blogi

  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0
    6 na 10 to w przypadku Gwiezdnych Wojen porażka. Tutaj bowiem produkcja na start dostaje co najmniej 8/10 za samo bycie starłorsem. Względny sukces serialu wynika natomiast z odpowiedniego tzw targetowania: oglądają ci, którym się podoba, a ci, którym się nie podoba nie oglądają i nie minusują. Dodatkowo produkcja ta przewyższa Załogę Szkieletora (Skeleton Crew) i Akolitę. Wszystko zresztą przewyższa Akolitę, nawet Holiday Special. 2 sezon Andora jest zatem najlepszą z ostatnich produkcji gwiezdnowojennych. Co za porażka. Większa oglądalność przyniosłaby jednak wyraźne obniżenie ocen.

    Tera będzie spoiler, którego nie zaznaczam specjalnie, bo to bez sensu:

    Sukces Andora wynika z obsadzenia mężczyzny w roli głównej, to raz. Dodatkowo jest tam Luthien który kuma czaczę. I to wystarczyło plus nieirytowanie fandomu łołkiem w promocji produkcji. Jest też kilka pozytywów: Mon Mothma w porównaniu z Zieloną z Akolity, czy tam tą całą Holdo to niebo a ziemia jednak. Jest kilka dobrych scen, jak wyprowadzenie wspomnianej liderki Rebelii z senatu np. Są one osadzone jednak w realiach natury wątpliwej.

    II Ględzenie

    Musze objaśnić jak widzę problem ględzenia na przykładzie. Użyję teledysku Uprising Sabatonu, który trwa 5 minut a nie 8 godzin i opowiada ciekawszą historię niż ten cały Andor. Robił go ktoś kto rozumie o co chodzi w filmie, dlatego nie wezmą go do Gwiezdnych Wojen bo się zna na rzeczy. Puśćcie sobie to bez dźwięku bo o ile wokalista coś tam śpiewa czy tam ryczy. No robi różne takie rzeczy.

    O tyle historia która ilustruje ów utwór jest samodzielna. Pierwsze ujęcie to jakiś dwóch leszczy którzy malują Hitler Kaput na ścianie, zrywają niemiecką flagę, ergo są przeciw. Dalej mamy scenę represji, widać że ich złapali, Niemcy zatrzymali losowych przechodniów, jakąś kobiecine, faceta w kapeluszu itp. Mamy ujęcie jakiejś szyszki okupacyjnej (nie wiem kto to jest, ale nie ważne dla tego kontekstu) która dopisuje 100 Polaków za jednego Niemca. To samo pojawia się na plakacie na ścianie. Niemcy ładują zatrzymanych na samochody, widać że będzie grubo. Jednego chłopaka dziewczyna wciąga przez bramę, za która chronią się ludzie. Dalej mamy egzekucję, przejmującą. Ci stoją za ścianą i nic nie mogą zrobić.

    Jasno, konkretnie, bez zbędnej paplaniny samymi obrazami pokazali dramat okupacji.



    https://youtu.be/lzeNBRbWXpI?si=QNs2hceVMy9VawBE

    Dalej widać reakcję, zaprzysiężenie powstańców i przygotowanie do walki. Dalej mamy godzinę 17 i wybuch Powstania Warszawskiego, walkę z Niemcami. Przejmująca jest scena, jak Szwab – szycha podpala makietkę. Znowu bez zbędnej paplaniny, samym obrazem, pokazują jego nikczemność. Potem widzimy płonącą Warszawę. Mamy dobijanie rannych.

    Kilka słów o wątku miłosnym: dziewczyna ratuje chłopaka, przypadkowe spotkanie. Ona jest sanitariuszką, on walczy i zostaje ranny. Wydaje mu się (majaczy) że ona go opatruje itp. Ale z tego co widzę to wydaje mu się i na końcu umiera.

    Całość podsumowuje komentarz: dziękuję kamerzyście, że cofnął się do czasów 2 Wojny Światowej i nagrał to wideo”.

    Piszę o tym bo coś we mnie pękło w momencie zamachu na Ghorman, nie chce mi się wracać do tej sceny, bo jest ciemna i fatalna. Ale przypadkowo ginie tam jakaś babka i druga pierniczy przemowę lżąc jednego gostka, rzekomo odpowiedzialnego (ale nie w tym stopniu jak pyskująca). Opowiada jakieś peany na cześć poległej, tylko że nie widzieliśmy z nich nic. Nic nam nie pokazali, mamy wierzyć na słowo wyrzutowi nieopanowanego kłapania paszczą. Że jeszcze ona przyczepia się do niego – to już jest skandal. W czasie ucieczki pitoli. Mam dość.

    Dodam, że teledysk nie miał trzystu milionów dolarów budżetu, występują tam jacyś rekonstruktorzy i inne leszcze. Ale wygląda o niebo lepiej i ma o niebo więcej sensu.

    Przekaz teledysku jest zrozumiały dla normalnego widza, będzie natomiast totalnie nieczytelny dla aktywiszcza kształconego w zwalczaniu patriarchalizmu, którego elementem jest kapitalizm. O tym trzeba pamiętać.

    III Ghorman

    Jest sobie taka planeta Ghorman. Praktycznie bezludna. Mieszka na niej 800 000 (słownie: osiemset tysięcy) ludzi, a to jest tyle co nic. W Krakowie znajdziecie podobną liczbę mieszkańców. Tymczasem pojawia się problem, że Imperium chce tam kopać coś tam i nie wie co zrobić z mieszkańcami i pająkami, które tkają lokalny jedwab. Nie są w stanie ich skomasować na terenie powiedzmy wielkości powiedzmy Grenlandii a gdzie indziej se kopać? Jeśli są w stanie dowieźć machiny zdolne przeorać całą planetę to w drugą stronę mogą wywieźć ludzi.

    Ale dobrze. Niech im będzie że mamy osiemset tysięcy ludzi i oni się buntują. To pokażcie bunt óśmset tysiąca mieszkańców a nie placyk. Placyk jest co prawda asfaltowany, w Akolicie nie doszli jeszcze do tej technologii. Mamy placyk na który przylazło paru gości i o to są mecyje. Z powyższych powodów nie interesują mnie wydarzenia na Gorman. Skoro nie jesteście w stanie pokazać przełamywania oporu 0,8 miliona mieszkańców to róbcie kameralną historię, jak w Mando. Tam pokazali retrospekcje ze zniszczenia Mandalory jakieś chyba? W pierwszych trzech filmach nie było większych problemów ze skalowaniem, tera są. Można to poprawić od ręki, wystarczy że na Ghorman doliczymy się 90 miliardów i już inaczej to wygląda.

    Drugim problemem Ghorman jest francuszczyzna: mówią tam jezykiem brzmiącym jak francuski, noszą berety, są jakieś odniesienia do Allo Allo (zestrzeleni piloci). W lżejszym serialu by to uszło jakoś, ale Andor ma być na poważnie chyba? To jest ten sam poziom co skutery Vespa w Bobie Fetcie i jego Księdze. Weźcie to jakoś tak przetwórzcie, żeby wyglądało oryginalnie.

    IV Mon Mothma

    Z Mon Mothmą (dalej MM) jest problem taki, że niczym nie kieruje. Zajmuje się wydumanym problemem ślubu córki. Z tego co widzę próbowali jej nadać cechy charakteru Kemali Harris a zachowuje się jak pisior. Tzn miała być kompletnie odklejona od rzeczywistości a nie rozumie że mówienie to nie jest działanie.

    Córka ma zawrzeć aranżowane małżeństwo i Mon Mothma to przeżywa dramatycznie. Tymczasem córka akceptuje i wchodzi w to. Taki jest dramat pierwszy a drugi to przygotowania do kłapania paszczą. MM chce powiedzieć że Palpatine jest niedobry co ma zrobić jakość i przełom. Nie ma to sensu bo równie dobrze mogłaby wystąpić w radio Wolna Galaktyka i tam edukować.

    Popatrzcie na siebie: mogą wam przytoczyć mnóstwo takich przemówień, CEP Zajączkowskiej,. CEP Jakiego, mogę przytoczyć wykończenie Pani Basi, bezprawne kajdanki, represje, areszty wydobywcze, bezprawne wejścia do TVP, zdjęcie prokuratora krajowego, kasację mandatów, ostatnie wały z lawą kampanią, które były już przy okazji wyborów samorządowych w Krakowie i co? I nic. Jak byliście po stronie darksajda tak jesteście bo tyle są warte takie przemówienia. Imperium istniało już 15 lat i każdy wiedział, co ma wiedzieć i bez kłapaniny.

    V Konspiracja

    Konspiracja to najsłabszy element serialu. Nie przestrzegają jej zasad w ogóle. Nie używają kryptonimów i pseudonimów. Np. nie powinni mówić o Yavinie, tylko mieć kryptonim, np. >Kura 1< Ci co tam są nie powinni wiedzieć, gdzie są. Powinny być punkty przeładunkowe, na których ładowaliby ludzi do swoich statków i wywozili na Yavin. Jakim cudem Imperium nie dowiedziało się o Yawinie nie wiem? Tzn. wiem. Imperium nie ma mocy przerobowych po prostu. To całe BBI liczy około dwudziestu ludzi, dowodzonych przez majora i liczba spraw którymi się są w stanie zajmować jest ograniczona. Rebelia z kolei to pięć (5) osób. I taka jest skala działań. Dedra ma stopień porucznika i nie widać za bardzo ludzi, którymi dowodzi. Jakby Luthen miał trochę rozumu to by sobie znalazł kumpla i by się rozdzielili i Imperium nie miałoby środków żeby ich szukać.

    Problem skali (którego nie ma w Oryginalnej Trylogii) łatwo można było rozwiązać lokalizując wydarzenia na obszarze będącym mentalnym odpowiednikiem Powiatu Bieszczadzkiego. Wtedy ograniczony rozmiar Dedry nie stanowiłby problemu (Zauważcie że Kloss nie był jeden. Obok niego mamy Stirlitza). Problemem jest też brak działań Biura Bezpieczeństwa na Ghorman. Od 3 lat planeta jest w kręgu najwyższego zainteresowania Imperium i nie ma tam żadnych werbunków. Powinni werbować masowo po typowej linii zapiłeś w robocie? strzeliłeś w ryj sąsiada? Nakłapałeś na Impusia? No masz problem ale my jesteśmy łagodni. Pomożesz nam to my pomożemy tobie. Odkrywczym by było gdyby było tam tak jak w enerdówku – wszyscy opozycjoniści w różnych komórkach okazali się kablami. Ale jeden nie wiedział o drugim i udawali. Lem pokazał coś podobnego w Tragedii Pralniczej, gdzie wszyscy okazali się pralkami? A Kalkulator? Kto czytał ten wie. Wszystkie zbuntowane roboty okazały się agentami. A tu widzimy jak Tony  Gilroy (dalej: Mały Antoś) wyobraża sobie konspirację. Tymczasem u nas każdy powinien przeczytać Kamienie Na Szaniec chyba. Polecam też takie dzieło:

    AGENTURA PAŃSTWO POLICYJNE - M. W. ALEXANDER

    https://unikatksiazki.pl/politologia-stos-miedzynarodowe/1170983124-agen...

    Kupiłem se to w drugim obiegu. Pozwala ogarnąć metody inwigilacji.

    Imperium natomiast, zamiast powołać organizację konspiracyjną złożoną z samych agentów, wysyła Sirila, który nawet nie wie co jest grane. Obyczajówka na linii Dedra-Siril jest fajna (teściowa!) ale to to jest nieporozumienie jednak. Ochrana jak inwigilowała bolszewizm? Kreując go. Zasadą działania imperialnych powinno być obchodzenia od strony radykalizmu: powołanie swojej organizacji, która będzie zarzucać Rebelii zdradę ideałów i bratanie się z Imperium. Podobnie obecnie totalni zarzucają pisiorom prorosyjskość. Mechanizm ten sam. 

    Podsumowanie

    Moja ocena jest subiektywna, gdyż skupiam się na aspektach ważnych dla mnie. Jak dla kogoś światotwórstwo nie jest ważne to inaczej będzie odbierał tą produkcję. W Nowej Nadziei pokazali część Imperium, sugerując że gdzieś tam jest reszta. Proste, Jak masz budżet na 3 czołgi to pokaż te 3 czołgi ale zasugeruj, że gdzieś dalej jest 300. A nie suponuj, że 3 czołgi to wszystko. W Imperium Kontratakuje też to rozumieli pokazując wydzieloną eskadrę Vadera. W Powrocie Jedi mamy lokalną w sumie awanturę na Endorze. I Ackbar zdaje sobie sprawę, że nie mają szans. Czy to Lando jest.

    Światotwórstwo dało by się jeszcze przeżyć ale mamy kwestię gatunku. Andor jest reklamowany jako Thriller a ma elementy dominujące opery mydlanej. Pojawia się kultowy text >chcesz o tym porozmawiać?< będący memem, dźołkiem, etc. Od lat 90-tych ubiegłego stulecia zresztą jest symbolem pustego dialogu, nabijania czasu itp. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: jak zapuszczam se podkast to oczekuję, że ktoś tam będzie kłapał paszczą nawet i przez trzy godziny. Jak se zapuszczam MMA to oczekuję walenia się po mordach. Ale gdy ktoś mi reklamuje MMA a siedzą i gadają to jestem poirytowany. Podobnie w odwrotnej sytuacji: gdy oczekuję debaty a się leją po mordach to nie. Gdyby Andor był reklamowany jako Niewolnica Isaura w kosmosie to bym się ekscytował i kibicował amorom Dedry i Sirila, Andora i Brix. Brix zadziałała zgodnie z zasadami redpila: zrobiła se dziecko z Andorem i zwiała. Będzie szukać teraz betabankomata.

    VI

    Jest tu kilka sensownych scen, np. odwetowe rozstrzelanie niewinnych. Ale to powinno na początku ustanawiać opresyjność reżimu. Mają problem z pokazaniem, czemu właściwie Imperium jest niedobre. A niechby w odcinku Boryna siał (ze zbożem) przeprowadzili kolektywizację. Od razu by było wiadome o co chodzi. Niechby Luthien szukał Gwiazdy Smierci aktywnie. A nie że mu kabel powiedział. Gdyby serial był o poczynaniach kabla to by był ciekawszy. Byłby on niczym Kloss dwulicowy itp. A tak to nie ma nic odkrywczego, wkręcają w reklamach, łołka za bardzo ni ma. Antosia męczą Gwiezdne Wojny. Robot, nazywany tam Droidem utrudnia opowiadanie historii. Jak chce kręcić Niewolnicę Izaurę to niech kręci a tu niech się odtenteguje od Star Łorsa. Nie wiem na ile Geekosfera ma rację twierdząc, że miało być pierwotnie pięć sezonów z których zrobili dwa. No zanudzilibyśmy się na śmierć jakby zamiast 3 odcinków z danego roku dostalibyśmy osiem pełnych zapychaczy. Z drugiej strony mamy wydażenia offskrin, których nie widzimy a o których nam mówią.

    Andorowi daję słabe 6/10. Co Sekcja 31 i Mando robią dobrze a Andor źle? Drugiego wpisu tu trzeba. 

    O Andorze na FIlmwebie:

    https://www.filmweb.pl/serial/Gwiezdne+wojny%3A+Andor-2022-866824
    0
    No votes yet
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    Czy można mieć zaufanie do GH Development pyta portal https://serwis21.blogspot.com/2025/05/przedsprzedaz-mieszkan-przez-gh.html w kontekście inwestycji Marimonte:
    Z przyjemnością informujemy, że rozpoczęliśmy przedsprzedaż apartamentów w naszej prestiżowej inwestycji na Bielanach przy ul. Marymonckiej 4! Tuż przy stacji Metro Słodowiec. Marimonte to połączenie wysokiej jakości, komfortu i doskonałej lokalizacji, w otoczeniu zieleni, parków i terenów rekreacyjnych.

    - informował w marcu belgijski deweloper Gh Development.

    Serwis21 przytacza komentarz internautki Weroniki C.
    Deweloper, który w okresie lęgowym ptaków wycina wszystkie drzewa, w tym te stare położone w rogu działki, gdzie trudno wyobrazić sobie, że będzie stała choć jedna ściana jakiegokolwiek budynku. Przy alei Słowiańskiej i ul. Marymonckiej wycięte WSZYSTKIE drzewa, które mogły cieszyć również przyszłych mieszkańców. SKANDAL - komentuje w internecie Weronika C.


    Ale pytanie Serwis21 jest wynikiem innej inwestycji, o której wspomina internauta Edmund Grabowski:

    Jako potencjalny klient wyrażam obawy przed zakupem mieszkania od Państwa firmy z uwagi na ostatnie artykuły, które powstały o Państwa firmie i jej praktykach. Jak Państwo odniesiecie się do artykułu z 15 listopada 2023, który pojawił się na portalu Dorzeczy? 

    Chodzi o Wolską 31. Spółka Gadbrook sp. z o.o. z grupy GH Development, w styczniu 2020 roku „zakupiła” ten teren. Słowo "zakupiła" jest trochę na wyrost albowiem do dziś deweloper nie zapłacił za tą działkę, a właściwie wpłacił tylko pierwszą ratę, co stanowiło ok. kilkanaście procent wartości. Reszty już nie uregulowała. I to fakt bezsporny. 

    W sądzie rejonowym dla Warszawy Woli toczy się postępowania przeciwko GH Development, które ma na celu odzyskanie działki przez Wojciecha Jaworskiego. Można odnieść jednak wrażenie, że belgijski deweloper jednak nie chce zakończenia sprawy tj. uregulowania pozostałej należności czy też zwrotu nieruchomości, bo to by już uczynił. Może liczy, że druga strona się finansowo wykrwawi lub też że z przyczyn naturalnych nie będzie już w stanie prowadzić dalszego postępowania (wiadomo że postępowania sądowe w Polsce są długotrwałe)?. - zauważa portal Serwis21

    Tak czy owak sprawa Wolskiej 31 stawia pytanie - czy można mieć zaufanie do dewelopera, który stosuje takie praktyki?

    0
    No votes yet
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0
     

    Musimy wyeliminować [1] gości, którzy przez dekady sadzili farmazony o wymaganiach współczesnego pola walki. Że są takie wymagania i jakieś graty ich nie spełniają. Tj. mieliśmy jakieś graty w stylu czołgów T-72, T 55, jakieś armaty, zestawy przeciwlotnicze itp. Przestarzały sprzęt, al;e po modernizacjach. I zamiast zmagazynować to, zakonserwować to skasowali. Tymczasem istniało przekonanie wśród laików, że w razie czego się on przyda. Neosoviecka inwazja na Ukrainę pokazała, że sprzęt taki by mógł np. zwalczać drony, zabezpieczać teren kraju przed wrogą dywersją, uzupełnić straty. Jak się szpecurów zahaczyło w tym temacie to wyjaśniali oni, że Rosja to nasze brateńki są, nasi druzja, a Putin to duszeńka nasza luba, nasz człowiek w Moskwie. Ze strony Rosji zatem nic nam nie grozi.

    Drugim popularnym motywem był absolutny brak decyzyjności. Tu Bronisław Komorowski się odznaczał. Jak się go spytali o cokolwiek to odpowiadał, że po pierwsze poleci do sojuszników pytać się, co ma robić. Sam nie wie bowiem nic i nic nie umie. Tak było. Stąd wziął się pomysł, żeby wykroić jakąś brygadą ekspedycyjną na nowym sprzęcie, która będzie działać na misjach. A reszta będzie na szrotach działać. Stąd takie pomysły, jak misyjny czołg Anders, absolutnie nam nie przydatny.

    Było jeszcze takie pouczenie popularne, że jak się zaczniemy zbroić to Rosja się poczuje urażona i się obrazi, a jak będziemy bezbronni to się nie obrazi i będzie fajosko.

    Trzeba opracować procedurę wyrzucenia z eksperctwa takich nieudanych pseudoexpertów i wprowadzenie ekspertów. 

    II

    Zakupy PiS noszą znamiona nowoczesności w połączeniu z planami fabrykacji u nas czołgów K2 i haubic K9. Raczej niechcący zyskiwaliśmy na znaczeniu dla USA. W wypadku konfliktu na Dalekim Wschodzie bylibyśmy w stanie wysłać Koreańczykom Południowym liczne części zamienne, lufy, amunicję, gotowe maszyny itp. I moglibyśmy negocjować z USA. Moglibyśmy powiedzieć: patrzcie, jesteśmy ważni bo wspieramy kluczowy kierunek dalekowschodni. A Niemcy co wspierają? Guzik wspierają. Oczywiście to teoretyczna możliwość bo PiS ideologicznie odrzuca negocjacje: z wrogami nie można rozmawiać, a z przyjaciółmi nie można się targować bo to przyjaciele.

    Ważnym elementem tych zakupów była natychmiastowość: sprzęt od razu zaczął napływać, umożliwiając szybkie wdrożenie. Jak ktoś chce zapoznać się z skutecznym i szybkim sposobem wprowadzenia nowego sprzętu to niech se poczyta na Wikipedii artykuł o F 16: pierwsza wersja miała słabszy radar itp., ale szybko ją wprowadzili, szkolili pilotów, obsługę, całe jednostki na nowym sprzęcie. W międzyczasie weszła wersja docelowa do przygotowanych jednostek, a pierwsze F 16 doznały modernizacji dociągających je do standardu docelowego.

    U nas natomiast maniera była taka, że najpierw czekali na doprowadzenie sprzętu do doskonałości, co trwało lata. W międzyczasie pięć razy zmienia się koncepcja, jest zdejmowane finansowanie. Popatrzcie na cyrk jaki się dział przy okazji wdrażania Kraba. Aby uwalić Kraba Komorowski wyjechał z akcją na Szeremietiewa nawet. Pomijam już fakt, że nie wiedzieli o specyfice podwozia. Że nie potrafią zrobić.

    Abyśmy byli wiarygodnymi partnerami dla Amerykanów winniśmy posiadać:

    1. CPK, czyli duże lotnisko zdolne do odebrania znacznych transportów lotniczych. Jakby co.

    2. Infrastrukturę portową, zdolną do odbioru znacznych transportów morskich, w tym paliwa.

    3. Rurociągi, którymi to paliwo może zasilać wojska amerykańskie.

    4. Autostrady na linii północ-południe.

    Tymczasem CPK uwalone, port oddany Niemcom, etc etc. Ergo słuszne będzie przekonanie, że nie chcemy się bronić przed ruskimi. Istnienie ogromnego stronnictwa kompradorskiego czyniło plany pisoskie mało realnymi. Prawdopodobne było, że dojdzie do tego, co jest teraz. Przecież PiS nie miał nawet większości arytmetycznej. Nigdy.

    Alternatywą natomiast były jakieś pomysły niemieckie. Super Leopardy. Tylko czas realizacji jakiś chory. Kto to pamięta jeszcze?

    To jest mental taki. Wyobraźmy sobie rozpoczęcie produkcji gdzieś w 2030 roku. Pińć sztuk, dla nas pierwsze egzemplarze trzy lata później, też ze 3. Wdrożenie tego na 2040. Jakoś tak.

    III Borsuk

    Kto pamięta korwetę Gawron? Miało tego być siedem sztuk, ale skręcili to do jednego ORO Ślązak, który nie dostał rakiet, więc dla Rosji był niegroźny, bo bezbronny. Wpędził on stocznię w problemy, bo wymagał nakładów, które się miały rozłożyć na 7 okrętów. A tak to koszty stałe na jeden okręt się rozłożyły (!), czyli wcale. Czyli jego koszt wrósł. I jakoś zapomnieli we Wikipedii napisać że to Tusk skreślił program.

    W każdym razie zamówienie zaledwie 111 Borsuków, będących gąsienicowymi Bojowymi Wozami Piechoty, wygląda na próbę analogicznego zaorania Huty Stalowa Wola. Koszty rozkręcenia produkcji seryjnej rozłożą się na mała liczbę wozów, które przez to będą drogie. Nieopłacalne będą i projekt zostanie uwalony, a producent z długami. I będzie można go oddać Niemcom. Dodatkowo niemiecka Puma czeka. Puma nie pływa a Borsuk pływa. Dlatego Puma jest lepiej opancerzona i prostsza w budowie.

    Wyobraźcie sobie przetarg na konie dla wojska. W II RP np. Stadniny oferują konie a jeden gościu wielbłądy. I okazuje się, że wymogi są stopniowo zmieniane tak, że wielbłądy nagle spełniają kryteria. Może się okazać, że nagle pływanie nie jest ważne, a ważny jest pancerz. A wymóg pływania podraża projekt, wymaga ukształtowania kadłuba, zamontowania napędu itp. Borsuk dostosowany do niepływania może być niekonkurencyjny zatem.

    Przypisy:

    1 – z debaty publicznej. 

    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Drugi sezon Andora wyszedł i wynurzenia osobników mających wcześniejszy dostęp budzą przerażenie. Ochy i Achy jakie to niby cudo, jak widać Disnejowi opłaca się dawanie wcześniejszych dostępów. Ja zaś zaprezentuję wam gorzką, spoilerową prawdę. 

    https://youtu.be/SekuPZ8irZk?si=Suq8nCIubjD2ngRa

    UWAGA SPOILER

    Mamy kontynuację pierwszego sezonu skonkretyzowaną w czterech wątkach: Wątek Andora, wątek Mon Mothmy, wątek zboża i wątek Deidry i Sirila - imperialnych fanatyków i funkcjonariuszy. Coraz bardziej razi uboga technika: mają roboty, mają loty międzygwiezdne a nie mają czujników ruchu, podczerwieni, WiFi, Blutufa. Przecież robot może monitorować na bieżąco i oceniać, bo rozumie co się mówi. Dalej imperialna bezpieka ma rozmach stołecznej komendy Milicji, paru gości tam siedzi i tyle. Nie są w stanie nic ogarnąć bo jest ich za mało.

    Poczekajcie bo dopiero trzy pierwsze odcinki wyszły i co tidzień będą kolejne 3 wychodzić. Także o trzech pierwszych odcinkach piszę. Są one zaprzeczeniem sztuki filmowej, która powinna pokazywać a nie mówić. Taki jest sens istnienia filmu jako filmu. Tutaj natomiast non stop ględzą. Pleplają: pleple, pleple, pleple (głosem Smolenia). W miejscach i momentach niestosownych. Np. na przyjęciu weselnym, gdzie ktokolwiek może usłyszeć przypadkiem. Dialogi te powinni przeprowadzać w szczelnym akustycznie pokoju, takim jaki jest w ambasadach: ściągasz buty i wchodzisz do wytłumionego pomieszczenia, aby uniknąć podsłuchu. Ci są niefrasobliwi. Podobnie w wątku Andora ów bohater strzela gadkę motywacyjną, która jest w danym momencie bez sensu. Bo ktoś może przypadkowo usłyszeć. Zabrnęli już tak daleko, że nie mogą się cofnąć. Ale muszą peplać i peplać. Skoro mechanika, która jest obiektem motywacji się boi to pokażcie, że się boi.

    Filoni z Favreau rozumieją tą mechanikę filmową. W Mandalorianinie jest wiele scen zrobionych po filmowemu, np. moment w którym rusza on na ratunek Grogu w imperialnej opresji. Bardzo dobra scena. Generalnie Andor nie ma startu do Mandalorianina i w ogóle do tzw Filoniverse.

    Przejdźmy do kolejnego elementu świata przedstawionego, czyli do konspiracji. Rebelianci nie stosują zasad konspiracji i nie mówcie, że jeszcze się nie znają, że początkujący są. Imperium powinno ich wszystkich wyłapać bez problemu, a że ich nie łapie? Tak samo nieudolne jest jak Rebelia i się nie zna na łapaniu. Popatrzcie sobie na Klosa, jakie tam metody stosują. Pseudonimy, znaki rozpoznawcze. Doniczkę w oknie mają nawet. Jest doniczka po prawej: możesz wejść. Szyfry, kryptonimy, etc. Dziura w niebie by się nie zrobiła jakby zaprezentowali nam profesjonalną konspirację, nawet z uwypukleniem dwulicowości. Ale widz amerykański nie zrozumie postaci Klossa, który niby jest w Abwehrze oficerem, ale naprawdę infiltruje ją. Podobnie ja infiltrowałem konwent Imladris. Dygresja taka.

    Mon Mothma mogłaby by taką postacią podwójną, z jednej strony szyszka impierialna a z drugiej szef rebelianctwa. Niestety nie jest gdyż niczym nie kieruje, a Rebelią to na pewno. Przeżywa ślub córki, że pod przymusem niby jest. Ale córeczka jest za, podoba jej się. Ergo MM jest odklejona bo projekcjuje na nią odczucia ze swojego ślubu i nieudanego małżeństwa. A węzeł małżeński aranżowany to nic nowatorskiego nie jest. Raczej powszechnym rozwiązaniem to było u nas. Więc nic specjalnego.

    Owa Mon wydaje się mniemać, że walkę z imperium da się prowadzić przemowami w senacie i wydaje się nie pojmować skutków walki zbrojnej. I to po wojnach klonów, gdzie straty były spore wszak. Przeżywa wykończenie księgowego, podczas gdy w tym samym czasie w zbożu Andor wykańcza dziesięciu szturmowców i nikt się nimi nie przejmuje. Że jak tak można?

    Zboże zaś ewidentnie zostało wprowadzone w reakcji z Rebel Moona. Tam Snyder wprowadził wojnę kosmiczną o zboże wartości ok 60 000 dolarów. Disney więc stwierdził, że też musi mieć zboże. Tak działają korporacje: jedna robi coś głupiego a reszta naśladuje. Mamy zatem grupę kolegów Andora ukrywających się w zbożu, nie mają nowych tożsamości, nic. Nie mają przećwiczonych działań na wypadek pojawienia się imperialistów, którzy ostatnio byli tam 10 lat temu, czyli na początku istnienia Imperium. Nie mówcie nawet, że się nie da słałszować tozsamości, bo mamy do czynienia z galaktyka, gdzie istnieją miliardy planet, istot róznych, są grupki taka jak Ewoki itp. Pomysł z nadawaniem PESELu wszystkim mieszkańcom jest zatem idiotyczny (Solo). Pomysł z lokalizatorem jest jeszcze głupszy, bo nie ma sensownego wyjaśnienia jego działania (Mandalorianin). Dlatego jestem przeciwny tzw. rozszerzaniu universum, bo ono psuje to, co jeszcze nie zostało popsute.

    Gdyby Imperium, czy też cała Galaktyka miała rozmiar Powiatu Bieszczadzkiego wszystko nabrałoby sensu: mamy miasta jak Sanok czy Lesko czy Ustrzyki Dolne, mamy osady, mamy niedźwiedzie, mamy pustki. A tak to nie wiem o co chodzi. Andor przenika tajności bazy Imperium, czyli musi mieć lewe papiery i ti specjalne. Potem leci na miejsce spotkania z drugim rebeliantem. Nie ma tam żadnych kodów, pojawia się przypadkiem (dwa przypadki mamy: rebeliantów tych i inspekcję imperialną) grupa rebeliancka która zaczyna się zwalczać wzajemnie. Nie mam siły do tego.

    Wnętrza są za to w końcu jasne, porzucili modę mroczną znaną z Star Treka Discovery choćby. Na tle innych produkcji Andor przewyższa Akolitę, bo wszystko przewyższa Akolitę. Jest słabszy od Sekcji 31, która: konsekwentnie jest filmem a nie pseudoserialem, ma zaawansowane technologie jak przesunięcie fazowe i nanoUFOk, tajna grupa jest tajna, jest nawet cesarzowa, której potworność przewyższa Imperium. Zauważyliście, że Austriacki Akwarelista od razu rozgonił towarzych a Palpatine męczył się z senatem dwadzieścia lat? To tak na marginesie.

    Nie oglądajcie zatem tego Andora bo to pomieszanie z poplątaniem. 6/10 Kontrast między pląsami na ślubie a walką w zbożu - to jest główny moment serialu. 

    0
    No votes yet
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Mama Łukaszka była bardzo niezadowolona.
    - Podobno wczoraj u was w szkole był prezydent stolicy? - spytała syna.
    - Pierwsze słyszę.
    - Nawet był u was w klasie.
    - To ciekawe, bo go nie widziałem.
    - Może po prostu go nie rozpoznałeś, nie spodziewałeś się...
    - Coś ty! Nikt go nie widział. Nie było go i tyle.
    Mamie Łukaszka zaczęły trząść się ręce.
    - Jak możesz... Szkalować polityka tej formacji... Patrz tutaj...
    I mama Łukaszka pokazała mu artykuł w regionalnym dodatku Wiodącego Tytułu Prasowego.
    - Widzisz? Prezydent stolicy pokazuje dokument, że wygrał konkurs rzutów osobistych w koszykówce.
    - Przecież to... - machnął ręką Łukaszek i sięgnął po smartfona. - Widzisz? To jest profil naszej szkoły. Tu jest wpis o konkursie rzutów. I są zdjęcia. Czterdzieści sześć zdjęć. I nigdzie go nie ma.
    Mama zacięła usta, zmarszczyła czoło i wyszła z kuchni. Słychać było jak do kogoś telefonuje. Wróciła później do kuchni i nie odezwała się ani słowem.
    - O! - zauważył po paru minutach Łukaszek patrząc przez okno. - To nasz pan od informatyki. Biegnie do szkoły. Dziwne.
    Kwadrans później mama Łukaszka dostała esemesa. Przeczytała go z satysfakcją i poprosiła Łukaszka by jeszcze raz zajrzał na profil szkoły. Na ten wpis o konkursie rzutów.
    - Przecież to było wczoraj, co dziś mogło się zmienić... - zaczął Łukaszek i zamarł. We wpisie nie było już czterdziestu sześciu zdjęć ale czterdzieści osiem.
    - Dwa dodano przed chwilą - dukał zaskoczony Łukaszek.
    - No otwórz je, popatrz, popatrz dobrze - naprowadzała go mama. - Widzisz! Widzisz, jest! A mówiłam od początku, że był, tylko go nie rozpoznałeś! A on był na tym konkursie, na tej samej sali gimnastycznej co ty!
    - Gdzie on niby stoi? Który to ten prezydent?
    - No ten niski, w czapce kominiarce.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Znaczne opóźnienie programu budowy amerykańskiego ciężkiego czołgu sprawiło, iż pierwsze M26 trafiły do Europy dopiero na początku 1945 roku.
     
     
               Pierwsze egzemplarze czołgu M26 dotarły do portu w Antwerpii w styczniu 1945 roku i zostały przydzielone (po 10 sztuk)  dwóm dywizjom pancernym US Army, 3. i 9.
     
     
                 Do pierwszego starcia czołgów M26 doszło wieczorem 26 lutego 1945 roku, kiedy uległ zniszczeniu jeden M26 z amerykańskiej 3. Dywizji Pancernej, Czołg próbował się przedrzeć przez zaporę wzniesioną na drodze, a jego pozycję zdradził pożar pobliskich gruzów, na którego tle zarys wieży pojazdu stał się widoczny dla załogi znajdującego się blisko, ale niezauważonego przez Amerykanów, niemieckiego czołgu ciężkiego Tiger Ausf. E; z odległości niespełna 100 m wpakował w M26 trzy pociski.
     
     
                Nazajutrz inny M26 z tej samej dywizji pomścił  go, niszcząc innego „Tygrysa” Ausf. E czterema strzałami z odległości około 860 m. Pierwszy z wystrzelonych pocisków, typu M304 HVAP-T, zniszczył jedną z rozmieszczonych w przodzie kadłuba przekładni głównych niemieckiego czołgu, i unieruchomił go. Drugi pocisk, T33 AP-T, trafił i przebił dolną część grubej tarczy działa czołgowego, a eksplozja wewnątrz „Tygrysa” wyeliminowała ten wóz bojowy z walki.
     
     
               W czasie walk o Kolonię 6 marca 1945 roku M26 z 3. Dywizji Pancernej zniszczył trzema strzałami niemiecki czołg typu Panther. Ten pojedynek wozów pancernych sfilmował operator z Korpusu Łączności US Army. Ujęcia z tego filmu  są często wykorzystywane w filmach dokumentalnych o wojnie w Europie.
     
     
              Najsławniejsza akcja z udziałem czołgów M26  miała miejsce 7 marca 1945 roku, gdy cztery M26 z 9. Dywizji Pancernej wspomogły zdobycie kolejowego mostu im. Ludendorffa na Renie w Remagen.
     
     
                Do końca marca 1945 roku do Europy dostarczono kolejnych 40 czołgów M26. Przydzielono je amerykańskiej 9. Armii, z czego 22 trafiły do 2. Dywizji Pancernej, a pozostałych 18 do 5. Dywizji Pancernej. Na początku kwietnia 1945 roku 11. Dywizja Pancerna z 3. Armii generała George’a S. Pattona otrzymała 30 M26. Jednak wtedy wojna w Europie do biegała końca i nie doszło już do pojedynków między M26 a czołgami niemieckimi.
     
     
                Wraz z zakończeniem walk na froncie europejskim Amerykanie skoncentrowali wysiłek zbrojny na zmaganiach na Pacyfiku. Na Okinawie japońskie armaty przeciwpancerne 47 mm zniszczyły wiele słabo opancerzonych czołgów M4. W rezultacie do walk o tę wyspę postanowiono wprowadzić 12 M26. Czołgi M26 dotarły na Okinawę już po zakończeniu tam walk, w lipcu 1945 roku.
     
     
               Już po II wojnie światowej M26 otrzymał oficjalną nazwę General Pershing, na cześć generała Johna J. „Black Jacka” Pershinga, który dowodził Amerykańskim Korpusem Ekspedycyjnym (AEF) we Francji podczas I wojny światowej.
     
     
                W maju 1946 roku M26 przeklasyfikowano i zaliczono do czołgów średnich, gdyż w US Army przewidywano w tym czasie opracowanie czołgów znacznie większych i cięższych. W myśl nowej klasyfikacji czołgi lekkie mogły ważyć do 25 t, a wszystkie czołgi o masie od 26 do 55 t uznano za średnie. Masa czołgów ciężkich wynosiła od 56 do 85 t, natomiast czołgi ważące od 86 t określano mianem superciężkich.
     

               Mimo że w początkach wojny amerykańskie wojska pancerne nie przejawiały większego zainteresowania czołgami ciężkimi, to  Departament Uzbrojenia zainicjował we wrześniu 1943 roku prace projektowe nad kolejnym typem takiego czołgu. Wyniki analiz wskazywały, że po zaplanowanej inwazji w Europie Zachodniej jednostki armii amerykańskiej natrafią tam na system fortyfikacji wzdłuż granic Niemiec, znany jako Wał Zachodni albo Linia Zygfryda. Mając to na względzie, Departament Uzbrojenia przewidywał potrzebę opracowania nowego czołgu ciężkiego z działem zdolnym do rozbijania grubych betonowych ścian.
     

               Departament Uzbrojenia przewidywał budowę ciężkiego czołgu, wyposażonego w działo 105, chroniony przez odlewany pancerz czołowy o grubości ponad 200 mm. W czołgu, oznaczonym jako T28,  nie przewidywano zastosowania obrotowej wieży. Pojazd był również pozbawiony współosiowego, sprzężonego z uzbrojeniem głównym karabinu maszynowego.
     

               Ponieważ T28 miał być pojazdem bezwieżowym, od marca 1945 roku tego wozu bojowego nie określano już mianem czołgu ciężkiego. Nieco później wprowadzono oznaczenie 105 mm GMC (Gun Motor Carriage – działo samobieżne) T95.  Dopiero w maju 1945 roku rozpoczęto montaż dwóch egzemplarzy T95. Wkrótce potem projekt anulowano.
     
     
               Należy także wspomnieć o planach opracowania czołgu dorównującemu parametrom niemieckiego Tygrysa.  Jeden z nich, uzbrojony w armatę kalibru 105 mm w wieży, otrzymał oznaczenie T29, a drugi, oznaczony symbolem T30, w działo 155 mm w wieży. Wieże tych czołgów ciężkich były całkowicie odlewane.
     
     
               W marcu 1945 roku Komisja Uzbrojenia wybrała 6-miejscowy T29  i zarekomendowała wyprodukowanie 1200 sztuk czołgu. Jednak zakończenie walk w Europie, a  przede wszystkim kapitulacja Japonii w sierpniu 1945 roku, spowodował wstrzymanie programu T29; powstał tylko jeden egzemplarz tego 70-tonowego pojazdu, a drugi znajdował się wtedy w trakcie budowy.
     
     
                Brak zainteresowania US Army projektami rozwoju broni pancernej w okresie międzywojennym sprawił, iż dopiero u progu II wojny światowej rozpoczęto prace nad stworzeniem amerykańskich czołgów. Priorytetowe potraktowanie budowy średniego czołgu oraz niechęć dowództwa amerykańskich wojsk pancernych do ciężkich czołgów doprowadziło do tego, iż pierwsze amerykańskie ciężkie czołgi trafiły na front dopiero na początku 1945 roku, kiedy wojna w Europie zmierzała do końca.
     
     
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
     
    M. Green – Amerykańska broń pancerna w II wojnie światowej
     
    A. Zasieczny - Czołgi II wojny światowej
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Mama Wiktymiusza ze swoim synem i mama Łukaszka bez swojego syna wracały z zakupów. Narzekały na polskie sądownictwo.
    - Mama miałaś mi kupić lody - marudził Wiktymiusz.
    - Lody bez robaków są bardzo drogie, a te z robakami się skończyły.
    - To co mam lizać?
    - Pietruszkę sobie poliż - mama Wiktymusza sięgnęła do torby i kontynuowała rozmowę z mamą Łukaszka:
    - To skandal co narobiła poprzednia władza. Neosędziowie, dopuszczani do neosądzenia przez neoprezesów, siedzących w swoich neotrybunałach...
    - A to wszystko przez prezydenta - kiwała głową mama Łukaszka i kiedy tak kiwała zauważyła kątem, że ktoś ku nim biegnie.
    Był to Łukaszek.
    - Wy... Tu... sobie... spokojnie idziecie... - sapał. - A tam... Pod blokiem... Karetka stoi... I czeka... A licznik bije...
    Obie mamy spojrzały na siebie.
    - Karetka? Do kogo? - zapytała mama Łukaszka.
    - Do was! - Łukaszek wskazał mamę Wiktymiusza.
    Mamę zatkało.
    - Ale jak to? Kto? Ja jej nie wzywałam, mąż w pracy... Kto to zrobił?
    - Chodźmy się dowiedzieć - zaproponowała mama Łukaszka i wszyscy szybkim krokiem ruszyli pod blok. Musieli trochę zwolnić, bo Wiktymiusz apatycznie wlókł się za nimi liżąc pietruszkę.
    Wreszcie dotarli na miejsce.
    Karetka faktycznie stała pod blokiem. Zdenerwowany lekarz przechadzał się wokół pojazdu. Na ich rozłożył ręce i krzyknął:
    - No ileż można czekać!
    - Ale o co chodzi, co się stało - jąkała się mama Wiktymiusza połykając powietrze.
    - Chodzi o niego - lekarz wycelował palec w Wiktymiusza.
    Wiktymiusz upuścił pietruszkę.
    - Zamienili go w szpitalu, wiedziałem, prawie jak w serialu! - wołał Łukaszek.
    Wiktymiusz zaczął płakać.
    - Przestań błaznować, bo ci wytnę oko - zgromił lekarz Łukaszka i wyjął z karetki jakieś papiery. - Cztery lata temu pani syn padł ofiarą ataku wyrostka...
    - Jesteśmy tolerancyjni, nie będziemy składać zawiadomienia na migrantów, zwłaszcza na młodocianego - zapewniła pospiesznie mama Wiktymiusza.
    Lekarz spojrzał na nią złym okiem.
    - Niech mi pani nie przerywa, nie dokończyłem zdania. Pani syn padł ofiarą ataku wyrostka robaczkowego.
    - I dopiero teraz przyjeżdżacie go wyciąć? - spytała domyślnie mama Łukaszka.
    - Bez przesady, na wyrostek nie czeka się cztery lata - machnął ręką lekarz.
    - Tylko trzy - zachichotał ktoś z tłumu.
    Lekarz puścił tę zaczepkę mimo uszu i znów zajrzał w papiery.
    - Operacja się odbyła i wyrostek został usunięty. Jest tylko jeden problem. Operował neochirurg.
    - To znaczy? - spytała słabo mama Wiktymiusza.
    - To znaczy, że zabiegu dokonała nielegalnie dubler dopuszczony do zawodu przez nielegalnie wybrany neoorgan samorządu lekarskiego. Oldizba lekarska...
    - Oldizba???
    - Stara, legalna izba. Nakazała uchwałą cofnięcie wszystkich skutków jego operacji.
    - Zaraz - zamachał rękami Łukaszek. - Chyba nie chce pan powiedzieć, że przyjechaliście po niego żeby mu wszyć z powrotem...
    - Tak - rzekł uroczyście lekarz.
    Wszyscy spojrzeli na Wiktymiusza, który znowu lizał pietruszkę.
    - Przecież to jakiś absurd! - zakrzyknęła mama Wiktymiusza niepomna, że jeszcze niedawno pomstowała na neosędziów. - A koszta?
    - Państwo pokryje. Praworządność nie ma ceny.
    - Ale niech pan pomyśli, a jak go znowu rozboli? Drugi raz będziecie mu wycinać? - argumentowała mama Łukaszka.
    - Będziemy.
    - NFZ zapłaci, co? - odezwał się Łukaszek. - Odkryliście żyłę złota. Podwójne wycinanie wyrostka u pacjenta. Ale jest jeden problem, o którym chyba nie pomyśleliście.
    - No, słucham - lekarz założył ręce na piersi.
    - Od tamtej operacji minęły cztery lata. Jego wyrostek dawno zgnił na śmietniku...
    - A właśnie, że nie! Poszedł na rosół! - i lekarz widząc, że niektórzy widzowie tej sceny zaczynają mdleć albo łapać się za usta dodał pospiesznie:
    - Żartowałem! Odpady medyczne się pali!
    - Jeśli został spalony to co mu teraz wszyjecie? - spytał chytrze Łukaszek.
    - Pomyśleliśmy o tym! Mamy dawcę - uśmiechnął się zwycięsko lekarz i dorzucił:
    - Z Ukrainy.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Dopiero zwycięstwo Niemców w wojnie 1939 roku skłoniło niektórych dowódców amerykańskiej armii lądowej do zainicjowania programu budowy czołgu ciężkiego.
     
     
             Początkowo nowy czołg ciężki miał być pojazdem wielowieżowym, tak jak niektóre z ciężkich wozów Armii Czerwonej z końca lat 30., w rodzaju czołgów ciężkich T-35.
     
     
             Projekt ten szybko zarzucono na rzecz czołgu z pojedynczą dużą wieżą i działem kalibru 76 mm. W grudniu 1940 Departament Uzbrojenia zawarł kontrakt z zakładami Baldwin Locomotive na budowę prototypu czołgu ciężkiego. Czołg miał ważyć ok. 50 ton i być wyposażony w armatę 76 mm oraz 2-4 karabiny maszynowe. W czołgu o oznaczeniu T1 miano wykorzystać  9-cylindrowego, gaźnikowego, chłodzony powietrzem silnik gwiazdowy oznaczenie Wright G-200 Model 781C9GC1 o mocy 700 KM przy 1950 obr./min. W podwoziu zastosowano układ HVSS (poziomego zawieszenia sprężynowo-spiralnego).
     
     
              Pierwszy egzemplarz czołgu T1 dostarczono w sierpniu 1941 roku, nadając mu oznaczenie T1E2. Bez załogi i zapasu amunicji prototyp miał masę 55 t. Jego długość wynosiła 612 cm, a szerokość i wysokość 312 cm. Najmocniejsze opancerzenie (127 mm) zastosowano w przodzie wieży.
     
     
              Gdy Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny, zapadła decyzja o skierowaniu T1E2 do masowej produkcji, mimo wielu wad tego czołgu. Dla sprostania zapotrzebowaniu na wielką liczbę czołgów ciężkich, zaproponowano zbudowanie części z nich z wykorzystaniem spawanych płyt pancernych w kadłubie oraz napędu dieslowskiego w postaci czterech silników General Motors 6-71, połączonych z dwoma układami przeniesienia napędu typu Hydramatic. W takiej wersji czołg nosił oznaczenie T1E4. Inny wariant tego czołgu ciężkiego, z kadłubem ze spawanych płyt, lecz z oryginalnym silnikiem Wright G-200, był znany jako T1E3.
     
     
               W kwietniu 1942 roku Komisja Uzbrojenia przyjęła nowe nazewnictwo modeli T1E2 i T1E3. Ten pierwszy  otrzymał oznaczenie czołg ciężki M6, a T1E3 – M6A1.
     
     
               W grudniu 1942 roku pierwsze seryjne M6 wyjechały z hal montażowych. W tym samym miesiącu ówczesny dowódca amerykańskich wojsk pancernych, generał Jacob Devers w liście do gen. Lesleya J. McNaira, naczelnego dowódcy wojsk lądowych, wskazując, iż „w związku z kolosalną masą i ograniczoną przydatnością taktyczną [M6], ten czołg ciężki nie jest potrzebny wojskom pancernym. Wzmocnienie uzbrojenia czołgu ciężkiego nie rekompensuje niedostatków wynikających z cięższego opancerzenia”, zalecał wstrzymanie programu rozwoju czołgu ciężkiego.
     
     
               Opinia wyrażona przez Deversa stanowiła odzwierciedlenie powszechnego podówczas przekonania w amerykańskich wojskach pancernych, że więcej sensu ma przerzucenie za morze dwóch czołgów średnich, które na pokładzie transportowców zajęłyby tyle miejsca, ile jeden czołg ciężki. Służby logistyczne US Army podzielały zdanie Deversa na temat czołgów ciężkich, co ostatecznie doprowadziło do zaniechania produkcji M6. Ostatecznie powstało zaledwie 40 egzemplarzy tego czołgu.
     
     
               Pomimo anulowania programu produkcji seryjnej M6 Departament Uzbrojenia kontynuował próby z tymi czołgami, licząc na zmianę nastawienia dowództwa sił pancernych. Przeprowadzone próby z dalszym zwiększeniem grubości pancerza oraz wyposażeniem czołgu w armatę o kalibrze 90 mm nie wpłynęły na zmianę pancerniaków.
     
     
                M26 – tak jak czołgi serii M4 – miał współosiowy karabin maszynowy kalibru 7,62 mm w wieży oraz jeszcze jeden z przodu kadłuba, obsługiwany przez drugiego kierowcę. Istniała również możliwość zamontowania kaemu 12,7 mm na stropie wieży czołgu M26
     
     
               Dopiero w grudniu 1943 roku zadecydowano o wznowieniu prac nad nowym ciężkim czołgiem , który otrzymał początkowo oznaczenie T26, a jego kolejne modyfikacje T26E1 oraz T26E3.
     
     
               W listopadzie 1944 roku ruszyła  produkcja – w zakładach zbrojeniowych Fisher Tank Arsenal – T26E3.  Od marca 1945 roku produkcja T26E3 odbywała się również w Detroit Tank Arsenal. W tym sa mym miesiącu T26E3 stał się oficjalnie znany jako czołg ciężki M26.
     
     
              Masa bojowa M26 wynosiła 46 t, a maksymalna grubość pancerza – na poziomej tarczy działa, wykonanej z odlewanej stali – 114 mm. Niemal pionowe boki obracanej elektrycznie, odlewanej wieży czołgu miały grubość 76 mm. Grubość odlewanej czołowej płyty pancernej kadłuba czołgu M26 wynosiła 4 cale (101 mm), a jej pochyłość 46 stopni. Dolna część przodu kadłuba, również z odlewanej stali, miała 3 cale (76 mm) grubości oraz 53-stopniowy skos. Boczny pancerz był pionowy, 76-milimetrowy i wykonany ze spawanych płyt stalowych.
     
     
              W M26 w od różnieniu od czołgów M4 zastosowano podwójny układ kierowniczy; kierowca siedział z przodu kadłuba po lewej stronie, natomiast drugi kierowca, obsługujący karabin maszynowy w kadłubie, na prawo od niego. Takie rozwiązanie okazało się możliwe dzięki użyciu skrzyni biegów Torqmatic, bez ręcznej dźwigni sprzęgła, znanej z ręcznego układu przeniesienia napędu w czołgach M4.
     
     
              W podwoziu M26 zastosowano opracowany pod nadzorem Departamentu Uzbrojenia system drążków skrętnych, z 12 osobno resorowanymi kołami jezdnymi – po sześć po obu stronach kadłuba. Czołg miał całkowicie stalowe gąsienice typu T81, o szerokości 24 cali (61 cm), lub ich ulepszoną wersję, znaną jako T81E1. Ośmiocylindrowy, chłodzony cieczą silnik gaźnikowy Ford GAF osiągał moc 500 KM przy 2600 obr./min, co zapewniało czołgowi prędkość maksymalną 40 km/h na drodze. Zasięg M26 w jeździe z przeciętną szybkością po utwardzonej drodze wynosił ponad 160 km. a więc był zbliżony do czołgu typu M4.
     
     
              Lufa działa 90 mm M3 czołgu M26 miała długość 472,5 cm. Podobnie jak w niemieckich działach z późniejszych lat wojny, w amerykańskich armatach czołgowych stosowano hamulec wylotowy, który zarówno zmniejszał odrzut, jak i częściowo utrudniał nieprzyjacielowi zlokalizowani pozycji stacjonarnego działa lub czołgu prowadzącego ostrzał.
     
     
               Pocisk M304 HVAP-T, cechujący się prędkością początkową 1021 km/h, przebijał pancerz grubości 221 m z 457 m (a zatem był dwukrotnie skuteczniejszy niż standardowa amunicja). Z 1000 jardów (914,5 m) przebijał 201-milimetrowe opancerzenie, a z 2000 jardów (1829 m) – 155-milimetrowe. Ponieważ okazało się, że te pociski odbijały się od stromego pancerza czołowego czołgu Panther (PzKpfw. V) z odległości mniejszej niż 450 jardów (411,5 m), opracowano inny typ amunicji. Była ona znana jako przeciwpancerne pociski smugowe (AP-T) T33 i stanowiła wariant standardowego, jednolitego pocisku M77, utwardzony za pomocą dodatkowego hartowania i zaopatrzony w cienką metalową owiewkę, poprawiającą właściwości aerodynamiczne. Przy prędkości początkowej 853,5 m/s, a więc dużo mniejszej od M304 HVAP-T, T33 był w stanie przebić czołową płytę pancerza „Pantery” z odległości około kilometra.
     
     
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Mama Łukaszka się uparła i zmusiła cała rodzinę by obejrzeli w Telewizji Publicznej najnowszy film Hognieszki-Alland "Przesłuchanie '50". Jak sam tytuł wskazywał akcja działa się w roku 1950. Tematem filmu było przesłuchanie najbliższej współpracowniczki lidera partii opozycyjnej.

    Przesłuchiwana została przywieziona w środę do budynku prokuratury. Tam poprosiła o obecność swojego pełnomocnika. Prokurator Wrzowa-Esek odmówiła mówiąc:
    - Żyjemy w czasach powojennych, gdzie „po lasach grasują bandy”, państwo wciąż jest zagrożone i trzeba działać w sposób niestandardowy. Prokurator ma prawo sam oceniać, jakie działanie jest zgodne z interesem społecznym. Ja mam odwagę to robić. Ci, którzy mnie najgłośniej krytykują – nie.
    - Mam powody by wątpić w pani obiektywność - powiedziała słabo przesłuchiwana. Bo nie kto inny jak sama pani prokurator wynosiła kilka lat temu informacje dotyczące śledztwa by pomóc kandydatowi PZPR na prezydenta.
    - W takim razie oprócz mnie będą jeszcze dwie osoby, w których obiektywność na pewno pani nie wątpi - odezwała się pani prokurator. - Będzie to sędzia Trybunału Konstytucyjnego z nadania PZPR i mecenas Gierman-Rotych, poseł na Sejm z ramienia PZPR.
    Wymienieni panowie weszli i przesłuchanie się zaczęło.
    - Nie ma protokolanta? - zdziwiła się przesłuchiwana.
    - Będziemy protokołować na zmianę - oświadczył poseł Gierman-Rotych.
    - Ale ja mam problemy ze wzrokiem i nie dam rady przeczytać.
    - To nic, my pani przeczytamy, a pani tylko się podpisze - zatarł ręce zadowolony sędzia z PZPR.
    Przesłuchanie trwało pięć godzin. Po tym przesłuchiwana wróciła do domu w bardzo złym stanie psychicznym, a w sobotę zmarła.
    I się zaczęło.
    W niedzielę ukazał się nadzwyczajny dodatek do "Selektywnej Prawdy", prasowego organu organizacji Zemsta Proletariatu. Tam redaktor Czujciech-Wonowski opisywał zawartość protokołu przesłuchania. Nie podał kto mu go udostępnił, ale za to podał, że był to trzy osoby. Podobno przesłuchiwana opowiedziała, że widziała na własne oczy jak jej szef, lider opozycyjnej partii, kupił plany budowy wieżowca na wsi.
    W poniedziałek wywiadu udzielił młody rzecznik prokuratury.
    - Przesłuchiwana miała zaledwie sześćdziesiąt sześć lat, to jeszcze krzepki wiek, doskonale zniosła pięć godzin przesłuchania - powtarzał przez pół godziny po czym zbladł i zemdlał. Okazało się, że z odwodnienia. Natychmiast dostał od prokuratury tydzień planowanego urlopu na żądanie.
    Po sekcji zwłok okazało się, że przesłuchiwana zmarła na zawał.
    We wtorek opublikowano protokół z pięciogodzinnego przesłuchania. Miał siedem linijek. Podano tam, że przesłuchiwana była zdenerwowana i odmawiała odpowiedzi. Nie było ani słowa o planach wieżowca na wsi, ale redaktor Czujciech-Wonowski się tym nie przejął. Miał nową teorię. Współpracowniczkę opozycji po złożeniu zeznań zabił lider opozycji, żeby nie złożyła zeznań.
    Prokurator Wrzowa-Esek zagroziła procesem każdemu kto będzie mówił o tym, że wobec przesłuchiwanej stosowano metody stalinowskie.
    - To podłe kłamstwo! Przecież wróciła do domu z wszystkimi paznokciami! I nie było żadnego przytrzaskiwania jąder szufladą!
    Głos zabrał prokurator generalny.
    - Zachowanie prokurator podczas przesłuchania nazwałbym kurtuazyjnym. Nie wolno łączyć przesłuchania ze śmiercią. Kto podniesie ręką za takim połączeniem... - tu prokurator zawiesił głos - temu władza ludowa tą rękę odrąbie!
    Ludzie jednak łączyli.
    Wszyscy się wypowiadali.
    I osoby pełniące funkcje, i ci co nie pełnili.
    I chudzi i grubi, i chamscy i mili.
    I starzy i młodzi, i mali i duzi.
    Bruneci i łysi, blondyni i...
    No premier Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej się właśnie nie wypowiadał. Podano tylko komunikat, że zachorował.
    W poniedziałek podczas weekendu na nartach skręcił sobie środkową nogę.

    - Jak to dobrze, że to tylko film - zawołała mama Łukaszka po zakończeniu emisji. - U nas teraz takie rzeczy się nie dzieją, prawda?
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W 1944 roku amerykańskie fabryki zaczęły produkować czołgi M4 drugiej generacji.
     
     
                 Starania podejmowane przez Departament Uzbrojenia w celu utrzymania wartości bojowej czołgów typu M4 na odpowiednim poziomie, doprowadziły do znacznego przeprojektowania przedniej części kadłuba Shermana oraz wprowadzenia licznych modyfikacji. Większość M4 drugiej generacji uzbrojono w potężniejsze działo 76,2 mm w wieży. Pierwsze egzemplarze nowego typu powstały w styczniu 1944 roku i otrzymały oznaczenie M4A1(76)W.
     
     
               Jednakże bardzo szybko liczba zmian i usprawnień, których wprowadzenia w czołgach M4 się domagano, stała się tak znaczna, że niezbędne stało się przerobienie całej konstrukcji. Prace nad tym zaczęły się w lipcu 1943 roku, a ich w rezultacie powstały dużo lepsze czołgi M4 drugiej generacji.
     
     
               W grudniu 1943 roku wytwórnia Chrysler rozpoczęła prace nad tym projektem, a w lutym 1944 roku zaprezentowano prototyp czołgu.
     
     
               Najpoważniejsza zmiana, wprowadzona w większości czołgów M4 drugiej generacji, polegała na użyciu potężniejszego działa czołgowego kalibru 76 mm, w nowej, większej, odlewanej wieży. Jednocześnie zrezygnowano z ruchomej osłony przed tarczą działa na rzecz poziomej tarczy działa o grubości 89 mm. Wielu czołgistów uważało jednak, że nowa podstawa jest za lekka jak na działo kalibru 76 mm, i przyczynia się do jeszcze większej niecelności tej
    armaty w czasie strzelania.
     
     
                Inną ważną innowacją w M4 drugiej generacji było wprowadzenie nowej wieżyczki dla dowódcy pojazdu, zaopatrzonej w sześć wielowarstwowych wizjerów ze szkła pancernego, rozmieszczonych równomiernie wokół klapy włazu, na którego osłonie znajdował się też peryskop typu M6.
     
     
                Zewnętrznym, łatwo zauważalnym elementem wyróżniającym odlewaną i spawaną górną część kadłuba czołgów M4 drugiej generacji był brak wystających klap włazów kierowcy i strzelca zajmującego miejsce w kadłubie. Wiązało się to z faktem zastosowania nieznacznie pogrubionej (64 mm) płyty czołowej kadłuba ze spawanych płyt pancernych, pochylonej pod kątem około 47 stopni. To inne ustawienie pancerza czołowego w M4 drugiej generacji pozwoliło na wprowadzenie nowych, większych klap z przeciwwagą ponad stanowiskami kierowcy i strzelca, co obu tym czołgistom znacznie ułatwiło wchodzenie do pojazdu i wychodzenie z niego.
     
     
               Wraz z wprowadzeniem wspomnianych większych klap w M4 drugiej generacji, w czołgach tych pojawił się również nieznacznie podwyższony, wystający element tylnej części wieży.
     
     
               Wprowadzone zmiany w kształcenie wieży miały na celu  wygospodarowanie miejsca dla nowych, powiększonych górnych klap w kadłubie. 
     
     
               Czołgi M4 pierwszej generacji miały zawieszenie sprężynowe VVSS i gąsienice szerokości 42,1 cm  Wady tego podwozia stały się szybko oczywiste dla wszystkich. Stąd też w M4 drugiej generacji zastosowano zupełnie nowe zawieszenie systemu HVSS oraz gąsienice szerokości 58,5 cm. Wprowadzenie zawieszenia HVSS zwiększyło masę czołgów M4 drugiej generacji o mniej więcej 3000–5000 funtów (1360–2270 kg), w zależności od typu zastosowanych gąsienic. Zwiększyła się także, z osłonami chroniącymi przed piaskiem i kurzem, szerokość czołgu – do 299 cm.  Większa szerokość nowych gąsienic w zawieszeniu typu HVSS wpłynęła korzystnie na zredukowanie nacisku jednostkowego na podłoże i tym samym na  lepsze pokonywanie przeszkód terenowych.
     
     
                 W czołgach M4 drugiej generacji większość  nabojów do czołgowego działa rozmieszczono w dolnej części kadłuba, w specjalnych stojakach pod obrotowym koszem wieży. Miało to na celu zmniejszenie ryzyka pożaru w wyniku przebicia przez nieprzyjacielski pocisk pancerza czołgu oraz łusek nabojów, wcześniej umieszczonych wyżej w kadłubie i koszu wieży. Czołgi te wyposażono w takie metalowe zasobniki z cieczą, znane jako czołgi z „mokrymi” komorami amunicyjnymi, mimo iż przeprowadzone  próby wykazały,  że takie „mokre” komory nie dość skutecznie gasiły podpalony ładunek miotający w trafionych czołgach.
     
     
                 Do największych problemów z działem czołgowym kalibru 76 mm w czołgach M4 drugiej generacji należał silny płomień, wydostający się z armatniej lufy podczas wystrzału, co skutkowało przesłonięciem ostrzeliwanego celu przez dym i pył.  „Ponadto płomień wylotowy [lufy działa] 76 mm był na tyle wielki, - napisano w memorandum sztabu US Army – że w praktyce uniemożliwiał obserwowanie [skutków prowadzonego] ognia z wnętrza czołgu. W rezultacie po oddaniu strzału z działa 76 mm w kierunku nieprzyjacielskiego czołgu załoga [czołgu M4] była chwilowo oślepiona. Nie mogła ob serwować skutków oddanego strzału, a w przypadku, gdy strzał ten był niecelny, była narażona na zniszczenie, zanim zdołała oddać następny strzał”.
     
     
                 Dla uporania się z tym problemem zaproponowano dwa rozwiązania: po pierwsze, zastosowanie dłuższego zapalnika w łusce naboju 76 mm, poprawiającego spalanie ładunku miotającego, a po drugie, wprowadzenie hamulca wylotowego i osłony wylotu lufy działa.  Jednocześnie opracowano model działa z gwintem o większym skręcie, który poprawiał  stabilność pocisku w locie, co z kolei skutkowało nieco większą skutecznością w przebijaniu pancerzy przy strzelaniu z większych odległości.
     
     
               W celu zwiększenia skuteczności działa 76 mm Departament Uzbrojenia doprowadził do opracowania nowej amunicji do tej ar maty – pocisku smugowego przeciwpancernego o zwiększonej energii kinetycznej, który załogi amerykańskich czołgów nazywały  Hyper-Shot. O ile cały pocisk (z łuską) ważył nieco ponad 8,5 kg, o tyle pocisk właściwy, o masie 4,25 kg, składał się z twardego rdzenia z węglika wolframu, z aluminiową powłoką, czepcem i owiewką. Osiągając prędkość początkową 1036 m/s, pocisk ten przebijał z 457 m pancerz grubości 157 mm (a zatem był prawie dwukrotnie skuteczniejszy w porównaniu z dotychczasowym pociskiem). Z ponad 900 m podobno przebijał 135-milimetrową płytę pancerną, z około 1370 m – pancerz 116 mm, a z około 1830 mm – 98 mm.
     
     
                 W sumie wytwórnia Chrysler wyprodukowała od marca 1944 roku do kwietnia 1945 roku 4542 egzemplarze czołgów M4 drugiej generacji, które otrzymały oznaczenie M4A3(76)W.
     
     
               Jednocześnie od stycznia 1944 do lipca 1945 roku w wytwórni Fisher Body (filii General Motors)  wyprodukowano 3426 egzemplarzy czołgu M4A1(76)W, będącego pewną odmianą czołgu M4 drugiej generacji.
     
     
               W ramach pomocy Lend-Lease wojska brytyjskie otrzymały 1330 sztuk M4A1(76)W bez systemu HVSS. Brytyjczycy nadali im nazwę Sherman IIA. Ponadto Brytyjczycy otrzymali kilkaset czołgów   M4A1(76)W z HVSS, których nazwano  Sherman IIIAY.
     
     
               180 czołgów  M4A1(76)W (bez HVSS) otrzymała polska 1. Dywizja Pancerną.
     
     
               W lutym 1944 roku zakłady zbrojeniowe Fisher Tank Arsenal rozpoczęły produkcję czołgów M4A3(75)W, która trwała do marca 1945 roku; do tego czasu powstało 3071 pojazdów tej wersji. M4A3 drugiej generacji nie miał nowej odlewanej wieży, tylko „starą” czołgów M4 pierwszej generacji.
     
     
               Ogółem amerykańskie fabryki wyprodukowały w okresie II wojny światowej ponad 50 tysięcy różnych typów czołgów M4.
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
     
    M. Green – Amerykańska broń pancerna w II wojnie światowej
     
    A. Zasieczny - Czołgi II wojny światowej
    0
    No votes yet
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Doświadczenia z walk sprawiły, iż na bieżąco dokonywano szeregu modyfikacji w amerykańskich czołgach M4.
     
     
                Do debiutu bojowego czołgu M4 doszło w Afryce Północnej, dokąd we wrześniu 1942 roku dotarło prawie 300 amerykańskich czołgów.
     
     
               Czołgi te, przystosowane na miejscu przez brytyjskich mechaników do działań w warunkach pustynnych, co polegało m.in. na zastosowaniu osłon chroniących przed piaskiem i innego brytyjskiego wyposażenia odegrały ważną rolę w powstrzymaniu przez wojska brytyjskie niemieckiego marszu na Egipt.
     
     
               Kolejne dostawy M4 do Afryki Północnej uczyniły z Shermanów najliczniej reprezentowany typ czołgu na tym teatrze działań wojennych. Amerykańskie czołgi zyskały dobrą opinię wśród Brytyjczyków. Jeden z angielskich oficerów przekonywał nawet, iż „Sherman to najlepszy czołg na świecie, lepszy od wszystkich innych, które mamy, a także lepszy od całego sprzętu niemieckiego. I pozostanie najlepszym czołgiem przez najbliższe pięć lat”.
     
     
               W ramach operacji Torch, czyli lądowania amerykańskich wojsk w Afryce Północnej,  Niedoświadczeni amerykańscy czołgiści po raz pierwszy starli się z zaprawionymi w bojach wojskami niemiecki mi w Afryce Północnej w grudniu 1942 roku, gdy pluton pięciu czołgów M4 z 2. Dywizji Pancernej został szybko zniszczony przez celny ogień niemieckich dział czołgowych i przeciwpancernych.
     
     
               W lutym 1943 roku Niemcy dokonali  ponad 3-kilometrowego wyłomu w amerykańskich pozycjach na przełęczy Faid w Tunezji, zmuszając Amerykanów do bezładnej ucieczki. W czasie bitwy na przełęczy Kasserine Amerykanie stracili ponad 100 czołgów M4.
     
     
               Pomimo tych strat ponoszonych w Afryce Północnej wielu amerykańskich czołgistów uważało M4 za świetny sprzęt, w pełni odpowiadający wymogom ówczesnego pola walki. Inni jednak wskazywali, iż na łatwość zapalania się M4  - „gdyby były dieslami, nigdy by do tego nie doszło, ale te benzynowe pojazdy zapalają się po pierwszym albo drugim trafieniu i wtedy trzeba z nich uciekać. Nikt za nimi nie przepada. Wolelibyśmy diesle”.
     
     
                Wbrew przeświadczeniu amerykańskich czołgistów, czołgi M4 płonęły nie z  powodu benzyny, ale składowanej w pojazdach amunicji. Kiedy pocisk przeciwpancerny przebijał pancerz górnego kadłuba czołgu M4, często trafiał w stelaże z amunicją do czołgowego działa, rozmieszczone głównie po bokach górnej części kadłuba, powodując w ciągu kilku sekund zapłon ładunku miotającego w metalowej łusce.
     
     
                Ograniczenie grubości pancerza Shermana spowodowane było koniecznością uwzględnienia ówczesnych ograniczeń - dźwigi z tamtych czasów na większości okrętów transportowych nie były w stanie przenosić jednorazowego ładunku o masie ponad 35 t. Mosty pontonowe, używane przez US Army w początkowych latach wojny, także miały nośność do 35 t.
     
     
               Jednocześnie  amerykańscy konstruktorzy, określając grubość opancerzenia czołgu M4, nie wzięli pod uwagę szybkiego tempa rozwoju niemieckiej broni  przeciwpancernej w trakcie II wojny światowej. Postęp w tej dziedzinie  spowodował, że czołgi typu M4 okazały się za słabo opancerzone.
     
     
               W końcowych latach wojny jeszcze większe niebezpieczeństwo dla czołgów M4 stanowiło masowe  użycia przez żołnierzy niemieckich ręcznych pancerzownic rakietowych z  kumulacyjnymi głowicami bojowymi Panzerschreck  i  Panzerfaust („Pancerna pięść”).  Aby w jakimś stopniu uchronić się przed zagrożeniem ze strony tej broni,  amerykańscy czołgiści zaczęli obkładać swoje pojazdy workami z piaskiem lub cementem oraz  zapasowymi ogniwami gąsienic. Przeprowadzone testy wykazały, iż te zabezpieczenia w niewielkim stopniu ograniczały zniszczenia czołgów. Worki z piaskiem stanowiły  dodatkowe obciążenie pewnych podzespołów i elementów układu jezdnego czołgu. Z tego powodu Generał George S. Patton odnosił się nieprzychylnie do użycia worków z piaskiem w swojej 3. Armii.
     
     
                Z kolei podczas walk na Pacyfiku japońscy żołnierze umieszczali miny magnetyczne na gąsienicach oraz samym czołgu, by unieruchomić ten pojazd. Oprócz worków z piaskiem amerykańscy czołgiści mocowali do boków swoich czołgów drewniane deski o wymiarach 5 na 30 cm, pozostawiając między nimi a pancerzem czołgu kilkunastocentymetrową szczelinę, w którą wlewali rozrobiony cement. Drewniane deski uniemożliwiały mocowanie min magnetycznych, a  zastygły cement miał redukować skuteczność pocisków przeciwpancernych japońskich armat kalibru 47 mm. Inni amerykańscy czołgiści mocowali na czołgach brezentowe płachty, które powodowały zsuwanie się min magnetycznych z pancerzy.
     
     
               Żołnierze wojsk amerykańskich po raz pierwszy zetknęli się z czołgami Panther podczas walk we Włoszech na początku 1944 roku. Nieliczna ich liczba na włoskim froncie sprawiła, że dowództwo US Army doszło do mylnego wniosku, że wojska niemieckie wyposażono w nieliczne czołgi Panther (i równie niewiele czołgów ciężkich PzKpfw. VI Tiger Ausf. E). Stąd też nie dostrzegano potrzeby opracowania odpowiedniego uzbrojenia głównego dla amerykańskich czołgów.
     
     
               W trakcie walk z niemieckimi Panterami w Normandii okazało się, pancerz czołowy tego czołgu był odporny na przeciwpancerne pociski działa 75 mm czołgu M4.
     
     
              Gdy w 1942 roku powstał czołg M4, w US Army uznano, iż będzie to wóz bojowy, przeznaczony przede wszystkim do dyskontowania sukcesów taktycznych na linii frontu, nie zaś do bezpośrednich starć z nieprzyjacielskimi czołgami. Zgodnie z koncepcją gen. Lesleya McNaira, dowódcy amerykańskich wojsk lądowych, do zwalczania czołgów wroga przeznaczone były niszczyciele czołgów.  Walki we Francji dobitnie udowodniły, iż była to błędna koncepcja.
     
     
               Pułkownik S.R. Hinds, z grupy bojowej  2. Dywizji Pancernej, stwierdził iż  „mimo często wpajanej zasady taktycznej, że nie należy się angażować w starcia z czołgami nieprzyjaciela, musiałem stawać do takich pojedynków niemal nieustannie, aby wywiązać się
    z wyznaczonych mi zadań”.
     
     
              Z kolei podpułkownik Wilson Hawkins, dowódca 3. Batalionu 67. Pułku Pancernego 2. Dywizji Pancernej wskazywał, iż „mówi ło się, że nasze czołgi mają atakować nieprzyjacielską piechotę i nie powinny uczestniczyć w starciach z czołgami przeciwnika. Z moich do świadczeń wynika, że taka idealna sytuacja nigdy nie ma miejsca i podczas wszystkich działań zaczepnych musimy z konieczności walczyć z niemieckimi czołgami. W związku z tym konieczne jest zaprojektowanie czołgu, odpowiednio przystosowanego do prowadzenia takich pojedynków”.
     
     
              Kłopoty czołgów M4 w starciach z czołgami Panther skłoniły generała Dwighta Eisenhowera  do odesłania jednego ze swoich podkomendnych do Stanów Zjednoczonych w lipcu 1944 roku, by tam postarał się po szukać jakiegoś rozwiązania tego problemu. Zademonstrowano mu łoże armatnie typu M4 z działem M3 kalibru 90 mm, mającym stanowić uzbrojenie główne wieży planowanego czołgu ciężkiego M26.  
     
     
               Czołgi  M26 zadebiutowały na froncie zachodnim dopiero w lutym 1945 roku w tak małej liczbie, że nie wywarły większego wpływu na przebieg walk w Europie przed zakończeniem wojny w maju 1945 roku.
     
     
               W armii brytyjskiej nie popełniono podobnego błędu, wcześniej podejmując poszukiwania armaty czołgowej, zdolnej do przebijania pancerza czołowego nowych czołgów niemieckich.  Wybór padł na szybkostrzelną armatę 17-funtową (76,2 mm) Mark IV (Mk IV). Czołgi M4 lub M4A4 wyposażone w te działa nazywano Firefly.
     
     
               Program przezbrojenia czołgów w wojskach amerykańskich w brytyjskie armaty 17-funtowe Mk IV ruszył dopiero pod koniec walk w Europie; przezbrojono wtedy 100  M4.
     
     
               Od wiosny 1943 roku wzmacniano opancerzenie wieży czołgów M4. Oryginalne łoże armatnie M34, z tarczą grubości 76 mm i węższą 51-milimetrową ruchomą osłoną przed nią, zastąpiono 89-mili metrową tarczą z odlewanej stali i poszerzoną, 2-calową (51-milimetrową) osłoną za nią.
     
     
               W trakcie walk ujawniły się także słabości systemu kierowania ogniem w czołgach M4.  „ Z powodu nadmiernie rozproszonego obrazu w peryskopie M4 strzelanie z czołgowego działa ograniczone jest – zapisano w raporcie – prawie w zupełności do stosowania tradycyjnej artyleryjskiej metody wstrzeliwania się w cel i przekazywania celowniczemu informacji korygujących w miliradianach. […] Współosiowy teleskop ma bardzo niewielką przydatność; a jego optyka jest niezadowalająca, gdyż skutkuje niekorzystnym rozszczepieniem wiązki światła.”
     
     
                  Na wiosnę 1943 roku Departament Uzbrojenia zainicjował program modernizacji tysięcy najwcześniej wyprodukowanych czołgów M4.   Doświadczenia z przebiegu walk wykazywały, że wystające klapy włazów kierowcy i strzelca w przedniej płycie pancernej spawanego kadłuba czołgu M4 to punkty mniej odporne na pociski. Aby wyeliminować ten problem, przed tymi klapami do spawano do kadłuba nieduże pancerne płyty 1,5-calowej grubości (38 mm), pod kątem około 35 stopni w stosunku do pionu.
     
     
               Latem 1943 roku w zakładach zbrojeniowych zaczęto produkować nowe odlewane wieże Shermanów. Usunięto w nich otwory strzeleckie, umożliwiające ostrzeliwanie się z broni krótkiej z wnętrza czołgu, a tzw. cienkie miejsce w pancerzu (koło stanowiska celowniczego) zostało pogrubione.
     
     
               W celu ograniczenia pożarów amunicji,  na zewnętrznej powierzchni wieży, w górnej jej części, dospawano, na wysokości stelaży na amunicję kalibru 75 mm, dodatkowe płyty pancerne – jedna po prawej stronie, a dwie po lewej.
     
     
               Napływające z jednostek liniowych meldunki świadczyły o tym, że gąsienice szerokości 42 cm w układzie zawieszenia VVSS w czołgach M4  nie zawsze zapewniały odpowiednią zwrotność i ruchliwość w czasie jazdy terenowej. W tej sytuacji zapadła decyzja o zastosowaniu specjalnych elementów w kształcie kaczego dziobu, polepszających przyczepność, a zarazem redukujących nieco nacisk jednostkowy czołgu na podłoże.
     
     
     
    CDN
    0
    No votes yet
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    U taty Łukaszka w pracy pojawił się jakiś czas temu nowy kierownik, Sidosław-Rakorski. Nie lubił go prawie nikt oprócz kilku osób, więcej kierownik wpadł na pomysł, ze załatwi wszystkim podwyżki.
    W piątek, pod koniec pracy kierownik przyszedł do biura w towarzystwie swoich zwolenników. Miał bardzo sprytny plan. Jeśli podziękuje dyrektorowi za podwyżki, których jeszcze nie ma, to łasy na pochlebstwa dyrektor na pewno je wprowadzi.
    Wszedł z marszu do gabinetu dyrektora i powiedział:
    - Thank you dyrektorze.
    - Że co? - dyrektora zatkało.
    - Za podwyżkę, którą dostaniemy.
    Krzyk dyrektora było słychać w całym biurze. Zaczął od "kretynie", potem poinformował, że wysokość płacy nie ulegnie zmianie, a potem powiedział jeszcze kilka rzeczy. Gdyby opuścić przekleństwa to powiedział tylko "i", "się" oraz "twoją matkę".
    Kierownik wyleciał z gabinetu dyrektora jak z procy.
    - Ale pogrom - zauważył Kubiak, kolega taty Łukaszka. - Co za głupek.
    - Jaki pogrom?! - obruszył się jeden ze zwolenników kierownika. - Sukces!
    - I na czym polega sukces tego sukcesu? - zapytał tata Łukaszka.
    - No jak to, nie widzieliście? - odezwał się drugi zwolennik. - Dyrektor przyjął kierownika w swoim gabinecie i rozmawiali jak równy z równym! Dyrektor siedział grzecznie i słuchał żądań kierownika, który naprostował go do pionu!
    - Wy się z niego nabijacie, a powinniście stać za nim murem! - rzucił trzeci zwolennik. - W końcu to wasz kierownik!
    - Powiem więcej - wtrącił entuzjastycznie czwarty zwolennik. - W tych tak trudnych czasach Sidosław-Rakorski uzyskał bezpośrednie zapewnienie od dyrektora, że pensje nie ulegną obniżce! Wszystkie! Wasze też! I co, łyso wam?
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Wiosną 1942 roku amerykańskie fabryki rozpoczęły produkcję średniego czołgu M4, znanego powszechnie jako Sherman,
     
     
               Dnia 31 sierpnia 1940 roku amerykańskie dowództwo wojsk pancernych wydało szczegółową specyfikację. Zgodnie z nią nowy czołg średni, na który zgłoszono zapotrzebowanie, miał być wyposażony w zamontowane w wieży działo kalibru 75 mm.
     
     
              Dopiero 18 kwietnia 1941 roku ustalono, iż projektanci nowego czołgu mieli wykorzystać podwozie czołgu M3, napędzanego chłodzonym powietrzem 9-cylindrowym benzynowym silnikiem gwiazdowym typu Continental Motors. Miało to przyspieszyć projektowanie i produkcję nowego czołgu średniego – bez zakłócania trwającej produkcji czołgów serii M3. Jednocześnie postanowiono, iż  górna część kadłuba planowanego czołgu będzie wykonana z pancerza odlewanego lub spawanego, natomiast dolna część kadłuba miała się składać ze spawanych stalowych płyt pancernych. Wieżę z odlewanej stali zamierzano zwieńczyć uzbrojoną w karabin maszynowy, odlewaną wieżyczką dowódcy załogi, znaną już z dotychczasowych czołgów średnich M3.
     
     
               W czerwcu 1941 roku Komisja Uzbrojenia zleciła budowę naturalnej wielkości drewnianej makiety i modelu pilotażowego nowego czołgu, znane go jako czołg średni T6. Po wykonaniu tej makiety i wprowadzeniu kilku zmian w projekcie  rozpoczęto prace nad egzemplarzem prototypowym z odlewanymi górnym kadłubem i wieżą oraz nitowaną i spawaną dolną częścią kadłuba.   W T6 zachowano układ zawieszenia czołgów M3, charakteryzujący się kołkami podtrzymującymi gąsienice nad podzespołami ślimacznic zawieszenia sprężynowego (VVSS) oraz przekładnię główną, mieszczącą się wewnątrz obszernej, składającej się z trzech połączonych sworzniami części obudowy z odlewanej stali, która stanowiła zarazem dolną przednią część korpusu czołgu
     
     
               30-tonowy prototypowy czołg T6 powstał ostatecznie 2 września 1941 roku.  Wysokość całego czołgu, wraz z wieżyczką dowódcy, wynosiła 289,5 cm. Ważną innowację stanowiła możliwość regulacji prędkości obrotu wieży, wprawianej w ruch obrotowy przez celowniczego przy użyciu specjalnej dźwigni. Możliwość obserwacji okolicznego terenu zapewniał celowniczemu zamocowany nad jego głową, skierowany do przodu peryskop, który znajdował się na górnej przedniej pochyłej części wieży i posiadał  regulowaną opancerzoną osłonę, chroniącą górną część peryskopu.
     
     
               Po obu bokach wieży znajdowały się otwory strzelnicze, przez które załoga mogła się ostrzeliwać z broni krótkiej, oraz peryskopy i opancerzone drzwiczki. Kierowca czołgu korzystał ze szczeliny obserwacyjnej z pancerną osłoną w przodzie górnej części kadłuba, natomiast na stanowisku strzelca znajdował się peryskop, później zastąpiony przez podobny osłonięty wizjer.
     
     
               W wyniku dokonania inspekcji prototypowego czołgu przez przedstawicieli Departamentu Uzbrojenia polecono wprowadzenie pewnych zmian, spośród których najważniejsza  polegała na usunięciu opancerzonych drzwi po bokach górnego kadłuba, ponieważ stanowiły one słaby punkt w opancerzeniu czołgu. Zamiast nich zainstalowano pojedynczy luk ewakuacyjny w podłodze czołgu, bezpośrednio za siedziskiem strzelca, obsługującego broń maszynową w przodzie kadłuba. Zażądano także usunięcia odlewanej wieżyczki dowódcy pojazdu. Została ona zastąpiona przez obrotowy, 2- częściowy, płaski, okrągły właz, wyposażony w obracający się w zakresie 360 stopni peryskop typu M6. Ta zmiana zredukowała wysokość czołgu T6 do 2,7 m. Szczeliny strzeleckie z peryskopami po bokach wieży czołgu T6 zastąpiono pojedynczym otworem tego rodzaju, bez peryskopu, po lewej stronie wieży.
     
     
               W październiku 1941 roku Departament Uzbrojenia oficjalnie przyjął do uzbrojenia nowy czołg średni, o kryptonimie M4. Miesiąc później rozpoczęła się budowa przedseryjnych egzemplarzy czołgu M4. W grudniu 1941 roku Komisja Uzbrojenia postanowiła wprowadzić pewne rozróżnienie w oznaczeniach określonych modeli tych czołgów; te z górnym kadłubem z odlewanej stali były znane jako czołgi średnie M4A1 (na bazie czołgu T6) , natomiast czołgi z górną częścią kadłuba ze spawanych płyt pancernych nazywano czołgami średnimi M4.  Kadłuby z odlewanej stali do czołgów typu M4 były łatwiejsze i tańsze w produkcji aniżeli te ze spawanych płyt pancernych. Jednakże w tamtym czasie budowanie nowych samolotów i okrętów wojennych uważano za ważniejsze od produkcji czołgów, więc działającym w Stanach Zjednoczonych odlewniom brakowało mocy przerobowych, by móc wywiązać się na czas z zadania dostarczenia zakładom zbrojeniowym odpowiedniej liczby górnych części kadłubów do czołgów M4.
     
     
               W lutym 1942 roku Departament Uzbrojenia przejął pierwszy egzemplarz M4A1 z wytwórni lokomotyw Lima.  Drugi czołg tego typu przetransportowano do Wielkiej Brytanii, z wymalowaną na boku nazwą własną MICHAEL – na cześć Michaela Dewara, szefa brytyjskiej misji, zajmującej się zakupem czołgów w Stanach Zjednoczonych.
     
     
              W marcu 1942 roku wytwórnia samochodowa Pressed Steel Car Co. podjęła produkcję M4A1, a w maju tego samego roku rozpoczęto ją w zakładach Pacific Car and Foundry. Te trzy zakłady produkowały M4A1 do grudnia 1943 roku, a do tego czasu zbudowano tam 6281 egzemplarzy tego typu.
     
     
              W lipcu 1942 roku firma Pressed Steel Car rozpoczęła produkcję czołgu średniego M4. Wkrótce w produkcję tych czołgów włączyły się cztery inne wytwórnie: Baldwin Locomotive Works, American Locomotive, Pullman Standard Car oraz państwowe zakłady zbrojeniowe – Detroit Tank Arsenal. Do czasu zakończenia produkcji w styczniu 1944 roku ogółem zbudowano 6748 czołgów tego typu.
     
     
               Grubość spawanych płyt pancerza czołowego w kadłubie czołgu M4 wynosiła 2 cale (51 mm), a jego pochyłość 56 stopni. Identyczną grubość miał pancerz czołowy wersji M4A1, jednak z powodu bardziej opływowego kształtu górnej części kadłuba ukos ten wynosił od 37 do 55 stopni. Grubość pancerza w górnej części boków kadłuba M4 i M4A1 wynosiła 1,5 cala (38 mm). Wykonana z odlewanej stali wieża w czołgach obu tych wersji miała grubość od 76 mm do 89 mm .  Boczne ściany wieży miały grubość 51 mm i były prawie pionowe.
     
     
             Maksymalny zasięg operacyjny czołgów M4 i M4A1 wynosił około 195 km.
     
     
               Latem 1942 roku w czołgach M4 i M4A1 zrezygnowano z dwóch nieruchomych karabinów maszyno wych kalibru 7,62 mm w przedniej płycie pancernej kadłuba.
     
     
              Montowany od 1943 roku karabin maszynowy 12,7 mm, rozmieszczony na stropie wieży czołgu M4, był o wiele mniej lubiany przez amerykańskich czołgistów niż kaemy 7,62 mm, z których strzelało się z wnętrza kadłuba, o czym świadczy treść raportu US Army z marca 1945 roku :   „Amerykański kaem kal. 0,30 cala [7,62 mm] jest uważany za jeden z naszych najlepszych typów uzbrojenia. Cechuje się wystarczającą szybkostrzelnością. To broń solidna i niezawodna, nawet w najtrudniejszych warunkach. Amerykański kaem kal. 0,50 cala [12,7 mm] ma te same zalety. Jest dobrą bronią przeciwlotniczą, ale zainstalowany na czołgu wydaje się nieprzydatny do rażenia celów na ziemnych”. Wychylanie się z wnętrza czołgu, aby strzelać z kaemu 12,7 mm było, w sytuacji ostrzału nieprzyjaciela, narażaniem się na śmierć.
     
     
              Poza nieznacznymi różnicami między spawanym kadłubem M4 a odlewaną górną częścią kadłuba M4A1 oba te podtypy były niemal identyczne; ich silniki, układ napędowy i zawieszenie nie różniły się od siebie. W obu tych modelach zastosowano 9-cylindrowy, chłodzony powietrzem, gaźnikowy silnik gwiazdowy typu Continental Motors, o mocy 400 KM przy 2400 obr./min.
     
     
              Amerykanie testowali także zastosowanie w czołgach M4 silników dieslowskich. W ten sposób powstał czołg o oznaczeniu M4A2, który posiadał dwa silniki dieslowskie. W sumie od kwietnia 1942 roku do maja 1944 roku zbudowano 8053 sztuk tego czołgu.  Jednocześnie  Departament Wojny wydał zarządzenie, na mocy którego w wyposażeniu wojsk amerykańskich walczących na innych kontynentach miały się zna leźć tylko te czołgi typu M4, w których zastosowano silniki benzyno we. Uznano, że rozwiązanie takie ułatwi zaopatrywanie jednostek bojowych, gdyż tylko jeden rodzaj paliwa – benzyna – był potrzebny zarówno amerykańskim czołgom, jak też innym pojazdom, używanym przez  US Army. Czołgów typu M4 z napędem dieslowskim używano więc do celów ćwiczebnych na terytorium Stanów Zjednoczonych lub też wysyłano je, w ramach programu Lend-Lease, wojskom sojuszniczym.
     
     
              Wyjątkiem był Korpus Piechoty Morskiej, który dysponował pod koniec 1943 roku około  200 M4A2.  Szybko czołgiści piechoty morskiej docenili zalety M4A2 – przebieg walk wykazał, iż zastosowanie dwóch silników umożliwiało wycofanie się uszkodzonego czołgu w bezpieczne miejsce nawet z jednym sprawnym silnikiem. Ponadto olej napędowy był dużo mniej łatwopalny w porównaniu z lotną i wybuchową benzyną.
     
     
               Armia brytyjska otrzymała 5041 egzemplarzy czołgu typu M4A2, który był lubiany przez brytyjskich czołgistów z racji na stosunkowo łatwą obsługę i eksploatację. Brytyjczycy nazywali je Sherman III.  Wcześniej do Brytyjczyków trafiło 2096 M4, określanych jako Sherman I., oraz 942 M4A1, określanych jako Sherman II.  Sherman to oficjalna brytyjska nazwa amerykańskich czołgów typu M4, nadana na cześć dowódcy z lat wojny secesyjnej, Williama Tecumseha Shermana. W armii amerykańskiej nazwa ta nie uzyskała oficjalnej sankcji, choć była dość popularna wśród amerykańskich czołgistów z okresu II wojny światowej. Dopiero w dziesięcioleciach powojennych powszechnie się przyjęła i dziś czołg ten znany jest głównie pod tą nazwą.
     
     
               W ramach pomocy Lend-Lease Armia Czerwona otrzymała 1990 sztuk M4A2. Prawie 400 M4A2 trafiło do jednostek wojsk Wolnej Francji.
     
     
               W zakładach Ford Motors od czerwca 1942 do września 1943 wyprodukowano także 1690 sztuk czołgu z 8-mio cylindrowym silnikiem gaźnikowym Forda ( o praktyczniej mocy 450 KM) , który otrzymał oznaczenie M4A3.  Większość z M4A3 wyprodukowanych przez Forda trafiła do jednostek ćwiczebnych w Stanach Zjednoczonych, a jedynie niewielka ich liczba wzięła w walkach w Europie i na Pacyfiku. Armia brytyjska przejęła tylko sześć M4A3 Forda, nadając im nazwę Sherman IV.
     
     
              W zakładach Chryslera wyprodukowano od lipca 1942 do września 1943 roku 7499 egzemplarzy czołgu, wyposażonego w gaźnikowy silnik  Chrysler Multibank A57, oznaczonego symbolem M4A4.  Większość z nich  (7167 sztuk)  przekazano Brytyjczykom, którzy nadali im nazwę Sherman V.  Z pozostałych dwa wysłano Armii Czerwonej, 274 wojskom Wolnej Francji w Afryce Północnej w 1943 roku, a  22 trafiły do amerykańskiego Korpusu Piechoty Morskiej, który wykorzystywał je wyłącznie do celów ćwiczebnych.
     
     
    CDN.
     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W 1943 roku niemieckie „Tygrysy” dominowały na polu walki.
     
     
              Pierwszymi jednostkami wyekwipowanymi w czołgi Tiger Ausf E, zgrupowanymi w schwere Kompanien (sKp), były bataliony Pułku Pancernego „Grossdeutschland”. Początkowo bataliony te uzbrojone były   nie tylko w PzKpfw VI, ale również PzKpfw III. Wedle ówczesnej taktyki „Panzer VI i Panzer III zawsze powinny ze sobą współdziałać. (…) Oba plutony PzKpfw III można skierować do zadań zwiadowczych na czele lub na flankach [ugrupowania]. [Czołgi te] chronią PzKpfw VI przed drużynami przeciwpancernymi piechoty i nadają się do atakowania siły żywej lub lokalnych celów”.
     
     
               Przebieg działań wykazał, że PzKpfw III, przewidywany jako osłona dla czołgu Tiger, nie był w stanie wytrzymać nieprzyjacielskiego ostrzału w czasie prowadzonego natarcia. Sowieccy artylerzyści skupiali swój ogień na PzKpfw III. „Z punktu widzenia gotowości bojowej jednostki wydaje się celowe zatrzymanie w składzie tylko czołgów Tiger, - napisano w raporcie -  gdyż już samo zajmowanie się częściami zamiennymi do PzKpfw III, oprócz części zamiennych do ciężkich „Tygrysów”, wymaga utrzymania dużej i rozbudowanej sekcji naprawczej. Z tego powodu właściwe jest ograniczenie jednostek „Tygrysów” do jednego typu czołgu – PzKpfw VI”.
     
     
               We wrześniu 1942 roku doszło do pierwszej akcji bojowej z udziałem czołgów Tiger Ausf E; miało to miejsce na południe od jeziora Ładoga, a operacja ta zakończyła się fiaskiem. „Tygrysy” z 502 Baonu Czołgów Ciężkich weszły do walki na terenie trudnym, podmokłym i nieodpowiednim dla takich wozów pancernych. Jeden Tiger został zniszczony, a wszystkie pozostałe doznały poważnych uszkodzeń.
     
     
                Tiger Ausf E szybko jednak zademonstrował swoje walory bojowe na froncie wschodnim. Niemieckie samodzielne bataliony czołgów ciężkich odnosiły tam spektakularne sukcesy.
     
     
               Dowództwo 503 Baonu Czołgów Ciężkich (45 Tygrysów) w raporcie z października 1943 roku tak podsumowało efekty walk baonu na Łuku Kurskim: „Sukcesy: [zniszczono] 501 nieprzyjacielskich czołgów, 388 dział przeciwpancernych, 79 dział przeciwlotniczych, 7 samolotów Straty własne: 2 oficerów, 1 kancelista, 12 podoficerów, 29 szeregowców; ogółem: 44 Straty własne w czołgach: 7 zniszczonych przez czołgi sowieckie, 6 przez działa 12,2 cm i 5,7 cm [122 mm i 57 mm], 1 przez „koktajle Mołotowa” użyte przez sowiecką drużynę do walki z czołgami, 1 [pomyłkowo] przez Sturmgeschütze [niemieckie samobieżne działa szturmowe], 3 wskutek bezpośredniego ognia artylerii, 1 na skutek awarii przekładni głównej (czołg zniszczony przez załogę), 1 wskutek awarii silnika (czołg zniszczony przez załogę), 1 przez pocisk, który przebił kadłub (czołg zniszczony przez załogę), 4 przez pociski, które przebiły kadłub między podwoziem a osłoną gąsienic, pozostawiając duże szczeliny w pancerzu (czołgi odwiezione do Rzeszy na remont generalny)”.
     
     
               W tym okresie baon mógł codziennie wystawiać do walki przeciętnie 12 sprawnych czołgów Tiger.  Aż trudno uwierzyć, że wspomniana jednostka była w stanie zniszczyć tak wielką liczbę nieprzyjacielskich wozów bojowych, mając na co dzień do dwunastu czołgów nadających się do walki.
     
     
               Tygrysa było bardzo ciężko zniszczyć. „Ogółem naliczyliśmy 227 śladów trafienia pociskami z rusznic ppanc, 14 trafień pociskami z dział ppanc 5,7 cm [57 mm] oraz 11 z dział ppanc 7,62 cm. – napisano w jednym z raportów z 1943 roku – Ostrzał poważnie uszkodził podwozie z prawej strony. Elementy łączące kilka kół jezdnych uległy zniszczeniu, pękły dwa drążki skrętne. Oś tylnego koła napinającego też została uszkodzona”. Mimo takich uszkodzeń Tiger zdołał przejechać jeszcze 60 km. Trafienia pociskami doprowadziły do powstania szczelin na niektórych spawach. „Na skutek silnych wstrząsów zaczęło wyciekać paliwo z czołgowego zbiornika. Zauważyliśmy wiele odprysków na ogniwach gąsienic, co jednak nie wpłynęło poważniej na mobilność czołgu”.
     
     
               Jeśli nie liczyć amerykańskiego działa ppanc 57 mm czołowy i boczny pancerz czołgu Tiger okazał się odporny na pociski z prawie wszystkich typów broni ppanc, w tym niemieckiej 7,5-cm PaK. Po celnym strzale z sowieckiego działa 7,62 cm, oddanym z niewielkiej odległości, pojawiły się pęknięcia na czołowej płycie pancernej oraz tarczy [czołgowej] armaty. Sowiecka rusznica przeciwpancerna nie stanowiła zagrożenia dla „Tygrysa”; pociskom z tej broni udało się – z bardzo nieznacznej odległości – wyszczerbić czterocentymetrowe leje w pancerzu.
     
     
               W 1944 roku Przewaga PzKpfw VI Tiger Ausf E nad innymi typami czołgów wyraźnie zmalała. Sowieckie dowództwo wyciągnęło wiele trafnych wniosków z przebiegu walk i mogło liczyć na praktycznie nieograniczone rezerwy ludzkie oraz produkcję swoich fabryk.
     
     
               Na froncie zachodnim czołgi Tiger nie mogły zostać użyte z takim skutkiem jak na wschodnim. Wpływ na to miało ukształtowanie terenu, ale przede wszystkim znacznie lepsze wyszkolenie taktyczne alianckich żołnierzy.
     
     
               „Wojska amerykańskie i brytyjskie zawsze starają się uniknąć otwartego, ruchomego starcia oddziałów czołgowych, ponieważ uważają, że ustępują nam pod względem elastyczności dowodzenia i skuteczności dział czołgów. – napisano w niemieckim raporcie - Ataki z udziałem czołgów są przeprowadzane przez przeciwnika tylko wówczas, kiedy można liczyć na odpowiednie wsparcie ze strony artylerii i sił powietrznych. Po wczesnym zauważeniu ognia otwartego przez nasze działa przeciwpancerne i czołgi, nieprzyjacielskie oddziały starają się zniszczyć te działa i czołgi ogniem artyleryjskim (…) i wstrzymują swoje czołgi, czekając na wsparcie ogniowe”.
     
     
               W czasie natarcia wojska amerykańskie często korzystały z zasłony dymnej, osłaniając flanki swoich natarć prowadzonych z użyciem czołgów poprzez stawianie takiej zasłony, skrywającej własne czołgi i stanowiska broni przeciwpancernej.
     
     
               Ponadto alianckie „czołgi wchodzą do walki tylko ściśle współdziałając z piechotą. Oddziały piechoty wspierają nawet pomniejsze ataki grup pięciu do ośmiu czołgów” – napisano dalej w ww. raporcie. Wielokrotnie natarcia przeprowadzane były w nocy, co utrudniało Niemcom obronę.
     
     
               Tygrysów było zdecydowanie za mało. Mogły one odnosić sukcesy w wielu bitwach, niemniej nie mogły wygrać wojny.
     
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
     
    T. Anderson - Tygrys. Legendarny czołg
    D. Fletcher, D. Willey - Czołg PzKpfw. VI Tiger I Historia – budowa – eksploatacja
    A. Zasieczny - Czołgi II wojny światowej
    0
    No votes yet
  •  |  Written by Marcin Brixen  |  0
    Hiobowscy siedzieli w kuchni, gdy do pomieszczenia wsunęła się siostra Łukaszka i położyła na stole pustą torbę.
    - A gdzie zakupy? - zapytała babcia. - Nie byłaś w sklepie?
    - Byłam - odparła posępnie siostra.
    - To czemu niczego nie kupiłaś?
    - Bo był draka. Aresztowali pana Sitko.
    No i siostra przez moment poczuła się jak premier Tunald-Dosk: nikt jej nie uwierzył.
    - Naprawdę - zaklinała się. - Możecie iść do pani Sitko i zapytać.
    Hiobowscy ruszyli na parter. W mieszkaniu dozorczyni było już kilka osób. Wszystkie płakały. Pani Sitko na widok siostry rozpłakała się jeszcze bardziej.
    - To moja wina! Stwierdziłam, że za dużo pije wódki i...
    - I...? - podchwycili wszyscy.
    - I wysłałam go do sklepu po jakiś zagraniczny - załkała dozorczyni. - Miał kupić o takiej śmiesznej nazwie: glin.
    - Gin - poprawił odruchowo tata Łukaszka.
    - Byłam przy tym - zaznaczyła siostra.
    Wszyscy zażądali wyjaśnień.
    - Stał w kolejce trzy osoby przede mną - opowiadała siostra Łukaszka. - Kiedy nadeszła jego kolej pokazał na półkę z alkoholem i powiedział, że chce gin. Ale pan sprzedawca jest przygłuchy. Więc pan Sitko kilka razy krzyczał "gin, gin" pokazując na półkę. A nad nią wisiał plakat z Orzym-Jewsiakiem...
    - W tym roku Największa Kwesta sprzedawała małpki z cytrynówką zbierając na pomoc dla alkoholików - wyjaśnił Łukaszek. - Stąd ten plakat nad półką z alkoholami.
    - No i pewnym momencie zawołał" gin, człowieku" - westchnęła siostra.
    Zapadła cisza, którą przerwała pani Sitko:
    - Kto go aresztował?
    - Wojewódzki Oddział Śmiechu Publicznego.
    Powiało grozą i kiszoną kapustą z kuchni.
    I nie wiadomo co byłoby dalej gdyby nie rozległ się dzwonek do drzwi. Po chwili do mieszkania wszedł sam pan Sitko, który zginął w potężnym uścisku żony.
    - Puścili cię! - krzyczała pani Sitko, po czym nagle przestała, odsunęła się i zapytała co to za chomąto jej małżonek ma na szyi. Małżonek odwinął szal i pokazał wszystkim co: elektroniczną obrożą z migającą zieloną diodą.
    - Puścili, ale dali dozór elektroniczny - poinformował pan Sitko rozbierając się. - Ta zabawka ma cały czas nadawać co robię, gdzie jestem i takie tam. Nie mogę jej zdjąć. Nawet w czasie kąpieli.
    - A w czasie... - pani Sitko urwała, zaczerwieniła się i uciekła spojrzeniem na meblościankę.
    - Też - mruknął pan Sitko. - Już próbowałem zdjąć. Nie da się. To jest niezniszczalne.
    - No nic - pani Sitko podeszła do meblościanki. - Najważniejsze, że już jesteś. Od dziś koniec z alkoholem.
    Pan Sitko poruszył się niespokojnie.
    - Tym zagranicznym - uściśliła dozorczyni. - Krajowy może być. On nam pecha nie przynosił.
    I sięgnęła po butelkę i kieliszek. Pan Sitko spojrzał z dezaprobatą na małość naczynia, ale szybko się rozchmurzył pod bacznym wzrokiem małżonki. Pani Sitko nalała, pan Sitko uniósł kieliszek. Był bardzo zdenerwowany - tym chyba jedynie można tłumaczyć niezręczność jaką popełnił. Bo zdarzyło mu się coś, czego prawdziwy Polak nigdy nie robi.
    Pan Sitko rozlał wódkę.
    Ale tylko troszeczkę. Parę kropli.
    Na obrożę.
    Dioda zmieniła kolor na czerwony, zamrugała nerwowo kilka razy i zgasła. Potem rozległ się syk, obręcz obroży topiła się jak pokład Nostromo pod śliną Obcego. Obroża rozpadła się na dwie części i spadła do stóp pana Sitko.
    - No! - i pan Sitko odpiął guzik swetra pod szyją. - To proszę państwa zaczynamy walkę o wolność! Kto ze szklanki, kto z kieliszka?
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
     W 1942 roku na froncie wschodnim pojawiły się pierwsze „Tygrysy”.
     
     
               Niespodziewane dla Niemców pojawienie się na froncie sowieckich czołgów typu T-34 oraz KW-1 latem 1941 roku stanowiło wstrząs dla niemieckich żołnierzy, gdy bezskutecznie ostrzeliwali te potężne czołgi przeciwpancernymi pociskami.
     
     
               W tej sytuacji przyspieszeniu uległy plany budowy niemieckiego ciężkiego czołgu.
     
     
               Już pod koniec 1937 roku powstał prototypowy DW 1 (Durchbruchswagen – czołg przełamania), który przeszedł wszechstronne testy. Niedługo potem opracowano model DW2. W 1939 roku firma Henschel opracowała projekt czołgu VK 30.01, w  którym zastosowano wypróbowaną już, typową dla niemieckich wozów bojowych konfigurację: montowany z tyłu silnik oraz układ jezdny w przedniej części kadłuba. Płyty pancerne, czołowa i tylna, były niemal pionowe, a elementy nadwozia nie wystawały spod pancerza bocznego.
     
     
               Mniej więcej w tym samym czasie także Ferdinand Porsche otrzymał zlecenie opracowania czołgu ciężkiego. Tak jak w przypadku DW 1 i DW 2, czołg ten miał mieć wieżę z działem 7,5-cm KwK L/24 – identycznym jak w PzKpfw IV. Wkrótce jednak zaproponowano wykorzystanie w roli uzbrojenia głównego armaty kalibru 105 mm, jednak takie działo zajmowało zbyt dużo miejsca w czołgowej wieży i w ciasnym wnętrzu czołgu należało wygospodarować dodatkowe miejsce dla większej amunicji.
     
     
               Z końcem 1941 roku był gotów pierwszy pojazd testowy Porsche VK 30.01(P), znany też jako Typ 100. Wyposażono go w działo  8,8-cm KwK L/56 – była ona  wersją rozwojową niezwykle skutecznej i groźnej Flugzeugabwehrkanone 88-milimetrowej (8,8-cm FlaK). Wkrótce potem powstał projekt Typ 101, w którym wzmocniono pancerz czołowy z 50 mm do 100 mm,  boczny z 40 mm do 80 mm i tylny do 80 mm.  Koła jezdne z gumowymi bandażami zastąpiono pełnymi kołami stalowymi.
     
     
               Równocześnie firma Henschel przedstawiła kolejny prototyp, oznaczony symbolem VK 45.01(H), który wbrew oznaczeniu ważył ponad 55 ton.
     
     
               Powołana w kwietniu 1942 roku celu oceny obu projektów komisja przetestowała na terenie jednostki wojskowej w Kętrzynie modele firm Porsche i Henschel. Testy wykazały spore różnice w osiągach i manewrowości pojazdów na niekorzyść Porsche. W maju powtórzono próby na poligonie w mieście Berka. Okazało się, że czołg Henschla, opracowany pod kierownictwem Erwina Adersa, nadal wykazywał przewagę nad zbyt awaryjnym prototypem Porsche. Zwycięski projekt (Henschel) otrzymał oznaczenie SdKfz 181 Panzerkampfwagen VI Tiger Ausf. H1 (później, po wprowadzeniu czołgów Tiger II, zmieniono oznaczenie na Ausf. E).
     
     
               Czołg ważył 56 ton, a jego opancerzenie było – jak na standardy 1942 roku -  imponujące. Czołowe partie kadłuba i wieży miały po 100 mm grubości, a płyty boczne i tylne 80 mm.  To, że kadłub miał kanciasty, pudełkowaty kształt, nie zmieniało faktu, iż zapewniał załodze dobrą ochronę. Pod koniec 1942 roku alianci nie dysponowali działem ani amunicją mogącymi poważniej uszkodzić PzKpfw VI Tiger z odległości powyżej 100 metrów.
     
     
               Tygrys uzbrojony był w armatę kalibru 88 mm oraz 2 karabiny maszynowe MG 34 kat. 7,92 mm. Jej lufa miała długość 4,93 m (L/56 – 56-krotna wielokrotność kalibru działa), a znaczna prędkość początkowa wystrzeliwanych z niej pocisków przeciwpancernych umożliwiała atakowania wozów bojowych przeciwnika ze znacznej odległości. Spory kaliber armaty pozwalał również na strzelanie pociskami odłamkowo- burzącymi, zabójczo skutecznymi w zwalczaniu nieufortyfikowanych celów oraz tzw. siły żywej
     
     
                Tygrys wyposażony był w 12-cylindorowy silnik benzynowy Maybach HL 210 P30 (skrót „HL” oznaczał Hochleistung – wysokowydajny), o mocy maksymalnej około 640 KM (478 kW). Silnik ten jednak miał tendencję do przegrzewania się, a jego układ chłodzenia ciągle sprawiał kłopoty. Przewody paliwowe w silnikach HL 210 również powodowały problemy, ponieważ produkowano je z materiałów marnej jakości, które łatwo się odkształcały i wysuwały ze złączy. Czasem przewody te zaczynały przeciekać, co nierzadko prowadziło do pożaru silnika.
     
     
               Po montażu serii 250 PzKpfw VI, w „Tygrysach” postanowiono zastosować potężniejszy silnik Maybach HL 230 P45, o mocy maksymalnej 690 KM (515 kW).
     
     
                W czołgu zamontowano najlepszą z dostępnych podówczas skrzyń biegów – półautomatyczną Maybach Olvar. W odróżnieniu od innych niemieckich skrzyń biegów z tamtych lat Olvar umożliwiała kierowcy szybkie wybranie odpowiedniego biegu, a następnie hydrauliczny mechanizm płynnie realizował cały proces. Olvar  Tiger, w związku z łatwym zmienianiem biegów, odznaczał się lepszym przyspieszeniem od sporo lżejszego czołgu PzKpfw V Panther, choć też rozwijał mniejszą prędkość w czasie jazdy terenowej.
     
     
               W czołgu Tiger Ausf E gąsienica często spadała z koła napędowego podczas skrętu w lewo czy w prawo przy jeździe do tyłu. A w czasie walki mogło to doprowadzić nie tylko do utraty samej gąsienicy, ale nawet całego czołgu oraz śmierci jego załogi.
     
     
               Tiger był wyposażony w wyrzutnie granatów dymnych, rozmieszczone po obu stronach wieży. Z granatów tych korzystano w razie zagrożenia – konieczności szybkiego odwrotu z pola walki pod osłoną chmury gęstego dymu. Jednak podczas pierwszych poważniejszych starć z udziałem „Tygrysów” okazało się, że owe wyrzutnie i znajdujące się w nich granaty zapalają się łatwo od ognia z nieprzyjacielskiej broni ręcznej albo od odłamków większych pocisków, co utrudniało załodze czołgu obserwowanie bezpośredniego otoczenia czołgu. Z tej przyczyny wyrzutnie demontowano z czołgowych wież. W 1944 roku wprowadzono nowy ekwipunek: Nachverteidigungswaffe (broń do obrony bezpośredniej). Był to miotacz granatów, dymnych lub też odłamkowych, odpalanych z wnętrza czołgu. Granaty dymne maskowały położenie czołgu, a odłamkowe rozrywały się nad czołgiem i raniły lub zabijały żołnierzy nieprzyjacielskiej piechoty, znajdujących się w pobliżu.
     
     
                Skomplikowany wóz bojowy, jakim był Tiger, wymagał częstej i starannej konserwacji. Zużycie podzespołów i różnych innych elementów było średnio czterokrotnie większe od zapasu części zamiennych. Wiele jednostek meldowało  braku takich części; radzono sobie z tym doraźnie, rozmontowując wiele najpoważniej uszkodzonych „Tygrysów”
     
     
               We wrześniu 1942 roku Hitler zażądał podjęcia seryjnej produkcji schweres Sturmgeschütz (ciężkiego działa szturmowego), z wykorzystaniem kadłuba i układu jezdnego czołgu zbudowanego w wytwórni Porsche. Na początku 1943 roku dostarczono wojsku pierwsze z tych dział, które zasłynęły jako Ferdinandy (od imienia profesora Porschego). Po dokonanych następnie przeróbkach, ich nazwę zmieniono na Elefant („Słoń”).
     
     
                Produkcja seryjna czołgów Tygrys odbywała się w zakładach Henschel (Werk III), w Kassel-Mittelfeld i Wegman (montaż wież do kadłubów).
     
     
               Równolegle z produkcją czołgu Tiger Ausf E  (w sumie zbudowano 1346 pojazdów tego typu), pracowano nad następcą tego wozu bojowego – Tiger II.  Płyty pancerza nowego czołgu były pochyłe, co sprawiło, iż z wyglądu przypominał nieco PzKpfw V Panther. Grubość opancerzenia czołowego znacznie zwiększono (ze 100 mm do 150 mm); boki i tył nadal miały po 80 mm, jednak poprawiono ich kształt. Jako uzbrojenie główne zastosowano armatę 8,8 cm KwK 43, której  lufa (L/74 – 74-krotność kalibru) oraz walory balistyczne pocisków zapewniały doskonałą skuteczność.  Masa czołgu Tiger II (Ausf B) przekraczała 70 ton. Silnik Maybach HL 250 P45, wykorzystany uprzednio w PzKpfw V Panther, miał napędzać pojazd cięższy od „Pantery” o 15 ton.
     
     
                W rezultacie powstał prawdziwy czołg ciężki, porównywalny z jedynie z sowieckim IS-2. Ten ostatni był lżejszy o 20 ton, a przy tym uzbrojony w potężne działo D 25-T, kalibru 122 mm. Ogółem powstało 489 PzKpfw Tiger Ausf B (znanych też jako Tiger II lub Königstiger).
     
     
               Do sierpnia 1942 roku Wehrmacht przejął zaledwie dziewięć czołgów Tiger Aus E, które przydzielono do sPzAbt 502.
     
     
              PzKpfw VI zazwyczaj przydzielano batalionom podporządkowanym bezpośrednio dowództwom grup armii, a baony te formalnie składały się ze Schwere Kompanie (ciężkich kompanii).
     
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Wprowadzenie Panther do uzbrojenia nastąpiło zdecydowanie zbyt szybko – bez odpowiednich prób i testów. Chrzest bojowy „Pantery” pod Kurskiem zakończył się niepowodzeniem, którego można było uniknąć.
     
     
               Zgodnie z wytycznymi ze stycznia 1943 roku batalion czołgów Panther miał liczyć 96 czołgów. Dowódcą pierwszego batalionu Panther – 51. batalionu pancernego został kapitan Heinrich Meyer. Pierwszą partię 20 Panter dostarczono pod koniec lutego 1943 roku. Szybko okazało się, że proces formowania i szkolenia jednostki natrafił na znaczne problemy, ponieważ dostarczone czołgi odznaczały się szeregiem poważnych defektów technicznych. W tej sytuacji czołgi zwrócono celem dokonania w nich szeregu napraw i modyfikacji. Nowe czołgi po modyfikacjach zaczęto ponownie wysyłać do batalionu Meyera po 10 maja 1943 roku, łącznie do końca miesiąca wysyłając w 9 partiach komplet 96 maszyn. Proces zgrywania batalionu, wciąż natrafiający na trudności z racji awarii i koniecznych usprawnień czołgów, przerwano na początku trzeciej dekady czerwca. Wkrótce jednostka została załadowana do transportów kolejowych i skierowana w kierunku stacji docelowej Borisowka na północ od Charkowa, gdzie przybyła wraz z końcem czerwca, a na początku lipca (1-3 tego miesiąca) przeszła w rejon wyczekiwania do ataku w rejonie na zachód od miasteczka Tomarowka nieopodal Biełgorodu.
     

               W tym samym czasie zaczęto formować drugi batalion Panther, który otrzymał nazwę 52. batalion pancerny samodzielny. Jego dowódcą został rotmistrz Karl von Sivers. 15 maja 1943 roku wyekspediowano do jednostki pierwszych 8 czołgów po modernizacji, a do końca tego miesiąca wysłano łącznie w 8 partiach komplet 96 czołgów. 24 czerwca 52. batalion pancerny otrzymał rozkazy kierujące go w rejon Charkowa, dokąd wyruszył koleją cztery dni później, docierając do miejsca przeznaczenia 3-4 lipca, a następnie przegrupowując się w rejon wyjściowy na zachód od Tomarowki.
     

               Oba bataliony, decyzją OKH z czerwca 1943 roku, zostały podporządkowane na czas operacji dowództwu 39. Pułku Pancernego, którego dowódcą był major Meinrad von Lauchert, doświadczony pancerniak, służący wcześniej na stanowiskach dowódczych w 35. Pułku Pancernym 4. DPanc. Od nazwiska dowódcy jednostkę nazywano także „Panzer Regiment (Panther) von Lauchert”.
     
     
                Po przegranej bitwie pod Stalingradem niemiecki sztab generalny zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę, aby odzyskać inicjatywę na froncie wschodnim.
     
     
               Początkowe prognozy wydawały się korzystne dla Niemców. Skoncentrowane pod Kurskiem 22 dywizje pancerne i grenadierów pancernych, dysponowały ponad 2000 czołgami i działami pancernymi.  Decydującą rolę miały też odegrać jednostki wyposażone częściowo w sprzęt nowego typu – czołgi Panther i  Tygrys oraz niszczyciel czołgów Ferdinand.
     
     
               W związku z opóźnieniem dostaw nowych maszyn  wielokrotnie przesuwano moment rozpoczęcia operacji „Cytadela”, co wykluczyło efekt zaskoczenia. Zaalarmowani Sowieci rozbudowali pozycje obronne na kurskim odcinku frontu. W oczekiwaniu na niemiecki atak stworzono rozciągnięte na wiele kilometrów i głęboko urzutowane linie obrony, chronione przez pola minowe i wkopane w ziemię działa przeciwpancerne.
     
     
               Do obrony Łuku Kurskiego Armia Czerwona przerzuciła z innych sektorów większość odwodowych związków pancernych i lotniczych. Większość sowieckich
     
     
               Pod Kurskiem „Pantery” miały się zmierzyć z sowieckimi czołgami T-34.  Pod względem danych taktyczno-technicznych „Pantera” miała sporą przewagę nad przeciwnikiem, mogąc zniszczyć oddalony o ponad 2000 m czołg T-34 i to przy użyciu lżejszych pocisków PzGr 39.  Jednocześnie  „Pantery” były wrażliwe na ostrzał boczny – pancerz boczny był za słaby.
     
     
               Pod Kurskiem źle funkcjonowało  współdziałanie poszczególnych kompanii „Panter” z innymi oddziałami. Wiara w potęgę nowych czołgów sprawiała, że umieszczano je na szpicy nacierającego ugrupowania. Artyleria nie dość szybko podążała za czołgami, szwankowało też tworzenie tak ważnej w przypadku „Panter” osłony skrzydeł przez niszczyciele czołgów. Nie wykryto lub nie unieszkodliwiono na czas zapór minowych.
     
     
               „Pantery”  przewyższały ruchliwością pojazdy grenadierów pancernych i innych formacji, dlatego w terenie transportery opancerzone szybko zostawały w tyle. Tym samym na nic się zdały atuty „Pantery” – wzmocniony pancerz czołowy i doskonała dalekosiężna armata. W miarę zbliżania się do linii nieprzyjacielskich siła ognia armaty traciła na znaczeniu. W trakcie podchodzenia do sowieckich linii lub ich przełamywania nadzwyczaj silna obrona przeciwpancerna mogła z łatwością razić wrażliwe boki „Panter”.
     
     
               Jednak w czasie bitwy na Łuku Kurskim Panthery zawiodły przede wszystkim z powodu licznych problemów technicznych (nieszczelne zbiorniki paliwa wskutek wadliwie wykonanych spawów, liczne pożary silników wskutek uszkodzeń pomp paliwowych, wadliwa skrzynia biegów, niezdolność do forsowania przeszkód wodnych po dnie, poważne problemy z wentylacją przedziału silnikowego, blokowanie wieży przez klapy włazów kierowcy i radio‐operatora, niedostatecznie sprawne oddymianie wnętrza wieży).
     
     
                 W bitwie utracono (niektóre wróciły na front po remontach)  około 150 czołgów tego typu z użytych 204, zdecydowaną większość z powodu awarii napędu i silnika. Walki dowiodły jednak wysokiej jakości opancerzenia – tylko kilka pojazdów zostało zniszczonych trafieniami artylerii, a ani jedno bezpośrednie trafienie w płytę czołową kadłuba nie okazało się groźne.
     
     
               Większość usterek natury technicznej wynikała z faktu, że „Pantery” zbyt wcześnie trafiły do produkcji seryjnej. Ostatecznie na front wysłano czołg, który przed pierwszymi akcjami na froncie nie przeszedł odpowiednich prób ani testów. W drugiej połowie 1943 roku producenci czołgu zdołali wprowadzić znaczne ulepszenia.
     
     
               Na początku 1944 roku „choroby wieku dziecięcego” czołgu Panther udało się w znacznej mierze opanować. Podatne na awarie pozostały tylko zbyt delikatne zwolnice oraz skrzynia biegów. O gotowości bojowej „Panter” przesądzały od tego czasu przede wszystkim umiejętności kierowców oraz sprawność ekip naprawczych i dostawy uzupełnień
     
     
               Na wiosnę 1944 roku  w wersji AusF G zwiększono grubość bocznego pancerza z 40 do 60 mm.  W produkcji seryjnej zastosowano w ograniczonym zakresie koła jezdne bez gumowych bandaży.
     
     
               Po wyeliminowaniu wad fabrycznych Pantery szybko stały się groźnym przeciwnikiem dla sowieckich i alianckich sił pancernych.
     
     
               Równocześnie z projektem „Panther” prowadzono prace nad Panther II. Zasadniczą różnicę stanowił wzmocniony pan cerz. Grubość pancerza czołowego w kadłubie została zwiększona z 80 do 100 mm, bocznego – z 40 do 60 mm. Opancerzenie górnych płyt kadłuba wzmocniono do 30 mm. Płytom bocznym nadano wyraźnie uproszczony kształt.
     
     
               W połowie 1943 roku zapadła jednak decyzja o  wstrzymaniu realizacji projektu budowy „Pantery II”.
     
     
               Po wstrzymaniu prac nad Panther II po wrócono do pomysłu wykorzystania zmodyfikowanego podwozia czołgu typu Panther I. W dużym kadłubie zamontowano armatę 8,8 cm KwK 43, czyli najpotężniejsze wówczas działo czołgowe. Powstał pojazd z pochyłymi ścianami kadłuba, równie trudny do zniszczenia jak „Pantera”. Pojazd, określany początkowo mianem Jagdpan zer, otrzymał ostatecznie nazwę Jagdpanther. Do końca wojny wyprodukowano ok. 470 tych wozów bojowych.
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
    T. Anderson – Pantera. Legendarny czołg
     
     
    A. Zasieczny – Broń pancerna III Rzeszy
     
     
    Ch. McNab – Czołgi Hitlera
     
     
    E. Żygulski – „Cytadela” – klęska Panter
     
    0
    No votes yet
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Na początku 1942 roku rozpoczęto prace nad projektem nowego niemieckiego czołgu – Pantery.
     
     
               Po rozpoczęciu wojny niemiecko-sowieckiej, zaskoczenie związane z pojawieniem się nowoczesnego sowieckiego czołgu T-34, który zdecydowanie dominował nad wszystkimi ówczesnymi niemieckimi czołgami, sprawiło iż w 1942 roku  rozpoczęto prace nad projektem prawdopodobnie najlepszego czołgu średniego drugiej wojny światowej, PzKpfw V Panther.
     
     
               Kadłub T-34 składał się ze spawanych płyt, o różnych kątach nachylenia (przód 60˚, boki 40˚, tył 48˚). Pochyłość płyt pancerza zapewniała dobrą ochronę załodze czołgu. Rzeczywista odporność pancerza była dużo większa od typowego pancerza tej samej grubości. Pociski nieprzyjaciela rykoszetowały, nie wyrządzając pojazdowi większych szkód.
     
     
               T-34 był napędzany przez dobry silnik wysokoprężny o mocy 500 KM. Silnik, skrzynia biegów i inne elementy układu napędowego znajdowały się z tyłu kadłuba, co z jednej strony  zabezpieczało przed ostrzałem, z drugiej – taki układ pozwalał zaoszczędzić wiele cennego miejsca we wnętrzu pojazdu. Przy masie czołgu, wynoszącej 28 t, można było dzięki wysokiej mocy silnika osiągnąć ponadprzeciętną prędkość i zwrotność.
     
     
                W swoim raporcie z listopada 1941 roku Guderian przeanalizował zaistniałą sytuację, wskazując na problem, przed którym stanęły niemieckie formacje pancerne, wyekwipowane częściowo w słabszy ekwipunek i niedorównujące już sprzętowi nieprzyjaciela.  Rozwiązaniem była budowa nowego czołgu o zdecydowanie lepszym uzbrojeniu, większej mobilności oraz mocniejszym opancerzeniu.
     
     
               Równocześnie rozpoczęto prace nad dwoma projektami – czołgiem średnim oraz ciężkim.  Za projekt i budowę prototypów odpowiadało w przypadku obu tych czołgów dwóch producentów. Jeśli chodzi o czołg ciężki, były to firmy Henschel i Porsche. Prace nad projektem czołgu średniego zlecono natomiast inżynierom z wytwórni Daimler-Benz i MAN.
     
     
               W przypadku czołgu średniego do produkcji skierowano projekt VK 2002(M) firmy MAN.
     
     
               Kadłub czołgów zbudowany był z płyt spawanych, montowanych ukośnie, by zapewnić dobrą ochronę przed pociskami. Jeśli chodzi o niemieckie konstrukcje czołgowe, to wprowadzenie pochyłych płyt pancerza stanowiło novum – niewątpliwie więc inspirowano się konstrukcją czołgu T-34.
     
     
               Pancerz czołowy miał grubość 80 mm przy 55-stopniowym odchyleniu od pionu. Opancerzenie boków i tyłu kadłuba wynosiło 40 mm (przy pochyleniu 35˚). Czołowe opancerzenie wieży wynosiło 80 mm, a boczne 45 mm. Boczne pancerze grubości 40 mm nie zapewniały jednak wystarczającej ochrony przed pociskami dział 76,2 mm na typowych dystansach. Również opancerzenie wieży i górnych po wierzchni kadłuba krytykowano jako za słabe.
     
     
               Wytwórnia MAN przywiązywała wyjątkową wagę do kwestii podwozia czołgu. Na początku działań wojennych w wielu niemieckich wozach bojowych stosowano przemienny układ kół, znany z ciągników pół gąsienicowych i transporterów piechoty. W firmie MAN zaprojektowano kosztowny w produkcji układ podwójnych drążków skrętnych, z czterema znajdującymi się wewnątrz kadłuba amortyzatorami, poważnie zwiększającymi zalety tego systemu. Miał on zapewniać lepsze resorowanie, a co za tym idzie zminimalizować kołysanie się pojazdu. Dzięki temu czołg, jako platforma dla armaty, wykazywał się dużą stabilnością.
     
     
               Kolejnym celem było poruszanie się z możliwie największą prędkością po nierównym terenie. Na utwardzonych drogach zastosowane rozwiązanie pozwalało z kolei utrzymywać znaczną prędkość przejazdową.
     
     
               Zachodzące na siebie koła zapewniały bardzo dobry rozkład obciążenia oddziałującego na gąsienice czołgu. Duże koła jezdne stanowiły też dodatkową osłonę kadłuba. Zredukowano również maksymalnie niekorzystny wpływ błota czy śniegu na cały układ jezdny.
     
     
               Wczesne egzemplarze czołgu  miały amortyzatory przy pierwszym i ostatnim kole jezdnym i wahaczu. W pojazdach seryjnych przemieszczono je ze względu na oszczędność miejsca do drugiego i siódmego koła, co jednak jedynie w niewielkim stopniu pogorszyły warunki jazdy terenowej.
     
     
               W ramach prac nad czołgiem zaprojektowano kilka silników. Początkowo prototyp wyposażony został  silnik Maybach HL 210 o mocy maksymalnej 650 KM. Silnik ten był odpowiedni dla czołgu o masie ok. 36 ton. Zwiększenie masy czołgu do ok. 44-45 ton wymusiło wyposażenie go w silnik  Maybach HL 230 P30.
     
     
               Do „Pantery” wybrano ręczną siedmiobiegową skrzynię biegów marki ZF o znacznie prostszej konstrukcji niż postulowana przez Guderiana półautomatyczna skrzynia biegów typu Olvar.
     
     
               W celu zapewnienia nowemu czołgowi przewagi ogniowej Urząd Uzbrojenia Wojsk Lądowych zlecił firmie Rheinmetall-Borsig zaprojektowanie armaty (kalibru 75 mm) o znacznej skuteczności i długości lufy odpowiadającej 60 kalibrom (L/60). Miała ona przebijać pancerz grubości 140 mm na dystansie do 1000 m. Próbne strzelania wykazały, że siła ognia tego działa nie jest wystarczająca, dlatego zadecydowano o wydłużeniu lufy do 70-krotnej wielokrotności kalibru armaty (L/70)
     
     
               Walory balistyczne nowej armaty (znaczna prędkość początkowa pocisków) sprawiły, że zrezygnowano z wprowadzenia pocisków kumulacyjnych.
     
     
               Czołg wyposażony został także w dwa karabiny maszynowe. MG 34 montowany był z przodu kadłuba przed stanowiskiem radiotelegrafisty. Kaem wysuwano, otwierając opancerzoną klapę. Później zaczęto stosować bardziej efektywne jarzmo kuliste. Drugi karabin maszynowy znajdował się w wieży, po prawej stronie armaty. Po unowocześnieniu służył także do obrony przeciwlotniczej.
     
     
               Do stawiania zasłony dymnej podczas prowadzenia do raźnych napraw w warunkach polowych albo do maskowania własnej pozycji podczas odwrotu z pola walki służyły zamontowane na wieży wyrzutnie granatów dymnych. Ponieważ wyrzutnie te łatwo ulegały uszkodzeniom, a same granaty zapalały się od nieprzyjacielskiego ostrzału, w połowie 1943 roku zrezygnowano z nich. W 1944 roku pod stropem wieży zaczęto montować obrotowy granatnik. Można było dzięki niemu zarówno stawiać zasłonę dymną, jak i miotać granaty odłamkowe, eksplodują ce nad czołgiem. Była to skuteczna metoda walki z nieprzyjacielskimi żołnierzami, próbujący mi zniszczyć czołg z bliskiej odległości.
     
     
               Ostatecznie 4 czerwca 1942 roku rozpoczęto produkcję Panther w czterech wytwórniach: MAN w Norymberdze, Daimler-Benz w Berlinie-Marienfelde,  Henschel w Kassel i MNH w Hanowerze.  Ogółem do końca wojny zbudowano ponad 6000 egzemplarzy tego czołgu.
     
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    Dr Daniel Alain Korona ze Związku Zawodowego Rolnictwa "Korona" na posiedzeniu sejmowej komisji rolnictwa z 21.02.2025 ws. „Omówienia sytuacji związanej z występowaniem w Niemczech pryszczycy wśród bydła oraz działań jakie zamierza podjąć Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi w celu zapobiegnięcia rozprzestrzenienia się jej na terytorium Polski.” Korona mówi o zagrożeniu pryszczycą (także dla ludzi) i przywołuje Kazimierza Wielkiego, który w XIV wieku nie dopuścił do rozszerzenia epidemii dżumy w Polsce.

    https://www.youtube.com/watch?v=MJ6ItZ2hEME
     
     
     
    0
    No votes yet
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Pomimo wielkich strat niemieckie samoloty transportowe nie były w stanie dostarczyć zaopatrzenia, pozwalającego na przetrwanie okrążonej w Stalingradzie 6 Armii.


               10 stycznia 1943 roku gen. Rokossowski rozpoczął operację „Pierścień”, której przecięcia kotła w kierunku wschodnim i likwidacji obu jego części po kolei. Pomimo zaciętego oporu sowieccy żołnierze stopniowo wypierali Niemców z kolejnych pozycji obronnych.
     
     
               Paulus zameldował Mansteinowi, że nie ma już żadnych perspektyw na utrzymanie się do połowy lutego, kiedy to nowe zgrupowanie Hitlera miało rozpocząć odsiecz.
     
     
               16 stycznia wojska sowieckie zaatakowały Pitomnik, główne lotnisko wewnątrz kotła, miażdżąc wszelki opór.  
     

               Po upadku Pitomnika Richthofen rozkazał siłom Luftwaffe w kotle przygotować Gumrak, stare sowieckie lotnisko o niewielkim rozmiarze i marnej jakości, do jak najszybszego rozpoczęcia działań zaopatrzeniowych. Wcześniejsze próby rozbudowy tego lotniska napotykały na opór 6 Armii, która posiadała w Gumraku kwaterę, a także szpitale, infrastrukturę zaopatrzeniową oraz punkty dowodzenia dwóch korpusów. Nie chciała więc, żeby aktywność budowlana ściągnęła uwagę Rosjan.
     
     
               Początkowo lotnisko nie miało radiolatarni, tak więc samoloty nie mogły na nim lądować. Zamiast tego zrzucano zaopatrzenie na spadochronach w specjalnie w tym celu skonstruowanych zasobnikach, ale czasami również wypychając skrzynie przez otwarte drzwi. Bez paliwa 6. Armia nie była w stanie zbierać wszystkich ładunków. Wiele zasobników, skrzyń i beczek z paliwem leżało przysypanych śniegiem do końca walk w Stalingradzie
     
     
              Jednocześnie Niemcy zostali zmuszeni do wycofania się z Salka, głównej bazy Ju 52. budowy prowizorycznego lotniska w Zwieriewie.
     
     
               W odpowiedzi Hitler powierzył Milchowi misję dowodzenia mostem powietrznym do Stalingradu.  „Nic nie ucieszyłoby mnie bardziej, - napisał Richthofen -  niż Milch odnajdujący niespodziewanie kamień filozoficzny, który, jak najwidoczniej wierzą nasze najwyższe władze, leży gdzieś tutaj w okolicy. Nam z całą pewnością nie udało się go znaleźć”.
     
     
               Obrażony tą decyzją Fiebig zapisał w dzienniku: „Zgadzamy się z Richthofenem, że zrobiliśmy wszystko co leżało w ludzkich możliwościach. Nikt nie może nas winić za zaniechanie wysiłków. Każdy w najwyższym stopniu spełnił swój obowiązek. Możemy stanąć z podniesioną głową oraz czystym sumieniem wobec każdej kontroli”.
     

               Milch był wstrząśnięty, kiedy dowiedział się, że odsetek maszyn sprawnych w grupach transportowych spadł do około 20%. Flota posiadała zaledwie 42 sprawnych Ju 52, 41  He 111 oraz 1 Fw 200 Condor.
     
     
               Ponadto załamała się organizacja naziemna w Gumraku. Załogi samolotów musiały same rozładowywać swe maszyny, a następnie bronić się przed żołnierzami napierającymi na samoloty w nadziei wdrapania się na pokłady i ucieczki z kotła.

               Po wysłaniu obsługi technicznej, 18 stycznia w Gumraku ponownie wylądowały samoloty, choć lądowanie na jego wąskim pasie startowym usianym kraterami po bombach i wystawionym na ogień rosyjskiej artylerii, nadal było trudne nawet dla najlepszych i najodważniejszych pilotów.
     
     
               Stan prowizorycznych lotnisk, na których stacjonowały samoloty przewożące zaopatrzenia do kotła był fatalny.  Temperatura wewnątrz  baraków wynosiła  -10°C, ponieważ wszystkie okna zostały wybite w czasie nalotów.  „Ci ludzie nie mają najmniejszej możliwości, żeby się ogrzać. Proszę sobie wyobrazić co to znaczy pracować w 25 stopniach morzu, w zawiei wyjącej z prędkością 80 km/h wokół uszu dzień i noc, bez ustanku – napisał Milch w raporcie.
     
     
               23 stycznia Niemcy stracili  Gumrak, jedyne funkcjonujące lotnisko w kotle.
     

               Tego samego dnia  Paulus przesłał naczelnemu dowództwu następującą wiadomość: „Racje wyczerpane. Ponad 12 000 pozostawionych samym sobie rannych w kotle. Jakie rozkazy mam wydać żołnierzom, którzy nie mają już amunicji i są wystawieni na zmasowane ataki wspierane przez intensywny ogień artylerii? Potrzebna jest bardzo szybka decyzja, bowiem gdzieniegdzie rozpoczyna się już rozpad”.
     
     
               W odpowiedzi Hitler zabronił mu kapitulować, wskazując, że 6 Armia wiązała silne sowieckie armie, umożliwiając rozpoczęcie przygotowań do kontrofensywy.
     
     
               Uruchomiono prowizoryczne lotnisko w  Stalingradzkim,  jednak gdy kilkanaście He 111 próbowało tam wylądować, sześć rozbiło się przez „obfity śnieg oraz głębokie kratery po bombach na pasie startowym”.
     

               W efekcie Milch  zakazał wszelkich lądowań, zastępując je wyłącznie zrzutami. Nie miało to większego znaczenia, gdyż 24 stycznia sowieccy żołnierze zdobyli lotnisko w Stalingradzkim.
     
     
               Resztki 6. Armii – niegdyś najpotężniejszej armii w niemieckim Wehrmachcie – zostały skazane na zagładę. Nacierające wojska sowieckie przebiły się przez „twierdzę” do samej Wołgi, tym samym dzieląc ją na dwa niewielkie kotły.
     
     
                Paulus oskarżał Luftwaffe o zagładę swoich żołnierzy, utrzymując, że wbrew obietnicom marszałka Rzeszy, lotnictwu nie udało się zapewnić przetrwania oraz zachowania wartości bojowej jego armii.
     

               W odpowiedzi Milch polecił przekazać Hitlerowi, że „każdy jeden człowiek wkłada pełnię sił w operację zaopatrzeniową. To czego dokonują tu nasi ludzie, przerasta wszystkie inne osiągnięcia na tej płaszczyźnie w dotychczasowych losach wojny”.
     
     
               W efekcie nieprzerwanych sowieckich natarć obszar kotła szybko zmniejszał się. Pomimo tego Milch  rozkazał aby zaopatrzenie powietrzne kotła było kontynuowane.
     
     
               31 stycznia  1943 roku Paulus się poddał. Północny kocioł pod dowództwem gen. Karla Streckera walczył jeszcze przez dwa dni.
     

               2 lutego Milch nakazał samolotom latać nad Stalingradem i zrzucać zaopatrzenie wszystkim wyraźnie zidentyfikowanym niemieckim oddziałom. Kiedy maszyny powróciły z tej misji, Fiebig zameldował Milchowi, że wszystko stracone:  „Nie zauważono ognia artylerii. Kolumna wrogich pojazdów z włączonymi światłami posuwa się z północnego zachodu do miejsca, gdzie dawniej był północny kocioł (…). Front tej kolumny jest już niemal przy naszej dawnej strefie zrzutu”.
     
     
               W czasie 72 dni i nocy, od 24 listopada 1942 roku do 2 lutego 1943 roku, Luftwaffe przetransportowała lub zrzuciła okrążonym oddziałom 8350,7 t racji żywnościowych, paliwa i amunicji, czyli średnio 117,6 t dziennie. W tym samym okresie ewakuowała 30 000 rannych żołnierzy.
     
     
               Jednak cena była bardzo wysoka. Głównie przez złą pogodę, ale również w wyniku ataków sowieckiego lotnictwa artylerii przeciwlotniczej, Luftwaffe straciła 166 zniszczonych samolotów, 108 zaginionych i 214 wycofanych ze służby w wyniku uszkodzeń. Podniesienie się po stracie 488 maszyn miało zająć wiele czasu.
     
     
               2 lutego pułkownik Rohde, oficer łącznikowy przy kwatermistrzostwie generalnym, powiedział  że „łączne straty stanowią równowartość pięciu pułków lotniczych, lub nieco więcej niż pełnego korpusu lotniczego”. Grupy Ju 52 straciły 266 samolotów, czyli jedną trzecią całej ich liczby w Luftwaffe, a grupy He 111 165 maszyn. Pozostałe straty obejmowały 46 Ju 86, 9 Fw 200, 5 He 177 i 1 Ju 290.
     
     
               Zginęło prawie 1000 lotników, w tym wielu z najbardziej doświadczonych pilotów, nawigatorów i instruktorów lotnictwa bombowego i transportowego.
     
     
     

    Wybrana literatura:
     
     
    J. Hayward – Zatrzymani pod Stalingradem. Klęska Luftwaffe i Hitlera na Wschodzie 1942-1943
     
    A. Beevor – Stalingrad
     
    T. Konecki – Stalingrad
     
    G. Knopp – Stalingrad
    0
    No votes yet

Pages