Jacy szatani są czynni na zapleczu polityki, że władza publiczna z problemem łże-kredytów obchodzi się jak z jajkiem?
Wygląda na to, że banki ani myślą ustąpić w kwestii kredytów frankowych i postanowiły iść, jak to mówią w kręgach więziennych, „w zaparte”. Swoją drogą, jest to znakomite potwierdzenie diagnoz dotyczących instytucji finansowych, zamykających się w określeniu ludzi nimi zawiadujących mianem „banksterów”. Okazuje się, że nasi banksterzy z całym knajackim tupetem ani myślą poczuwać się do jakiejkolwiek odpowiedzialności za los 560 tysięcy „frajerów” (wraz z najbliższymi jest to kilka milionów osób, wszak kredyt spłaca de facto cała rodzina), których z pełną premedytacją wrobiły w coś, co pod nazwą kredytu hipotecznego kryło w istocie instrument spekulacyjny i to wysokiego ryzyka. Tak przynajmniej stwierdził barceloński sąd w 2013 roku, uwzględniając pozew kredytobiorcy i rozwiązując umowę. Nawiasem mówiąc, w ten sposób rozumiany kredyt podpada pod unijną dyrektywę MiFID (Markets in Financial Instruments Directive) nakładającą na instytucje finansowe obowiązek wszechstronnego informowania klientów o charakterze oferowanych produktów oraz związanym z tym ryzykiem.
Jak wynika z różnych medialnych przecieków, banki doskonale zdawały sobie sprawę z tego, że w dłuższej perspektywie czasowej cena franka będzie rosnąć i to znacznie, w efekcie czego odbiją sobie po wielokroć stosunkowo krótki okres taniej waluty. Tak więc podział ryzyka kursowego między banki a klientów był czystą fikcją – ryzykiem obarczeni zostali wyłącznie kredytobiorcy, dodatkowo naganiani na franki zaporowymi warunkami kredytów złotówkowych. Dziś wychodzi na jaw, że pracownicy banków byli obligowani odgórnymi zarządzeniami i motywowani wysokimi premiami do sprzedawania naiwnym właśnie kredytów w szwajcarskiej walucie, zatem nie może być tu mowy o nieświadomym działaniu – był to celowy proceder wprowadzania ludzi w błąd, hodowanie sobie dojnych krów - i to nierzadko na dziesięciolecia. Jak zdradził cytowany przez „Wyborczą” jeden z doradców finansowych: „Mówiło się – idę na ubojnię, obrabiać kolejnego frajera”. No i obrobili – na łączną kwotę ok. 40 mld CHF. Mnie na szczęście opatrzność ustrzegła przed tą pułapką, ale są znajomi, którym naprawdę nie zazdroszczę obecnego położenia.
Tymczasem, co dziś robią banki? Ledwie udało się na nich wydębić uwzględnianie ujemnej stawki LIBOR, a już Związek Banków Polskich wyskakuje z propozycją powołania „funduszu stabilizacyjnego”. Na ów fundusz złożyłyby się po 1/3 Narodowy Bank Polski, Bankowy Fundusz Gwarancyjny i banki. Czyli, mamy do czynienia z przerzuceniem odpowiedzialności za toksyczny produkt na sektor publiczny, kieszenie podatników i wszystkich konsumentów. Ani słowa choćby o klauzulach abuzywnych stwierdzanych orzeczeniami Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Inaczej mówiąc – nie ważne jak, ale bankster swoje ma zarobić. Przypomina to zasadę - „kasyno zawsze wygrywa”. Jest jednak drobna różnica – wchodząc do szulerni wiem czym ryzykuję, przychodząc zaś do banku oczekuję rzetelnej i uczciwej usługi.
Osobną sprawą, nad którą warto się zastanowić, jest pytanie, dlaczego banksterzy czują się pewnie na tyle, że dyktują swoje rozwiązania rządowi, tudzież organom kontrolnym w rodzaju Komisji Nadzoru Finansowego i nie chcą słyszeć np. o przewalutowaniu kredytów na złotówki po kursie z dnia zawarcia umowy? Jacy szatani są czynni na zapleczu polityki, że władza publiczna z problemem łże-kredytów obchodzi się jak z jajkiem? Mam tu swoją hipotezę – otóż centrale zdecydowanej większości banków mieszczą się za granicą: w Holandii (ING), Portugalii (Millenium), Hiszpanii (WBK), Szwecji (Nordea), Austrii (Reiffeisen), Niemczech (mBank, BRE), Francji (Credit Agricole, Paris Bas), Włoszech (PKO SA), Belgii (Kredyt Bank), USA (BPH-GE). Tak się składa, że z tymi krajami łączą nas bilateralne umowy w sprawie popierania i wzajemnej ochrony inwestycji (BIT), których elementem jest mechanizm ISDS pozwalający inwestorowi pozywać kraj przed międzynarodowy arbitraż i dochodzić odszkodowania np. z tytułu utraconych zysków, przy czym wysokość roszczenia nie podlega żadnym ograniczeniom. Czyżby zatem tu tkwił problem? Czy rząd wzdraga się np. przed ustawą nakazującą przewalutowanie kredytów w obawie przed falą pozwów ze strony zagranicznych bankowych central? A chodzić tu może o niebagatelne kwoty, bowiem w 2014 roku padł rekord – sektor bankowy zanotował zysk 16,2 mld zł. Nie trzeba chyba dodawać, że część tych pieniędzy pochodzi właśnie z kredytów walutowych, jak i tego, że zostaną one w znacznej mierze wytransferowane z Polski do macierzystych krajów.
Warto na koniec odnotować kolejny przejaw zastanawiającej gorliwości rządzących w robieniu bankom dobrze kosztem obywateli – oto rząd Ewy Kopacz pracuje nad nowelizacją prawa, która ma uniemożliwić osobom fizycznym występowanie na drogę sądową przeciw podmiotom stosującym klauzule abuzywne – akurat wtedy, gdy szykują się kolejne pozwy zbiorowe „frankowiczów”. Innymi słowy, banksterzy trzymają nas na coraz krótszej smyczy...
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
http://blog-n-roll.pl/pl/isds-czyli-korpo-dyktat#.VRRYUY6NAmw
http://www.blog-n-roll.pl/pl/walutowy-hazard#.VRRYnY6NAmw
Artykuł opublikowany w „Gazecie Finansowej” nr 12 (20-26.03.2015)
3 Comments
@GG
26 March, 2015 - 20:42
Cóż ... teraz już wiem o jakie technologie chodziło.
Teraz to już wszyscy jesteśmy
26 March, 2015 - 22:19
GG
@GG
27 March, 2015 - 08:00