
Coraz więcej mówi się o Korei Północnej i zagrożeniu dla pokoju na Półwyspie Koreańskim i w Azji. W związku z tym przypominam tekst na trochę inny, lecz powiązany temat, jaki napisałem do numeru 82/83 Frondy Lux, który niedługo zniknie zapewne z punktów sprzedaży. Sam tekst powstał ponad pół roku temu, w lutym 2017.
TVP pokazała niedawno jeden z nowszych dokumentów, poświęconych Korei Północnej, film „Kim Dzong Un, ostatni czerwony książę”. Film o tyle ciekawy, że nieoczywisty w ocenie aktualnego koreańskiego dyktatora, w którym poszczególni eksperci i świadkowie wydarzeń widzą zarówno okrutnego, nieprzewidywalnego despotę, jak i potencjalnego reformatora, który próbuje wprowadzać po cichu drobne koncesje na rzecz wolnego rynku i wysyła za granicę ludzi, mających podpatrywać, jak działa kapitalistyczna gospodarka. Jednak gdzieś w tle życzeniowego myślenia pozostają partyjne czystki, w tym brutalny, choć prawdopodobnie mocno podkoloryzowany przez zachodnie media mord na wuju młodego wodza. Gdy piszę ten tekst, dociera do mnie wiadomość o zamordowaniu Kim Dzong Nama, starszego przyrodniego brata Dzong Una, który stracił szanse na objęcie władzy po skandalu – pod fałszywym nazwiskiem próbował dostać się do Japonii, by zwiedzić Disneyland. Tyle, że w historii Korei władca, zaczynający rządy od rzezi swoich bliskich i konkurentów, później zaś przeprowadzający korzystne dla ludzi reformy nie byłby niczym nowym. Co ciekawe, twórcy filmu, znajdujący kilka pozytywów w wizerunku najmłodszego Kima i przypominający autentyczną według nich charyzmę jego dziadka, równocześnie o wiele krytyczniej odnoszą się do rządzącego Koreą od 1993 roku Kim Dzong Ila, zmarłego w 2011 roku. Kim Dzong Il miał być przywódcą zamkniętym w sobie, unikającym kontaktów z ludźmi i z własnym narodem, jako odpowiedzialny za klęskę głodu cieszący się też mniejszym od ojca uwielbieniem.
Film Anthony’ego Dufoura kończy scena z dzisiejszej granicy obu Korei, gdzie tuż przy ciągnącej się kilometrami tzw. Strefie Zdemilitaryzowanej (de facto jednej z bardziej uzbrojonych i niebezpiecznych przestrzeni na świecie) ludzie z Południa obserwują Północ przez potężne lunety. To sytuacja bardzo symboliczna. Korea Północna jest bowiem wielkim teatrem dla świata, władz i mieszkańców. Inscenizacją dla turystów i mas, wyznających idee kolejnych Wielkich Wodzów. Przez kilkadziesiąt lat, o wiele dłużej, niż trwała formalna władza Kim Dzong Ila, była też największym na świecie planem filmowym, ambitną, krwawą, bezkompromisową wizją reżysera – szaleńca. Ojciec Dzong Una był bowiem fanatykiem, znawcą i praktykiem kina.
Mało kto wie, że nim Kim Dzong Il wykosił konkurencję do fotela i ostatecznie omotał swojego ojca, by ten uczynił go sukcesorem, co początkowo wcale nie było oczywiste, młody Dzong Il zajmował się kinem, kierując Departamentem Propagandy i Agitacji. Odpowiadał za krajową produkcję filmową, pamiętając dobrze, że kino jest najważniejszą ze sztuk. Północ tworzyła więc siermiężne, lecz bardzo popularne w sytuacji braku wyboru filmy fabularne o odpowiedniej wymowie. Syn wielkiego wodza zdawał sobie jednak sprawę z bolesnych różnic między produkcjami krajowymi i zagranicznymi – jako jedyny człowiek na Północy był bowiem na bieżąco ze wszystkim, co kręciło i oglądało się na świecie, również w Korei Południowej i na Zachodzie. Do tworzenia swojej kolekcji zaprzągł dyplomatów, którzy, mając zresztą surowo zakazane zdobyczne dzieła oglądać, w różny sposób wchodzili w posiadanie kopii światowych przebojów, które przekazywali do Phenianu. Znajomość światowego kina musiała jednak powodować narastającą frustrację – następca tronu potrafił zorganizować dla wybrańców wystawne imprezy z alkoholem i dziewczętami do towarzystwa, w stylu podpatrzonym w filmach o zepsutych burżujach, mógł organizować zorganizowaną przestępczość i porywać ludzi, zafascynowany „Bondem” i, ogólnie rzecz biorąc pozwolić mógł sobie na wszystko. Do dyspozycji miał służby, zależne od jego łaski elity państwowe i legiony dziewczyn z wyselekcjonowanych grup artystek i nałożnic. Nie miał jednak twórców, potrafiących spełnić jego filmowe ambicje – miejscowi twórcy nie mogli tworzyć kina na światowym poziomie, znając w najlepszym razie dzieła z demoludów i dysponując miejscową techniką, przy której cudów zdziałać nie mogły nawet nieskończone możliwości finansowe. Wychodziło, jak wychodziło, Kim Dzong Il marzył zaś o produkcjach, które porwą nie tylko miejscową biedotę, spragnioną jakiejkolwiek rozrywki, lecz również publiczność międzynarodowych imprez. To było zaś praktycznie niewykonalne.
Korea Południowa w tym czasie nie była rajem na ziemi – bieda, rozwój gospodarczy na poziomie chwilami niższym (!) niż na Północy, wreszcie dość kapryśne, autorytarne władze. Jednak Shin Sang-ok, najpopularniejszy wówczas reżyser i producent do pewnego momentu mógł patrzeć w przyszłość z dużym optymizmem. Kilka filmów rocznie, nagrody i popularność w kraju, wreszcie małżeństwo z najpiękniejszą i najpopularniejszą aktorką tamtego okresu, Choi Eun-hee. Najwięcej sławy przyniósł mu film „Gość w domu mojej matki”, który można legalnie obejrzeć na youtube dzięki działalności konta „KoreanFilm”, zawierającego dziesiątki klasycznych filmów z tego kraju z angielskimi napisami. Sukces dzieła wprowadził Shina na salony, na chwilę stał się ulubieńcem nie tylko publiczności, lecz i polityków. Później jednak bywało różnie – niektóre filmy odnosiły sukcesy, inne nie, w relacjach z żoną nie pomagał romans z młodszą od niej aktorką, jednak największe problemy reżyser zaczął mieć z hołubiącym go jeszcze niedawno południowokoreańskim reżimem. W efekcie jego firma upadła, nie licząc jednego oddziału zagranicznego, małżeństwo zaś zakończyło się rozwodem. Losy Shina i Choi opisuje książka Paula Fishera, „Kim Dzong Il. Przemysł propagandy”, wydana również w Polsce. Nie wiem, czy nie najlepsza ze wszystkich pozycji, poświęconych Korei Północnej, których na naszym rynku w ostatnich latach nie brakuje.
Choi zostaje porwana w 1977 roku. Znika z jednej z wysp, należących do Hog Kongu, uprowadzona przez grupę agentów Korei Północnej. Na miejscu trafia pod opiekę Kim Dzong Ila, który początkowo traktuje ją jak królową, jest to jednak uwięzienie w złotej klatce, połączone z nieustannym, choć nieskutecznym, praniem mózgu. Krótkie spotkanie z inną, znajdującą się w tej samej sytuacji kobietą, owocuje wielką, choć dramatyczną przyjaźnią i nawróceniem aktorki na katolicyzm. Brak postępów w komunistycznej reedukacji skutkuje częściową utratą sympatii syna wielkiego wodza, jednak po jakimś czasie wraca łaska i zaproszenia na wspomniane już szalone imprezy jedynego playboya ówczesnej Północy. Rok później tymczasem, jej były mąż, coraz bardziej zapędzony w kozi róg przez południowe władze, zostaje uprowadzony według bardzo podobnego scenariusza. Odrzuca jednak ofertę pracy dla komunistycznego reżimu i trafia do obozu. Dopiero lata ciężkiego więzienia i tortur sprawiają, że ulega. Równocześnie zostaje zmuszony do ponownego poślubienia Choi Eun-hee. To jednak parze wychodzi na dobre, od tej pory wspólnie żyją, pracują, wspierają się i planują ucieczkę.
W niewoli pozostaną jednak jeszcze 8 lat. Shin pomaga Kimowi zreorganizować przemysł filmowy, kręci też filmy, z których jeden, „Pulgasari” (występuje również jako „Bulgasari”) zapisuje się w historii kina, choć nie całkiem zgodnie z intencjami jego pomysłodawcy. Mało znany obraz cieszy się kultem pośród fanów najgorszych filmów w historii. „Pulgasari” to nasycony antyfeudalną propagandą… monster movie, w którym narodzony z klątwy biednego kowala potwór, żywiący się żelazem, pomaga wieśniakom zwyciężyć z niesprawiedliwą władzą. Do pracy nad stworem zaangażowano współtwórców „Godzilli”, co miało pomóc w zawojowaniu kin w znienawidzonej Japonii. Trudno powiedzieć, czy się to udało, jednak jest pewną ironią losu, że najnowsza japońska Godzilla wygląda jak Pulgasari właśnie. Tymczasem w rodzimym kraju wyprodukowany potężnym nakładem środków film w ogóle nie trafił na ekrany, gdyż efekt końcowy okazał się być groźny dla rewolucji: po obaleniu władzy żarłoczny potwór nadal potrzebował żelastwa, zwrócił się więc przeciw oswobodzonym przez siebie biedakom. Metafora jest aż nazbyt czytelna… W końcu uciekają, wypuszczeni na międzynarodowy festiwal do Wiednia – uciekają filmowo, tak, jak filmowa jest cała ta historia.
Kim Dzong Il obejmuje władzę, którą faktycznie sprawował już wcześniej, w kraju zaczyna się głód, zagranica, łącznie z Rosją, zdradza i nikt nie ma już głowy do filmów – powstają nieliczne produkcje, których praktycznie nie sposób obejrzeć. Choć niedawno w Warszawie znakomicie bawiąca się publiczność zobaczyła „Towarzyszkę Kim w przestworzach”, koprodukcję koreańsko-brytyjsko-belgijską, socrealistyczną pocztówkę przeniesioną do kina lat dziesiątych XXI wieku. O dwuznaczności potraktowania sprawy rozrywkowo, czy postawy samego zachodniego reżysera, który przeżył zapewne przygodę życia, nikt specjalnie nie myślał. Kolorowa pocztówka z obozu koncentracyjnego – widzimy to, co chcą nam pokazać, niczym turyści na ustawionych wycieczkach pod opieką przewodników 24 godziny na dobę. Skalę inscenizacji widzieliśmy w innym w miarę świeżym filmie, „Pod opieką wiecznego słońca”. Obrazki z życia rodzin i fabryk, z reżyserem, scenarzystą i scenografem.
Kończę pisać, a Twitter mówi, że Kim Dzong Un uwięził właśnie siostrę. Kolejny wielki wódz reżyseruje swój film.
TVP pokazała niedawno jeden z nowszych dokumentów, poświęconych Korei Północnej, film „Kim Dzong Un, ostatni czerwony książę”. Film o tyle ciekawy, że nieoczywisty w ocenie aktualnego koreańskiego dyktatora, w którym poszczególni eksperci i świadkowie wydarzeń widzą zarówno okrutnego, nieprzewidywalnego despotę, jak i potencjalnego reformatora, który próbuje wprowadzać po cichu drobne koncesje na rzecz wolnego rynku i wysyła za granicę ludzi, mających podpatrywać, jak działa kapitalistyczna gospodarka. Jednak gdzieś w tle życzeniowego myślenia pozostają partyjne czystki, w tym brutalny, choć prawdopodobnie mocno podkoloryzowany przez zachodnie media mord na wuju młodego wodza. Gdy piszę ten tekst, dociera do mnie wiadomość o zamordowaniu Kim Dzong Nama, starszego przyrodniego brata Dzong Una, który stracił szanse na objęcie władzy po skandalu – pod fałszywym nazwiskiem próbował dostać się do Japonii, by zwiedzić Disneyland. Tyle, że w historii Korei władca, zaczynający rządy od rzezi swoich bliskich i konkurentów, później zaś przeprowadzający korzystne dla ludzi reformy nie byłby niczym nowym. Co ciekawe, twórcy filmu, znajdujący kilka pozytywów w wizerunku najmłodszego Kima i przypominający autentyczną według nich charyzmę jego dziadka, równocześnie o wiele krytyczniej odnoszą się do rządzącego Koreą od 1993 roku Kim Dzong Ila, zmarłego w 2011 roku. Kim Dzong Il miał być przywódcą zamkniętym w sobie, unikającym kontaktów z ludźmi i z własnym narodem, jako odpowiedzialny za klęskę głodu cieszący się też mniejszym od ojca uwielbieniem.
Film Anthony’ego Dufoura kończy scena z dzisiejszej granicy obu Korei, gdzie tuż przy ciągnącej się kilometrami tzw. Strefie Zdemilitaryzowanej (de facto jednej z bardziej uzbrojonych i niebezpiecznych przestrzeni na świecie) ludzie z Południa obserwują Północ przez potężne lunety. To sytuacja bardzo symboliczna. Korea Północna jest bowiem wielkim teatrem dla świata, władz i mieszkańców. Inscenizacją dla turystów i mas, wyznających idee kolejnych Wielkich Wodzów. Przez kilkadziesiąt lat, o wiele dłużej, niż trwała formalna władza Kim Dzong Ila, była też największym na świecie planem filmowym, ambitną, krwawą, bezkompromisową wizją reżysera – szaleńca. Ojciec Dzong Una był bowiem fanatykiem, znawcą i praktykiem kina.
Mało kto wie, że nim Kim Dzong Il wykosił konkurencję do fotela i ostatecznie omotał swojego ojca, by ten uczynił go sukcesorem, co początkowo wcale nie było oczywiste, młody Dzong Il zajmował się kinem, kierując Departamentem Propagandy i Agitacji. Odpowiadał za krajową produkcję filmową, pamiętając dobrze, że kino jest najważniejszą ze sztuk. Północ tworzyła więc siermiężne, lecz bardzo popularne w sytuacji braku wyboru filmy fabularne o odpowiedniej wymowie. Syn wielkiego wodza zdawał sobie jednak sprawę z bolesnych różnic między produkcjami krajowymi i zagranicznymi – jako jedyny człowiek na Północy był bowiem na bieżąco ze wszystkim, co kręciło i oglądało się na świecie, również w Korei Południowej i na Zachodzie. Do tworzenia swojej kolekcji zaprzągł dyplomatów, którzy, mając zresztą surowo zakazane zdobyczne dzieła oglądać, w różny sposób wchodzili w posiadanie kopii światowych przebojów, które przekazywali do Phenianu. Znajomość światowego kina musiała jednak powodować narastającą frustrację – następca tronu potrafił zorganizować dla wybrańców wystawne imprezy z alkoholem i dziewczętami do towarzystwa, w stylu podpatrzonym w filmach o zepsutych burżujach, mógł organizować zorganizowaną przestępczość i porywać ludzi, zafascynowany „Bondem” i, ogólnie rzecz biorąc pozwolić mógł sobie na wszystko. Do dyspozycji miał służby, zależne od jego łaski elity państwowe i legiony dziewczyn z wyselekcjonowanych grup artystek i nałożnic. Nie miał jednak twórców, potrafiących spełnić jego filmowe ambicje – miejscowi twórcy nie mogli tworzyć kina na światowym poziomie, znając w najlepszym razie dzieła z demoludów i dysponując miejscową techniką, przy której cudów zdziałać nie mogły nawet nieskończone możliwości finansowe. Wychodziło, jak wychodziło, Kim Dzong Il marzył zaś o produkcjach, które porwą nie tylko miejscową biedotę, spragnioną jakiejkolwiek rozrywki, lecz również publiczność międzynarodowych imprez. To było zaś praktycznie niewykonalne.
Korea Południowa w tym czasie nie była rajem na ziemi – bieda, rozwój gospodarczy na poziomie chwilami niższym (!) niż na Północy, wreszcie dość kapryśne, autorytarne władze. Jednak Shin Sang-ok, najpopularniejszy wówczas reżyser i producent do pewnego momentu mógł patrzeć w przyszłość z dużym optymizmem. Kilka filmów rocznie, nagrody i popularność w kraju, wreszcie małżeństwo z najpiękniejszą i najpopularniejszą aktorką tamtego okresu, Choi Eun-hee. Najwięcej sławy przyniósł mu film „Gość w domu mojej matki”, który można legalnie obejrzeć na youtube dzięki działalności konta „KoreanFilm”, zawierającego dziesiątki klasycznych filmów z tego kraju z angielskimi napisami. Sukces dzieła wprowadził Shina na salony, na chwilę stał się ulubieńcem nie tylko publiczności, lecz i polityków. Później jednak bywało różnie – niektóre filmy odnosiły sukcesy, inne nie, w relacjach z żoną nie pomagał romans z młodszą od niej aktorką, jednak największe problemy reżyser zaczął mieć z hołubiącym go jeszcze niedawno południowokoreańskim reżimem. W efekcie jego firma upadła, nie licząc jednego oddziału zagranicznego, małżeństwo zaś zakończyło się rozwodem. Losy Shina i Choi opisuje książka Paula Fishera, „Kim Dzong Il. Przemysł propagandy”, wydana również w Polsce. Nie wiem, czy nie najlepsza ze wszystkich pozycji, poświęconych Korei Północnej, których na naszym rynku w ostatnich latach nie brakuje.
Choi zostaje porwana w 1977 roku. Znika z jednej z wysp, należących do Hog Kongu, uprowadzona przez grupę agentów Korei Północnej. Na miejscu trafia pod opiekę Kim Dzong Ila, który początkowo traktuje ją jak królową, jest to jednak uwięzienie w złotej klatce, połączone z nieustannym, choć nieskutecznym, praniem mózgu. Krótkie spotkanie z inną, znajdującą się w tej samej sytuacji kobietą, owocuje wielką, choć dramatyczną przyjaźnią i nawróceniem aktorki na katolicyzm. Brak postępów w komunistycznej reedukacji skutkuje częściową utratą sympatii syna wielkiego wodza, jednak po jakimś czasie wraca łaska i zaproszenia na wspomniane już szalone imprezy jedynego playboya ówczesnej Północy. Rok później tymczasem, jej były mąż, coraz bardziej zapędzony w kozi róg przez południowe władze, zostaje uprowadzony według bardzo podobnego scenariusza. Odrzuca jednak ofertę pracy dla komunistycznego reżimu i trafia do obozu. Dopiero lata ciężkiego więzienia i tortur sprawiają, że ulega. Równocześnie zostaje zmuszony do ponownego poślubienia Choi Eun-hee. To jednak parze wychodzi na dobre, od tej pory wspólnie żyją, pracują, wspierają się i planują ucieczkę.
W niewoli pozostaną jednak jeszcze 8 lat. Shin pomaga Kimowi zreorganizować przemysł filmowy, kręci też filmy, z których jeden, „Pulgasari” (występuje również jako „Bulgasari”) zapisuje się w historii kina, choć nie całkiem zgodnie z intencjami jego pomysłodawcy. Mało znany obraz cieszy się kultem pośród fanów najgorszych filmów w historii. „Pulgasari” to nasycony antyfeudalną propagandą… monster movie, w którym narodzony z klątwy biednego kowala potwór, żywiący się żelazem, pomaga wieśniakom zwyciężyć z niesprawiedliwą władzą. Do pracy nad stworem zaangażowano współtwórców „Godzilli”, co miało pomóc w zawojowaniu kin w znienawidzonej Japonii. Trudno powiedzieć, czy się to udało, jednak jest pewną ironią losu, że najnowsza japońska Godzilla wygląda jak Pulgasari właśnie. Tymczasem w rodzimym kraju wyprodukowany potężnym nakładem środków film w ogóle nie trafił na ekrany, gdyż efekt końcowy okazał się być groźny dla rewolucji: po obaleniu władzy żarłoczny potwór nadal potrzebował żelastwa, zwrócił się więc przeciw oswobodzonym przez siebie biedakom. Metafora jest aż nazbyt czytelna… W końcu uciekają, wypuszczeni na międzynarodowy festiwal do Wiednia – uciekają filmowo, tak, jak filmowa jest cała ta historia.
Kim Dzong Il obejmuje władzę, którą faktycznie sprawował już wcześniej, w kraju zaczyna się głód, zagranica, łącznie z Rosją, zdradza i nikt nie ma już głowy do filmów – powstają nieliczne produkcje, których praktycznie nie sposób obejrzeć. Choć niedawno w Warszawie znakomicie bawiąca się publiczność zobaczyła „Towarzyszkę Kim w przestworzach”, koprodukcję koreańsko-brytyjsko-belgijską, socrealistyczną pocztówkę przeniesioną do kina lat dziesiątych XXI wieku. O dwuznaczności potraktowania sprawy rozrywkowo, czy postawy samego zachodniego reżysera, który przeżył zapewne przygodę życia, nikt specjalnie nie myślał. Kolorowa pocztówka z obozu koncentracyjnego – widzimy to, co chcą nam pokazać, niczym turyści na ustawionych wycieczkach pod opieką przewodników 24 godziny na dobę. Skalę inscenizacji widzieliśmy w innym w miarę świeżym filmie, „Pod opieką wiecznego słońca”. Obrazki z życia rodzin i fabryk, z reżyserem, scenarzystą i scenografem.
Kończę pisać, a Twitter mówi, że Kim Dzong Un uwięził właśnie siostrę. Kolejny wielki wódz reżyseruje swój film.
(1)