Długi marsz ku Międzymorzu

 |  Written by Gadający Grzyb  |  28

Bez jakiejś formy urzeczywistnienia sojuszu państw naszego regionu, prędzej czy później czeka nas powtórka z traumatycznej przeszłości.

I. Międzymorze albo śmierć

Idea Międzymorza była bodaj jedynym dwudziestowiecznym pomysłem na Polskę, który zakładał nie tylko jej pełną podmiotowość polityczną, ale wręcz pozycję regionalnego mocarstwa – przywódcy szeregu krajów leżących między Bałtykiem, Morzem Czarnym i Adriatykiem (koncepcja „ABC”). Jak pokazała historia, niepowodzenie realizacji tego projektu geopolitycznego oznaczało w konsekwencji upadek polskiej państwowości oraz wtrącenie całej Europy Środkowo-Wschodniej pod jarzmo sowieckiej dominacji. Nie pierwszy raz zresztą geopolityczna słabość okazała się dla nas gwoździem do trumny. Rozkład wewnętrzny pierwszego międzymorza jakim była I Rzeczpospolita zakończył się tragedią rozbiorów i ponad studwudziestoletnią niewolą. Obecnie Międzymorze przywoływane jest raczej w charakterze snu o potędze, wizji snutej ku pokrzepieniu serc i poprawie samopoczucia, niż realnej możliwości, którą przy zaangażowaniu odpowiednich środków można by zrealizować. Ot, taka terapia zbiorowa środowisk patriotycznych – jak to mogliśmy być, panie, silni i znaczący, tylko nam nie dali i wciąż nie dają.

Tymczasem, należy powiedzieć sobie jasno – bez jakiejś formy urzeczywistnienia sojuszu państw naszego regionu prędzej czy później czeka nas powtórka z traumatycznej przeszłości. Niestety, obecne elity polskie sprawiają wrażenie kompletnie wyzutych z poczucia podmiotowości – i dotyczy to w znacznej mierze również tzw. środowisk niepodległościowych. Można czasami odnieść wrażenie, że poszczególne opcje różnią się jedynie rozłożeniem akcentów i sympatiami, a nie generalnym podejściem do zagadnienia suwerennego bytu państwowego. Jak zauważyłem niegdyś w tekście „Czy Polskę stać na podmiotowość?” („Polska Niepodległa” nr 43/2014) cała aktywność międzynarodowa III RP sprowadzała się w zasadzie do zakotwiczenia nas w strukturach euroatlantyckich, które następnie miały już załatwić za nas wszelkie problemy. Taki fukuyamowski „koniec historii” na miarę naszych możliwości. Okazało się to szkodliwą mrzonką, o czym przekonujemy się od jakiegoś czasu, kiedy to zostaliśmy sprowadzeni do roli „obrotowego kondominium” rozgrywanego w trójkącie Niemcy-Rosja-USA. Obecnie zaś realizowana przez Niemcy pod przykrywką „pogłębiania integracji” współczesna wersja Mitteleuropy z jednej strony, oraz coraz bardziej agresywne zakusy imperialne Rosji z drugiej, przy indolencji USA i NATO, dobitnie pokazują, że nasz urlop od historii się skończył – i to już jakiś czas temu.

Dlatego rzecz nie w tym, by obijać się między Rusem, Prusem a Jankesem, będąc wiecznie skazanym na rolę narzędzia realizującego cudzą politykę, lecz by sformułować, a następnie wprowadzać w życie własne założenia strategiczne.

II. Między młyńskimi kamieniami

Jest to zadanie niezwykle trudne, znajdujemy się bowiem między młyńskimi kamieniami. Spójrzmy.

Na jakikolwiek sojusz, czy chociażby wypracowanie normalnych stosunków z Rosją nie ma co liczyć. Rosja może nas zaakceptować tylko w jednym przypadku – jeśli się jej całkowicie podporządkujemy. Z istnieniem Polski suwerennej, prowadzącej podmiotową politykę Rosja nigdy się nie pogodzi – taka Polska zawsze będzie traktowana jako obraza imperialnych ambicji. Nie ma też sensu silić się na jakiekolwiek pojednawcze gesty – takowe zawsze będą traktowane przez zakute, mongolskie łby jako oznaka słabości. Do zakutych, mongolskich łbów może trafić tylko jeden argument, powodując w nich pewne przewartościowania w postrzeganiu rzeczywistości – tym argumentem jest potężny cios w zęby, im mocniejszy, tym lepiej. Bez tego nic się nie zmieni. I takim ciosem powinno być powstanie Międzymorza hamującego raz na zawsze rosyjską ekspansję w regionie. Uprzedzając zarzuty – nie, to nie jest emocjonalna „rusofobia”, tylko realne skonstatowanie nieprzekraczalnych barier polityczno-cywilizacyjnych.

Podobnie rzecz się ma z Niemcami. Nie po to zrobiły sobie z nas własną kolonię w ramach „zjednoczonej Europy”, by teraz godzić się na jakąkolwiek emancypację Polski. Nasza rola jest jasno określona – mamy być gospodarczym dominium, spełniającym funkcję rynku zbytu, rezerwuaru taniej siły roboczej i źródła wyprowadzanych na różne sposoby dochodów. Przemysł ma jedynie dopełniać niemiecki potencjał na zasadzie: montownia pracująca dla Opla, czy fabryka produkująca jakieś podzespoły dla niemieckiego koncernu – owszem, natomiast własne stocznie konkurujące z niemieckimi, czy górnictwo zapewniające energetyczną niezależność – w żadnym wypadku. Politycznie jesteśmy od tego, by wspierać niemiecką hegemonizację kontynentu, czego poglądową lekcję zafundowali nam Tusk z Sikorskim.

Ze Stanami Zjednoczonymi sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, będziemy bowiem potrzebowali ich jako dźwigni na pierwszym etapie odzyskiwania suwerenności, oraz jako sojusznika – nie tylko formalnego, lecz rzeczywistego – w ramach NATO, niemniej i tu należy mieć na uwadze, że póki co jesteśmy dla nich jedynie środkiem uprawiania polityki w regionie, oczywiście pod warunkiem, że akurat są tą częścią świata zainteresowane. W przypadku przeniesienia ciężaru uwagi supermocarstwa gdzie indziej, zostajemy z miejsca pozbawieni jakiegokolwiek wsparcia, co czyni „strategiczny sojusz” fikcją i to kosztowną, a cenę ponosimy każdorazowo w postaci zdominowania przez potężnych sąsiadów ze wszystkimi tego konsekwencjami. Idę o zakład, że np. bez „resetu” Obamy nie byłoby Smoleńska i wszystkich fatalnych następstw zamachu określanych zbiorczym mianem „katastrofy posmoleńskiej”. Zatem, mając na uwadze potencjalne korzyści ze współpracy z USA, musimy przestać mylić sojusz z wasalizacją – a z tym mamy poważny problem i dotyczy on również proamerykańskiej części polskiej prawicy.

III. Region w rozsypce

Nie lepiej rysuje się sytuacja w regionie – czyli wśród państw, które docelowo miałyby Międzymorze współtworzyć. Z Litwą stosunki mamy złe, na co wpływa m.in. szowinistyczna polityka tamtejszych władz wobec polskiej mniejszości, będąca kompletnym przeciwieństwem polityki Polski wobec mniejszości litewskiej. Łotwa, Estonia – tu przynajmniej nie mamy zatargów, jednak „pribałtika” orientuje się coraz mocniej na Skandynawię. Białoruś jest zdominowana przez Moskwę, choć Łukaszenka co jakiś czas puszcza oko w naszą stronę i w miarę możliwości stara się stawiać Putinowi w rozmaitych kwestiach, co potencjalnie jest dla nas do wykorzystania. Ukraina jawnie już promuje kult banderowszczyzny, poza tym totalnie nas lekceważy, uznając nasze poparcie dla swych aspiracji albo za bez znaczenia, albo za coś oczywistego i darmowego. Dziś dla Ukrainy partnerem są Niemcy i potencjalnie USA, a nie Polska. Słowacja i Czechy są prorosyjskie, wspólnie z Austrią tworząc „trójkąt sławkowski”, którego osią jest sprzeciw wobec sankcji wymierzonych w Rosję. Węgry są do odzyskania, zostały w ramiona Rosji wepchnięte przez Zachód i po części Polskę, która zbyła milczeniem propozycję Orbana złożoną na jesieni 2010 roku podczas wizyty w Warszawie, kiedy to postulował regionalny sojusz – czyli coś na kształt Międzymorza właśnie. Rumunia – tu jest potencjał sojuszniczy, Bułgaria – równie prorosyjska jak Czechy czy Słowacja.

Jak z tego konglomeratu zlepić Międzymorze, sojusz zdolny oprzeć się rosyjsko-niemieckim dążeniom do podporządkowania sobie regionu w charakterze labilnej strefy wpływów? Cóż, wszystko jest kwestią odpowiedniej oferty w której muszą zostać skalkulowane takie podstawowe składniki jak atrakcyjność propozycji, potencjalne korzyści płynące z ich przyjęcia i ryzyko jakim są obarczone. Przy czym, należy mieć na uwadze, że dla różnych krajów potrzebne są różne warianty „marchewek” za którymi byłyby skłonne pójść. To, co jest atrakcyjne dla Litwy, niekoniecznie musi interesować Słowację, propozycja dla Ukrainy musi wyglądać inaczej, niż ta złożona Węgrom i tak dalej. To karkołomne zadanie, w dwudziestoleciu międzywojennym się nie powiodło, również z tej przyczyny, że między poszczególnymi państwami występują liczne animozje – np. problem mniejszości węgierskiej zawsze potencjalnie będzie ustawiał Budapeszt na kursie kolizyjnym z Bukaresztem, Bratysławą, czy Kijowem. O bałkańskim kotle nawet nie ma co wspominać, tu widziałbym potencjał głównie w Chorwacji (projekt gazoportu na wyspie Krk).

Jak widać, uwarunkowania startowe są potwornie ciężkie i budowa Międzymorza byłaby zadaniem tytanicznym nawet, gdyby Polska znajdowała się w o wiele lepszej kondycji wewnętrznej niż obecnie. Niemniej, uważam, że sformowanie takiego bloku geopolitycznego w mniej lub bardziej zaawansowanej formie jest realne – przy odpowiedniej determinacji, zręczności politycznej, no i oczywiście pod warunkiem, że historia da nam nieco czasu, którego zabrakło chociażby w międzywojniu. Konkretne propozycje pozytywne, jak przebyć ów długi marsz ku Międzymorzu, startując z miejsca w którym znajdujemy się obecnie, postaram się przedstawić w kolejnym tekście na który już dziś Państwa zapraszam.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://www.blog-n-roll.pl/pl/efta-%E2%80%93-alternatywa-dla-polski#.VS7lt_BvAmw

http://blog-n-roll.pl/pl/czy-polsk%C4%99-sta%C4%87-na-podmiotowo%C5%9B%C4%87#.VS7lkfBvAmw

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 15 (20.04-26.04.2015)

5
5 (2)

28 Comments

Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Nie uda się w tym pokoleniu, to uda sie w następnym albo potem, gdy mnie już nie będzie. Polska jest wieczna.

Największe predyspozycje do utworzenia międzymorza ma obecnie Ukraina, ale są to predyspozycje potencjalne - w perspektywie około 20 lat. Jednak koniunktura jest niesprzyjająca, a elity polityczne Ukrainy zbyt głupie. Międzymorze łatwo mozna wykoleic na Mitteleuropę, co też Niemcy ochoczo czynią. Jedyna nadzieja w relacjach bezpośrednich ukraińsko-polskich.

Aktywna polityka ze strony Polski rozwiązałaby wiele problemów, zarówno kultu Bandery (który ma sens symboliczny i nie oznacza prześladowania polskiej mniejszości na Ukrainie), jak i realnego szowinizmu Litwinów. To miły gest pani prezydent Grybauskaite, że 11 marca złozyła życzenia w trzech językach: litewskim, polskim i rosyjskim (http://kresy24.pl/65237/polacy-na-marszu-niepodleglosci-litwy-laisvewoln...). Polski rząd powinien to podchwycić i wykorzystać, ale założę sie, że nic takiego sie nie stanie.
Obrazek użytkownika ro

ro
Wywód, który przedstawiłeś jest spójny i trudno mu cokolwiek zarzucić. Poza jednym: jest to punkt widzenia Polski (w dodatku tej części Polski, która nie może owej opcji realizować).
W jaki sposób miałaby być ta polityka realizowana, wobec nie tylko oporu prusko-ruskiego, ale wbrew zainteresowaniu potencjalnych państw członkowskich "Międzymorza"? 
Czym polska(!) Polska miałaby przekonać nienawidzących nas od czasów Giedymina Żmudzinów, niechętnych Czechów, ledwie skrywających swoje "przyjazne" uczucia Słowaków, odtrącanych Węgrów, czy wreszcie moich ulubieńców - Rusinów, którzy się przemianowali na Ukraińców? 

W programach szkoleń dla kadr zarządzających firmami jest taka gra z podziałem na zespoły, w której można osiągnąć pozytywny wynik tyko wtedy, kiedy wygrywają wszyscy. Gdy jedna drużyna się wyłamuje, bo widzi okazję, żeby "wykolegować" inne, przegrywa razem z wszystkimi. Prowadzący to szkolenie powiedzieli, że kiedyś mieli okazję przeprowadzić ten sam test w tym samym zakładzie, z tymi samymi co do jednej osoby ludźmi, w odstępie niespełna dwóch lat. Zgadnij, jaki był rezultat?

Alchymista pisze o "symbolicznym kulcie Bandery", który rzekomo "nie stwarza zagrożenia dla polskiej mniejszości na Ukrainie" - jak rozumiem w Małopolsce Wschodniej. A co z Małopolską Zachodnią? Z Przemyślem, Sandomierzem? Co z Zamojszczyzną?
Alchymista wierzy w zapewnienia Ukraińców, które... nie padają, bo sami Ukraińcy są zbyt zajęci wzruszaniem ramionami. Ja zapamiętałem przeczytane niegdyś słowa starej Ukrainki, która częstowała chlebem i mlekiem wracających do spalonych domów niedomordowanych sąsiadów. Zapytana: 
-Matko, a nie będziecie nas już mordować?
Odpowiedziała:
-Jak   b u d e    t r e b a... 
Litwa. Wprawdzie Ponary rodzinnie mnie nie zajmują, ale... Tę sprawę też będziemy "obłaskawić via Skandynawia"?
Spisz...

Czym Polska przy wrogim lub przynajmniej niechętnym nastawieniu sąsiadów będzie spinać Międzymorze, żeby odgrywać w nim jeśli nie rolę rozgrywającego, to przynajmniej partnera, z którym inni udziałowcy się liczą? Albo go przynajmniej nie zadepczą?
Tak żeby nie było to proste przeniesienie pozycji z Mitteleuropy?
Dostępem do jednego z mórz?
Opowieściami o Kościuszce i Pułaskim?
Trochę mało.

 
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
"Konkretne propozycje pozytywne, jak przebyć ów długi marsz ku Międzymorzu, startując z miejsca w którym znajdujemy się obecnie, postaram się przedstawić w kolejnym tekście na który już dziś Państwa zapraszam."

Cierpliwości :)
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Rusinami zwano tych z Małopolski Wschodniej. Ukraińcami - tych zza Zbrucza. W pewnym uogólnieniu. Ukraińcom z Charkowa niewątpliwie wierzę (http://blog-n-roll.pl/pl/batalion-ajdar-w-ho%C5%82dzie-ofiarom-zbrodni-k...). Są to prości ludzie, którzy mają dobre chęci i rozpaczliwie próbują się przebić przez zaporę propagandy Putina, która w Polsce jest niestety bardzo skuteczna. Dojdzie do tego, że ze strachu przed Rusinami wielu Polaków wezwie na pomoc Rosjan. To jest właśnie ten cel, który przyświeca tej propagandzie i dlatego tak bardzo mnie to boli.
Ostatnio nawet jakiś pajac z proputinowskiego portalu geopolityka.org udał się do jakiegoś bandyty z DNR i usłyszał od niego, że oni - ci z DNR - dokonują historycznego dzieła sprawiedliwości za ludobójstwo na Wołyniu. NÓŻ SIĘ W KIESZENI OTWIERA jak to słyszę, a podbiebienie robi mi się wilcze.

Natomiast pozostałe Twoje wątpliwości są godne uwagi i sam chętnie bym się pod nimi podpisał.
Obrazek użytkownika ro

ro
"To jest właśnie ten cel, który przyświeca tej propagandzie i dlatego tak bardzo mnie to boli".

Bardzo łatwo można by tę propagandę choć trochę zneutralizować. Wystarczyłoby...
Wiadomo, co by z perspektywy Polski wystarczyło.

Na razie jest tak, że nie tylko mamy uwierzyć na słowo, że Ernesto Guevara był wspaniałym facetem i chciał zbawić świat, ale mamy (bez udziału Kubańczyków, którzy stawiają rzecz poza wszelka dyskusją) sami się do niego przekonać. Przy czym z "Che" jest o tyle łatwiej, że zbyt wielu Polaków nie miało krewnych na Kubie, w Angoli czy Boliwii i nie musiało stamtąd przed tym narodowym bohaterem uciekać.

Ajdar, służby ratownicze przybyłe jako pierwsze z pomocą w 1997 roku,  mecenas Furtok i inni, stara gospodyni, która karmiła niedobitków chlebem i mlekiem...  - te fakty są bezsprzeczne.
Tak jak bezsprzeczna jest nieprzewidywalność ich zbiorowości, co bardzo trafnie ujął Sienkiewicz, opisując Majdan: w jednej chwili Barabasz był bohaterem noszonym na rękach, by w drugiej być przez te same ręce rozszarpanym (tak, wiem dlaczego).  
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Sądzę, że jesteś w błędzie. Byłoby wręcz przeciwnie.
Powiedzmy, Ukraińcy przepraszają za Wołyń, odbywa się wielka gala, mnóstwo honorów, uroczystości, może nawet odszkodowania in spe (pytanie tylko jak to uzasadnić prawnie, bo Państwo Ukraińskie wówczas nie istniało, no ale jak się chce, to wszystko można).

A wówczas:

1. pada pytanie: ale czy Ukraińcy na pewno przepraszają, czy tylko tak udają? (tu kolejny rozdział putinowskiej propagandy. Wielu Polaków wątpi i po pół roku Ukraińcy musza przepraszać jeszce raz. Potem jeszcze raz i tak bez końca, a za każdym razem pojawiają się kolejne wątpliwości. Zresztą: czy przepraszają wszyscy? Czy aby na pewno? Zawsze znajdą się jakieś wilki z czarnym podniebieniem, a co gorsza ci ze wschodu w gruncie rzeczy nie mają za co przepraszać... - kolejne świetne pole do manipulacji dla propagandy Kremla).

2. ze strony polskiej niektórzy Polacy uznają, że skoro tak, to może warto zawalczyć o więcej. Na przykład o zwrot Lwowa.

3. Ukraina i Ukraińcy nic nie zyskują poza moralnym oczyszczeniem (wątpliwym zresztą, bo większość nie ma pojęcia o zbrodni wołyńskiej, więc zaskoczenie byłoby zupełne; nota bene połowa Polaków też o Wołyniu nic nie wie). Polska nie udzieli im pomocy zbrojnej, nie wyszkoli żołnierzy, nie przekaże broni, nie wesprze finansowo. Nic, Null. Zero. Tacy już jesteśmy. Pana Petlurę wyprosiliśmy z kraju po traktacie ryskim, nie był nam potrzebny. Ukraina też nie jest nam potrzebna. Za dobrze znam naturę Polaków - brać to i owszem, przeprosin słuchać, puszyć się wielkością kulturowego dziedzictwa na Kresach, ale dawać - no ten tego, może dwa grosze i dwie krople krwi.

Przekalkuluj to w myślach i zastanów się, czy Ukraina jako państwo (nie pojedyńczy Ukraińcy) kiedykolwiek Polskę za cokolwiek przeprosi. Szczególnie w warunkach zmasowanej ofensywy agentury rosyjskiej na Ukrainie. Pole do manewru Ukraińcy mają niewielkie, a jedynym ich orężem jest znienawidzony w Polsce Prawy Sektor. Ten z Charkowa także.

A co do Sienkiewicza i jego, powiedzmy, rasistowskich teorii... No cóż, żyj na pograniczu z Tatarami i pozostań cywilizowanym człowiekiem - to jest wyzwanie, które Ci stawiam.
Obrazek użytkownika ro

ro
A czy ja choć raz użyłem słowa "przepraszać"? 
Przeprosić to można, jak się kogoś niechcący popchnie w kolejce do kasy w hipermarkecie.

Nie! Minimum minimorum jest oficjalne oświadczenie, że doszło do ludobójstwa, że dopuścili się go ukraińscy nacjonaliści, a UPA była organizacją zbrodniczą.  

Wyższa konieczność?...
Pytanie za pięć punktów: czy gdyby Europie zaczęło na poważnie zagrażać Państwo Islamskie (choć pytanie powinno być stawiane trochę inaczej...) i okazało się, że jedynym państwem, które chce i może z nim skutecznie walczyć, są Niemcy, ale bodźcem, który może zmobilizować Niemców jest odwołanie się do progamu NSDAP i Adolfa Hitlera.
To czy wtedy, w imię "wyższych racji"...?

A co do "dwóch groszy i dwóch kropel krwi" - myślę że jesteś "trochę" "niesprawiedliwy".
I nie będę się rozwodził, dlaczego. Bo jestem przekonany, że w innej scenografii niż ta, sam byś zamienił te "dwie krople" w solidne dwa morza.
 
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
OK, słowo przepraszać może jest tu nie na miejscu. Podobnie jak "wybaczać" (bo w imieniu przodków wybaczać to troche uzurpacja, coś jak chrzest nieznanych ludzi z archiwaliów przez mormonów...).

Niewykluczone, że ocierasz się o prawdę. Żeby walczyć z sowiecką Rosją Niemcy wprowadzili się w seans nienawistnego szaleństwa. Podejrzewam, że w przeciwnym wypadku nie daliby rady. Mimo wszystko za wiele łyknęli łacińskiej mentalności, a co więcej - byli mocno zdemoralizowani wynikami I wojny - żeby tak się w 100% przestawić na mentalność mongolską. I faktycznie trwało to ładnych parę lat, zanim sie przestawili, a i tak kiepsko im poszło. Przez długi czas nie mogli się całkowicie przestawić na tory wojenne na przykład.

Każdy naród odwołuje się do tej tradycji walki z sowietami, którą ma. Zastanawiam się, do jakiej tradycji mieliby sie odwołać Ukraińcy. Jeśli w odczuciu większości polskiej prawicy Dmowski był cool, a Piłsudski mięczak, to wątpię, żeby nacjonaliści ukraińscy odwoływali się do Petlury. I to nie wynika z drapieżności tego narodu i mongolskiego nalotu, ale z liczby dostepnych publikacji o Banderze. Zanim zwykły Ukrainiec dokopie się do jakiejś ksiązki o Petlurze, musi najpierw pochłonąć masę literatury nacjonalistycznej. Nie oczekiwałbym więc zasadniczej zmiany w myśleniu Ukraińców w najbliższym czasie. Ale dobra wola ze strony Ukraińców i wytrwała praca z naszej strony mogłyby sprawić cuda. Potrzeba jednak czasu i to czasu względnego spokoju. Nie chciałbym, aby Ukraińcy pod presją wojsk Putina zaczęli nam wyznawać swoje winy. Nie byłoby to ani szczere, ani pożądane.
Obrazek użytkownika ro

ro
Pod presją - nie, bez presji - a po co?
Żadne polityczne deklaracje nie są szczere i nikt rozsądny od nich tego nie wymaga. Przyznanie się przez Ukraińców do ludobójstwa byłoby ustanowieniem określonego punktu odniesienia. Punktu uczciwego, a przez to bardzo niewygodnego dla Ukraińców.
Niemcy przeszli przez swoją Norymbergę pod presją. Zatem z jednej strony w "oczach świata" odbyli pokutę, z drugiej - wewnętrznej, nic lub prawie nic nie naruszyło ich dobrego samopoczucia, bo właśnie owo "pod presją"... Dlatego mamy "polskie obozy zagłady", które - o czym się często dzisiaj zapomina, "zostały założone" prawie pół wieku temu.
W sprawie ludobójstwa na Kresach szans na taką Norymergę nie ma, więc wygodnego dla Ukraińców oczyszczającego punku odniesienia nie będzie. Niewygodnego punktu - nie postawią, zatem pchanie się w Międzymorze, w którym Polska nie ma szans na zajęcie pozycji dominującej, byłoby polityczną głupotą. Zresztą nie pierwszą, więc pewnie... 
Choć doraźnie rzeczywiście: Międzymorze byłoby dobrym taktycznie posunięciem w pozycyjnej wojnie z Rosją i Niemcami. Strategicznie - wręcz przeciwnie. Ot, czymś takim jak sojusz Czarneckiego z Lubomirskim w 1656 roku, "skonsumowany" dziesięć lat później pod Mątwami. (Gdybym był fatalistą, powiedziałbym, że wszystko co Polskę spotkało po XVII wieku, to kara za Mątwy).
Obrazek użytkownika fritz

fritz
Czterty uwagi.

1. Cytat: Z istnieniem Polski suwerennej, prowadzącej podmiotową politykę Rosja nigdy się nie pogodzi – taka Polska zawsze będzie traktowana jako obraza imperialnych ambicji.

*** Pomijanie Niemiec i ich roli, ich oblakanych ambicji poliycznych i mocarstwowych jest wrecz przestepstwem, swiadczy po prostu o niepojmowaniu sytuacji.

2. Czechy sa takie pro rosyjskie, ze gospodarczo sa traktowane przez Niemcy, w przeciwienstwie do Polski, ktora unicestwiaja gospdarczo, jak niemiecki land. Slowacja ditto, moze tylko mniej intensywnie.

3. Z Wegrami jest sytuacja otwarta, teraz Austro-Wegry zaczynaja odzywac.
Najwazniejsza jest Ukraina, tylko ze ona jest na poziomie swiadomosci politycznej jezeli chodzi o miedzymorze  z przed 100 lat, chociaz sytaucja ostatnio zaczyna sie zmieniac, cos zaczna drgac.
http://wpolityce.pl/polityka/239935-jak-trwoga-to-do-miedzymorza-pilsuds....

4. Polska moze stac sie "bardzo nieciekawa" dla agresji jezeli jako dodatek do infrastruktury obronnej wprowadzi sie szwajcarski model milicji, co w Polsce przeklada sie na 4 mln Polakow (bez kobiet) uzbrojonych w bron wojskowa, po sluzbie podstawowej trenujacych raz w roku 3 tygodnie.

 
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
1) Nie pomijam roli Niemiec. Przegapiłeś kolejny akapit i jedną z poprzednich notek, w której zajmuję się Mitteleuropą.

2) Czechy są prorosyjskie - podobnie jak Niemcy.

3) Owszem, z Węgrami sytuacja jest otwarta. A Ukraina nie ma żadnej świadomości politycznej. Jej namiastkę próbuje stworzyć obecnie, hołubiąc banderowców. Wszystko jest kwestią oferty.

4) Owszem.
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika fritz

fritz
ad 1) Tak, przegapilem ;), przy tym cele Niemiec w stosunku do Polski sa nieporownywalnie bardzie ambitne. Celem nie jest tylko wykorzystywanie gospodarcze tylko rowniez co najmniej odtworzenie granic III rzeszy. Najlepiej wlasnie metoda "naturalnej absorpcji" terenow wymierajacego narodu i samego narodu jako naturalnych podludzi, z czasem, podobnie jak prusacy tracacych swoja tozsamosc. Prusacy (ludnosc), jak to Bismarck kiedys powiedzial, to Polacy, ktorzy zapomnieli, ze sa Polakami.

ad 2) Czechy staja niemieckim landem, a Niemcy kochaja Rosje, przeciez razem tworza Russogermanie.
Celem Russogermanii jest stworzenie wspolnej granicy.

ad 3) Jedyna oferta jaka Polsk moze zlozyc Ukrainie, to przetrwanie jak narod w ramach konferderacji z Polska. Tylko wlasnie kluczem jest swiadomosc narodowa i polityczna Ukraincow i chec istnienia. Ukraina z punktu widzenia  Niemcow i Rosji ma zostac wyssana podobnie jak Polska.  Celem Russogermanii jest wymazania odbydwoch narodow i panstw. Maja stac pojeciami takimi jak Atlantyda czy Majowie.. I trzeba Niemcom przyznac, ze daja sobie w Polsce swietnie rade.

pozdrawiam
 
Obrazek użytkownika polfic

polfic
Wszystko prawda. Ale problem leży gdzie indziej. Jest kwadratura koła. Polska nie wyjdzie z problemów wewnętrznych bez Międzymorza, a z drugiej strony nie będzie Międzymorza bez uporzadkowania wewnątrz. I tu jest pies pogrzebany.
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Oczywiście - gruntowna sanacja państwa jest warunkiem podstawowym. Międzymorze, to kurs na dziesięciolecia. Nigdzie nie piszę, że zrobimy je w trakcie jednej kadencji.
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika polfic

polfic
Oczywiście. Ale czy nam samym pozwolą na gruntowną sanację Państwa. Może się też okazać, że jak się uda, żadne Międzymorze nie będzie potrzebne :)
Obrazek użytkownika ro

ro
yes 10/10

A tak na marginesie: kogo masz na myśli, pisząc "czy nam samym pozwolą na gruntowną sanację Państwa"? Dzisiejszych "mittelprzyjaciół", czy... przyszłych Międzymorzan?

     
Obrazek użytkownika polfic

polfic
Myślę o naszych przyjacielach z różnych stron świata laugh
Obrazek użytkownika polfic

polfic
Tu potrzeba Talleyranda z Kongresu wiedeńskiego. Nie będę rozwijał bo Max pewnie umiejętniej opowie :)
Obrazek użytkownika max

max
Max dopiero teraz czyta - nie było mnie kilka dni. :)
Ale tak, to czego dokonał Talleyarnd na Kongresie było sitnym majstersztykiem - z punktu widzenia interesów Francji. Ograłwszystkich, łącznie z mającym o sobie wielkie mniemanie Metternichem i innymi ówczesnymi tuzami dyplomacji. Talleyrand wyciagnął Francje z poziomu przedmiotu obrad do rangi jednego z panśtw- podmiotów, decydujących o losach innych nacji, do spółki z formalnymi zwycięzcami.

O panu de Talleyrand różne rzeczy można powiedzieć - ale dyplomatą był wielkim. :)

pozdrawiam

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika Szary Kot

Szary Kot
człowiekiem był paskudnym, dyplomatą wielkim. Nie mamy.
 

"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Obrazek użytkownika polfic

polfic
Właśnie, właśnie. A czy moralnym jest wykorzystywanie jakiegoś sk...na w dobrych dla Państwa celach? Ciekawa sprawa.smiley
Obrazek użytkownika max

max
Dość retoryczne pytanie... ;)
Ale tacy zdarzają sie może raz na stulecie. :)

Zanim napisałem komentarz, przeczytałem, oczywiście, notkę Grzyba. O Międzymorzu mói sięi pisze nei od dziś. To bardzo sympatyczna wizja, niestety nierealna. Z drugiej strony patrząc - przez ostatnie 25 lat nie udało nam się, choćby z jednym sąsiadem, ustalić prawdziwie przyjacielskich stosunków. 

Więcej: sojusz taki jak opisywany ma szansę funkcjonować tylko wtedy, gdy państwa członkowskie dysponują realną, na miarę swoich możliwości oczywiście, siłą zbrojną. A jak to wygląda u potencjalnych koalicjantów? Odpowiadam: marnie. Tak marnie, że będące w rozkładzie wojsko polskie prezentuje się na tle armii wymienionych krajów - całkiem nieźle.

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."

Więcej notek tego samego Autora:

=>>