Być elitą, być elitą ...

 |  Written by Everyman  |  0

Na fejsbukowym profilu nieco zramolałego leminga przeczytałem, że czerwcowy marsz był „upragnionym haustem świeżego powietrza”. Nie mam zwyczaju boksować się na ringu, który obsiadły rozhisteryzowane adoratorki autora tego równie „oryginalnego” co „odważnego” porównania oraz kilku stałych potakiwaczy, lecz trudno mi ukryć, że aż do dziś ręka mnie świerzbi by im napisać, że jeden haust nie wystarczy, gdy oddech nieświeży.

Choć ilość podniesionych kciuków, superowych serduszek i roześmianych buziek  nieproporcjonalnie niska wobec entuzjazmu autora wpisu zachęca  by machnąć ręką i dać sobie spokój, to jednak nieodparcie nasuwa się pytanie:

Czy oni naprawdę są ślepi?

Jest wśród nich wielu takich, którzy czegoś mają dość, lecz nie wiedzą czego, są tacy, co chcą bronić konstytucji choć jej nie znają, znajdzie się sporo niosących transparenty z hasłami, których nie rozumieją, lecz przecież nie wszyscy. Część z nich to – we własnym mniemaniu – elita.

Naprawdę elita? No, prawie ...

„Prawie” robi różnicę. Właśnie tej szczelinie pomiędzy rzetelną oceną przedstawicieli tzw elit, a skwapliwie przypisywanym im atrybutom wielkości i – co za tym idzie – pochopnie uznanym autorytetom warto się przyjrzeć. Wielu z nich to artyści. Czy tylko mnie nadmierna skłonność do nazywania ich popisów sztuką irytuje i zachęca do pośpiesznego szukania na klawiaturze cudzysłowu? Nie sądzę. Cóż to za artystka, która w pieśniach kościelnych widzi tylko grafomanię, a sama, w kaloszach, podskakuje na scenie i bawi gawiedź w skeczu o spadającym tupolewie?

Zbyt często słychać czołobitne: to wielki aktor, czy genialna aktorka. Hola, hola! - dla kogo wielki to wielki, lecz niekoniecznie genialny dla wszystkich. Dla mnie, na przykład, taki dysonans pojawił się po ostatnich występach pana Seweryna. Owszem, parę ról zagrał poprawnie, kilka nawet dobrze, lecz, sorry, do geniuszu jeszcze mu daleko.

Wybitnym aktorem raczej się bywa niż jest, jak zresztą w wielu innych zawodach ...

Jeśli nawet aktorstwo uznamy za sztukę, to niewątpliwie jest sztuką ulotną. Wystarczy pół pokolenia by idol zmienił się w klauna, a kultowa scena w groteskę. Uwielbiany przez widzów aktor grający Michała Wołodyjowskiego z perspektywy wznawianych w TV powtórek przypomina raczej księgowego z przyklejonym wąsem wymachującego szabelką, a kultowa scena z „Noża w wodzie” zamiast zmagań samców alfa na pokładzie żaglówki kojarzy się z grą w „pikuty” zdziecinniałych facetów w śmiesznych kąpielówkach.

Oprócz aktorów w kolejce do elitarności przebierają nóżkami celebryci i dziennikarze. Ci pierwsi, wiadomo, żyją z tego by choć przez chwilę i w dowolny sposób zaistnieć w tzw przestrzeni publicznej. Bez znaczenia, mądrze czy głupio, aby głośno i dobitnie, aby o polityce. A nuż, jakaś rólka, może serialik, który oprócz kasy napędzi tantiemy. A jakże inaczej? Wiecie ile trzeba zapłacić za autopromocję? Kiedyś 30-to sekundowy spot w telewizji kosztował 30 tys. A dziś – szkoda gadać!

Tanio się nie da, więc trzeba sposobem ...

Dziennikarze – podobnie. By wejść do elity trzeba mieć nazwisko. By je zdobyć trzeba płynąć mainstreamem, choć koryto węższe, nurt główny przyspieszył i mocno się lewicowo-liberalnie zabetonował. Toteż płynąć trudniej, bo łatwo o kolizję. Jaką? Kolizję z zawodową rzetelnością, z prawdą, ze zdrowym rozsądkiem. Czasem aspirujące do elity grupy aż muszą się wspierać. Pewien dziennikarz z Onetu wyprodukował kiedyś news o Kindze Rusin, że dała się namówić partnerowi, by wystąpić w bikini i uderzyć w PiS. O matko! Strach pomyśleć, co by było bez bikini. Z PiS-u pewnie pozostałyby strzępy …

Ten pobieżny przegląd elit nie może zignorować także tych, którzy mają przecież prawo by przedstawiać własne, bezinteresownie wyrażane poglądy bez hipokryzji czy cwaniactwa.

Pewnie, że mają takie prawo. Jak każdy.
Jednak nie każdy ma ochotę aspirować do takiej elity.

 

5
5 (3)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>