do głowy i odstawiło chemię na rzecz ziół." To cytat jednego z Niepoprawnych blogerów.
Z wielką siłą wraca, dzięki temu, historia sprzed blisko 60-ciu lat.
Mam 19 lat, właśnie zostałam wolontariuszem Kliniki, której szefem jest Profesor, znany w Polsce i Europie, mądry i dobry, doświadczony w Życiu i w Zawodzie. Koledzy (może uważam o sobie zbyt wiele) - starsi ode mnie, już lekarze - życzliwi, cierpliwi, na ogół taktowni (innych Profesor nie akceptuje).
Przykładem stylu p. Profesora jest np. moment, w którym - podczas "wielkiej" wizyty profesorskiej na oddziale - widzi stojącego w korytarzu, przy oknie, krewnego kogoś z pacjentów. (W tamtych czasach przestrzegano rygorystycznie godzin odwiedzin - po zakończeniu wizyt lekarskich i zabiegów na oddziałach). Pan Profesor podchodzi do oczekującego i pyta - Proszę Pana - co Pan tutaj robi? W takiej samej sytuacji inny z profesorów zwykł był robić awanturę zarówno wizytującemu, jak też pielęgniarkom i lekarzom (bo "dopuścili").
Na "mój" oddział został właśnie przyjęty młody człowiek. Przed czterema laty przyjechał do Polski, z Ukrainy, razem z matką (ojciec nie żyje, szczegółów śmierci nie znamy). Wydostał się z "raju" - w okresie "odwilży". Ma 6 lat więcej ode mnie, typ asteniczny, blondyn, niebieskooki, murarz.
Skarży się na osłabienie, nocne poty, stany podgorączkowe. Ma powiększony pakiet węzłów chłonnych pod prawą pachą. Przy takim wywiadzie - "nawet" neurolog, "mój" Duńczyk - rozpoznaje dziś gruźlicę. Ów młody człowiek nie był szczepiony (poza krowianką - za "polskich czasów") przeciwko żadnej innej chorobie. Mieszkał na "zdrowej", wtedy już sowieckiej Ukrainie. Niestety - młody człowiek ma także wynik badania histopatologicznego (lepiej by było dla niego, gdyby go ukrył!) wycinka węzła chłonnego, wykonany w Sojuzie. Z badania wynika - że to "choroba Hodgkina" (inaczej chłoniak Hodgkina lub ziarnica złośliwa). A ja mam nieodparte uczucie - że młody człowiek cierpi na inną chorobę. Szukam - w moim podręczniku Anatomii Patologicznej choć przyznam, że nie myślę o gruźlicy. "Leczenie", wówczas jedyne - naświetlanie promieniami X. Węzły "znikają", chory gorączkuje septycznie, powiększa się wątroba i śledziona. W ciągu kilku tygodni - młody człowiek umiera. Zostaje samotna matka, (Dziś ten "młody" byłby w wieku "mego" Duńczyka.) Obdukcja - wykazuje rozsianą gruźlicę.
Gdyby nie "wiara" w sowieckie badanie - ten człowiek miał szanse przeżyć. Mieliśmy wówczas Streptomycynę i Hydrazyd, mieliśmy dobre ośrodki chirurgiczne, pulmonologiczne, sanatoryjne. Najprawdopodobniej operacyjne usunięcie węzłów oraz właściwe leczenie farmakologiczne i sanatoryjne (klimatyczne, dietetyczne) szybko doprowadziłoby do pełnego wyleczenia. Od tamtego czasu - stale weryfikowałam (w każdy dostępny sposób) wszelkie rozpoznania, nawet stawiane przez znane i uznane sławy medyczne.
Patrząc wstecz - można przypuszczać, że nawet gdyby (jedynie) usunięto chirurgicznie powiększone węzły chłonne a choremu podano pełnowartościowe jedzenie w dobrych warunkach sanatoryjnych, to również bez leczenia farmakologicznego - miałby szanse na "samowyleczenie". Takich szans (bez farmakologii) nie miałby - gdyby doszło do posocznicy gruźliczej - krwiopochodnego "rozsiewu" zarazka. Popularnie nazywano tę (śmiertelną) postać choroby galopującymi suchotami. W takiej sytuacji - konieczne jest podanie tuberkulostatyków łącznie z kortykosterydami, co jest szansą wyleczenia. Gdyby stosować wyłącznie leki przeciwbakteryjne - mogłoby nastąpić wyleczenie, jednak z masywnymi zmianami włóknisto-wytwórczymi, zwłaszcza w płucach. Takie zmiany, same w sobie, doprowadziłyby do niewydolności oddechowo-krążeniowej i przedwczesnej śmierci.
Są dziś, tak jak niegdyś choroby, przy których wystarczy zastosować pielęgnację, dietę, zioła - i można oczekiwać pełnego wyleczenia. Są takie, w których "pełnego" oczekiwać nie sposób (bez względu na metodę leczenia), są takie, w których "bez noża" się nie obejdzie: zapalenie wyrostka robaczkowego, żółtaczka mechaniczna - na tle kamicy pęcherzyka żółciowego - jako pierwsze z brzegu. Tych - ziołami wyleczyć nie sposób.
Jest jednak wielka grupa chorób - których można uniknąć, na które chorujemy - "na własne życzenie". To choćby choroba wieńcowa i przewlekła obturacyjna choroba płuc - u nałogowych palaczy tytoniu.
Krzemicy płuc - zawodowej choroby pewnej grupy górników, a także - pylicy płuc - innej choroby zawodowej - ani ziołami ani farmakoterapią nie jesteśmy w stanie wyleczyć.
Nie mniej - ten wpis to nie "poradnik zdrowotny".
Pierwszą naszą zasadą powinna być dbałość o zdrowie - które otrzymaliśmy. W takich warunkach - w jakich przyszło nam żyć. Ta zasada wynika z jeszcze innej - nie zabijaj. Zresztą cały Dekalog - to nie tylko "zapis" wskazań moralnych, to także zbiór zasad dobrego życia.
Zakończę pewnym żartem - o czym myślą - pacjent i lekarz - w momencie kontaktu?
Pacjent wyobraża sobie, że ten "portfel zdrowia" otrzymany przy urodzeniu i "wyszastany" w życiu - zostanie znów napełniony przez lekarza.
Lekarz natomiast - jak nauczyć pacjenta oszczędnego gospodarzenia tymi "drobniakami", które jeszcze pozostały w jego portmonetce.
Obyśmy więc zdrowi byli! Bez pomocy lekarzy głównie! I bez szarlatanów.
Wpis opublikowano po raz pierwszy na portalu Niepoprawni w dniu 6 października b.r.
Moje doświadczenie mówi natomiast to, co dawno temu rzekł swoim uczniom Jezus Chrystus:
«... każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare» (Mt 13:51) Ważne, aby wydobyć "ze skarbca" to, co ważne - "nowe i stare".
Nie jest "ważne" jedynie "nowe", nie jest "dobre" jedynie "stare".
Na zdjęciu - rusałka pawik - wydobywająca "dobro" z rośliny leczniczej - omanu wielkiego