"Peoś" - "P-8" okiem syna

 |  Written by Kazimierz Suszyński  |  1

           Minęło 35 lat odkąd rozmawialiśmy po raz ostatni. Potem pozostały monologi, wspomnienia, rocznicowe msze św., z rzadka jakaś nieoczekiwana fotografia, wizyty na cmentarzu. Już znacznie później przyszło mi wertować papiery, spotykać ludzi (z tym zawsze miałem problemy), sklejać zapamiętane sytuacje i frazy, próbować rekonstruować zdarzenia.

           Moje wcześniejsze zapieranie – przecież od szczenięcych lat, świetnie rozumiejąc sytuację w zdominowanej przez sowietów Polsce, szczyciłem się Jego postawą, trzymałem to jednak bardzo „w sobie”, nie dając poznać, Boże broń, wypytując – ileż w ten sposób umknęło, a Jemu musiało doskwierać. Tego nie naprawię.

          Umierał ponad pół roku. Często wówczas czuwałem w szpitalu. Łakomie, ale niezbyt natarczywie, starałem się wyciągać informacje, wspomnienia. Porażone ośrodki mowy i nerwy twarzy sprawiały ogromne kłopoty z mówieniem. Rozmowy na salach ogólnych były trudne, wycieńczające. W pewnym momencie zdawało się już, że pokona tę niemoc – tym bardziej nie chciałem aby odczuwał, że wyciągam przedśmiertne wspomnienia. Obiecywałem sobie, że najbliższe lato – 1980r. - poświęcę na objazd białostockich terenów i rozmowy z ludźmi, nawet wstępnie uzgodniłem plany z kolegą. Po kilku tygodniach wszystko znów się załamało i swoistą radość dawały już tylko kolejne dni kontaktów i opieki nad coraz bardziej wycieńczonym.

5 grudnia 1979r. nadeszła śmierć i podobnie jak, szybki wówczas, rozwój wydarzeń, przekreśliła wiele planów.

Trochę z życia „P-8”, „Litwina” - Leona Suszyńskiego.

               Urodził się w ubogiej wielodzietnej rodzinie (w sumie miał ośmioro rodzeństwa). Było to 10 kwietnia! 1920r. w Białymstoku. Trzy miesiące później właśnie tam, jadący w ślad za bolszewicką hordą, PolRewKom (Marchlewski, Dzierżyński, Unszlicht, Kon etc.) ogłosił utworzenie Polskiej Republiki Rad. Choć krwawe rządy skończyły się już po miesiącu, to trwale zapisały się w świadomości tamtejszych mieszkańców.

          Leon ukończył gimnazjum Zygmunta Augusta. Uzdolniony zwłaszcza w kierunkach ścisłych (przekonałem się o tym rozpoczynając studia) świetnie radził sobie w szkole, pomagał kolegom i udzielał korepetycji. Z tych czasów wyniósł świetną znajomość niemieckiego. Rwał się do nauki, ale musiał przerwać, zarobić na dalszą edukację i wspomagać rodzinę. Do wojny ukończył 1. klasę liceum. Ten niezaspokojony pęd do wiedzy pozostanie i będzie powracał w przyszłości.

          Wiosną 1939r., wobec narastającego zagrożenia, w Polsce rzucono hasło tzw. żywych torped. 19-letni Leon zgłosił się na ochotnika – nawet przechodził jakieś wstępne rozpoznanie. Pomysłu jednak nie rozwijano. Potem był wrzesień – niezmobilizowany do WP, z grupą Przysposobienia Wojskowego znalazł się wśród obrońców Grodna. Choć wydostał się stamtąd cały, to jednak okaleczony na przyszłość. Wkrótce, w wyniku naturalnej śmierci – co odtąd wyjątkowe w tej rodzinie – utracił swego ojca.

          Od początku 'pierwszego sowieta' pracuje utrzymując osieroconą rodzinę, a jednocześnie działa na rzecz wywiadu tworzącej się konspiracji (stąd ps.'P-8'). Po wejściu Niemców zostaje tłumaczem przy niemieckiej żandarmerii, co bardzo podnosi skuteczność działań wywiadowczych. Do pomocy wciąga członków rodziny. W 1942r. dochodzi jeszcze służba w „egzekutywie” - KeDywie. W przeciągu roku, uczestniczy w likwidacji kilkunastu agentów gestapo. Wielkanocą 1943r., podczas kolejnej akcji, został prawdopodobnie rozpoznany i otrzymał rozkaz przejścia do oddziału partyzanckiego.

          Od maja przebywa w oddziale w Puszczy Knyszyńskiej, ale wkrótce, jako doszczętnie spalony w okolicach Białegostoku, zostaje przeniesiony do Uderzeniowych Batalionów Kadrowych. W roli partyzanckiego przewodnika z transportem broni przeprawia się do Generalnej Guberni dochodząc pod Warszawę. Wczesną jesienią wraz z „Uderzeniem” w ogniu nieustannej walki przechodzi na teren Nowogródczyzny.

          Po wielu latach kolega z walk partyzanckich okresu 1943-44, warszawiak, żołnierz „Uderzenia”, późniejszy łagiernik - Marek Kolendo - tak opisze wypowiedź świeżo poznanego „P-8”.

dodał, że w pracy podziemnej tkwi od października 1939 roku. - Wiesz we wrześniu 1939 oddelegowano nasze Przysposobienie Wojskowe do drużyn kolejowych, pociągaliśmy w transporcie. Los rzucił nas do Grodna... Długą chwilę milczał, potem ciągnął jakby z trudem. - Tego nie potrafię zapomnieć. Nie walki z czerwonymi ale egzekucji. Rozstrzeliwała lokalna milicja ludowa złożona w większości z młodych miejscowych Żydów i polskiej hołoty, szumowin i oprychów. Oswobodziciele tylko nadzorowali robotę. Do tej pory nie mogę zrozumieć, dlaczego szczeniaki, mieszkające od urodzenia w tym sympatycznym mieście, wymordowały tych ludzi z zimną krwią. Ilu ich mogło być przed wojną w jaczejkach komunistycznych? To wszystko jakoś we łbie mi się nie mieści. Bez jakichkolwiek pozorów sądu rozwalono ponad trzy tysiące żołnierzy i cywilów … Chciałbym uwolnić się od tych wspomnień … Dużo różnych rzeczy widziałem. Wtedy coś we mnie pękło. Dlatego znalazłem się w komórce likwidacyjnej, a to ciężka, trudna praca. Trzeba otępieć. Bo na co dzień straszne napięcie, worek nieszczęść ludzkich … Oddział w polu to całkiem inne życie, to naprawdę dla nas odpoczynek. Zimą może być trudno, ale teraz …”

Kiedy tak mówił nie mógł jeszcze wiedzieć, że Niemcy w odwecie aresztowali matkę i 11-letnią siostrę – Jadwigę – oraz 9 innych członków nieco dalszej rodziny. Wszystkich rozstrzelali na początku września 1943r.. 20.09.1943, w walce w okolicach Grodna ginie 19-letni brat Feliks. W tym samym czasie dwaj bracia (22 lata i 14 lat!!!) zostają okrutnie zamęczeni przez lewicową bojówkę żydowską tzw. „białych kożuchów”. Jak na ironię przeżyli: starszy brat, który miał szczęście być chorym na tyfus i siostra, krótko przedtem wywieziona na roboty do Królewca. Tych ciosów nie przesłonią, żadne późniejsze – skrajnie traumatyczne – doznania. Z brzemieniem, że oto sam żyje, a stał się przyczyną ich śmierci, pozostanie do końca.

          Niemal 10 m-cy na Nowogródczyźnie i Wileńszczyźnie, z czego większość w warunkach jesienno-zimowych, to czas odpowiedzialnej służby i dowodzenia ludźmi – drużyna, pluton. Wrogowie zróżnicowani: Niemcy, sowieccy partyzanci, lewicowe bandy rabunkowe, formacje Litwinów, oddziały RONA, a nawet białoruska policja. Bitwy, potyczki i zasadzki: Mociewicze, Piaskowce, Brzozowce, Burnosy, Bokszyszki, Traby, Kiena, Windziuny – to tylko niektóre z nich. Był też napad na bank w Lidzie. Tamtejsze zmagania kończy szturmem Wilna i udanym przebiciem z Puszczy Rudnickiej tożsamym z ujściem przed sowiecką niewolą.

Wiedziałem, że atak na Wilno był niezwykle trudny dla Niego jako dowódcy, żołnierza, jako człowieka. Znałem bardzo mało konkretów – nigdy nie chełpił się.

Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie udział plutonu „P-8” - naiwnie sądząc, że w tysięcznych masach był jakimś tam malutkim wycinkiem. Tymczasem przyszło mu prowadzić natarcie na miasto na jednym spośród ogólnej ilości trzech kierunków. Chyba najgorszym z możliwych.

(...)  Przed wymarszem kapelan batalionu, ksiądz „Oro”, udzielił partyzantom absolucji - odpuszczenia grzechów w obliczu śmierci.Po długim marszu batalion osiągnął wieś Góry. Poruszał się już wówczas w szyku bojowym. Na czele kolumny szła środkiem Czarnego Traktu l kompania ppor. „Szczęsnego” penetrująca jednocześnie lewą stronę drogi. Poprzedzał ją idący w szpicy Il pluton pchor. „P-8” składający się z drużyn „Kozica”, ,,Zaremby” i ,,Dowejki”. Za nim maszerował pluton „Protazego”, przy którym szedł ,,Szczęsny”. W odległości kilkudziesięciu metrów za kompanią szła prawą stroną Traktu 2 kompania ppor. „Jacka”. Za nią posuwała się 3 kompania „Olgierda” traktowana jako odwód. Wraz z nią znajdował się pluton łączności, część konnych oraz sztab. (…)

zaczerpnięte z monografii Kazimierza Krajewskiego - "Uderzeniowe Bataliony Kadrowe"; większy fragment opisu 

Z idących za „P-8” - dowódca „Szczęsny” - Stanisław Karolkiewicz – późniejszy prezes ZG ŚZŻ AK, „Kozic” - Stanisław Oleksiak – kolejny prezes ZG ŚZŻ AK (obecnie honorowy prezes). 
 

          Okres sierpień 1944 – maj 1945 przeczekuje ukrywając się – początkowo w Białymstoku, a potem u rodziny swojej mamy - na terenie Puszczy Knyszyńskiej. W czerwcu 1945 r. dowodzi plutonem w ramach Zgrupowania „Piotrków” Armii Krajowej Obywateli mjra Aleksandra Rybnika. W jednej z potyczek z NKWD zostaje ranny. Po rozwiązaniu Zgrupowania dowódca stawia go na czele samodzielnego oddziału samoobrony WiN co oznacza kolejne 20 m-cy walk z NKWD, bezpieką, KBW i MO. Melinowanie się w ziemnych bunkrach, zatrzymywanie samochodów i pociągów, rozbrajanie i sprawdzanie podróżujących, ochrona mieszkańców przed rabunkami, likwidacja funkcjonariuszy i agentów bezpieki - to wszystko było normą w działaniach leśnych. Ewenementem jest, że dzieje się to na obrzeżach miasta wojewódzkiego - kilka, kilkanaście kilometrów od szefostwa UB i silnej, a okresowo dodatkowo wzmacnianej, jednostki KBW. Przyległe tereny Białegostoku były wyjęte spod jurysdykcji, nie szła robota partyjna, donosicieli jak na lekarstwo i w dodatku zagrożeni, powstrzymana rabunkowa wycinka drzew, pobór do LWP. Obławom nie ma końca - bywa, jak przed referendum, że przez 3 dni 2000 żołnierzy rzucają „na bandę”, ale bywa i skromniej, że tylko dwustu ludzi, podzielonych na grupy, przez tydzień penetruje leśne ostępy i puszczańskie miejscowości. Za to gdy wracają, to na kilka dni wyjeżdża 600- lub 700-osobowa ekspedycja. Zasadzki stałe, grupy lotne, zaporowe oddziały i pancerne samochody na okalających drogach. „P-8” do ostatka trwa ze zdyscyplinowanym oddziałem, ponosząc znikome straty i mając wgląd w ważne szlaki wyjazdowe z miasta. Oddział wraz z Dowódcą dobrze zapamiętują resortowi  kronikarze i historycy. Jeden z nich, jeszcze w latach 80-tych tak podsumowuje:

(...)  Dobra znajomość dogodnego terenu i zamieszkałej tam ludności pozwoliły, mimo ogromnego wysiłku ze strony władz, przetrwanie i utrzymywanie się w tak długim czasie dość licznej bojówki kadrowej „P-8”, grasującej prawie bezkarnie w okresie 20-tu miesięcy.(...)

Ten ogromny wysiłek władz rzeczywiście odczuwali na bieżąco, nie wiedzieli jednak jaką wagę przywiązywano do ich likwidacji. Po dziesięcioleciach ze sprawozdań, słanych do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, możemy wyczytać:

(…) W celu likwidacji bandy „P-8” od dnia 30.X.46r. będzie kursował samochód Białystok-Sokółka i Białystok-Knyszyn z grupą operacyjną przebraną w cywilne ubrania.(...)”

To pierwsza linia autobusowa P8 z Białegostoku, uruchomiona na długo przed Polskim Busem.

Dostaje rozkaz i, wbrew zamiarom, 15.04.1947r. wraz z oddziałem stawia się w Sokółce przed komisją amnestyjną. To wyjątkowy dzień dla mieszkańców miasteczka. Na uliczkach pojawia się ok. pół tysiąca ludzi – dwa oddziały i siatka terenowa WiN. Część ludzi się raduje - wracają do swej naturalnej życiowej roli – jak myślą, uczniowie fotografują się z partyzantami – to często wujkowie lub starsi bracia. U wielu jest sporo rezerwy wobec "dobrodziejstw", zaś „P-8” jest przybity.

Na początku maja wraz z sanitariuszką „Orlicą” wyjeżdża do Wrocławia, gdzie w czerwcu biorą ślub, a w kwietniu 1948 rodzi się Grażynka. Wcześniej Leon kończy kurs księgowego i pracuje w Urzędzie Akcyzowym.

Tymczasem w Białymstoku nie odpuszczają. Naczelnik Wydz. I MBP (późniejszy literat) -  Wargin-Słomiński naciska i oczekuje wyników. Zatrzymywanych ludzi zmuszają do fałszywych oskarżeń. Burza pomysłów – współpracownik gestapo, prześladowca Żydów, oprawca z niemieckiej policji, zabójca sowieckich partyzantów, przechowujący broń niepoprawny bandyta, kontynuator zbrojnej walki z PRL.

Choć po ujawnieniu „Peoś” mieszkał i pracował najzupełniej jawnie, to dość długo przychodzi bezpiece ustalać miejsce pobytu Leona Suszyńskiego. Jesienią 1948r. udaje się – poznają adres.

29 grudnia 1948r. szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Białymstoku – mjr Szysz - zatwierdza plan operacji o kryptonimie „Śmierć”. Miała ona polegać na aresztowaniu Leona Suszyńskiego, ps. „P-8”, „Litwin”. W sylwestrowe popołudnie dwaj białostoccy ubowcy przy pomocy wrocławskich funkcjonariuszy, wtargnęli do mieszkania, zatrzymali „P-8” i przewieźli do WUBP we Wrocławiu aby, po Nowym Roku, dostarczyć aresztowanego do siedziby białostockiego WUBP. Tutaj przez 3 tygodnie nieustannie bito wypytując - nieskutecznie zmuszano do przyznania się do czynów niepopełnionych. Miało to pozwolić zebrać wstępny materiał do dalszego twórczego poprowadzenia śledztwa. Po „okresie adaptacyjnym” wrzucony został do więzienia, przy ówczesnej Szosie Południowej, z podstawionymi agentami celnymi. Teraz próbowano rozwinięć i tak już powymyślanych zarzutów. Towarzyszyły temu badania – proste, niezbyt wyszukane – bicie i tylko bicie. Przodownikiem pracy (takie to były czasy) był ppor. Gorczyca – prostak i cham, który wprost chełpił się, że wszystko zawdzięcza wyłącznie nowym porządkom. Biło wielu innych – całe stado - trudno dzisiaj z absolutną pewnością wymienić po nazwisku. Moją uwagę zwrócił natomiast, referent WUBP – Miklaszewski - może nie bił, wiem natomiast jak i jakie odpisy sporządzał na użytek sądu – z całą świadomością, kanalia. W grudniu 1949r. zapadł wieloletni wyrok. Komunistyczne więzienia – Białystok, Koronowo, Rawicz, Iława, Potulice, Barczewo – ich realia świetnie oddaje książka Janusza Krasińskiego „Twarzą do ściany”. Piekło tych lat w pewnych okresach pomaga przetrwać ukończony kurs księgowego – więzienia potrzebują wyuczonych kadr.

 

 

 

 

końcowy fragment laurki wystawionej przez kierownika Działu Spec. więzienia w Potulicach

Po wypuszczeniu, na mocy amnestii i rewizji wyroku nie może znaleźć pracy dającej utrzymanie rodzinie, a po niespełna roku dodatkowo trzeba jeszcze i mnie wyżywić.

           Wiosną 1957r. ma miejsce ekshumacja i uroczysty pogrzeb Generała „Wilka”. Tato jedzie na tę ceremonię. Na Powązkach spotyka wielu dawnych kolegów z okresu nowogródzko-wileńskiego. Dzięki temu po jakimś czasie znajduje pracę jako księgowy i może zacząć myśleć o upragnionym uzupełnianiu wykształcenia. Na początku lat 60-tych wciąga Mamę we wspólną naukę w liceum. Robią maturę, a potem studia ekonomiczne. Tacie to nie wystarczało i oczywiście, po uzyskaniu magisterium kształci się na kolejnych studiach podyplomowych – jednych, drugich. Jak zwykle nie dba o siebie, choć są niepokojące oznaki zapadania na zdrowiu. Nie chciał słyszeć o badaniach, leczeniu – poprzestawał na propolisie. Dobrze pamiętam piątek 18 maja 1979r. - mimo trudu był na rocznicowej mszy (Monte Cassino). W poniedziałek wieczorem, przeddzień imienin Mamy, wstał i upadł – nie był w stanie się ruszyć. Zabrało Go pogotowie, nigdy nie wrócił do domu.

                                    * * *

          Wielokrotnie po śmierci Ojca namacalnie odczułem swoistą opiekę – dobrze wspominali Go ludzie, których nie znałem, co owocowało okazywaną pomocą w nieoczekiwanych momentach.

Kilka lat temu przekonałem się też o, być może, ocalonym życiu - i to dzięki Jego niezłomnej postawie i działalności. Kiedy kończyłem studia wszystko wskazywało na to, że zostanę powołany do Szkoły Oficerów Rezerwy – nie wyobrażałem sobie złożenia przysięgi i uległości wobec prl-owskich dowódców – przymierzałem wiele desperackich scenariuszy. Tymczasem zostałem administracyjnie przeniesiony do rezerwy, ze stopniem szeregowego. Dopiero, w 2011r,, kolejny raz wertując bezpieczniackie dokumenty, znalazłem pismo, z wrocławskiego oddziału WSW do białostockiej SB, z zapytaniem o Ojca – przeczytałem całość, sprawdziłem daty i wtedy zrozumiałem o kogo WSW chodziło i dlaczego mi się udało.

                                     * * *

     Powyższy tekst - raczej osobisty - powstał z własnych ocen poznanych dokumentów, faktów, wspomnień i zaistniałych sytuacji. Trudność sprawiało przekazywanie spraw dla mnie oczywistych. Często wydarzenia niezbyt istotne dla tej opowieści prosiły się o pełne opracowanie - warte naprawdę całkiem efektownego przedstawienia bez utraty kontaktu z realiami. Osobną sprawą jest chyba bardzo słaba rozpoznawalność postaci Leona Suszyńskiego, nawet w środowiskach mocno przywiązanych do etosu ŻW. Jest w tym na pewno sporo mojej winy.


Polecam również:

Twarze ich widzę gdy mijam zakłady karne
Las Stocki znienacka
Oficjalny biogram "P-8"    
ze Słownika Biograficznego "Konspiracja i Opór Społeczny w Polsce 1944-56"  ( IPN 2007 )

 

5
5 (2)

1 Comments

Obrazek użytkownika Hun

Hun
Dziękuję Ci za tę opowieść o Ojcu... Tym bardziej, że jest to postać, która, jak sam piszesz, nie jest tak znana jak to byc powinno...

Nowogródczyzna, Wileńszczyzna... Z Twoją opowieścią przeplatają się teraz w mojej głowie opowieści 12-letniego wówczas Henia, który w tamtych czasach pobierał naukę krawiectwa u wędrownego krawca...  Zdarzało się, że Henio pokazywał drogę i prowadził leśnymi ścieżkami polskich partyzantów... A dokładnie kogo? Tego Heniowi już nikt nie mówił...

Pzdr,
Hun

"...And what do you burn, apart from witches?   - More witches!..."

Więcej notek tego samego Autora:

=>>