Historie rodzinne (rok 1920) z Ukrainy do Polski

 |  Written by Tomasz A S  |  2

 

Ze względu na popularność tematu Ukraina zamieszczam w serii moich „Historii rodzinnych” wspomnienia mego Ojca Kazimierza.






Na zdjęciu: Trzej bracia Szymańscy
od lewej Kazimierz - wojska samochodowe, Tadeusz artyleria, Lucjan kawaleria.
 

Wspomnienia nagrałem w 1976 r. na 30 minutowej kasecie na magnetofonie Grundig. Dzięki temu krótkiemu stosunkowo zapisowi sprzed 38 lat można dziś odtworzyć ciekawy fragment jego życia na Ukrainie.

Oto opowiadanie:

 

Mój dziadek miał na imię Ludwik. Miał trzech synów: Waleriana*) (1848-1936) który został księdzem, mego Ojca Hilarego (1855-1911) i trzeciego syna, którego imienia nie poznałem.

Mój Ojciec Hilary opowiadał mi wspomnienie ze swego dzieciństwa, jak to w rodzinnym domu, miał wtedy około 8-miu lat, podczas rewizji carskiej ochrany, ukrywał pod swym ubraniem oddane mu przez rodziców niedozwolone bibuły. Był to czas Powstania Styczniowego.

Ludwik był rolnikiem Miał mały mająteczek Łopacińce obok Niemirowa koło Winnicy. Nigdy tam nie byłem. Ze strony Matki znałem tylko Babcię od strony mojej Mamy Olimpii, która z domu była Żaboklicka. Gdy mieszkaliśmy w Kamieńcu Podolskim, to ona tam nas odwiedziła.

Trzeciego brata Hilarego i Walerego, nawet jego imienia, nie poznałem - bo ożenił się z Rosjanką, więc z tego powodu zerwali z nim wszelkie stosunki. I on kiedyś, już po śmierci Ojca, po 1911 roku, przyjechał do nas. Matka powiedziała wtedy "dzieci - nie przeszkadzać" i rozmawiała z nim w drugim pokoju. Nawet nie wiedziałem wtedy, z kim ona rozmawia. A potem - dopiero po roku czy dwóch - powiedziała, że to był brat rodzony Ojca, ale z prawosławną się ożenił - to wyklęty.

Białewody 1895 – 1910

Był tam duży klucz majątków, należący do Michała Iwanowicza hrabiego Tereszczenki**) to było w charkowskiej guberni.
Pałacyk Tereszczenki był zbudowany w majątku Białewody. W pałacu tym spędzał lato, przyjeżdżał z Petersburga, na miesiąc lub dłużej. Były tam stawy, był duży park, przyległy do starego administracyjnego budynku, bo pałacyk był wybudowany później. Za naszym domem, tam gdzie my mieszkaliśmy, był sad owocowy.
Była też aleja piękna dochodząca do domu. Ojciec kupił kiedyś kuca, na którym jeździliśmy z młodszym bratem Lucjanem. Kiedyś to pewien wypadek sprawił koniec zamieszkiwania w Białychwodach.
Mój Ojciec pojechał zimą na saniach z Matką do Sum, niedaleko to było, tam byłem przedtem chrzczony. Jechali przez małą rzeczkę, która była zamarznięta. Załamał się lód i wpadli do wody. Głęboko nie było więc zeszli z furmanem i te sanie wyciągali na brzeg. Ojciec prawie po pas był w wodzie lodowatej. Potem dostał okropnego zapalenia stawów, takiego, że przyplątał się reumatyzm. Zaczęło się leczenie - pół roku się leczył, ale nic nie mogli poradzić. Z Mamą na Krym jeździli, masę tam pieniędzy poszło...Nie mógł wrócić do pracy, więc zarekomendował swego kolegę, też rolnika. Kolega, zdaje mi się, był żonaty z siostrą ojca, czy może kuzynką jakąś dalszą. Polecił go hrabiemu, aby administrował kluczem majątków na swoje miejsce. Wtedy został w Kamieńcu Podolskim kupiony dom na ul. Krzyżowej 17. Pieniądze były na to. A były to właściwie dwa domki - jeden cztery pokoje i kuchnia, a od frontu było osiem pokoi - dwa mieszkania.

Gimnazjalne żarty

Pamiętam, to już było pod koniec mojego gimnazjum - po maturze już byliśmy na balu, w towarzystwie panienek z gimnazjum żeńskiego, ja też się przebrałem za panienkę; poszliśmy specjalnie do fotografa. Ja osobno sfotografowałem się i potem posłałem Mamie tę fotografię i napisałem parę słów, że to moja narzeczona. To Mama mi napisała długi list, że była oburzona (nie przyjrzała się widać)... Oni ciągle mnie przebierali za dziewczynę. Wybraliśmy się we trójkę do Instytutu Błagarodnych Diewic. Tam było parę panienek i paru studentów i miał przyjść jakiś ich młody nauczyciel, który tam był od niedawna, one go zaprosiły. Otóż mnie przebrali, wydekoltowali i zrobili taki kawał, że jak przyszedł, to powiedziały mu, że przedstawią mu jedną panienkę, czy on pozna kto to jest? Wzięli taką woalkę, narzucili na kapelusz, bo byłem w kapeluszu, gorset mi tak ścisnęli, że ja już oddychać nie mogłem!
No i on przygląda się – nie, nie, nie może poznać - prosi żebym zdjął woalkę, przede mną pada na kolana - rękę całuje - ci się śmieją, ja też i potem się wyjaśnia - Ja już nie mogłem wytrzymać i poszedłem, zrzuciłem to wszystko i przebrałem się z powrotem. Wszyscy śmieli się strasznie, to on tak się obraził, że poszedł sobie...

Politechnika w Charkowie 1912-1917

Potem, jak już byłem na Politechnice w Charkowie, przed pierwszą wojną światową, bo ja pojechałem do Charkowa w 1912 roku. Na jesieni 1913 r. po praktyce byłem już na drugim roku.

Na Politechnice była taka skrzynka z nazwiskami i tam listy przychodziły do studentów – widzę, jest list z charkowskiego hotelu – patrzę, nazwisko nadawcy Tereszczenko **) - wzywa mnie, żebym przyszedł, bo on chce się ze mną zobaczyć. Dowiedzieć się o mego Ojca.

No i poszedłem do tego Grand-Hotelu - na wskazaną w liście godzinę. Przyjął mnie w eleganckiej restauracji, rozpytywał się o wszystko, o nas, o mieszkanie, o Matkę i tam dalej, no i mówi tak:

„Z ojca pana byłem bardzo zadowolony, mam duże zobowiązania w stosunku do niego, ja pana kontraktuję. Jak skończycie Politechnikę, zaraz przyjdziecie do mnie, będziecie administrować wszystkimi przemysłowymi obiektami. Tam jest jeszcze cukrownia, a tam jeszcze coś, całe przemysłowe gospodarstwa, niech ja się specjalizuję w tych dziedzinach, żeby tym administrować, albo jak nie tu, to gdzie indziej - w Petersburgu. Zajmę się tym, żebyście mieli doskonałe zajęcie, żebyście nie musieli chodzić, szukać kogoś, kto by wam dał pracę”.
Potem ja wychodzę, a on w kopercie wkłada mi do kieszeni pieniądze - tutaj wam daję. Ja mówię "nie, dziękuję" - nie ma się co krępować, to co mi wasz ojciec przysporzył pieniędzy, to jest jeden procent. Umówiliśmy się że za rok, jak przyjedzie do majątku i w jakichś innych swoich sprawach, to się spotkamy. Na drugi rok to już była wojna w 1914 roku. A wtedy mi dał nowiutkie 500 rubli.

Mnie wtedy 500 rubli wystarczało na przeszło rok. Za 12-15 rubli miesięcznie to można było dobrze żyć. Za 25 rubli to mogłem mieć pokój z wyżywieniem. Wyżywienie wtedy to było tanie: śniadanie na przykład 5 kopiejek, 12 kopiejek obiad z trzech dań i jakie mięso! 30-40 kopiejek dziennie na utrzymanie to było bardzo dobrze. No i więcej żeśmy się już z nim nie zobaczyli. Tylko potem okazało się, że on w Kiereńskiego rządzie był ministrem marynarki, no a jak bolszewicy przyszli, to pewnie gdzieś uciekł zagranicę. Od tego czasu nie słyszałem już o nim więcej.

W 1912 r., po pierwszym roku Politechniki, odbywałem praktykę na parowozie, wtedy z Mikołajem Dziedzickim nie jeździłem. Na następnych praktykach pracowałem w cukrowni koło Charkowa jako technik zmianowy podczas produkcji, a potem pomocnik mechanika podczas remontu. Wtedy Denikin był na tym terenie przy władzy. Popędził on bolszewików aż pod Moskwę, do Orła. Cukrownia była w pobliżu miejscowości Biełgorod na północ od Charkowa.

W lecie, może maju 1919, przyjechał do mnie Dziedzicki i powiedział, że on i kolega Pupko chcą razem uciekać do Polski. Dosyć mieliśmy po uszy tego komunistycznego raju. I otóż jeszcze zimą przyjechał do mnie, jak byłem w cukrowni, żeby omówić tę sprawę.

To już był kwiecień 1920 r. Nie chciałem podejrzenia wywoływać, że gdzieś uciekam, więc umówiliśmy się, że ja biorę urlop, jako student jadę do Charkowa. Miałem już absolutorium, a chodziło jeszcze o obronę tak zwanego projektu głównego - magisterium. Więc w tej sprawie miałem pojechać do Charkowa. Rozstałem się więc bez żadnych podejrzeń. Przyjechaliśmy do Charkowa, no i w jaki sposób teraz się dostać do Polski? A ponieważ Pupko był żonaty z Rosjanką, więc jego żona nie chciała go puścić przez front. Więc on zrezygnował i zostało się nas tylko dwóch.
Trzeba zatem po pierwsze w jakiś sposób pod granicę dojechać. Na kolei była wtedy tzw. kolejowa czerezwyczajka (kolejowa NKWD) - zupełnie niezależna od czerezwyczajki miejskiej. I oni pilnowali, żeby koleją nikt nie jeździł. Zresztą pociągi były przeważnie towarowe, bardzo rzadko osobowe. No tak kręciliśmy się koło dworca, żeby jakoś się dowiedzieć, jak koleją gdzieś prysnąć, bo na piechotę to wielki kawał drogi. Wtedy Polacy nacierali już na Kijów.

Praca na bolszewickiej kolei - kwiecień maj 1920

Postanowiliśmy skorzystać jednak z kolei. Podszedłem pod zarząd kolei i tam były jakieś ogłoszenia - poszukiwano maszynistów i pomocników maszynistów. A Charków był już zajęty znów przez bolszewików i popędzili znów za Don Dienikinowców. Więc ja do Dziedzickiego mówię, przecież możemy z tego skorzystać - znamy się na tym, niech przeegzaminują - zaczęliśmy się naradzać, a był też jeszcze nasz kolega Rosjanin Czernyszow - nie bolszewik, więc mogliśmy z nim szczerze rozmawiać. Poprosiłem go, żeby mi dał swoją legitymację. Fotografię wkleiłem swoją na miejsce jego i poszedłem zgłosić się na kolej. No bo jak dwóch na raz przychodzi, to może wzbudzić podejrzenia - i mówię, że byłem pomocnikiem maszynisty, pracowałem - powiedziałem gdzie. Przyjęła mnie taka Żydówka, bo "szefem" to był jakiś marynarz, czy coś w tym rodzaju, a przy nich sekretarkami to były Żydówki ta była jakaś ruda. Jak się dowiedzieli, to zaraz pytali: gdzie jeździliście na parowozie? To ja mówię tam, i tam, i tam. To zaraz ona wzięła tę legitymację, a na legitymacji to napisane nazwisko mego kolegi - nietrudno było przez wklejenie fotografii to podrobić, bo oni się na tym mało znali. Potem wychodzi z tą legitymacją, oddaje mi tę legitymację i mówi, żeby jak najprędzej zgłosić się do pracy. A ja pytam się, że mam jeszcze jednego kolegę, który też by się chętnie zgłosił. Dobrze - niech przyjdzie, niech przyjdzie też! No i dała nam takie blankiety personalne do wpisania tych wszystkich personalnych dannych, Na to ja mówię, że ja wezmę te ankiety wypełnimy i razem przyjdziemy. Wziąłem te dwa arkusze, przynoszę Dziedzickiemu i mówię popatrz, mam tu już prawie załatwione. No i postanowiliśmy jednak razem nie iść, żeby coś nie wypadło i zamiast na posadę, żeby nas nie posadzili do czerezwyczajki. Każdy człowiek miał obawę. Ja poszedłem "na pierwszego". Ponieważ byłem już u niej więc przychodzę - mówię, że kolega nie mógł ze mną razem przyjść, ale ja swoją sprawę chcę załatwić. Ona wzięła ten kwestionariusz, ze mną przeczytała to, i poszła. Za chwilę przychodzi i pyta, dokąd ja chcę jechać - więc pytam się gdzie miejsca są - jak ona wyłuszczy te miejsca - to ja wybiorę właściwe (na Zachód) i ona wymieniając te miejsca wymieniła Kremenczug (nad Dnieprem) to jest we właściwym kierunku i to nawet dość daleko - najpierw do Połtawy to było pierwsze depo na drodze z Charkowa - stamtąd do Kremenczuga drugi odcinek był. Więc ja mówię Kremenczug - dobrze. Powiedziała, żeby za pół godziny tam przyjść, czy za godzinę, ja poszedłem i mówię Dziedzickiemu - słuchaj wszystko idzie jak po maśle. No więc on też tam poszedł. Ja za godzinę przychodzę, a ona już: "komandirowka" - prawda do Kremenczuga, wyjazd, przejazd do Kremenczuga. A Dziedzicki też wziął nazwisko kolegi ruskiego i to samo załatwił - potem we dwójkę już razem jechaliśmy takim wagonem służbowym przy towarowym pociągu, tam, gdzie ci maszyniści jadą. Z tymi legitymacjami; jechaliśmy tak i za niecałą dobę byliśmy na miejscu. (Charków - Połtawa ok 160 km, Połtawa-Kremenczug ok. 110 km)

Byliśmy tam 6 - 8 tygodni - jeździliśmy na różnych kierunkach. Jak tam przyjechaliśmy, to na miejscu okazało się, że jest paru maszynistów emerytów, młodszych pozabierali denikińcy ze sobą - pomocników to miał każdy, ale nie przyuczonych, to brali co inteligentniejszy. Tak, że jak przyjechaliśmy, to nas cenili. Ci starsi maszyniści porozmawiali z nami, pytali gdzie jeździliśmy, no i jak pojechaliśmy na manewry, czy my zdajemy z tego egzamin, czy rzeczywiście jesteśmy tymi pomocnikami. No i pamiętam, że jednego dnia z jednym maszynista pojechaliśmy, drugiego dnia z drugim.

Chłopi bogaci jeszcze wtedy byli. Przy pierwszej jeździe z Kremenczuga do Połtawy to jechaliśmy na północny wschód, a innym razem do Znamienki (ok 70 km w kierunku Odessy). Tam i z powrotem wahadłowo. Odwoziło się pociąg do Znamienki i oddawało się go innemu parowozowi, a samemu z innym pociągiem wracało się do Kremenczuga. A maszynista mówi: musimy was nauczyć jak tu się żyje, bo z pensji, to nikt nie wyżyje! Tu trzeba handlować! Jechaliśmy wtedy, jak pamiętam, do Połtawy: to on mówi tą sól - woreczek 16 kilo - to ja wam pożyczam, bez pieniędzy - miał tam kupę woreczków tej soli. Tam możecie różny inny towar wziąć, cukier, czy coś innego. W Połtawie, w miejscu gdzie ładowaliśmy do parowozu węgiel, to za parkanem czekało już wielu handlarzy - podchodzili i tylko umawiali się - co, sól jest? - no jest - to co chcecie? czy słoninę, czy cukier, czy co .. Bierzcie cukier, bo najmniej kłopotu - ten cukier zawieziemy do Znamienki i zamienimy. Wymieniliśmy pud soli na dwa pudy (32 kg) cukru - takie były wymiany! I tak się jeździło w Kremenczugu się przenocowało i jechało albo do Połtawy, albo do Znamienki. I trzeba było starać się wyznaczać te trasy, żeby znowu nie jechać w to samo miejsce bo już się soli nie ma! To na jakie trasy wyznaczali, to już maszynista załatwiał, bo mówi: należy się dać 2 kilo cukru - bo każdy z nas "płacił". Ten co zapisywał urzędnik, to za taki przydział dwa kilo musiał dostać. Z takim pudem cukru ty przyjechałeś, to ci dali dwa pudy soli, za dwa pudy soli cztery pudy cukru - cztery pudy tam wieziesz to już osiem dostajesz - to za dużo - przecież nie będziesz woził wagonami tego! To za dwa pudy soli dawali 5 rubli złotem (ok. 3.5 grama)! To już nie masz bagażu przynajmniej, a weźmiemy dwa pudy na handel. My byliśmy tam może sześć tygodni, to pomijając ten handel, to my mieliśmy takie woreczki-sakiewki ze złotymi monetami, takie ciężkie, że trzeba było nowe podszewki robić w kieszeni, żeby się nie urwała!

Ma się rozumieć tego nie nosiliśmy przy sobie, to chowaliśmy na tej kwaterze jakoś tam - kwaterę to prywatnie wynajmowaliśmy osobno, żeby nie wyrwało się jakieś słowo polskie - postanowiliśmy się nie spotykać, żeby nie było żadnego podejrzenia, że jesteśmy Polacy. To raz, a po drugie, żeby nie posłyszeli, że my jakimś obcym językiem rozmawiamy, niezrozumiałym dla nich. To od razu podejrzane, i zaraz by poleciał do czerezwyczajki. A na każdej stacji kolejowej to ogłoszenia wisiały, że "szukajcie polskich szpiegów". To my tylko co pewien czas komunikowaliśmy się co dalej robić.

Z Kremenczuga do Żmerynki czerwiec 1920

Jak będzie jakaś możliwość dalej na zachód pojechać - jeżeli będzie szedł jakiś transport bez depo (tzn.. że bez przekazywania pociągu innym parowozom, ale ciągle tym samym parowozem z tą samą obsługą). Wiozło się na przykład na front cały batalion, wtedy budionowcy przejeżdżali przez ten Kremenczug, co dostali wtedy w skórę pod Lwowem. To w tym czasie jak taki eszalon szedł, to można było tam dalej pojechać. Tylko ci maszyniści tam bardzo niechętnie jechali. A my na odwrót - bardzo chętnie. I tu taki przypadek: przychodzimy dowiedzieć się gdzie jedziemy, a komisarz (jakiś marynarz z Kronsztatu - to było gniazdo tego bolszewizmu) i on zobaczył mnie i poczekajcie tu zaraz - taką masówkę (zebranie) tu robimy. A ten marynarz, to też dostawał, to jakąś kiełbasę, to polędwicę, to coś innego, żeby zagłaskać. Ten maszynista nas nauczył - tutaj panie jest tak, że tej kobiecie - doktór, Żydówce, też trzeba dać z kilo kiełbasy, czy innego mięsa, to ona na dwa dni takie zwolnienie - wtedy można zrobić dalej lepsze interesy! Wszystko było podkupione na prawo, i na lewo! Wszyscy z tego żyli! No i ta zbiórka się odbywa: ten marynarz mówi, że właśnie dostał zlecenie - dwa parowozy mają być zczepione i do Żmerynki (ok. 500 km z Kremenczuga na zachód - stamtąd jest tylko ok 140 km do Tarnopola) mają pojechać na ewakuację pociągu i chciałby usłyszeć, kto na ochotnika tam pojedzie, bo to jest odpowiedzialna robota i takie tam przemówienie - drętwa mowa. No i ci maszyniści starsi trochę się zastanawiali. A tu nie ma tego Dziedzickiego - mimo to podnoszę rękę - ja pojadę! I podchodzę do tego marynarza i mówię, że pewnie ten mój kolega, z którym ja tu przyjechałem, to pewnie też by pojechał. - To biegnij po niego! A do pozostałych mówi: to wy tacy - ci co przyjechali pełni energii rewolucyjnej - to rozumieją, a wy tamto, owamto. W końcu wyznaczył maszynistów sam, bo nikt nie chciał jechać. Jednego wyrugał, że on przecież komunista - zapisał się do partii, musisz jechać. A to trzeba było po dwu pomocników na taką trasę. Brygada była jeden maszynista - dwu pomocników na jednej lokomotywie i na drugiej to samo. Dziedzicki zaraz przyszedł, bo on niedaleko mieszkał - poleciałem po niego mówię zgłaszaj się do tego komisarza i powiedz, że ja ci dałem znać, to on cię zaraz wyznaczy!

Wieczorem odjazd, parowozy szykować i jazda. Jedna brygada śpi, a druga jedzie, potem się zmieniają, ci idą spać, a ci pracują. I tak myśmy jechali. A na tych drogach, to nie było tak łatwo - te pociągi miały niektóre pierwszeństwo, czasem postało się na jakiejś stacji w nocy parę godzin (linie jednotorowe z mijankami) . W końcu ze dwie doby jechaliśmy z Kremenczuga do Żmerynki. A tak umówiliśmy się z Dziedzickim, że jak tylko będzie zwrot i bierzemy pociąg z powrotem, to nas rozczepią. W Żmerynce poszliśmy nocować na dyżurkę, i w nocy budzą mnie. Czernyszow, Czernyszow ...to myślę sobie to kto inny jest (!), no ale budzę się - co takiego - wyjazd!. To umówiliśmy się, że ja jego (Dziedzickiego) zaraz obudzę. Idę do niego on tam śpi! Ja kiedyś w Połtawie to przypomniałem sobie, to byliśmy wtedy on i ja , a on przez sen gada, i to gada po polsku, ja mu sójkę w bok - budzę go i mówię po rosyjsku co on robi - po polsku gada - może nie zrozumiałby, że bełkocze coś - to ja się bałem, że on tu w tej Żmerynce też coś nabełkocze. On taki był, że zawsze rozmawiał przez sen. Tu też coś bełkocze pod nosem, więc go budzę i mówię, że ja już idę szykować parowóz. Najpierw budzą pomocników, pomocnicy idą szykować parowóz, a dopiero budzą maszynistę po jakiejś godzinie, może tam trzy kwadranse. Bo on tam na razie jest niepotrzebny, potrzebny jest tylko palacz, który by ogień podniecił, żeby pary zrobić i jak potem maszynista przychodzi to już wysmarowane też kulisy w kołach itd. A było to w lecie, bo to był jakiś pewnie czerwiec, tak, że jak o trzeciej mnie zbudzili, to już widno było, ja o czwartej już na miejscu. No i patrzę Dziedzicki też za jakiś kwadrans idzie - także już za mną przyszedł.

A trzeba wiedzieć, że w tej Żmerynce to ja byłem kiedyś na praktyce na parowozie, tak że dojechałem do miejsca gdzie te okolice znałem, choć parę lat minęło od tego czasu. Zdołałem się rozejrzeć, więc wiedziałem, że tam taka droga i las będzie, i jakaś dziura w parkanie, więc my przez tę dziurę poszliiii.... Do tego czasu nie wiem jak tam było (po naszej ucieczce), jak ten komisarz, który nas wychwalał jako rewolucjonistów, tam się dowiedział, że mu to towarzystwo uciekło. Jeden parowóz miał wracać, a drugi to nawet nie wiem... To teraz my tylko baliśmy się, żeby nas tam nie przytrzymali i odprowadzili z powrotem. Bo jak nas by złapali, to na pewno by rozstrzelali...

Pieszo drogami Trylogii - czerwiec 1920

A dalej to tydzień - dziesięć dni tylko po nocach, albo w lesie, bo tak to żniwa, to wszystko.. próbowaliśmy w dzień, to zaraz się pytali. Bo my w tych brudnych maszynistowskich wyszmelcowanych ubraniach - czapki też takie jak maszynisty. Rzadko spotkani ludzie oceniali nas według ubrania i od razu wiedzieli, że maszyniści. Dziedzicki brodę zapuścił, to wyglądał ode mnie starszy wiekiem, jak maszynista, a ja jak pomocnik. Brudni byliśmy i niemyci naumyślnie, czym brudniejszy będę, tym bardziej na bolszewika będę wyglądał. Taki zakurzony pył węglowy w tej brodzie w ciągu tygodnia u niego magazynował się. Z lasku do lasku ... nigdy drogą nie szliśmy, tylko laskami, żeby z ludźmi mało się spotykać. Baliśmy się, żeby nie wpaść! Tak szliśmy tydzień. Bar, Nowa Uszyca, wszystko Sienkiewicza nazwy z Trylogii i pewnego dnia zaszliśmy do leśniczówki, pamiętam.
A jedzenie to przecież za te pieniądze co my mieliśmy, to kupowaliśmy w jakiejś leśniczówce. Jak myśmy koło jakiejś leśniczówki przechodzili - tam przeważnie gajowi byli - to jak jemu pokażesz pięć rubli to można było nabrać ile chcieć za te pieniądze wszystkiego, tak że... No zresztą tam na wsi, to jedzenia nie brakowało.
Pewnego dnia u gajowego takiego nocowaliśmy tak nas pchły pogryzły, że do dziś nie zapomnę tego. Naścielił nam jakiejś słomy gdzieś w przedpokoju, czy pokoju to było - sobie na tych, na ławkach w tej chałupie a nam na podłodze. W nocy się budzę, cały czas słychać jak się skrobie każdy z nich. Pcheł była taka masa, że coś okropnego. Ja nie mogę spać, Dziedzicki nie może spać, bo to gryzą strasznie! Ja mówię do Dziedzickiego: chodź mówię uciekamy... Było tak jeszcze trochę widno, ja koszulę zrzucam - patrzymy, a tu aż czarno od tych pcheł. Rozebraliśmy się, wytrząsaliśmy - myślimy sobie - a to nas ugościł! Chcieliśmy iść, jakoś tam pod krzakami przespać, mieliśmy fufajki; jakoś tam jeden do drugiego przysunąć się...

W nocy słyszymy konno jeżdżą pomiędzy tymi krzakami - prawdopodobnie on nas zdradził, a oni pogoń za nami zrobili i nas szukali, żeby nas złapać. I myśmy siedzieli jak te susły! Ale oni tak pojeździli, pojeździli i gdzieś w inną stronę pojechali. No, gdybyśmy tam nocowali to... Dlatego my dobrą taktykę mieliśmy, przedtem, że nigdzie nie nocowaliśmy... Ja to w ogóle chorowałem - raz taki głodny byłem - Gajowy mówi: "no co ja wam dam: mam miód, mam chleb ..." Tak mnie ten chleb smakował, jakem zjadł tego miodu - to ledwom na rano mógł iść dalej, tak mnie to przeczyściło i osłabiło strasznie. [Ojciec miał uczulenie pokarmowe na miód – przyp. TS]

Idziemy, idziemy i nagle słychać artyleryjska jakaś walka ... Walka się rozpoczyna ... potem karabiny maszynowe jakieś słychać - to już tutaj niedaleko ten front gdzieś jest, a jeszcze nie orientowaliśmy się, gdzie jesteśmy... Wystudiowaliśmy w Charkowie te mapy dobrze, gdzie my tam mniej więcej będziemy. Okolice to "sienkiewiczowskie" więc się trochę o nich słyszało, to też na mapie się oglądało, jak czytaliśmy Sienkiewicza, szczególnie u nas to było w zwyczaju. Artyleryjska walka przestała - karabiny przestały - siedzimy w tym lesie i myślimy - co my mamy teraz robić? Tak na nasze oko może pięć kilometrów może osiem? Gdzieś walka była przy tym lesie. Z tego lasu, to co tu robić, to już popołudniu było, to chodźmy na zachód tak na słońce - to nawet słoneczny dzień taki był ładny - prawdopodobnie w tym kierunku ta walka była. Taka polana duża, zrąbany las, może 200 - 300 metrów wyrąbanego lasu, No więc co? Przejdziemy tym wyrębem lasu. No i tak na połowie drogi my patrzymy, a naprzeciwko do nas wychodzą żołnierze czerwoni - bolszewicy! Ja mówię nic - idziemy. Jeszcze powiedziałem Dziedzickiemu - słuchaj ja tam jeszcze po ukraińsku mówię - więc jeżeli oni po ukraińsku zagadają, to ty już nie odzywaj się nic, bo ja będę po ukraińsku i po rosyjsku rozmawiał.

A oni po rosyjsku: "towariszczi żeleznodorożniki kuda idiotie?” (to znaczy że wzięli nas za maszynistów) - a ja mówię "domoj idiom". "A kuda?", "A daleko stacja? " - (gdzie do Żmerynki było przynajmniej dwieście kilometrów od tego miejsca) - "to niedaleko, za lasem"

A oni tacy wystraszeni, z karabinami, a wystraszeni . "A co takiego tutaj było - my idziemy w tamtą stronę to chcemy wiedzieć?" - "To nawet nie idźcie tam" - tam jak Polacy wyskoczyli, - mówi - pułk kawalerii, to nas rozbili w drobne kawałki, a myśmy stali pod lasem i mieli taką sanitarkę - tośmy to wszystko rzucili, i w las uciekli. To ja im mówię: będziecie tym lasem iść, będzie taka szosa, to szosą w lewo (nic tam oczywiście, żadnej szosy, nie ma) - zachód tutaj słońce widzicie jest, to idźcie w przeciwnym kierunku - na wschód - to tam dojdziecie. No i oni tam poszli "spasibo" powiedzieli, a my za jakieś pół godziny wychodzimy z lasu na ściernisko (koszenie w czerwcu - tam już lato, koszą te zboże, gdzieś indziej kopy takie postawione stały no i cisza kompletna, daleko tylko widać wioska i cerkiewka... Idziemy i tą droga trochę na dół,. do góry potem tak podchodzimy, wchodzimy na pagórek … wprost na patrol kozaków Petlury. Zabrali nas do aresztu, gdzie przesiedzielismy dwa dni aż podane przez nas prawdziwe już nasze dane, które zostały przesłane do Lwowa - zostały potwierdzone. Dostaliśmy przepustki do Kamieńca Podolskiego podpisane przez pułkownika Michaiła Frołowa przeszliśmy przez teren Petlurowców do Kamieńca, a potem do Czarnkowa, już do Polski.”

Wkrótce potem Ojciec zgłosił się do służby wojskowej i ze względu na prawie ukończone studia mechaniczne na politechnice w Charkowie odbywał tę służbę w baonie samochodowym w rejonie Lwowa. Zdarzyło się, że trzej bracia spotkali się - wszyscy w mundurach wojskowych, co potwierdza wykonane wspólne zdjęcie (od lewej) Kazimierza, Tadeusza i Lucjana.

 

 

*) ks Walerian Szymański

Należał do diec. kamienieckiej. Był absolwentem seminarium duch. w Żytomierzu. W latach 1887-1892 pracował jako administrator par. Woronowica (liczyła wówczas ponad 1800 wiernych) w dek. hajsyńsko-bracławskim, a od 1894 par. Czerniowce Podolskie (Czerniejowce) w dek. Jampol i od 1894-1910 był dziekanem jampolskim. W 1918 przebywał tam jako mansjonarz.
Od początku lat dwudziestych (być może wcześniej) pracował w Kamieńcu Podolskim, gdzie był administratorem kościoła orm.Został tam aresztowany wiosną 1922 razem z grupą innych księży (Władysław Dworzecki, Antoni Niedzielski i Ryszard Szyszko-Bohusz) w związku z konfiskatami w kościołach, lecz ze względu na wiek [74 lata przyp. TS] był początkowo trzymany w domu pod strażą.

2.09.1922 o godz. 1 w nocy w gmachu Puszkina (Dom Narodowy) skazany został przez Trybunał Kamieniecki, razem z wspomnianymi księżmi, na karę śmierci za zdradę stanu i kontrrewolucję. W czasie eskortowania do więzienia skazani byli bici i nazywani lokajami Piłsudskiego. Był nękany przez GPU i 29.09.1927 otrzymał wyrok sądowy, skazujący na wysiedlenie [w wieku 79 lat przyp. TS] z granic Ukrainy na przeciąg 5 lat.
Późn., jak się zdaje, powrócił do diecezji, gdyż wg relacji parafian ze Smotrycza, mieszkających tam w latach trzydziestych, ks. Szymański został przywieziony do tej parafii z Mukarowa Podleśnego w celu odprawienia nabożeństwa w miejscowym kościele, co miało miejsce 9.06.1936. [miałby wtedy 88 lat!!! – przyp. TS]. Trzy dni później ksiądz o nieustalonym nazwisku został tam aresztowany, a kościół zamknięto (był nim zapewne ks. Walerian Szymański). Dalsze losy nieznane.

(za Roman Dzwonkowski SAC „Losy duchowieństwa katolickiego w ZSSR 1917-1939 MARTYROLOGIUM” Lublin 1998 Towarzystwo Naukowe KUL strony 469-470)

„Na Ukrainie Trybunał Rewolucyjny w Kamieńcu podolskim wydał 2 września 1922 r. wyroki śmierci na pięciu księży: Władysława Dworzeckiego, Waleriana Szymańskiego, Ryszarda Szyszkę, Feliksa Lubczyńskiego i Antoniego Niedzielskiego, na kilka osób świeckich, po czym orzeczenia wysłano przez kuriera do ówczesnej stolicy Ukrainy, Charkowa, celem ich zatwierdzenia. Dzięki usilnym staraniom wiernych wyroki zamieniono na kary więzienia, skąd skazani zostali wykupieni”

(za Roman Dzwonkowski SAC „Kościół katolicki w ZSSR 1917-1939 Zarys historii” Lublin 1997 TN KUL)

**) Michał Iwanowicz Tereszczenko późniejszy minister finansów i spraw zagranicznych w rządzie Kiereńskiego. To ten sam Michał Iwanowicz Tereszczenko, który 25 sierpnia 1917 roku w Sali Konserwatorium Petersburskiego podpisał razem z ambasadorami Wielkiej Brytanii, Francji, Stanów Zjednoczonych, Włoch, Portugalii i Rumunii akt uznania niepodległości Polski.

Mieczysław Harusiewicz w swojej książce „Za carskich czasów i po wyzwoleniu”, Londyn 1975 napisał o nim:

Ciekawą postacią był Michał Iwanowicz Tereszczenko (...) Młody, bardzo zdolny, politycznie dość niezależny, ale zawsze na lewicy. Miał ogromnie bogatą matkę i powszechnie wierzono, że korzystając z tej sytuacji suto finansował wszelkie poczynania rewolucyjne.

Gdy po przewrocie bolszewickim znalazł się wraz z wieloma innymi aresztowanymi w twierdzy św. Piotra i Pawła, położonej nad Newą w sercu Piotrogrodu, spotkał w czasie spaceru na podwórzu więziennym byłego carskiego ministra sprawiedliwości Szczegłowitowa, skrajnego prawicowca. Wówczas usłyszał od niego spóźnioną ofertę: „Pan zapłacił pięć milionów rubli za znalezienie się tutaj. Ja bym umieścił tu Pana za darmo!”

Poniżej, dla zainteresowanych, linki do moich innych 'Historii rodzinnych" z różnych lat XX wieku:
http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-ukraina-1887-1936#.U1ocmKKIiSo

http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-rok-1920-z-ukrainy-do-pol...

http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-wrzesie%C5%84-1939#.U1oi6KKIiSo

http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-7-pa%C5%BAdziernik-1939#.U1odUKKIiSo

http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-rok-1940-sierpie%C5%84-wrzesie%C5%84-angielscy-je%C5%84cy-uciekaj%C4%85-ze-stalagu-xx-z-torunia#.U1ogCqKIiSo

http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-stycze%C5%84-luty-1942-rok#.U1oekaKIiSo

http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-1-8-sierpie%C5%84-1944-na-ochocie#.U1obkqKIiSo

http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-kto-budowa%C5%82-sieci-telefoniczne-w-ekwadorze-cz1#.U1okc6KIiSo

http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-kto-budowa%C5%82-sieci-te...

http://www.blog-n-roll.pl/pl/audycja-katy%C5%84ska-z-1974-roku-jerzego-c...

http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-rok-1976-%E2%80%93-p%C5%8...
 

5
5 (3)

2 Comments

Tomasz A S's picture

Tomasz A S
Białewody - położony jest przy samej obecnej granicy z Rosją - ok. 40 km na północ od miejscowości Sumy, 80 km na wschód od miejscowości Buryń.  100 km na północny wschód, na terytorium Rosji, znajduje się historyczne miasto Kursk.
Tomasz A S's picture

Tomasz A S
A tak pisze w swych wspomnieniach "Na skraju imperium" M. Jałowiecki  -

(s.331):

"W dniu 16 maja (…) ministrem spraw zagranicznych (w Rządzie Tymczasowym) został Tereszczenko, właściciel olbrzymich dóbr i cukrowni na Ukrainie, człowiek o kulturze zachodniej i wielki angloman. Tereszczenko kształcił się w Cambridge."

(s. 341):
Sankt Petersburg, sierpień 1917 r.
"Tereszczenko w przepięknej mowie, wypowiedzianej klasyczną francuszczyzną, podkreślił epokową chwilę, której jesteśmy świadkami, chwilę odzyskania przez bratni naród polski tak zasłużonej niepodległości. - Puśćmy w niepamięć nasze dawne spory i żyjmy na przyszłość jak bracia - powiedział między innymi. Po zakończeniu mowy minister Tereszczenko pierwszy złożył podpis pod aktem uznania niepodległości Polski".

Więcej notek tego samego Autora:

=>>