To była moja pierwsza we Francji. Długo tam nie zabawiłam, bo pani, wcale nie taka stara, ale uziemiona na wózku stwardnieniem rozsianym – nie potrzebowała nikogo ze względu na swój charakter. Ważniejszym jednak było, że z tygodnia na tydzień odwlekała moment zgłoszenia mnie do tamtejszego ZUS (CPAM) a na pracę „na czarno” ja nie wyrażałam zgody.
Kobieta miała około 45 lat, mieszkała w ogromnym domu z basenem w maleńkiej miejscowości Aumes, jej mąż pracował jakieś 150 km od domu, więc przyjeżdżał tylko na week-endy. W sobotę robiłam z nim duże zakupy na cały tydzień, jeździliśmy po ryby i owoce morza do Marseillan, sama zaś, w tygodniu, po mniejsze zakupy, jeździłam do Pézenas (miasto Moliera) lub bliżej, na rynek do Montagnac.
Okolice Aumes są tyleż malownicze, co wymarłe. No dobrze, nielicznie zamieszkałe, dość powiedzieć, że godziny otwarcia poczty musiałam skwapliwie notować, bo zapamiętać nie było sposób: poniedziałek od 14.00 do 16.00, we wtorek od 9.30 do 12.00, środa od 11.00 do 13.00 itd… Wokół Aumes gaje oliwne i winnice, gdzie z radością zabierałam sunię właścicieli, Lunę, łaziłam z nią po kilka godzin, w przerwach między posiłkami – wypychana z resztą przez panią domu. Ona tak miała i już: namówili ją do zatrudnienia kogoś „do towarzystwa”, więc w końcu uległa namowom.
Pamiętam jak kiedyś, podczas porządkowania szpargałów w garażu, znalazłam dość ciekawą grę karcianą. Przybiegłam do niej z radością, a ona na to odparła, że to jest gra dla dwóch osób i nie będę miała z kim grać.
W tym wielkim domu z basenem jakby wisiał jakiś zły duch: w pokoju tej pani ołtarzyk z suchych liści, świec i innych bibelotów, ale nie wiadomo komu poświęcony, pani milcząca, zadumana, między nią a mężem przepastna cisza, a jeśli już rozmawiali, to głównie o kupnie kwiatów i pójściu na cmentarz i o bieżących zakupach. Poczułam przez skórę ten dziwny nastrój, bo pracy tam było niewiele: niezależnie od mojej obecności przychodziły: pielęgniarka, rehabilitantka, sprzątaczka, pani do prasowania.
Ponieważ miejscowość jest matulka, to uznałam, że i miejscowy cmentarz nie może być wielki, więc któregoś poniedziałku, po wyjeździe męża mojej podopiecznej, zamiast w „moje” gaje oliwne, zabrałam Lunę i polazłyśmy na cmentarz szukać.
I znalazłam. To był ten grób, bo nazwisko było to samo, w wazonie bukiet, który widziałam w domu poprzedniego dnia. Nagrobna tablica z nazwiskiem i imieniem młodego chłopaka, który odszedł w 21. roku swojego życia. Miał na imię Guillaume, dokładnie jak Apollinaire (Wilhelm Apolinary Kostrowicki – francuski poeta polskiego pochodzenia).
Zadumałam się. Mój „zły duch”, jakaś gęsta atmosfera, jakby klątwa, zaczęły przybierać realne kształty. Nie pytałam jednak. Niby jak miałabym spytać? – nawet gdybym chciała.
Smutna opowieść, z tych, co nigdy nie powinny się zdarzyć, przyszła do mnie sama. Zbliżały się urodziny drugiego syna tych dalekich sobie rodziców, syn i dziadkowie chłopaka mieli przyjechać z wizytą, trzeba było zrobić większe zakupy na obiad. Pojechałam więc z panem domu do Pézenas i bez moich pytań, pod pretekstem przygotowania mnie do spotkania w szerszym gronie, w którym wszystko się może zdarzyć, a może z chęci „wyspowiadania się” zrzucono na moje barki ciąg zdarzeń, które doprowadziły do śmierci Guillaume’a.
Nadchodziły Święta Bożego Narodzenia. Obaj synowie na tyle dorośli, by bawić się w Sylwestra we własnym gronie – zaraz po świętach rozjechali się każdy w swoją stronę. Guillaume wrócił do Tuluzy, gdzie studiował na uniwersytecie i tam miał obchodzić Nowy Rok. Pan domu miał pojechać do swojej siostry, która ciężko chorowała, a na Boże Narodzenie była sama. Pani domu została zaproszona przez stowarzyszenie cierpiących na stwardnienie rozsiane na obiad w Nowy Rok, ale odmówiła, nie miała ochoty, nie czuła się na siłach, nie wiem. Odmówiła. Gdzie miał się bawić drugi syn, nie wiem, umknęło mi.
Kiedy do pana domu zaczęło docierać, że żona w Nowy Rok zostanie sama, zadzwonił do Tuluzy by zarysować synowi sytuację i poprosić, by przyjechał do matki w pierwszym dniu roku. Guillaume odmówił. Wyjaśnił, że nawet gdyby nie wziął alkoholu do ust, to będzie po całej nocy zabawy i nie czuje się na siłach, by wsiąść na motor i jechać 200 km, w zimie (łagodniejszej niż w Polsce, ale jednak), ostatni odcinek po bezdrożach (warto zerknąć na mapę i zobaczyć, gdzie jest Aumes: wąskie, kręte drogi między winnicami).
Mojemu rozmówcy łamał się głos, miałam wrażenie, że pierwszy raz opowiada o tym komuś obcemu. Przyznał się, że fuknął na syna. Niczego nie żądał od niego kategorycznie, ale mówił głosem pełnym pretensji, brał syna pod włos i zakończył mało uprzejmie, że w porządku, decyzję zostawia jemu, do niczego go nie zmusza, ale żeby pamiętał, że matka będzie sama.
Guillaume, postawiony przez ojca właściwie w sytuacji bez wyjścia, miał się zdrzemnąć jakieś 3 godziny po zabawie (wg późniejszych zeznań kolegów i koleżanek), wsiadł na swój motor i ruszył do matki, do Aumes. Wąskie drogi tego regionu pokrywała cieniutka warstwa lodu czy porannej rosy, drogi, którymi tamtego ranka jeszcze nikt nie jechał. Chłopak wpadł w poślizg, stracił panowanie nad motorem, uderzył w przydrożne drzewo i zabił się na miejscu (jak wykazała sekcja zwłok).
Dalszych dramatów tego dramatu jest więcej. Guillaume został znaleziony dopiero kilka godzin później – z tych samych powodów, dla których droga była śliska: nikt tamtędy nie przejeżdżał. Kiedy przyjechali żandarmi i ustalili tożsamość chłopaka – uzyskali numer telefonu do domu rodziców w Aumes, ale nikt nie odbierał słuchawki, nikogo tam nie było.
Jego ojciec był u siostry, jak zaplanował, a matka, nie chcąc jednak zostać sama w Nowy Rok – skorzystała z zaproszenia stowarzyszenia, nie musiała nikogo z domowników prosić o pomoc, bo tego ranka przyjechał po nią, jak po innych chętnych, samochód stowarzyszenia i wyjechała.
Chłopak, u którego stwierdzone śladowe ilości alkoholu we krwi, zginął jadąc wbrew sobie do… pustego domu.
To zdanie: „On się zabił spiesząc się do pustego domu” [Il s'est tué en se dépêchant vers une maison vide] ojciec chłopaka, zamyślony, daleki, powtórzył kilka razy, ale już na pewno nie do mnie.
Według tej opowieści, która jest, żeby nie zapominać, jedną z kilku prawd tej tragicznej historii, stracił życie ten „lepszy” syn: pięknie malował, był świetnym studentem, tak zwaną dumą rodziców i oczkiem w głowie dziadków (tych samych, których miałam podjąć obiadem).
I tak ich zastałam przyjeżdżając: dziadkowie z żalem do obojga rodziców ich ukochanego wnuka, facet z żalem do żony, że nie powiedziała, że jedzie i z żalem do siebie o przebieg ostatniej rozmowy z synem, matka chłopaka z żalem do męża o ostatnią rozmowę z synem i do siebie, że nikomu nie powiedziała, że wyjeżdża, bo była pewna, że będzie sama, bo mąż powiadomił ją o odmowie Guillaume’a, wszyscy poranieni, cierpiący i obcy sobie. I tak ich zostawiłam wyjeżdżając.
(4)
9 Comments
Ossala
26 May, 2020 - 21:58
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
To historia z życia wzięta,
26 May, 2020 - 22:29
A tej rodzinie nie zazdroszczę. Jak jestem osobą wierzącą, tak nie potrafię (a to już tyle lat minęło) znaleźć jakichś słów ukojenia, pogodzenia - by odnaleźli spokój i siebie nawzajem.
Kiedy wyjeżdżałam wydawało się, że są na najlepszej drodze do obcości bez odwrotu.
Pozdrawiam
Ossala
@ossala
26 May, 2020 - 22:43
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Gdyby byli ludźmi wierzącymi -
27 May, 2020 - 02:02
Tragiczna historia, patologiczne reakcje, brak prawdziwego Boga.
Niezwykle smutne.
Po komentarzu Danza
27 May, 2020 - 09:33
A wracając do rodziny Guillaume'a. Ta refleksja, która mnie naszła potem jest taka, że oni już wcześniej byli sobie obcy. Sam Guillaume nie rozmawiał z matką i dał się wziąć pod włos ojcu, matka nikomu nie powiedziała, że jednak wyjeżdża... Obcość była więc w ich przypadku przyczyną tragedii. Nie stało się tak, że tragedia była przyczyną obcości. Nie mnie oceniać, ale jakieś tam prawo do własnej refleksji mam, więc z niego korzystam.
Serdeczności, Kasiu.
Ossala
Moi Rodzice przeżyli razem 67 lat.
28 May, 2020 - 03:39
W pewnym sensie, w świetle Ich śmierci, humorystyczne były wieloletnie przepowiednie Mamy, że Ona umrze w listopadzie, bo to taki "ciężki" miesiąc. Umarła - w lipcu! Tatko - w sierpniu, i niewątpliwie - nie widział sensu życia - po śmierci Mamy. Zmarł w niedzielę, urodził się także w niedzielę, w niedzielę również poczęty . To był weekend sierpniowy mego Dziadka, maszynisty kolejowego, który przyjechał do Żony - na wakacje, do Brzuchowic pod Lwowem.
Bliscy w mojej Rodzinie umieli się komunikować, umieli werbalizować swoje problemy, tego też uczyli następne pokolenia. Współczuję tym, kórzy takiej umiejętności nie wynieśli z domu.
Nie lubiłam Marii Czubaszek, ale zgadzam się z jej opinią, że młodzi muszą się wyszaleć, a starzy - wypalić. Rodzice tak właśnie odchodzili.
A co do "szaleństw" - w tych samych Brzuchowicach, na wakacjach, Tatko chyba wtedy 20-toletni, student - odtańczył na kominie domu krakowiaka, grając przy tym na ustnej harmonijce. Ku radości dwójki małych siostrzeńców i przerażeniu Babci. W jesieni - poznał moją Mamę. Znali się 78 lat!
Zebrało mi się na rodzinne wspomnienia może dlatego, że mam świadomość oganiczonego czasu, w jakim jesteśmy tutaj. Nie warto tego czasu marnować na rzeczy złe. Tak, jak nie warto pić lichego wina.
Serdecznie Cię pozdrawiam Ossalo,
Widzisz, Kasiu, jak mi ładnie
28 May, 2020 - 08:25
Co do rozmów zaś. Między mną a moim śp. mężem był tzw. 100% przepływ informacji. Nieustanne rozmowy o dzieciach, o planach na święta, o muzyce, o obejrzanym filmie i pewnie dlatego jest mi go ciągle tak strasznie brak.
Ale są pary, które ze sobą nie rozmawiają, funkcjonują tak i wcale nie jest im ze sobą źle - czego nie rozumiem.
Czasem przyłapuję ich na tym przez przypadek, bo mówiąc coś jednemu uznałam, że drugie na pewno o tym wie, a tu guzik. Nie wie.
Ale wychodzę z założenia, że ludziom trzeba dać żyć jak chcą, nie mieszać się w ich domowe piekiełka, które im się mogą wydawać rajem.
Wysyłam Ci "moich" staruszków na dobry dzień.
Ossala
Czasami podobne pary udaje się zobaczyć
29 May, 2020 - 02:13
Zwsze podziwiam stałość, wierność i miłość takich osób!
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu...
Takie pary, Kasiu, ku naszej
29 May, 2020 - 09:00
Ossala