Złote lata Warszawy (4)

 |  Written by Godziemba  |  0
Nadzieja na budowę nowoczesnej stolicy II RP legła w gruzach w 1939 roku.
 
      Obok eleganckich sklepów, w gorszych dzielnicach miasta kwitł  handel uliczny. „Mimo  coraz liczniejszych rozporządzeń, zarządzeń, przepisów i sankcji karnych ilość  sprzedawców  ulicznych nie maleje, ale rośnie, bo wraz z nimi rośnie ilość branż ulicznego  handlu” – pisał w  1935 roku na łamach „Słowa” Ksawery Pruszyński. I dodawał: „Można  nabyć płaszcz  używany i można  nabyć nie używane ubranie. Są szewcy, którzy zaczepiają  przechodnia na  Chmielnej i  prowadzą do siebie do sutereny: trudno na kiju nosić cały kram trzewików.  Kupuje się  wieszadła do ubrań, grzebyki, książki, przybory do golenia, do szycia i do pisania,  czekolady i lody, zabawki dla dzieci, laski, krawaty, skarpetki, spinki, czapki, zapalniczki i  kamienie do  zapalniczek. (…) O rozległości tego handlu, o jego ogromnym wprost zasięgu,  nie mamy  pojęcia. Mają go jedynie właściciele sklepów, mają go sądy i ma
go policja. Trójca  najzupełniej, właśnie wobec powszechności tego zjawiska, bezsilna. Można mnożyć przepisy  porządkowe, potrajać wymiar kary, zwiększać w gazetach ilość gromiących artykułów. Jeden z księży biskupów wydał nawet w tej sprawie list pasterski. Ale okazuje się coraz bardziej, że  zagadnienie handlu ulicznego należy do tego rodzaju problemów społeczno-gospodarczych,  których nie podobna rozwiązać jakimikolwiek środkami czy nakazami policyjnymi”.
 
     Najpopularniejszym targowiskiem Warszawy był tak zwany Kercelak, założonyw latach sześćdziesiątych XIX wieku na placu między ulicą Wolską a Lesznem.  „Przemierzam szybkimi krokami halę, gdzie więzie kiełbas zwisają fantastycznie  nad  skomplikowaną mozaiką salcesonów, połcie słoniny zalegają półki, karkowiny poprzerastałe tłuszczem wabią smakoszów” – opisywała Kercelak w 1938 roku Pola Gojawiczyńska. „Błądzę między rzędami warzyw, barwnym dywanem o wyszukanym doborze  kolorów. (…) Uliczki z zapachem tkanin i przędzy, gdzie nogawice spodni bujają na wietrze, a  armia marynarek na wieszakach imituje tłum pozbawiony głów, z lśniącym zakrętasem drutu  zamiast szyi. Zapach skóry unosi się nad szpalerem butów. Woń przedziwnych ulików i
szmalcówek ostro dymi z błyszczących beczek. Wabi mnie łagodne gruchanie gołębi w spiętrzonych klatkach”.
 
     Amatorów tanich mebli i kolekcjonerów antyków przyciągał pchli targ ówczesnej Warszawy. „Niemal w środku miasta istnieje ogromny dziedziniec z niskimi budynkami,  nazywa się Pociejów, a mieszkają tam wyłącznie żydowscy handlarze meblami. Jest ich  mnóstwo. Sklepiki są ciasne, ciemne, przepełnione. Poszczególni kupcy mają po dwadzieścia  czy dwadzieścia pięć pomieszczeń zapchanych meblami wszelkiego rodzaju, nowoczesnymi,  stylowymi, tandetnymi, antykami, rozmaitymi kompletami. Sąsiednia ulica nazywa się Bagno.  Wygląda podobnie. Są tu niesłychanie piękne rzeczy” – pisał Julije Benešić.
 
     W październiku 1938 roku w nowym gmachu warszawskiego Muzeum Narodowego otwarto wystawę „Warszawa wczoraj, dziś i jutro”. Gigantyczna ekspozycja ukazywała drogę, jaką przeszła stolica Polski w ciągu ostatnich lat. Setki zdjęć, planów, makiet prezentowały kierunki rozwoju miasta, projekty rozbudowy przemysłu, sieci komunikacyjnej, nowe inwestycje przewidziane na lata 1940, 1945, 1950. Ogrom dokonań, śmiałość zamierzeń budziły dumę i nadzieje na przyszłość nie tylko wśród mieszkańców  Warszawy.
 
      Niestety nadzieje te legły w gruzach w 1939 roku.  Z upalnym sierpniem pospiesznie kończono wakacje, w  zatłoczonych pociągach ostatni letnicy, uczniowie, rezerwiści,   urzędnicy skracający urlopy,  pełni obaw, wracali do domów. Warszawa przygotowywała się do niemieckich nalotów.
 
     Prezydent Starzyński przez radio wzywał mieszkańców miasta do budowy schronów, kopania  rowów przeciwlotniczych, okna zabezpieczano paskami papieru. Przed sklepami ustawiały się długie kolejki zapobiegliwych gospodyń, gromadzących zapasy mąki, cukru, kaszy, konserw.
 
     W dniu 31 sierpnia 1939 roku ogłoszono powszechną mobilizację.
 
     „Ranek śliczny, słoneczny, trochę przymglone niebo” – pisała Monika Żeromska o pierwszym dniu września 1939 roku, który zastał ją w podwarszawskim Konstancinie. „Nocne strachy wydają mi się nie bardzo prawdziwe, przesadzone. Stoję na mamy balkoniku i  oglądam, jak codziennie ostatnio, manewry naszych samolotów. Chodzą tam, strasznie  wysoko, maleńkie, jaśniejsze od nieba krzyżyki, błyskające co chwila w słońcu ostrym  mgnieniem blasku. Tak patrzę, patrzę, (…) kiedy nagle z jednego z tych lśniących punktów  wycieka z początku cienka, a potem rozszerzająca się czarna linia, łukowato przekreślająca  niebo. To nie manewry, to bitwa, to wojna. Zestrzelony samolot jak nadziany na czarną  strzałę znika za szczytami brzóz. Wszystko się w tej chwili zmienia. Nasze życie, nasz świat i  my już jesteśmy kim innym, zupełnie niewiadomym”.
 
 
Wybrana literatura:
 
M. i J. Łozińscy – W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne
M. Drozdowski - Warszawiacy i ich miasto w latach Drugiej Rzeczypospolitej
T. Jaroszewski - Piękne dzielnice. Uwagi o architekturze luksusowej w Warszawie w latach trzydziestych
J. Trybuś – Warszawa niezaistniała
Z. Pakalski -  Warszawa moich wspomnień 1935–1939
M. Kuncewiczowa - Dyliżans warszawski
M. Żeromska - Wspomnienia
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>