Dochód gwarantowany – nie tylko dla bogatych?

 |  Written by Gadający Grzyb  |  16

Jeśli spojrzymy na państwo jako na spółkę akcyjną, to wszyscy jesteśmy równorzędnymi udziałowcami. Może zatem należy nam się od tego interesu dywidenda?

W niedzielę 5 czerwca odbyło się w Szwajcarii referendum nad wprowadzeniem tzw. dochodu gwarantowanego, zwanego też dochodem podstawowym. Koncepcja ta funkcjonuje od jakiegoś czasu, głównie wśród lewicowych ekonomistów (promuje ją chociażby Guy Standing, twórca pojęcia prekariatu) i oznacza nieopodatkowaną kwotę pieniędzy otrzymywaną bezwarunkowo przez każdego obywatela – niezależnie od jego statusu materialnego, czy zatrudnienia. W przypadku Szwajcarii proponowano sumę 2500 franków na osobę dorosłą i 625 franków dla niepełnoletnich. Ostatecznie referendum skończyło się porażką inicjatorów – stosunkiem 76,9 proc. głosujących „przeciw” do 23,1 proc. „za”. Zwolennicy tego rozwiązania argumentują, że państwo i tak wydaje duże sumy na pomoc socjalną w różnych postaciach, zatem równie dobrze można by ją skumulować – zamiast rozmaitych zasiłków obywatele otrzymywaliby co miesiąc jednolity, stały zastrzyk gotówki. Ponadto robotyzacja miejsc pracy, rosnące „uśmieciowienie” zatrudnienia, narastające rozwarstwienie dochodów i systematyczny spadek udziału wynagrodzeń w PKB sprawiają, że do życia coraz szerszych warstw społecznych wkradł się element niestabilności, niepewności jutra. Do tego, prekaryzacja stwarza także zagrożenie dla podstaw bytowych przyszłych emerytów, narażonych na głodowe świadczenia po odejściu z rynku pracy. Ten ostatni problem od niedawna raczono zauważyć również w Polsce, stąd nacisk na ograniczenie „elastycznych form zatrudnienia”.

Przeciwnicy wskazują na koszty wprowadzenia dochodu podstawowego (szwajcarski rząd mówił o wydatkach rzędu 208 mld CHF rocznie – nawet po likwidacji dotychczasowych świadczeń społecznych trzeba byłoby znaleźć dodatkowe 25 mld), demotywujące działanie programu (pieniądze otrzymywane „za nic” zniechęcałyby do aktywnego poszukiwania pracy), w polskich realiach odżywa dodatkowo jeszcze wspomnienie socjalizmu i zasady „czy się stoi, czy się leży”.

A ja? Prawdę mówiąc, żałuję, że ten eksperyment w Szwajcarii nie wypalił, bo z ciekawością obserwowałbym jego efekty. Do tej pory podobną „rentę obywatelską” wprowadzono na Alasce – ze specjalnego funduszu mieszkańcy tego stanu otrzymują 2 tys. USD rocznie. Pilotażowy program funkcjonuje też w Utrechcie, z kolei w Niemczech zebrano w ramach crowdfundingu środki na objęcie inicjatywą „My Basic Income” kilkudziesięciu osób. Przymiarki zatem trwają, jednak w przypadku Szwajcarii po raz pierwszy mielibyśmy do czynienia z kompleksowym wprowadzeniem rozwiązania w skali całego kraju i na poziomie zabezpieczającym minimum socjalne.

W zasadzie, jako osoba, której myślenie o gospodarce przez lata było kształtowane lekturą korwinowskiego „Najwyższego czasu” powinienem odwrócić się ze wstrętem od pomysłów takiej „recydywy socjalizmu”, jednak koncepcja dochodu gwarantowanego jakoś mnie pociąga. Ma ona jedną, niezaprzeczalną zaletę: prostotę. Zostawmy na boku bogatych Szwajcarów i rozejrzyjmy się po własnym podwórku. Obecnie w Polsce mamy mętlik bardzo rozproszonych świadczeń, realizowanych przez najróżniejsze agendy państwowe i samorządowe. A skoro tak, to realnie nie ma żadnego spójnego systemu opieki społecznej. Kwalifikujący się do pomocy obywatele dostają (przyznawane wg niespójnych, niejednolitych kryteriów) zasiłki dla bezrobotnych, renty, zasiłki pielęgnacyjne, świadczenia rodzicielskie, dopłaty do czynszów, mediów, na wyprawki szkolne, becikowe, programy dożywiania, do tego w państwowych przedsiębiorstwach dochodzą najróżniejsze świadczenia branżowe, ostatnio ruszył program „500 +” będący w istocie właśnie formą dochodu gwarantowanego - tyle, że fragmentaryczną, bo przyznawaną na drugie i kolejne dziecko.

Słowem, jest tego multum i idę o zakład, że nikt nad tym tak naprawdę nie panuje. Ponieważ poszczególnymi świadczeniami zajmują się różne struktury w administracji państwowej i samorządowej, skutkuje to wysokimi kosztami obsługi – do każdego rodzaju zasiłku są osobni urzędnicy, którzy muszą przyjąć wniosek, rozpatrzyć, w międzyczasie napić się kawy i pogadać z panią Halinką z biurka obok, zadecydować czy i w jakim wymiarze przyznać świadczenie... Żmudne to, pracochłonne i kosztochłonne – a nade wszystko, nieefektywne, mimo – w sumie – znacznych środków. Jedni nauczyli się żerować na systemie, inni zaś unikają zwracania się o pomoc, bo to stygmatyzuje. I teraz powstaje kwestia: gdyby ktoś pokusił się o sumaryczne zestawienie wydatków na cały obszar polskiego „socjalu” (w tym koszta obsługi), to czy nie okazałoby się, że równie dobrze można wprowadzić dochód podstawowy? Nie mówiąc już o powstaniu presji na zwyżkę wynagrodzeń, byśmy wreszcie przestali być Bangladeszem Europy. W końcu, jeśli spojrzymy na państwo jako na spółkę akcyjną, to wszyscy – niezależnie od społecznego statusu - jesteśmy równorzędnymi udziałowcami, bo każdy z nas dysponuje taką samą kartką wyborczą. Może zatem należy nam się od tego interesu dywidenda?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3875-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr nr 24 (10-16.06.2016)

5
5 (1)

16 Comments

Obrazek użytkownika tł

Zacznijmy od tego, Grzybie, że dywidendę wypłaca się z zysku ;-)!

A skończmy na tym, Grzybie, że gdyby dochody z kopalni srebra w Laurion nadal przekazywano obywatelom, to Ateny najprawdopodobniej nie doczekałyby się swojego złotego wieku ;-)))!
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Uporczywie nie zauważasz, że państwo I TAK JUŻ WYDAJE TE PIENIĄDZE - w postaci różnych form socjalu. Mamy więc do wyboru - albo zlikwidowac w ogóle socjal, albo te wydatki jakoś zracjonalizować i uprościć. Proponuję to drugie.
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika tł

Uporczywie pomijasz przytoczone argumenty. A zatem ab ovo:

1. Gdzie jest zysk uprawniający do wypłaty dywidendy?
2. Rozmaite formy "socjalu" w Atenach per saldo były opłacalne dla państwa.

PS. Łaskawa odpowiedz na komentarz po upływie tak długiego czasu wydaje mi się nieco niestosowna.
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
"Dywidenda" to przecież przenośnia. Oczywiście, że państwo samo z siebie niczego nie wypracowuje - jego "dochodem" są podatki ściągane od obywateli i przedsiębiorstw - i stąd "dywidenda". Ale OK, nie spierajmy się o słówka. Mówmy zatem o "dochodzie gwarantowanym" jako formie redystrybucji. Powtórzę - mamy do wyboru albo zlikwidować socjal, albo go zracjonalizować i uprościć wypłacając każdemu co miesiąc minimalną kwotę. Oczywiście, można też zostawić wszystko tak jak jest teraz - skomplikowany i skrajnie niewydolny system opieki społecznej. Co wybieramy?

PS. Opóźnienia w odpowiedziach spowodowane są albo brakiem czasu, albo problemami technicznymi (jak ostatnio). Uprasza się o zrozumienie.
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika tł

Wiele państw "naftowych" wypłacało i wypłaca nadal obywatelom "dywidendę" (w przenośni). Zauważyłeś może efekty ;-)?
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Słyszałem, że całkiem nieźle tam się żyje :) A tak serio - u nas dochód gwarantowany byłby minimalny - mnie udało się go wyliczyć na max 500 zł/mies - przy całkowitym braku jakichkolwiek innych świadczeń socjalnych - więc nie ma obaw, że pogrążymy się w słodkim nieróbstwie. Co najwyżej pensje pójdą w górę niwelując nieco narastające rozwarstwienie i spadający udział płac w PKB.
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Grzyb niczym RAZ porusza tematy nośne, przyciągając naszą uwagę. W tym sensie zarabia na życie, więc świadczenia gwarantowanego nie potrzebuje laugh

Natomiast argumenty przytoczone przez Grzyba, nawet jesli głoszone przez lewaków w złej wierze, są do rozważenia. Lewica jako taka chętnie sięga pamięcią do czasów, których... no, tego, nikt nie pamięta. Ale wszyscy tęsknimy za złotym wiekiem, gdy przestrzeni życiowej było pełno, tereny pełne zasobów naturalnych, a ludzi bardzo mało. Człowiek żyjący w klimacie nieco cieplejszym, niż nasz, ma dochód gwarantowany od natury, musi tylko wyciągnąc rękę (jak małpa) po banana.

Do niedawna wydawało mi sie, że w naszej strefie klimatycznej jest znacznie gorzej, ale po lekturze książek Łukasza Łuczaja o spożywaniu roślin dziko rosnących (także epokowa książka pt. "Podręcznik robakożercy") doszedłem do wniosku, że było nawet lepiej. Klimat bardziej korzystny dla zdrowia, zasobów tyle samo co na południu, jedyną trudnościa jest przeżycie zimy a zwłaszcza przednówka. Trzeba się zwyczajnie więcej napracować, żeby zgromadzić zapasy.

Przypominam, że podczas kampanii samorzadowej Jacek Sasin postulował darmową komunikację miejską. I argumenty na to można znaleźć te same, których uzył Grzyb: koszty obsługi tych wszystkich kasowników, biletomatów, nadruków, hologramów, kart magnetycznych prawdopodobnie zżerają zbyt wielką część zysków ze sprzedaży biletów. A można by po prostu obywateli obłozyc podatkiem na komunikację i sprawa załatwiona.
Obrazek użytkownika tł

Nie bardzo rozumiem dlaczego Twój komentarz jest zaadresowany do mnie? Jestem za spożywaniem roślin dziko rosnących, szczególnie grzybów ;-)! Grzyby można suszyć, marynować, solić i zamrażać, a to przydaje się na przednówku ;-)!

Zbieranie podatków też można oddać publikanom. Oszczędności na aparacie skarbowym będą ogromne, a ściągalność na pewno wzrośnie. Same korzyści. Tylko co na to podatnicy :-)))?
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Proponuję ściąganie podatków oddać sejmikom wink A na czele każdego sejmiku postawic klony Siemoniaka i Kozieja - będa kupować dla wojska czołgi bez amunicji i paliwa...

Nota bene ciekaw jestem kto będzie płacił świadczenia gwarantowane dla poborców podatkowych w tym systemie. Oraz ile bedzie wynosił podatek za takową emeryturę dla młodych? wink

Co do grzybów, to lubię je zbierać; z jedzeniem gorzej. Nie lubię zupy grzybowej - jest dla mnie za ostra. Również grzyby duszone źle mi sie kojarzą. Ale jako przyprawa - idealne! Także przyprawa dla intelektualnej zupy jaką jest blog-n-roll. laugh

 
Obrazek użytkownika tł

 Lubię zupę grzybową, grzyby duszone i smażone oraz marynowane. Sosy grzybowe też lubie, ale nie należy przesadzać z przyprawami. Co za dużo, to niezdrowo. 

Uczynienie z samorządów publikanów grupowych na spowoduje, że ich przedstawiciele polubią jeszcze bardziej alchymię... finansową. To będzie dla nich prawdziwy kamień filozoficzny ;-)!
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Jedno jest pewne - z aparatem skarbowym coś trzeba zrobić. Mamy bowiem jedną z najdroższych w utrzymaniu i najmniej efektywnych administracji skarbowych w skali Europy. Fundacja Republikańska robiła kiedyś wyliczenia, ile z każdego 100 zł podatków idzie na aparat, który te podatki ściąga (na każde 100 zł przypada 1,72 zł kosztów obsługi). Raport Banku Światowego "Paying Taxes" sytuuje Polskę na 114 miejscu na 183 badane pańśtwa, jeśli chodzi o efektywność ściągania podatków. Jest nad czym myśleć.
Ja zacząłbym od likwidacji PIT-u i zastąpienia go podatkami pośrednimi. PIT jest stosunkowo "najdroższy" w egzekucji, za to prporcjonalnie najmniej znaczący dla budżetu państwa. 
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika tł

Tu akurat zgadzam się z Tobą całkowicie. Proponuję przyjrzeć się bliżej kwestii "symonii" w US.  W PRL, Grzybie, posada szatniarza w dobrej knajpie była warta kupę forsy. Myślisz, że posady w US są powszechnie dostępne obywatelom ;-)?
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Oczywiście, że robotę w US dostaje się przez "chody". A tak się składa, że proporcjonalnie patrząc, najwięcej urzędników zatrudnionych jest przy obsłudze PIT. Wniosek nasuwa się sam :)
pozdr.
GG
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Gorąco popieram likwidację uciążliwych zeznań podatkowych w przypadku pracowników najemnych, czyli wiekszości obywateli. Od samego poczatku kojarzyły mi się z pisaniem życiorysów w czasach PRL, choć w PRL-u nie miałem okazji ich pisać.

Zdecydowanie podatki pośrednie. A jeśli podatek od dochodu jest z jakichś powodów trudny do usunięcia, to niech go płaci za mnie zawsze pracodawca. I tak to robi, więc po co cała ta pisanina z zeznaniami, zwrotami podatku (to sa przeciez minimalne kwoty na ogół!) itp. Zamiast ulg podatkowych powiększyć kwotę wolną od podatku.
Obrazek użytkownika Gadający Grzyb

Gadający Grzyb
Kwota wola od podatku to półśrodek. I tak trzeba "zeznawać" w US, oni to muszą skontrolować... Mnóstwo roboty, Podatek PIT jest najbardziej "energożerny" jeśli chodzi o zaangażowanie skarbówki - a generuje poporcjonalnie najmniej przychodów.
No, ale władza się nie wycofa przed takim źródłem kontroli. Jakakolwiek.
pozdr.
GG

Więcej notek tego samego Autora:

=>>