Faszyzm czy sprawiedliwość?

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
„1 października 2017 roku zaczął się w Polsce faszyzm! Weszła w życie pierwsza represyjna ustawa odpowiedzialności zbiorowej.” – ogłosił na swoim Twitterowym profili pułkownik Adam Mazguła. Zaskoczył tym na pewno wielu swoich zwolenników, przekonanych, że polski faszyzm narodził się o wiele wcześniej. Skoro jednak w obronie sądów protestuje dziś mało osób, zaś nowy czarny protest jeszcze nie zdążył się zebrać, trzeba skupić się na własnych, uszczuplonych funduszach.

Mazguła nie jest sam. Co najmniej od grudnia resortowych emerytów wspierają politycy opozycji, również ci, którzy jeszcze w 2009 roku sami przeprowadzili kulawą, niepełną, lecz jednak mającą choć pozory dziejowej sprawiedliwości, dezubekizację. Od miesięcy czytamy o przypadkowych ofiarach – objętych nową, rzekomo nieludzką ustawą, dawnych powstańcach, zasłużonych sportowcach, sprzątaczkach, czy bibliotekarkach. Najbardziej łzawe historie okazują się często fake-newsami, jak było z nagłośnionym, ponoć bez sprawdzenia szczegółów, przez pracowników biura RPO, 95-letnim warszawskim weteranem. Prasa i portale pełne są informacji o rzekomych samobójstwach, jak można zrozumieć, z biedy – popełniane najwyraźniej z góry, gdyż ustawa wchodzi w życie dopiero teraz, zaś pierwszy motywowany ustawą przypadek odebrania sobie życia miał mieć miejsce w styczniu. Oczywiście niczyja śmierć nie może być tematem żartów, nie powinna stanowić jednak również amunicji w propagandowych, pisanych mocno na wyrost, manifestach. Nowe świadczenia funkcjonariuszy aparatu represji nie odbiegają rażąco od tych, jakie od lat otrzymują ich ofiary lub też zwykli obywatele, szarzy mieszkańcy PRL i III RP. Czasem ledwo wiążąc koniec z końcem, czasem protestując lub tylko cicho skarżąc się na swój los, niemniej – żyjąc. O ich godność i dobrobyt nie upominają się zatroskani dziennikarze, zaś politycy przypominają sobie o nich jedynie w trakcie kampanii wyborczych. Kolejnym symbolem niesprawiedliwej rzekomo zmiany, mają być zatrudnione przy instytucjach komunistycznej bezpieki bibliotekarki. Trudno jednak dopatrzyć się niesprawiedliwości w odbieraniu nie środków do życia przecież, a przywilejów, osobom, które swoją pozycję zawdzięczały świadczeniom pracy na rzecz instytucji, które po 1989 roku powinny zostać uznane za organizacje przestępcze. Praca dla SB w każdym charakterze, nawet jeśli nie prowadziła automatycznie do uczestnictwa w działaniach represyjnych wobec Polaków, nigdy nie była czynnością neutralną moralnie.

Generał Jerzy Stańczyk do historii przejdzie nie jako szef policji w latach 95-97, a starszy pan, żalący się na wiecu, że mając 80 lat „za dwa tysiące nie wyżyje”.  Tymczasem emeryturę w wysokości 2100- 200 zł w pierwszej połowie tego roku otrzymywała mniej więcej połowa osób, które weszły w wiek emerytalny. Skoro jednak ustawa odbiera ludziom godność dla samej zasady pokazania siły partii rządzącej”, jak mówi posłanka Nowoczesnej Kornelia Wróblewska, co z godnością milionów emerytów, utrzymujących się za podobne, lub niższe kwoty? Jej koleżanka, Joanna Schmidt,  „jako przewodnicząca Nowoczesnej”, zapowiada, że za dwa lata jej partia przywróci sprawiedliwość. Jaka jednak sprawiedliwość mieści się z zasadzie, że byli oprawcy, ich pomocnicy i najmłodsi koledzy, którzy nie zdążyli nikomu zaszkodzić tylko dlatego, że po drodze częściowo zmienił się system, podejmowali jednak pracę w instytucji krwawej i złowrogiej, otrzymywać mają emerytury większe, niż cała reszta społeczeństwa? „Poziom niesprawiedliwości, jakiej doświadczają te osoby jest skandaliczny i wstydliwy dla Sejmu RP" – mówi również bliska współpracownica Ryszarda Petru, najwyraźniej ignorując lub uznając za oczywisty majątkowy status tych osób, które nie czerpały korzyści ze współpracy z komunistycznym aparatem represji.

Pojawia się wreszcie argument o krzywdzie osób, które służbę rozpoczynały choćby w roku 1988, zaś większość dorosłego życia odsłużyły już w III RP. Traci on jednak wiele ze swojej mocy, gdy przypomnieć sobie, że ostanie znane mordy polityczne miały miejsce właśnie wtedy, gdy trwały już rozmowy okrągłego stołu. Do policji wczorajsi esbecy często przechodzili na rozkaz swoich przełożonych, z którymi pozostawali w mniej lub bardziej nieformalnych relacjach. W ostatnich miesiącach komunizmu bezpieka nie była bynajmniej strukturą schyłkową, pogrążoną w chaosie. Trwał werbunek nowych współpracowników, ludzi wysyłano na studia i placówki, zmieniały się zaś głównie akcenty – coraz częściej swoją przyszłość i bezpieczeństwo funkcjonariusze widzieli w biznesie. Wiele na ten temat mogliśmy przeczytać choćby w kolejnych tomach cyklu „Resortowe dzieci”, o odtwarzaniu się esbeckiej sitwy w strukturach policji wspominał również w „Spowiedzi psa” Dariusz Loranty.

Reforma wymiaru sprawiedliwości chwilowo utknęła w miejscu, trudno uznać bowiem, by przepychanki między próbującym w ten dyskusyjny sposób zaznaczyć swoją autonomię otoczeniem prezydenta, PiS i pozostałymi partiami popychały sprawę do przodu. Dobrze, że przynajmniej w sprawie sytuacji majątkowej ludzi dawnego systemu doczekaliśmy, jak się zdaje, sprawiedliwości. Trudno jednak nie niepokoić się rozdźwiękiem między środowiskami, dotąd traktowanymi jako części składowe tego samego obozu dobrej zmiany. Gdy prezydent Andrzej Duda mówi w wywiadzie, że nie powinniśmy oczekiwać od niego rewolucyjnych posunięć, bowiem Polacy wybrali go ze względu na jego umiarkowanie, część wyborców poczuć się może zdezorientowana. W kampanii wyborczej Duda był przecież kandydatem PiS, niezależnym, lecz wskazanym przecież przez Jarosława Kaczyńskiego. Jego kandydatura nie była wynikiem partyjnej dyskusji, tarć między frakcjami umiarkowanych i radykałów. Oczywiście wciąż chce się za dobrą monetę brać zapewnienia, że różnice dotyczą jedynie niektórych środków, nie – ogólnych celów.  Opublikowany kilka dni temu wywiad z Zofią Romaszewską wśród sympatyków rządu wzbudził mocno mieszane uczucia. Z jednej strony widać w nim wciąż tak potrzebną wspólnotę celów, być może nawet poczucie przynależności do jednego środowiska „dobrej zmiany” (które jednak, według Romaszewskiej, cierpi z powodu niepotrzebnej zapiekłości – czy to Jarosława Kaczyńskiego, czy sceptycznej wobec działań prezydenta „Gazety Polskiej Codziennie”…). Dawna opozycjonistka, która w ostatnim czasie wyrasta na jedną z kluczowych postaci w otoczeniu prezydenta, wydaje się wprost domagać się dymisji ministra Zbigniewa Ziobry. Ziobro, który jeszcze dwa tygodnie temu kreowany był na osobę, dążącą do jednoosobowej, dyktatorskiej władzy nad wymiarem sprawiedliwości, tym razem obrywa za to, że nie przeprowadza gruntownych reform tam, gdzie jest to już możliwe. Niezależnie od oceny ministra nie sposób uciec wrażeniu, że mamy tu do czynienia z jakąś osobistą antypatią, którą Romaszewska próbuje racjonalizować tym, co akurat przyjdzie jej do głowy, bez dbania o spójność zarzutów. Tymczasem to właśnie niedawna kandydatka PiS na Rzecznik Praw Obywatelskich, reprezentować ma prezydenta w dalszych pracach nad ustawą, co pokazuje, że cieszy się jego pełnym zaufaniem.

Pojawia się pytanie, czy nie stracimy przez te niezrozumiałe dla większości wyborców kuksańce najlepszego na przeprowadzenie zmian momentu? Poniedziałkowy poranek przyniósł kolejny sondaż, w którym PiS przekracza już 40% społecznego poparcia. Grzegorz Schetyna, którego w innym sondażu jako lidera PO wskazuje 6% respondentów (mniej niż Ewę Kopacz, o młodszych konkurentach nie wspominając) planuję powtórkę z wcześniejszych prób puczu, tym razem wprost powołując zespół koordynujący protesty. Protesty, na które w niektórych miejscowościach przychodzi mniej, niż 10 osób.

Artykuł ukazał się we wtorkowym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie"
5
5 (4)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>