Niestosowne porównanie

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Użytkownikom wszelkich platform służących do dyskusji dobrze znane jest tzw. „prawo Godwina” głoszące „wraz z trwaniem dyskusji w Internecie prawdopodobieństwo użycia porównania, w którym występuje nazizm bądź Hitler, dąży do 1”. W praktyce często idzie za tym przekonanie, że osoba, która użyła owego porównania, jest automatycznie stroną przegraną w dyskusji. Rzeczywistość politycznej debaty i poziomu pogardy wobec przeciwników każe zweryfikować ten ostatni osąd, w niektórych przypadkach bowiem partyjna propaganda, powtarzana przez wynajętych trolli i bezinteresownych hejterów, od wypracowanego przez Niemców w latach 30-stych wzorca różni się głównie kwestiami technicznymi. W rozmowach o polityce bieżącej częściej oponenta próbuje się zmieszać z błotem porównywaniem go do współczesnych, autorytarnych przywódców, takich jak Władimir Putin czy Aleksander Łukaszenko. Zwłaszcza dopatrujący się w dzisiejszej władzy ciągot dyktatorskich lubią pisać o „drugiej Białorusi” czy „Putinowskich” rysach rządów bądź charakteru Jarosława Kaczyńskiego. Wobec rządów Platformy Obywatelskiej porównania te pojawiały się równie często, w dużej mierze zresztą ich uczestnicy sami na to sumiennie zapracowali. Niektórym jednak nie starczają satrapie z bliskiej zagranicy. Aby ostatecznie namalować grozę rządów nielubianej partii lub służalczość i zaangażowanie mediów w jej działania propagandowe, pozostaje jeszcze jeden, największy straszak.

Korea Północna. Na tyle egzotyczna, by nikt nie zastanawiał się, czy porównanie jest uprawnione i na tyle, by nie było jeszcze zgrane i na nikim nie robiące wrażenia. Nie doczekała się jeszcze swojego prawa Godwina. Tymczasem warto wgłębić się trochę w realia tego kraju, a następnie zrozumieć, że pisząc, jak rzekomo coś wygląda u nas „jak w Korei Północnej”, posuwamy się o krok za daleko. Nawet, jeśli przytaczamy tak jaskrawe przykłady naruszania standardów obiektywnego dziennikarstwa, jak w telewizji publicznej w ostatnich miesiącach rządów Platformy Obywatelskiej. Minimalnym poziomem wiedzy na temat Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej dysponuje prawie każdy, inaczej porównanie to nie byłoby tak nośne. Dla chcących wiedzieć więcej dostępnych jest sporo filmów pokazywanych dość często przez telewizje i książek wydawanych również przez polskie wydawnictwa. Są wreszcie, prezentujące jednak mocno wygładzony obraz, materiały wideo udostępniane przez podróżników, szukających przygody na koncesjonowanych wycieczkach. Temat jest niewątpliwie intrygujący i opisany dość obszernie, choć na pewno w sposób niepełny – często zwyczajnie nie wiemy, co dzieje się w Phenianie, nie mówiąc już nawet o północnokoreańskiej prowincji. Przypomnijmy sobie, jaki informacyjny szum panował kilka lat temu wokół egzekucji jednego z głównych tamtejszych rozgrywających, wuja Kim Dzong Una, Jang Song Thaeka. Portale gubiły się w domysłach, zwłaszcza na temat przyczyn egzekucji, lecz nawet jej sposób i dokładna data nie były do końca pewne. Sprawa rozgrzewała zaś opinię publiczną całego świata – rzucenie na pożarcie stadu wygłodzonych psów drugiej osoby w państwie rozpala wyobraźnię, nie tylko tych szczególnie goniących za sensacją. I tu dochodzimy do pierwszej wątpliwości natury etycznej. Usunięcie z partii, zawieszenie członkostwa, pozbawienie stanowiska – to przykrości, spotykające polityków, których drogi rozchodzą się u nas z macierzystymi partiami. Nieprzyjemne, czasem niesprawiedliwe, ale czy porównywalne?

Ostatnio ukazały się u nas dwie pozycje, w których zderzają się dwie Koree Północne: ta, której nie chcą i ta, którą chcą pokazać nam funkcjonariusze miejscowego reżimu. „Światu nie mamy czego zazdrościć” Barbary Demick to świadectwa osób, które miały tyle odwagi i szczęścia, by uciec na Południe. Christian Eisert w „Tygodniu w Korei Północnej” opisuje oficjalną wycieczkę, odbytą pod częściowo fałszywą (Eisert i jego towarzyszka ubiegając się o zgodę na przyjazd do KRLD zataić musieli fakt bycia dziennikarzami) tożsamością i czujnym okiem sympatycznych przewodników, uważnie słuchających wszystkich rozmów pary gości i śledzących ich każdy krok. Obraz oficjalny łuszczy się na każdym kroku: uderza sztuczność inscenizacji pokazów „zwykłego życia”, odwiedzany supermarket ma jedno piętro zapchane przypadkowymi towarami na użytek turystów, często gaśnie prąd, a zdjęcia można robić tylko w miejscach wskazanych przez przewodnika. Ten zatroszczy się nawet o ustawienie się z aparatem pod odpowiednim („najlepszym”) kątem. Trzymany pod kloszem turysta zauważy brak ruchu drogowego i ogólna pustkę przestrzeni miejskiej, urozmaicanej jedynie hasłami propagandowymi. Przybysz z Europy Wschodniej będzie wiedział, że jeżdżące po ulicach stolicy tramwaje sprowadzono z niegdysiejszych demoludów, by tu dożywały swoich dni, rozpozna bowiem wagony produkcji czeskiej kupione w dawnym NRD. Wagony 13N, skopiowane z tego modelu przez polskich projektantów, z ulic Warszawy zniknęły ostatecznie raptem trzy lata temu. W Korei Północnej turysta poczuje kult jednostki podczas obowiązkowego przeganiania po miejscach mocno nadętej pamięci i wymuszonego oddawania hołdu wszechobecnym portretom wielkich wodzów. Wreszcie ujrzy… wszechobecną ciemność.

Widzowie w Polsce ostatnio mieli okazje zobaczyć film dokumentalny „Pod opieką Wiecznego Słońca” w reżyserii Witalija Manskiego. Film Manskiego powstał w wyniku podstępu. Reżyser, który zdobył zaufanie Koreańczyków, nakręcić miał obraz zgodny z oficjalnym wizerunkiem kraju. Na jego potrzeby wykreowano całkowicie sztuczny świat – rodzinę, co do której nie jesteśmy pewni, że jest prawdziwą rodziną, rozmawiającą ze sobą dialogami napisanymi przez pilnujących całości bezpieczniaków, z rodzicami, którym w trakcie prac zupełnie bez skrępowania zmieniono legendę, kierując ich na nowe stanowiska w nowych miejscach pracy i córeczkę, zdolną i niezbyt szczęśliwą dziewczynkę, która jest w przeddzień przyjęcia do Socjalistycznej Ligi Młodzieży Kim Il Sunga (Kim Ir Sena). Przypomina się czwarty krąg piekła z „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego” Jacka Kaczmarskiego: „To moja droga z piekła do piekła,/Miasto, a w mieście przy bloku blok;/Wciągam powietrze i chwiejny z lekka/Już w czwarty krąg kieruję krok!/Do cyrku! Do cyrku! Do kina!/Telewizor włączyć – bajka się zaczyna!/Mama w sklepie, tata w barze,/Syn z pepeszy tnie aż gra!/Na pionierskiej chuście marzeń/Gwiazdę ma!” Program dla dzieci telewizja centralna nadaje codziennie o 17:30 czasu lokalnego. Składają się na niego „Aktywności Kochanego Wodza Kim Dzong Ila, filmy dokumentalne, magazyny…”, o czym dowiemy się z zakładki na stronie ambasady KRLD w Warszawie zawierającej ramowy program TV. Po bloku dla najmłodszych, coś dla rodziców – ” Dziennik telewizyjny, pogoda, Myśli Towarzysza Kim Dzong Ila; Aktywności Kochanego Wodza Kim Dzong Ila, magazyn sportowy, filmy fabularne.” Fraza „propaganda jak w Korei Północnej” prawie zawsze będzie więc mocno na wyrost.

Wspomniałem o ciemności. Pilnujący słusznej wymowy filmu Manskiego dbali o odpowiedni ton, słowa i zdania wypowiadane przez obserwowaną rodzinę, czy to w pracy, czy w domu. „Kimchi jest bardzo zdrowe. Zapobiega rakowi i starzeniu się” – córeczka chwali przy stole tradycyjną koreańską potrawę opartą na kiszonej kapuście pekińskiej i recytuje, ile należy jej spożyć dla uzyskania codziennej porcji witamin. Tata zachwyci się jej oczytaniem i mądrością. Scena powtarzać się będzie aż do osiągnięcia zadowalającego ukrytych w pokoju funkcjonariuszy efektu. Po skończeniu zdjęć, stół pełen tradycyjnych koreańskich potraw zostanie wyniesiony z pokoju. Mieszkanie, rzekomo należące do rodziny, będzie jej w widoczny sposób kompletnie obce, podobnie jak zakłady pracy. Najnormalniejsza, na pozór, szkoła szybko okaże się audytorium rozciągniętych na prawie cały dzień dwóch minut nienawiści, z Japończykami w roli potworów (przy czym, tak samo, jak w przypadku Niemców w propagandzie PRL, obsadzeni są w tej roli całkowicie zasłużenie) i bohaterskim Kim Ir Senem jako tym, który odwrócił losy wojen i zbudował kraj. W szkole, co uderza autora filmu, dzieci zdają się spędzać cały czas, to jednak specyfika regionu, nieobca choćby Południu, wzmocniona jednak przez komunistyczną rutynę i symbolikę. Klasa, podobnie jak pomieszczenia fabryczne i szkolne korytarze, jasna jest tylko tam, gdzie dociera światło słoneczne. W świecie totalnej inscenizacji nikt z kreatorów nie zauważa już, że półmrok i ciemność dla refleksyjnego widza z zewnątrz będą ważną informacją, dla nich to norma w kraju przerw w dostawach prądu. Nam mówi zaś tyle samo, co odgrywające swoje role dzieci i robotnice, czy zrezygnowany tłum, zatrzymujący się przed monstrualnymi wizerunkami kolejnych Kimów.

Wszechobecny mrok wspominają też bohaterowie wspomnianej już książki Barbary Demick. Opisując losy ludzi należących do różnych pokoleń i kast (wbrew deklarowanej równości społeczeństwo Korei Północnej podzielone jest na kasty według stopnia „pewności” rodzin według partii komunistycznej), przedstawia między innymi historię Mi-ran i Jun-sanga, którzy latami wieczorami wymykają się ze swoich domów, by spacerować po wyludnionej okolicy w absolutnej ciemności. „Racjonalne zużycie energii” – głosi jeden z nowszych, lecz wciąż wiernych socrealistycznej estetyce plakatów propagandowych. Bohaterowie Demick przechodzą przez jedno z tragiczniejszych wydarzeń z dziejów mocno doświadczonego koreańskiego narodu -  klęskę głodu pod koniec XX wieku. Wstrząsająca jest zwłaszcza relacja przedszkolanki, wspominającej śmierć kolejnych dzieci z grupy, którą miała pod opieką. Umierały zresztą nie tylko dzieci, głód zabierał ludzi ze wszystkich grup wiekowych i społecznych, może poza najwyższą partyjna elitą. Statystyczny nastolatek z Korei Północnej jest dziś kilkanaście centymetrów niższy od rówieśnika z Południa. Skalę biedy pokazuje fakt, że jedna z bohaterek, by uciec z obozu, do którego trafiła po nieudanej ucieczce do Chin, wydostała się jako łapówkę oferując własne, używane, lecz jeszcze w miarę nowe majtki. Sytuacja poprawiła się nieznacznie, gdy władze zaczęły pozwalać na drobny handel i przymknęły częściowo oko na przemyt towarów z Chin.

Skrajna nędza, kult przywódców, pełna kontrola i organizacja czasu czynią Koreę Północną wyjętą wręcz z wizji Orwella. Oficjalny komunizm miesza się tu z nacjonalizmem, według niektórych badaczy przejętym od znienawidzonych Japończyków. Charakterystyczna jest odpowiedzialność zbiorowa. Agenci wysłani na Południe wiedzą, że pozostawione w kraju rodziny są zakładnikami reżimu. Dramat i konflikt sumienia przeżywają z tego powodu uciekinierzy, którzy mają świadomość, jaki los spotkał pozostałą na Północy część rodziny. Za „błędy” ojców płaca dzieci i wnuki. Miejscowa tradycja w dużym stopniu sprzyja uznaniu takiego losu za naturalny przez większość społeczeństwa, izolacjonizm zaś znajduje oparcie w historii półwyspu. Wszelkie porównania pozostają wielkim nadużyciem, ponieważ nie ma na świecie drugiego takiego kraju.

Tekst ukazał się w październikowym wydaniu miesięcznika Nowe Państwo.
 


 
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>