Europy nie stać na to, żeby się nie podzielić

 |  Written by waw75  |  3

Lawiny emigracji z Syrii, Libii i innych państw północnej Afryki nie da się już zatrzymać, i co do tego nikt nie ma już pewnie wątpliwości. Ale dywagacje czy te masy ludzi od miesięcy ciągnące wszelkimi środkami komunikacji do państw bogatej i bezpiecznej Europy, to emigracja zarobkowa, uciekinierzy ratujący życie przed zwyrodnialcami z ISIS czy też może fanatycy zła, nie ma żadnego sensu. Oczywistym jest bowiem że są wśród nich wszyscy – bo skala tej imigracji jest tak duża że można zakładać iż jest to widok przekroju społeczeństwa. To tak jak dywagować na temat tego czy emigracja Polaków do Niemiec i Austrii w ostatnich dekadach była złożona z wysoko wykwalifikowanych specjalistów po dobrych studiach, świetnych i rzetelnych wykonawców branży budowlanej czy też może partaczy z piwkiem w ręce, amatorów niemieckiego zasiłku socjalnego albo złodziei samochodów. Nie ma odpowiedzi na to pytanie – w tak wielkiej masie ludzi schowają się wszyscy i to dokładnie w takich proporcjach w jakich żyli dotychczas we własnym kraju.

Trzeba sobie też uświadomić, że wybuch zbrodniczego szału na terenach państwa islamskiego, wojna w Syrii czy nawet społeczno –polityczne zawirowania po Arabskiej Wiośnie nie były pierwotną przyczyną marzeń o europejskim standardzie wśród tych ludzi. Choć niewątpliwie podcięły tą lawinę.

Prawdziwą przyczyną była narastająca od wielu dekad gigantyczna dysproporcja między Europą a północną Afryką - w średnim statusie materialnym, komforcie życia, kulturze ulicy i wysokości wynagrodzeń dla pracowników o dowolnym poziomie specjalizacji i wykształcenia. To tylko my patrzymy na granice Unii Europejskiej jak na jakiś „chiński mur” za którym ludzie nie powinni mieć wyższych potrzeb, ambicji czy nadziei na przyszłość. Nie tylko dla swoich dzieci – dla siebie też. Nawet tzw „zdrowy byczek” przepychający się krzepkimi łokciami na dworcu Keleti ma do wyboru pracę za ochłap gdzieś na opłotkach Damaszku albo fuchę przy wykończeniu mieszkania w Wiedniu czy Berlinie i życie w standardzie na jaki u siebie nie miałby szans. On też myśli: zarobię, odłożę, potem wrócę, zbuduję dom, założę rodzinę, firmę – będę gość. Zabawne – że właśnie my – Polacy nie potrafimy tego usprawiedliwić.

Polityczna granica Unii Europejskiej to dla tych ludzi rzecz tak wirtualna jak promieniowanie kosmiczne. Choć nie potrafię odpowiedzieć na pytanie kto z nas żyje w bardziej wirtualnym świecie ... . To że cywilizowany świat stał się „globalną wioską” nie oznacza tylko, że europejska kuchta sobie na „plaźmie” obejrzy że na końcu świata urodziła się koza z pięcioma nogami – oznacza także że taka sama kuchta na tymże końcu świata obejrzy reklamę „plazmy”. Oznacza też że ludzie tam żyjący zobaczą nie tylko reklamy mercedesów czy smartfonów ale też migawki szczęśliwych rodzin w ekskluzywnych mieszkaniach, modnie ubranych roześmianych nastolatków z białymi, jak futro gronostaja, zębami i obraz szczęścia i miłości rodziny żyjącej w dobrobycie. Że nie rozumieją, że na taki luksus trzeba sobie zapracować i nie wszędzie jest osiągalny? Ależ rozumieją to lepiej niż Europejczycy dla którym ten dobrobyt jest oczywisty! – dlatego pakują walizki i przypływają do Europy. Dla nich greckie wyspy, wybrzeże Włoch czy Bałkany to ziemia zza miedzy i nie widzą tam szklanej, niewidzialnej zapory jaką jest – święta dla nas granica Unii Europejskiej. To że sobie tą granicę ustaliliśmy na takim czy śmakim szczycie politycznym nie oznacza jeszcze że dla całego świata linia ta będzie końcem ich marzeń i aspiracji.

Innymi słowy: jak się dziesięcioleciami szpanowało dobrobytem to teraz trzeba się będzie nim podzielić. Pytanie czy we własnym domu czy też może w miejscu z którego ci ludzie do nas ściągają.

To jak sytuacja w której na ulicy biedują nędzarze – a ci szczęśliwcy, którzy się grzeją w coraz bardziej ekskluzywnych mieszkaniach robią coraz większe okna żeby uliczna biedota mogła ich lepiej widzieć. Nietrudno się domyślić, że ktoś w końcu wpadnie na pomysł żeby zbić szybę i się rozwalić na kanapie w salonie. Tym bardziej, kiedy od dawna już na tej nędznej ulicy panował większy tłok niż w komforcie salonów.

I co teraz? Awanturować się że intruz nie doceni delikatności atłasu i gładkości terakoty? Oczywiście że nie doceni. Żalić się że wszystko zniszczy, zadepcze i nie doceni? Oczywiście że zniszczy – choćby dlatego że nie będzie potrafił tego dobra powielić ani o nie zadbać. Bo to nie jego świat! I co z tego żalenia? Trzeba było nie szpanować komfortem i nie pysznić się swoją pańskością – ale choćby od czasu do czasu wspomóc owego intruza w jego świecie – na jego ulicy, pomóc mu w jego środowisku, tak żeby jego marzeniem nie było tylko włamanie się do naszego świata.

Woleliśmy inaczej. Światowe – w tym też europejskie sieci hoteli były zainteresowane tym żeby tamtejsi pracownicy podjęli pracę za każdy ochłap. Europejskie firmy ochoczo przenosiły tam produkcję bo można było płacić pracownikom marne grosze a zyski wywozić do siebie i rozdzielać dla zarządów. A potem eksportować ... reklamy luksusu na który stać Europejczyków. Ich kraje nie miały zysków z podatków europejskich koncernów – dysproporcja rosła mimo kolorowych szyldów. Nie znamy tego z ... Polski? Trzeba było szanować tych ludzi na ich ulicy – trzeba było się z nimi dzielić zyskami w ich państwach. Jeśli Niemców, Holendrów, Włochów czy Francuzów nie było na to mentalnie stać to teraz będą się musieli podzielić we własnych salonach.

I niech nikt dziś nie bzdyczy farmazonami o europejskiej solidarności bo dla zwalnianych polskich stoczniowców czy górników tej solidarności nikt nie czuł – liczyły się tylko dyrektywy. 

Czy odgrodzimy się murem? Oczywiście że się odgrodzimy. Z prostego powodu – nie będzie innego wyjścia. Chyba że już dziś powiemy sobie otwarcie że po niemal stu latach zgadzamy się ponownie – jak Niemcy w 1933 roku - na getta w europejskich miastach, rozruchy uliczne na tle etnicznym i religijnym, slumsy na peryferiach europejskich metropolii czy rosnącą nienawiść i ksenofobię wewnątrz europejskich społeczeństw. Bo nikt nie ma przecież wątpliwości że tym się to z czasem zakończy. Tak jak nikt nie ma już wątpliwości że przyjęcie tej – pewnie nieostatniej - lawiny imigrantów oznaczać będzie w przyszłości rozkwit i dominację religii Islamu w Europie. Zresztą wystarczy wsiąść do dowolnego wagonu metra Europie żeby sobie utrwalić stały już widok: Muzułmanka z dzieckiem – Europejka ze smartfonem. Tylko co potem?

Europy nie stać dziś na przyjęcie tych setek tysięcy – a w ogólnej skali – pewnie milionów ludzi. Wątpliwości nie ma. Choćby dlatego ze nasz system społeczno – gospodarczy, system ochrony zdrowia, edukacyjny czy emerytalny nie uniesie modelu społecznego w którym głowa rodziny pół dnia gra w kości a szanowna małżonka nie pracuje bo jej miejscem jest „domowe przedszkole”.

Jeszcze bardziej jednak Europy nie stać dziś na to żeby tym ludziom nie pomóc. Choćby dlatego że żadna dyrektywa ani nawet siły policyjne nie będą ich w stanie zatrzymać. Patrząc na ich entuzjazm – na radość matek i zapał ojców – widać że ludzie ci wierzą głęboko, że skoro w Europie nawet emeryci i robotnicy podróżują po świecie, a dziesiątki tysięcy unijnych urzędników zarabia jak książęta, to dla nich też znajdzie się „parę groszy” na mieszkanie i jedzenie, nauczyciela i lekarza. Europę stać dziś jeszcze tylko na jedno: na podzielenie się dobrobytem z państwami z których ci ludzie przypłynęli. I tak jak pompowano miliardy na greckie czy hiszpańskie konta – tak dziś, póki jeszcze nie leje się krew – wspomóc poziom życia w państwach północnej Afryki - lub choćby przestać je drenować. Tylko to może zahamować tą lawinę i spowodować że część z tych którzy dziś koczują na dworcach i w obozach wróci do domów. Liczenie na to że wirtualna granica Unii Europejskiej zwalnia z solidarności okaże się znacznie droższa. 


ilustracja z:
http://www.newsweek.pl/g/i.aspx/680/0/newsweek/635702403553384158.jpg
Hun
5
5 (1)

3 Comments

Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
Gdy w latach siemdziesiątych byłem/mieszkałem w Afryce, wyglądało to jakby tamtejszy świat był niewyczerpaną oazą tak skarajnej nędzy że wystrczy jej na długie dzisięciolecia eksploatacji. Gdy byłem tam w latach 2000 widziałem takie same zapadłe wioski z przynajmneij jedną wieżą telefonii komórkowej. W domach zaczęły królować włączone cały dzień telewizory. Prawie nikt nie miał pracy a w szkołach pokazywano jak żyć w świecie cywilizacji europejskiej. To wówczs dało mi do myślenia i niemal od wtedy wiedziałem że kiedyś zapukają i do naszych drzwi. Rozbudzano pragnienia których tamten świat nie miał możliwości zaspokoić. Już wówczas niektórzy z nich mówili że ci co poojechali do Europy nie wracają jak obiecywali, bo im tamtejszy dobrobyt nie pozwala parzeć na tutejszą nędzę. I  mieli rację ci starzy mężczyźni grający zapamiętale w owe kości. Północna Afryka, Somalia, Bliski (ten biedny) Wschód to kraina głodnych na zdobycze naszej cywilizacji ludzi, którzy nie rozumieją że nie potrafią korzystać z tego czego dorobili się ciężką pracą Europejczycy. Różnica cywlizacyjna jest jak przepaść. I nic jej nie zasypie, żaden najlepszy nawet socjal. To starcie nieprzystawalnych kultur. Starcie wywołane takimi głosami jak ten Merkel o tym że przyjmą każdą ilość imigrnatów. Zdjęcia Angeli Merkel są dla nich symbolem ich wyzwolenia od nędzy. Ich nadzieją. Nadzieja umiera ostatnia. Obyśmy nie umarli wraz z nią.
Obrazek użytkownika waw75

waw75
Ale przecież zapowiadany koniec historii jeszcze nie nastąpił. Moż eprzyszedł czas na pomoc - na choćby próby zmniejszenia tego kontrastu między nędzą a dobrobytem ludzi tam i ludzi tu. Pomoc imigrantom na europejskiej ziemi niczego nie zmieni. Wtedy faktycznie ich nadzieja zetnie gałąź na której wszyscy siedzimy.
Pozdrawiam 
Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
No fakt, nie nastąpił koniec historii. Ona się tworzy na naszych oczach. Szybko. Zdecydowanie szybciej niż byśmy tego chcieli. Ale tworzący ją ludzie na świecznikach europejskich jakby nie widzą tego co widać przecież gołym okiem. Lub udają że nie widzą. Gdyby posłużyć się założeniem że jest to realizacja jakiejś teorii spiskowej, to byłby to wręcz diaboliczny i bardzo chytry plan. Ale raczej jest to zbieg dość przypadkowych acz zręcznie wykorzystywanych wydarzeń, tylko w części dających się przewidywać. Przypuszczam że Merkel zaczyna rozumieć co się dzieje bo ostatnio powiedziała że to wpuszczanie do Niemiec może byc zaakceptowane jedynie jako akt jednorazowy. Czy jakoś tak. W każdym razie Merkel już dała sygnał, nieśmiały i zresztą nieszczególnie nagłośniony u nas że jednak ten napływ musi się kiedyś skończyć. Nie wiem jednak na ile jest to reakcja na to co robią Węgrzy. Może w ten sposób próbuje się ich zmiękczyć a nam (przyszłemu rządowi zwłaszcza) wytrącić argumenty, tak na wszelki wypadek. Użyteczne teraz także dla PO a zwłaszcza polskojęzycznej prasy w Poslce w walce wewnętrznej. Ale, jak piszesz, może się to stać dobrym przyczynkiem dla podjęcia rozwiązań systemowych w celu zapobieżenia chociażby dalszego napływu. Choć wiedząc jak wolno działają instytucje Unii... Może to być ich (i nasz) łabędzi śpiew. 

Więcej notek tego samego Autora:

=>>