O drewnie Yoko Tawady

 |  Written by Andrzej Pańta  |  0
YOKO TAWADA
 
O drewnie
 
Pod koniec grudnia odwiedziłam miasto Cho–Chi–Minha i Bangkok. Nie odwiedziłam mego ojczystego miasta Tokio, ponieważ na to nie wystarczyło czasu. Nie byłam smutna z tego powodu. Bowiem to, czego mi brakuje, znajduję raczej w innych miastach azjatyckich aniżeli w Tokio. Być może zależy to od tego, że nie chcę uświadomić sobie dokładnie, czego mi potrzeba. „Potrzebować” także nie jest właściwym słowem, bowiem niczego mi nie brakuje. Miasto Hamburg ma wszystko, czym mogę cieszyć się w Hamburgu. Mimo tego chętnie jeżdżę do Azji z powodu tego uczucia, które określam jako „radość z ojczyzny”. Radość z posiadania ojczyzny nie jest wyzuciem z ojczyzny. Jest to radość, jaką odczuwa się wtedy, gdy nowym spojrzeniem patrzy się na własną ojczyznę.
Stąd w czasie tej azjatyckiej podróży spotkałam się znowu z jedną rzeczą z mego dzieciństwa, która prawie wyparowała ze świadomości podczas mego długiego pobytu w Niemczech. Jest to choinka z plastyku, która jest ozdobiona licznymi, małymi fantazyjnymi figurkami i łańcuchem świateł. Wprawdzie także w Niemczech spotyka się czasem plastykowe drzewka, ale nie są bardzo lubiane. Używa się ich tylko jako namiastki prawdziwego drzewka. Przy azjatyckim drzewku z plastyku ma się uczucie, że ono musi być z plastyku, gdyż stawia się je po to, aby uczcić plastyk jako swego rodzaju przejaw boskości.
W Europie przy używaniu plastyku odczuwa się poczucie winy, prawdopodobnie dlatego że plastyk nie jest wytwarzany ze złota. W Azji plastyk nie jest grzechem pierworodnym.
Także łańcuch świateł przy azjatyckiej choince gra inną rolę. Nie jest on dekoracją drzewka. Raczej przejawem świętości jest sama elektryczność. Wprawdzie łańcuchy świateł istnieją także w Niemczech, ale oddziałują powściągliwie, jakby same wiedziały, że wolno im odgrywać tylko uboczną rolę. W punkcie środkowym zawsze ma się znajdować piękno naturalnej choinki. Niekiedy drzewko jest ozdabiane prawdziwymi jabłkami albo czerwonymi świeczkami. Często zatrzymuję się przed ozdobioną choinką i podziwiam estetykę niemieckiego drzewa kultowego.
Choinka stała się popularna w Tokio przed około 30 laty, nie bez wpływu rozpowszechniającego się przy tym chrześcijaństwa. Jest to być może porównywalne z miłośnikami sztuki w Europie, którzy zbierają posążki Buddhy nie wierząc w buddyzm. Ich przejaw boskości nazywa się sztuką.
W Niemczech także choinka nie zawsze była popularna jak dzisiaj. Byłam zaskoczona, gdy przeczytałam, że na początku XIX wieku na berlińskim targu bożonarodzeniowym piramidy świateł występowały pięć razy częściej niż choinka. Piramida świateł, drewniana konstrukcja ze świecami na rozmaitych stopniach, jest — jeśli tak się chce — krokiem dalej od natury aniżeli choinka. Lecz może być też tak, że ludziom piramida świateł wydawała się wówczas naturalniejsza niż prawdziwa choinka. Jak w ogóle mogę rozumieć zwycięstwo choinki nad piramidą świateł? Czy kult drzewka jest fenomenem współczesności?
Przypominam sobie dwa zdania, które nasmarował ktoś na drzwiach toalety na uniwersytecie w Hamburgu. Wówczas jako początkująca studentka czytałam starannie każde zdanie, jakie rzuciło mi się w oczy. Pierwsze zdanie brzmiało: „Bóg umarł”, drugie zaś: „Niemiecki las umiera”. Zatem pierwszy Pan już nie żyje, lecz drugi leży jeszcze w agonii. Wówczas po raz pierwszy uświadomiłam sobie historyczną sukcesję: Najpierw idzie chrześcijaństwo, potem przychodzi kolej na kult drzewka.
W mieście Ho–Chi–Minha odwiedziłam kilka świątyń i zobaczyłam tam elektryczne posążki Buddhy: Dokładnie jak automaty do gry, jakie często znajdują się w niemieckich kawiarniach dworcowych, małe kolorowe światła migotały na tablicy za głową Buddhy i pokazywały geometryczne wzory. W Bangkoku restauracje z daniami makaronowymi, sklepy ze środkami czyszczącymi albo biura podróży w każdym przypadku mają swe posążki Buddhy, które są dokładnie tak ozdobione łańcuchem świateł jak drzewko bożonarodzeniowe. Płynąca elektryczność, gigantyczna, niewidzialna rzeka, strumień energii: Domy w mieście do szczętu mogą być zburzone w ciągu jednej jedynej wojny, ale tej elektrycznej rzeki nie można unicestwić. Nie znika, lecz wciąż zmienia się w jakąś inną postać.
Plastik i elektryczność odcisnęły na moim dzieciństwie obraz wielkiego miasta. Ciało wielkiego miasta nie składało się dla mnie ani z budowli ani z ulic. Żyłam raczej w bezpostaciowej masie ludzi, prądu elektrycznego i plastyku. Plastyk ucieleśnia szybki, nieskończony wzrost, który nie zna zmęczenia — tak jak zajączek wielkanocny w Niemczech. Kiedy widzi się jedną lalkę z plastyku, wiadomo, że podobne lalki egzystują już w tysiącach egzemplarzy i że mnożą się w dalszym ciągu.
W mieście Ho–Chi–Minha widziałam na wielu ulicach niezliczone małe taboreciki. Kobiety i mężczyźni siedzieli na tych taborecikach i pili słodką, mocną kawę. Taboreciki te były z czerwonego, zielonego lub żółtego tworzywa sztucznego.
W Bangkoku na regale jednego sklepu papierniczego widziałam szereg elektrycznych ostrzówek do ołówków. Gdy byłam dzieckiem, właśnie wśród uczniów zapanowała moda na posiadanie tych aparatów. Ale lubiłam mój scyzoryk, którym ostrzyłam nie tylko ołówki, lecz wycinałam na nich także litery. Ołówek był dla mnie magicznym kawałkiem drewna. Dzisiaj piszę nie tylko ołówkiem, lecz także komputerem, którego ciało składa się z plastyku i elektryczności. Ma dokładnie podobne zabarwienie co mój jasnoszary kot.
Jest pewien zwyczaj w Niemczech, który podoba mi się szczególnie: Puka się w drewno trzy razy, aby uniknąć nieszczęścia. Prawdopodobnie każdy kawałek drewna jest drzwiami wiążącymi nasz świat z bogami drewna. Puka się do drzwi i prosi się bogów drewna o opiekę. Szczególnie często puka się w drewno podczas pracy na komputerze, na przykład gdy wypowiedziało się coś takiego jak: „Z pewnością nie wymaże teraz całego tekstu!” Bowiem właśnie podczas pracy komputerem często dotyka takie nieszczęście, które pojawia się niezawodnie i jest nie do przewidzenia jak katastrofa naturalna. Wówczas mogą nam już pomóc tylko bogowie drewna. Kiedy komputer stoi na drewnianym biurku, ma się drewnianą powierzchnię do pukania. Ale co robią urzędnicy w biurach, którzy na komputery mają stojaki z metalu. Stąd wydaje się być sensowne wbudowanie do klawiatury drewnianego klawisza. Wówczas, zawsze kiedy słychać zbliżające się nieszczęście, trzy razy można by nacisnąć na ten klawisz.
 
 
Przełożył Andrzej Pańta
 
 
Yoko Tawada urodziła się w 1960 r. w Tokio. Od 1982 r. mieszka w Hamburgu. Studiowała literaturoznawstwo w Tokio i Hamburgu. Literacka nagroda promocyjna miasta Hamburga w 1990 r. Nagroda literacka Gunzô-Shinjin Bungaku Shô (Japonia) 1991, AkutagawaShô 1993, Lessing–Förderpreis 1994.
W formie książkowej opublikowała: Tylko tam gdzie jesteś niczego nie ma, 1987, Kąpiel, 1989, Gdzie zaczyna się Europa, 1991, Sanninkankei (po japońsku), 1992, Obce z puszki, 1992, Inumukoiri (po japońsku), 1993, Arufabetto no kizuguchi (po japońsku), 1993, Gość, 1993, Żurawia maska promieniująca nocą, 1993, Mątwa na podróż, 1994.
W Polsce jej utwory ukazywały się w FA–arcie, Pograniczach, Kartkach, Kresach.
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>