Naród wybrał

 |  Written by alchymista  |  0

W sumie jestem zadowolony: do wyborów poszło prawie 62% wyborców. Świadczy to o wyraźnym wzroście zainteresowania demokracją. Wzroście porównywalnym z czasami międzywojennymi, Sejm jest obecnie najbardziej reprezentatywny chyba od wyborów z roku 1928. Cieszę się jak cholera, ale na dnie pucharu jest nieco goryczy i niepokoju.

Szczególnie, gdy w dniu inauguracji, głowa mojego Państwa, mój Prezydent, na którego głosowałem i pewnie będę głosować, staje przed parlamentarzystami oraz przed błaznami cara – tymi po lewej stronie sali – i mówi:żebyście sobie Państwo, na rozpoczęcie tej kadencji, na początek podali sobie rękę”. Następnie prezydent zaczął podawać rękę liderom klubów trochę tak, jakby byli jego potencjalnymi wyborcami na wiecu przedwyborczym. Niestety jeden z błaznów, błazen Krzaczasty chwycił Prezydenta za rękę tak mocno, że nie pozostawało już nic innego, jak tylko uhonorować błazna wszystkich carskich błaznów siedzącego na krużgankach. Nadzieja polskiej polityki, mój polityczny pupil marszałek-senior Antoni Macierewicz, również dołączył do gestu Pana Prezydenta. Na szczęście swoim przemówieniem uratował sytuację, przywrócił mi poczucie godności i sensu głosowania na Prawo i Sprawiedliwość. Nie mówię, że przemówienie Pana Prezydenta było złe – jego sarmacka definicja patriotyzmu bardziej mnie przekonuje, niż odwołanie do tradycji narodowo-katolickich w wykonaniu Marszałka-Seniora. Były w prezydenckim przemówieniu akcenty przemawiające do mojego serca. Kampania wyborcza też ma swoje prawa i ja to rozumiem. Ktoś wygrywa, ktoś przegrywa, cieszę się, gdy przyjaciołom moich przyjaciół się powodzi, zostają ministrami, posłami, radnymi – ale koniec końców nie o to przecież chodzi. Chodzi o to, by wzmocnić siłę i autorytet Państwa.

Popatrzmy na skutki ustrojowe pewnych precedensów. Gdy istniała Pierwsza Rzeczpospolita, król Zygmunt III Waza przychodził na obrady połączonych izb dopiero wtedy, gdy wszyscy już się zebrali i czekali na swego monarchę. Króla nikt nie lubił, ale wszyscy szanowali, nawet wrogowie. Nastały jednak czasy jego syna, Władysława IV. Król przychodził do izby senatorskiej i czekał – czasem bardzo długo – aż sejmujący raczą się zjawić w izbie. Króla lubili wszyscy, ale nikt go nie szanował. W pamiętniku kanclerza Radziwiłła czytamy, że pewnego dnia król poprosił go o audiencję. Zdziwiony kanclerz oznajmił, że to bardziej jemu należałoby upraszać u króla audiencji i wszystko zostało obrócone w żart. Niby drobiazg, ale wiele mówiący o upadku autorytetu monarchy. A tych przykładów było znacznie więcej...

Żywioły demokratyczne dążą zwykle do tego, aby uniknąć jedynowładztwa. Jeśli to tylko możliwe, osaczają więc głowę państwa mnóstwem ograniczeń, a gdy to nie pomaga – wybierają na to stanowisko osobę o możliwie słabej osobowości, takiego choćby króla Michała Wiśniowieckiego. Nie, nie, nie twierdzę, że Andrzej Duda ma słabą osobowość. Wiem natomiast, że rytuały, ceremonie, celebracje, świeckie liturgie – wszystko to ma zmęczyć władcę i odebrać wolny czas do snucia myśli o absolutystycznym zamachu stanu. Wszyscy są szczęśliwi do czasu, gdy trzeba podejmować ważne decyzje w latach kryzysu, na przykład w sprawach wojny i pokoju, w sprawach ustroju konstytucyjnego i jego zmiany, w sprawach naruszenia różnych interesów wpływowych grup i grupek. Wtedy okazuje się, że decyzji podjąć nie ma komu, bo szef państwa został skrojony jak ulał do naszych demokratycznych wyobrażeń i właśnie odgrywa jakiś kolejny rytuał, kompletnie nieprzystający do rozgrywającego się dramatu. Nie, nie chodzi o wczorajszą uroczystość. Chodzi o bliżej nieokreśloną przyszłość, ale przyszłość zupełnie prawdopodobną, na co wskazuje wyraźnie sytuacja na Ukrainie. Wtedy decyzje albo podejmuje jakiś dyktator, taki jak Jan III Sobieski czy Józef Piłsudski, albo obce dwory i obce potęgi. Musicie się z tym liczyć, drodzy wyborcy, w perspektywie dłuższej, niż jedna kadencja Pani Marszałek Witek. Samym swoim postępowaniem, światopoglądem i oczekiwaniami, możecie wypracować ustrój, który nie będzie adekwatny do wyzwań.

Jest i druga niepokojąca myśl, która nie daje mi spokoju. Oczywiście, „eLeSDi” nie jest już tą samą formacją, którą była 10 lat temu. Niewątpliwie jednak powróciła na polityczne salony z nową wersją starej ideologii, którą można ironicznie nazwać „marksizmem lesbianizmem”. Walkę klas zastąpiła walka płci, rozumianych jako „płeć o świadomości płciowej”. Co więcej, w sowieckiej hierarchii komunistyczna „lewica” była najbliżej centrum na Kremlu, miała z nim najlepsze relacje. Nie łudźmy się, że zbliżenie do polityków tej formacji pomoże w rządzeniu, a szczególnie projektowi Trójmorza czy Intermarium.

Dziewięć lat po katastrofie smoleńskiej musimy przypomnieć, że choć polityka i politycy to szalony zawód, w którym łatwo się pogubić w gąszczu interesów osobistych, grupowych i interesu państwa, że choć często też polityka jest rodzajem teatru, a „prawdziwe decyzje” podejmowane są przez tych samych aktorów w bardziej dogodnych sytuacjach, to jednak w tym teatrze wysyła się konkretne, zrytualizowane komunikaty, które są uważnie obserwowane i analizowane. Język komunikacji rytualnej jest inny w krajach republikańskich a inny w krajach despotycznych. Rytualny gest podania ręki liderom klubów parlamentarnych inaczej jest odbierany przez społeczeństwo polskie – spragnione świętej zgody i pojednania – a inaczej przez ponurego władcę na Kremlu, który czeka tylko na pierwszą jaskółkę słabości. Będzie uważnie śledził tę naszą wewnętrzną komunikację rytualną i gdy tylko uzna, że świadczy ona o słabości obozu rządzącego, nie zawaha się jej wykorzystać. Nawet jeśli popełni błąd w ocenie. Lepiej nie dawać mu znaków, które mógłby odebrać jako zachętę. On symbole rozumie bowiem inaczej, niż człowiek cywilizowany, a mianowicie rozumie je z całą ich brutalną dosłownością.

Jakub Brodacki

5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>