Dlaczego współczesne religie nie walczą z kultem maszyn?

 |  Written by alchymista  |  0

W znanym satyrycznym opowiadaniu Stanisława Lema pt. Ze wspomnień Ijona Tichego – tragedia pralnicza, dokonuje się nie tyle bunt maszyn, ale raczej rewolucja myślenia. Ludzie zaczynają postrzegać maszyny jako istoty wyższe i próbują się do nich upodobnić. Aby dodać opowiadaniu dodatkowej mocy, Lem opisuje zmagania amerykańskich prawników z lawinowo rosnącymi problemami definicyjnymi – wszak wszystko w demokracji musi się odbywać lege artis. Lecz prawo nie nadąża za rozwojem wypadków, kazusy gonią kazusy, aż wreszcie pewien człowiek postanawia zamienić się w coś w rodzaju mechanicznego bóstwa, zwanego „Katody Pierwszy A”. Istota ta egzystuje w mgławicy Kraba przyjmując formę planetopodobnej pół-maszyny, pół-człowieka. Zbierają się więc prawnicy, aby sprawę rozstrzygnąć definicyjnie i zadecydować co z tym fantem zrobić, jednak w toku obrad okazuje się, że wszyscy – za wyjątkiem Ijona Tichego – są robotami...

Stanisław Lem lekko i żartobliwie opisuje w istocie nową formę totalitaryzmu. Jeśli maszyny są ważniejsze od ludzi i ten pogląd jest realizowany totalnie, to oczywiście jest to totalitaryzm. Nasza cywilizacja doszła już do takiego stopnia robotyzacji, że podstawowe definicje ludzkości pozornie tracą sens. Jest to efekt podobny do efektu ideologii Gender, jednak w tym przypadku problem jest o wiele poważniejszy. Gender opiera się bowiem na stosunkowo łatwym do zdemaskowania dziecinnym wręcz oszustwie, natomiast „robotyzacja ludzkości” sprawia, że ludzie starają się nie dostrzegać tego, co jest tajemnicą poliszynela. Istotą skutecznego totalitaryzmu jest współuczestnictwo mas w zbiorowej zmowie. Różnego rodzaju interwencje chirurgiczne są na ogół wstydliwą tajemnicą, skrywaną przez miliony ludzi na ziemi, gdyż ludzie boją się przyznać, że coś się w ich życiu zmieniło. Wolimy łudzić się, że żyjąc z rozrusznikami serca nadal jesteśmy ludźmi, i obrażamy się, gdy ktokolwiek zacznie się zastanawiać nad moralnymi i definicyjnymi skutkami cyborgizacji ludzkości.

Pojawia się pytanie o ideologiczne źródło pojawienia się owej „tajemnicy poliszynela”. Moim zdaniem wynika to z faktu, że generalnie rzecz biorąc postrzegamy świat jako dualistyczny: to co wchodzi ustami podczas kolacji nie ma wszak żadnego związku z tym, co wychodzi rano odbytem; jedzenie jest przyjemną czynnością towarzyską, ale wydalanie tylko wstydliwym obowiązkiem; duch i materia, rozum i wiara, wszystko rozdzielne, a jedno zawsze lepsze od drugiego. Świat, w którym duch i materia nie byłyby rozdzielne, byłby światem wrogim i barbarzyńskim. Zarządzanie śmierdzącą i krnąbrną materią oddajemy więc "komuś innemu", komuś, kto się na tym "lepiej zna". Lekarzom, naukowcom.

Oczywiście nie wzywam tu do zbiorowych spotkań towarzyskich w toaletach i nie zamierzam nikomu odbierać przyjemności jedzenia, ale sądzę i wierzę w to, że człowiek jest istotą o jednorodnej naturze, a duch od materii różni się (mówiąc metaforycznie) stanem skupienia. Nie ma różnicy między duchem a materią. To oznacza, że każdy z nas ponosi odpowiedzialność za swoje zdrowie. Stare przysłowie mówi, że "żyć w ciele bez ciała - trudna rzecz". I sprawa druga: religia dobra, czyli taka, która może nas uchronić przed cyborgizacyjnym totalitaryzmem, to taka, która kładzie silny nacisk na relację człowiek-natura, widzi w tej relacji pewne "romantyczne", mistyczne piękno.

Typowa religia (zarówno monoteistyczna, jak i politeistyczna) mówi o relacji Bóg-człowiek. Stawiając nacisk na tę relację, bagatelizuje inne kwestie. Sporo czasu w dzieciństwie spędziłem na lekcjach religii, ale nie przypominam sobie, by temat natury zajmował tam poczesne miejsce. W zasadzie wszystko zamyka się w skądinąd prawdziwym stwierdzeniu, że natura jest dziełem Stwórcy i widomym dowodem Jego istnienia. Nic ponadto.

Wobec kultu maszyn wyznawcy różnych religii są całkowicie bezbronni, gdyż w zasadzie bezkrytycznie i z zachwytem korzystają z maszyn, które wyznawcy maszyn tworzą. Chodzi mi przede wszystkim o medycynę. Chcę zapytać i chętnie się dowiem, ilu ludzi religijnych – z pobudek religijnych i uzasadniając to wiarą – nie korzysta z takich dobrodziejstw techniki jak bypassy, rozruszniki serca, sztuczne stawy i inne tego typu rozkoszne wynalazki, podsuwane nam przez wyznawców maszyn po to, by wszelki opór przeciw nowemu totalitaryzmowi uczynić bezzasadnym? Abyśmy się dobrze zrozumieli: nie oceniam ratowania życia i zdrowia ludzkiego bezwzględnie negatywnie, ale chcę pokazać uzależnienie. Ludzie wierzący wchodzą w uzależnienie nie od maszyn, ale od ich twórców. A ich twórcy na ogół nie są ludźmi wierzącymi i szczerze mówiąc bliżej im do komunistów.

Ktoś mógłby zapytać: czy nie ma twórców maszyn będących ludźmi wierzącymi? Oczywiście są. Ale napęd emocjonalny do tworzenia maszyn nie wynika wprost z wiary ani z religii. Napęd do tworzenia maszyn wynika z ideologii rodem z science-fiction, która mówi, że prędzej czy później ludzkość zamieni się w wielką nad-maszynę, mającą moce dawniej przypisywane Bóstwu. To znaczy taką maszynę, która zdolna jest tworzyć wszechświaty. W tym kontekście program komputerowy jawi się jako coś w rodzaju „iskry bożej”, anioła czystej myśli. Mistycy widzący anioły czy pół-bogów (zależnie od wierzeń) po prostu mają zdolność personifikowania, materializowania w formie nad-obrazów – widzą jednak nie istoty duchowe, lecz oprogramowanie, które maszyna wyższego rzędu im przysyła. Tak można by podsumować nowy mecha-ateizm, mecha-bezbożnictwo.

Wydaje mi się, że ogólnie rzecz biorąc religia, która nie ma silnie zaakcentowanej relacji człowiek-natura, nie ma szans w ideologicznym starciu z nowym totalitaryzmem. On już wrasta w nasze życie i zapuszcza korzenie praktycznie wszędzie. Pasożytuje na nas, żywi się naszymi pieniędzmi w myśl leninowskiej zasady, że kapitaliści sami sobie zawiążą sznur, na którym potem zawisną.

Zawsze można zapytać, jakie jest na to lekarstwo, jaka odtrutka? Odpowiedzi są dwie: jedna realistyczna, druga mistyczna. Odpowiedź realistyczna brzmi: korzystajmy z maszyn z umiarem i bez uwielbienia. Korzystamy wszyscy z usług dentystów, którzy twierdzą, że nas leczą, ale co oni tak naprawdę robią? Odpowiedź jest prosta: łatają nam dziury w zębach, a z leczeniem nie ma to nic wspólnego. Wybierajmy to, co jest dla nas konieczne, ale unikajmy uzależnienia od zakamuflowanych „faszystów”, którzy są przekonani, że istnieje tylko ich medycyna i że naprawdę kogoś leczą.

A odpowiedź mistyczna? Wróćmy do natury. Mieści ona w sobie tak wiele wielowarstwowych skojarzeń, że trudno tu jednak rekomendować jakąś konkretną drogę. Co dla mnie jest dobre, nie dla każdego jest odpowiednie. Lub bardziej lakonicznie, po staropolsku: "nie każdemu dobrzęć zdrowo". Im więcej jednak wysiłku włożymy w to, by tę drogę odnaleźć, tym więcej mamy szans na to, że ocalejemy i nie będziemy ostatnimi ludźmi w dziejach świata.

 

Jakub Brodacki

ps. dla grzecznych dzieci: https://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/komentarze/art,3181,powazny-...
Przypominam o innym moim tekście na ten temat: https://blog-n-roll.pl/pl/comment/465645

5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>