśnie koncerny handlowe.

Podatek od sieci handlowych, to nie tylko doraźna potrzeba załatania budżetu i znalezienia pieniędzy na wyborcze obietnice socjalne w rodzaju 500 zł na dziecko, podniesienia kwoty wolnej od podatku, czy obniżenia wieku emerytalnego. Chodzi również o wyrównanie szans między podmiotami krajowymi a zagranicznymi, a nade wszystko – by wielkie, międzynarodowe koncerny zaczęły wreszcie łaskawie partycypować w funkcjonowaniu państwa na którym dotąd bezkarnie żerowały. Czas złotych żniw dobiega końca - pora wreszcie uregulować rachunek za lata eksploatacji.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/%E2%80%9Epomys%C5%82y-rodem-z-budapesztu%E2%80%9D-jednak-przejd%C4%85

http://blog-n-roll.pl/pl/te-ubogie-supermarkety

http://blog-n-roll.pl/pl/podatkowa-ruletka

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 51-52-01 (18.12,2015-07.01.2016)

5
5 (3)

6 Comments

Obrazek użytkownika Danz

Danz

Obawiam się, że hamowanie gospodarki chińskiej to zdecydowanie zła wiadomość dla Polski.  Tym szybciej należy uszczelnić system podatkowy, zakończyć "złote żniwa" i wzmocnić pikującą w dół polską giełdę. W międzyczasie trzeba dokonać  znaczących inwestycji w energetykę i przemysł zbrojeniowy (bo to nam, tak na prawdę zostało).  Wszystkie reformy muszą nastąpić w tym samym czasie, przy jednoczesnym hamowaniu gospodarki światowej i słabnięciu strefy euro.
Ostatnie 8 lat zostało zaprzepaszczone, fundusze z EU rozkradzione, a bizantyjska armia "urzędasów" będzie sabotować zmiany i cięcia w tzw. budżetówce.
Nadeszły ciekawe czasy.
Pozdrawiam.

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Jest jeszcze jeden aspekt - być może przyduszone podatkiem banki zaczną tracić na wartości, co otworzy drzwi do repolonizacji sektora finansowego. A t otwiera drogę do bardziej prorozwojowej polityki  - np. poprzez akcję kredytową ukierunkowaną na rodzimych drobnych i średnich przedsiębiorców. Szczerze mówiąc, właśnie na to liczę.
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika Danz

Danz
Pytanie kto to wszystko ogarnie, skoro łatać trzeba z zaciąganych kredytów, a sprzedać niewiele już można.
Pomóc nie da się, przy braku kasy, czego dowodem najnowsze informacje w sprawie frankowiczów:
http://wpolityce.pl/gospodarka/277843-pomoc-dostana-tylko-najbiedniejsi-...


Morawiecki proponuje, by w ustawie zastosować wskaźnik zadłużenia w stosunku do dochodu. Chodzi o to, by korzystne przewalutowanie kredytu z franków na złote, przysługiwało tylko osobom, którym rata kredytu pochłania znaczną część dochodów.

 

Szanowny Panie Ministrze

Odnosząc się do artykułu zamieszczonego na stronie radia RMF FM chciałem Panu przypomnieć, że od momentu powołania Rządu RP pracuje Pan dla obywateli a nie dla korporacji bankowych. W związku z tym żądam (jako osoba, która Panu płaci wynagrodzenie) odwołania tych nikczemnych słów dotyczących komu będzie przysługiwała możliwość skorzystania z ustawy.

pozdrawiam, Jarek K.

Polecam.

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Zobaczymy co ostatecznie się urodzi - ale wśród "frankowiczów" narasta przekonanie, że zostali przehandlowani za podatek bankowy.
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Przepraszam za kryptoreklamę, ale bez konkretów sie nie obejdzie:

1. "wielkie sieci mogą zacząć inwestować w małe placówki". Już to robią. Carrefour-express parę lat temu wyciągnął swoje macki na cała Warszawę. To jest pleśń, której trudno się pozbyć. A asortyment tych sklepików równie kiepski, jak carrefoura wielkopowierzchniowego. Czyli strategia Carrefoura jest taka, by trafić do klienta masowego, bo "i tak zawsze ktoś kupi". Taka jest specyfika Warszawy, gdzie wszystko jest byle jak, bo klient zawsze się znajdzie, choćby przyjezdny.

2. Problem tkwi nie tylko w podatkach, ale i w strukturze hurtowni i piekarni. Małe sklepy nie mają szans konkurować jakością towaru, bo taka dajmy na to Biedronka sprowadzi oliwę za 14 złoty czy olej winogronowy za 15 prosto z Portugalii. Ta oliwa jest lepsza i co gorsza tańsza o 40% od oliwy w małym sklepiku. Jak pyta się właściciela małego sklepiku, dlaczego czegoś tam nie ma w ofercie, to odpowie że "nie było w hurtowni". A jeździć po Polsce i sprowadzać dobry towar z daleka nie opłaca się. Przykładowo, koncentraty pomidorowe firmy hektor czy wojna są w Warszawie trudne do kupienia, bo... "nie ma w hurtowni". I tak dalej...

Jakaś "dywersyfikacja" rynku hurtowego jest niezbędna. Tu też rządzą wielkie korporacje typu Sellgros.

3. "Warzywa w Biedronce są super". Nie wiem jak warzywa, ale np groszek jest rewelacyjny i o 1/4 tańszy. No i tu mamy kolejny problem. Świetnie zarządzana firma globalna doskonale wie czym podbić serca klientów. Sąsiadujący z Biedronką Topaz próbuje sie ratować ekspansją topaz-express, czyli zabija małe sklepiki, by odkuć sie na Biedronce. Dodajmy, że Topaz to jakoby "polski kapitał" (na Podlasiu porządni ludzie twierdzą, że to kapitał postkomunistyczny, a nie polski).

Więcej notek tego samego Autora:

=>>