Trochę mnie wymęczył pan Urbankowski, jednak proszę tego nie traktować jako ostrzeżenia, bowiem to, co dla mnie było problemem przy lekturze „Fraktali”, dla kogoś innego może być największą wartością tej książki. Oto bowiem Urbankowski opowiada historię swojego życia w sposób wyczerpujący.
Trochę zbyt wyczerpujący chwilami. Nie odmawia sobie ukazania całego tła, w tym historii osób, przewijających się przez opowieść, czasem zasłyszanych z pierwszej, a czasem i drugiej ręki. Przy okazji więc wspomnień autora poznamy też opowieści rodzinne z drugiej wojny światowej czy lat stalinowskich, życiorysy kilku bohaterów i antybohaterów walk z Niemcami i bolszewikami czy opis ostatniej bitwy 1920 roku. Wszystko to jest samo w sobie bardzo ciekawe, ale gdy Urbankowski do losów, przykładowo, Ludwika Kalksteina (bardzo ciekawa historia Polaka, który przeszedł w trakcie II wojny światowej na stronę Niemców, po wojnie, pod zmienionym nazwiskiem pracował dla UB, cały czas unikając AK-owskiego wyroku śmierci) dopisuje jeszcze kilka alternatywnych wersji możliwych wydarzeń, zaczyna być to lekko nużące. Pretekstem do ich przywołania jest praca nad dramatem, który, choć nie mógł zostać formalnie wystawiony, został jednak pokazany całkiem imponującej liczbie widzów dzięki sprytnemu fortelowi.
Podobnie mieszają się czasy i miejsca, nawet rzeczywistości, gdy historię prześladowania dziadka przez UB i wyciągnięcia go z więzienia, prawdopodobnie dzięki wstawiennictwu Jóźwiaka, skonfliktowanego z Wolińską, pisarz opowiada przez pryzmat urojeń, na które cierpiała babcia, myląca autora z jego ojcem. To było już trochę ponad moje siły. Tym bardziej, że te akurat atrakcje Urbankowski zostawił na sam koniec. Nie znaczy to, że przedstawione losy – czy to członków rodziny, czy Kalksteina, czy np. generała Abrahama nie są ciekawe. Część opowiedzianych historii sama w sobie jest fascynująca, jednak męczy pewna łatwość przechodzenia od wątków historycznych do narracji ni to poetyckiej, ni to skręcającej z fikcję, rozpływającej się we wyobraźni autora. Na wszystko zaś nakładają się jeszcze cytowane nieraz w całości poematy i wiersze, streszczenia dramatów i manifestów poetyckich…
Pod tym ostatnim względem najbardziej męczy to w tych częściach książki, w których Urbankowski opisuje swoje sercowo-łóżkowe podboje. Zresztą cóż, dla mnie to akurat najmniej interesujący z poruszonych tematów, choć nie wątpię, że dla autora i jego kolegów pewnie jest na odwrót. Czymś trzeba też przełamać te wszystkie potyczki zbrojne i intelektualne. Życie nie jest wyłącznie pasmem wojen, konspiracji i represji. Czasem i tu wkracza jednak historia, gdy pisarz wraz z kochanką trafia do Trójmiasta w grudniu 1970. Wątek uczuciowo-erotyczny przeplata się też z historią donosów innej kobiety, która przewija się przez życie pisarza, co przywodzi na myśl to, co spotkało Pawła Jasienicę . Jednak ciekawsza – może nawet najciekawsza z całej książki – wydaje mi się, już niezwiązana z erotycznymi przygodami Urbankowskiego, historia nieżyjącego katolickiego poety-konfidenta, którego nazwiska Urbankowski nie podaje, nazywając go na potrzeby tekstu „Stasinkiem”. Dostajemy tu pełnokrwistą opowieść o wprowadzeniu w opozycyjne środowisko agenta, któremu szyki psuje… inny agent, mający kompletnie dość swojej współpracy i wyrywający się z ubeckich sideł kosztem zdrowia. Dzięki niemu Urbankowski wraz z przyjaciółmi kilka razy unikają poważnych kłopotów. Oczywiście to właśnie on kończy w samotności, otoczony pogardą jako szpicel…
Historie pogrupowane są w części, nie zawsze chronologicznie, często za to przenikają się ze sobą. Ogólnie podzielić je jednak możemy na związane z wojną (Urbankowski urodził się w 1943 roku) i losami rodzinnymi, dzieciństwem i dorastaniem pisarza na Śląsku, gdzie przenikają się ze sobą żywioły miejscowe i napływowe, a sam pisarz zaczyna swoją, nie tylko artystyczną, walkę z komunizmem, studiami w Warszawie, gdzie zastaje go rok 1968, wreszcie pracą i działalnością opozycyjną w latach 70. i 80. Dla mnie osobiście najciekawsze są te historie, które opowiedziane są bardziej piórem dokumentalisty, niż poety. Gry z bezpieką i cenzurą, wymuszane zmiany miejsca pracy i zamieszkania – to kawał prawdziwej historii PRL. W opisach dzieciństwa w Bytomiu znajdziemy ducha z książek Niziurskiego. Tyle, że u zmarłego niedawno mistrza literatury młodzieżowej nie było, bo być nie mogło, tajnych kompletów z historii najnowszej czy niszczenia komunistycznych dekoracji. Tutaj są. Potem zaczynają się pierwsze fascynacje kobietami i tu – jak dla mnie – niestety autor odpływa w klimaty lekko surrealistyczne, choć czasem przechodzi nagle do równie dla mnie niepotrzebnych konkretów. Ale, co kto lubi. Co mi przeszkadzało w lekturze i w konsekwencji rozciągnęło ją na prawie miesiąc, dla kogoś innego może być zaletą. Dlatego, mimo wszystkich zgłoszonych uwag, bynajmniej lektury „Fraktali” nie odradzam. Może tylko, jeśli nie będą wisieć nad Wami terminy, podzielcie sobie lekturę na fragmenty i dawkujcie sobie poszczególne części opowieści. To powinno ułatwić sprawę.
Bohdan Urbankowski, Ścieżka nad drogami. Fraktale, wydawnictwo M, 2013
http://www.mwydawnictwo.pl/p/1087/%C5%9Bcie%C5%BCka-nad-drogami-fraktalePodobnie mieszają się czasy i miejsca, nawet rzeczywistości, gdy historię prześladowania dziadka przez UB i wyciągnięcia go z więzienia, prawdopodobnie dzięki wstawiennictwu Jóźwiaka, skonfliktowanego z Wolińską, pisarz opowiada przez pryzmat urojeń, na które cierpiała babcia, myląca autora z jego ojcem. To było już trochę ponad moje siły. Tym bardziej, że te akurat atrakcje Urbankowski zostawił na sam koniec. Nie znaczy to, że przedstawione losy – czy to członków rodziny, czy Kalksteina, czy np. generała Abrahama nie są ciekawe. Część opowiedzianych historii sama w sobie jest fascynująca, jednak męczy pewna łatwość przechodzenia od wątków historycznych do narracji ni to poetyckiej, ni to skręcającej z fikcję, rozpływającej się we wyobraźni autora. Na wszystko zaś nakładają się jeszcze cytowane nieraz w całości poematy i wiersze, streszczenia dramatów i manifestów poetyckich…
Pod tym ostatnim względem najbardziej męczy to w tych częściach książki, w których Urbankowski opisuje swoje sercowo-łóżkowe podboje. Zresztą cóż, dla mnie to akurat najmniej interesujący z poruszonych tematów, choć nie wątpię, że dla autora i jego kolegów pewnie jest na odwrót. Czymś trzeba też przełamać te wszystkie potyczki zbrojne i intelektualne. Życie nie jest wyłącznie pasmem wojen, konspiracji i represji. Czasem i tu wkracza jednak historia, gdy pisarz wraz z kochanką trafia do Trójmiasta w grudniu 1970. Wątek uczuciowo-erotyczny przeplata się też z historią donosów innej kobiety, która przewija się przez życie pisarza, co przywodzi na myśl to, co spotkało Pawła Jasienicę . Jednak ciekawsza – może nawet najciekawsza z całej książki – wydaje mi się, już niezwiązana z erotycznymi przygodami Urbankowskiego, historia nieżyjącego katolickiego poety-konfidenta, którego nazwiska Urbankowski nie podaje, nazywając go na potrzeby tekstu „Stasinkiem”. Dostajemy tu pełnokrwistą opowieść o wprowadzeniu w opozycyjne środowisko agenta, któremu szyki psuje… inny agent, mający kompletnie dość swojej współpracy i wyrywający się z ubeckich sideł kosztem zdrowia. Dzięki niemu Urbankowski wraz z przyjaciółmi kilka razy unikają poważnych kłopotów. Oczywiście to właśnie on kończy w samotności, otoczony pogardą jako szpicel…
Historie pogrupowane są w części, nie zawsze chronologicznie, często za to przenikają się ze sobą. Ogólnie podzielić je jednak możemy na związane z wojną (Urbankowski urodził się w 1943 roku) i losami rodzinnymi, dzieciństwem i dorastaniem pisarza na Śląsku, gdzie przenikają się ze sobą żywioły miejscowe i napływowe, a sam pisarz zaczyna swoją, nie tylko artystyczną, walkę z komunizmem, studiami w Warszawie, gdzie zastaje go rok 1968, wreszcie pracą i działalnością opozycyjną w latach 70. i 80. Dla mnie osobiście najciekawsze są te historie, które opowiedziane są bardziej piórem dokumentalisty, niż poety. Gry z bezpieką i cenzurą, wymuszane zmiany miejsca pracy i zamieszkania – to kawał prawdziwej historii PRL. W opisach dzieciństwa w Bytomiu znajdziemy ducha z książek Niziurskiego. Tyle, że u zmarłego niedawno mistrza literatury młodzieżowej nie było, bo być nie mogło, tajnych kompletów z historii najnowszej czy niszczenia komunistycznych dekoracji. Tutaj są. Potem zaczynają się pierwsze fascynacje kobietami i tu – jak dla mnie – niestety autor odpływa w klimaty lekko surrealistyczne, choć czasem przechodzi nagle do równie dla mnie niepotrzebnych konkretów. Ale, co kto lubi. Co mi przeszkadzało w lekturze i w konsekwencji rozciągnęło ją na prawie miesiąc, dla kogoś innego może być zaletą. Dlatego, mimo wszystkich zgłoszonych uwag, bynajmniej lektury „Fraktali” nie odradzam. Może tylko, jeśli nie będą wisieć nad Wami terminy, podzielcie sobie lekturę na fragmenty i dawkujcie sobie poszczególne części opowieści. To powinno ułatwić sprawę.
Bohdan Urbankowski, Ścieżka nad drogami. Fraktale, wydawnictwo M, 2013
(3)
3 Comments
Recenzja wiele mówiąca ;-)
15 January, 2014 - 23:36
@Signa
16 January, 2014 - 00:55
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Naprawdę nie odradzam :)
16 January, 2014 - 01:32