Czy Biden ma jakąkolwiek wizję

 |  Written by Danz  |  0

Pierwsze nominacje do administracji prezydenckiej Joe Bidena pokazują, że priorytetami są poprawność polityczna i to by, były to zaufane osoby, które nowy prezydent poznał już wcześniej.

Wszystko wskazuje na to, że Joe Biden będzie takim samym prezydentem, jakim był kandydatem. Nieszczególnie aktywnym, unikającym konfliktów i bezbarwnym. Tak samo nie zmieni się jego główny polityczny kapitał – fakt, że przez 8 lat stał za plecami charyzmatycznego Baracka Obamy. Dlatego jego nominacje przypominają projekt pod nazwą „Obama reaktywacja”, a Biden sięga nie tylko po sprawdzone przepisy i hasła o pojednaniu, ale także po te same nazwiska. Wybory pokazały, że wizerunkowo to wystarcza: z jednej strony odróżnienie się od Trumpa i skojarzenie z rzekomo „złotą erą” Obamy. Jednak do skutecznego rządzenia najpotężniejszym państwem świata trzeba czegoś więcej. Na razie Biden pokazał, że „tego czegoś” ani nie znalazł, ani za bardzo nie ma ochoty szukać.

United Colors of Biden

Patrząc na dotychczasowy zestaw osób łączonych z administracją Bidena można mieć wrażenie, że nie o spójność wizji i sprawne realizowanie jasno wyznaczonych, politycznych celów tutaj chodzi. Prezydent elekt jest chwalony w mediach, ale raczej za moralny czy politycznie poprawny sposób dobierania współpracowników. Zgadza się więc liczba kobiet i przedstawicieli mniejszości. Mniej sensu jest już w tym, kto jaką nominację ma odebrać. Kandydaci Bidena, owszem, mają doświadczenie w polityce i administracji, ale często nie w tej dziedzinie, którą nowy prezydent chciałby im powierzyć. Była doradczyni ds. bezpieczeństwa narodowego, Susan Rice, specjalistka od polityki zagranicznej, którą wielu widziało w roli nowego sekretarza stanu, ma w Białym Domu przewodzić radzie odpowiedzialnej za... politykę krajową. Kongresmenka Marcia Fudge, która chciała być sekretarzem rolnictwa i wyraźnie zaznaczała, że nie chce odpowiadać za Departament Budownictwa i Urbanizacji, dostała propozycję szefowania... Departamentowi Budownictwa i Urbanizacji.

Przykłady można mnożyć, nawet w mediach zakochanych w Bidenie po słowach rytualnych pochwał za „zróżnicowanie” jego gabinetu, usłyszeć można ostrożną krytykę. David Ignatius z „Washington Post” ocenił, że ekipa Bidena jest taka jak on: „wygodna i komfortowa, ale tego, czego potrzebuje, to wizja”. Chuck Todd, prezenter MSNBC, oskarżył z kolei Bidena o to, że niektórych nominacji dokonuje po to, by „udobruchać pewne grupy wyborców”. Biden chętnie sięga też po ludzi, z którymi dobrze współpracowało mu się podczas 8 lat rządów Baracka Obamy. Tom Vilsack ma być znowu odpowiedzialny za rolnictwo, a Ernest Moniz, tak jak za Obamy, zostanie sekretarzem energii. W ogólnej ocenie komentatorów panuje przekonanie, że Biden chce administracji, która już na wejściu będzie się składała z ludzi dobrze się rozumiejących i potrafiących współpracować. To może być oczywiście zaletą, ale stwarza też niebezpieczeństwo, że w nowej administracji będzie panowała komfortowa jednomyślność, wzmacniana jeszcze przez fakt, że wiekowy prezydent nie będzie miał ochoty ani sił na długie i przeciągające się dyskusje ze współpracownikami w najważniejszych kwestiach.

Nominacje Bidena pokazują też szaleństwo i absurdy amerykańskiej polityki, przynajmniej w jej lewicowej odsłonie. Owszem, Biden jest chwalony za to, że jego gabinet jest „multikulturowo różnorodny”, „wygląda tak jak Ameryka”, a jego nominaci często mogą nosić dumny przydomek „pierwszych” (pierwsza kobieta na czele wywiadu, pierwszy czarnoskóry szef Departamentu Obrony itd.). Z drugiej strony, spokój nie trwa wiecznie i nie trzeba było długo czekać, by niektóre grupy zaczęły narzekać na to, że nie potraktowano ich dostatecznie hojnie. Kongresmen z Teksasu Vincente Gonzales stwierdził, że na poziomie gabinetu powinno być co najmniej pięciu przedstawicieli społeczności latynoskiej. Z kolei Bel Leong-Hong, inna polityk Partii Demokratycznej, zauważyła, że w administracji Obamy było trzech Amerykanów o azjatyckich korzeniach (lub pochodzących z Wysp Pacyfiku), a wśród nominacji Bidena ich brakuje. Jak zauważa publicysta „The Wall Street Journal” Daniel Henninger, „polityka różnorodności” nie różni się w tej chwili od starej tradycji politycznego patronatu, gdy szef partyjnej koterii rozdzielał ważne stanowiska pomiędzy poszczególne frakcje tak, aby uniknąć politycznych konfliktów. Można też zadać sobie pytanie, co się stanie, jeśli w idealnie zbalansowanym multikulturowo gabinecie Bidena trzeba będzie dokonać jakichś zmian. Czy nowy kandydat w pierwszym rzędzie będzie musiał spełnić płciowe i etniczne kryteria, by administracja dalej „wyglądała tak jak Ameryka”?
Całość: https://www.gazetapolska.pl/24009-joe-i-druzyna-starych-znajomych-czy-bi...

5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>