Nie było Mers el – Kebir, nie było nawet Tulonu

 |  Written by Warszawa1920  |  1
74 lata temu Europa była mądrzejsza. Dokładniej to może nie Europa, ale w Europie byli mądrzejsi ludzie. Dokładnie zaś to było jeszcze (już?) trochę przytomnych polityków. A precyzyjnie to był niejaki Winston Churchill. Historia, podobno, powraca już tylko jako farsa. Być może, aczkolwiek ta, która wraca teraz, ani z literaturą, ani z teatrem nie ma nic wspólnego. Ma za to bardzo wiele z życiem. A dokładnie z naszym życiem.
 
Wydarzenia na Ukrainie dzieją się rytmicznie, przy czym jest to wyłącznie rytm kamaszy rosyjskich żołnierzy sprawnie przemieszczających się (na razie) po Krymie i przejmujących kolejne bazy wojskowe, dotychczas z niewiadomych przyczyn nazywanych „ukraińskimi”. Powiem szczerze, że to, co można zobaczyć i o czym można przeczytać, a co wynika z „dziania się historii” nad Dnieprem, przeraża nawet mnie. Od początku nie miałem złudzeń odnośnie „możliwości państwowotwórczych” Ukraińców, czemu dałem wyraz we wpisie pt. Dwa chrzty, jedna potem cywilizacja, jednak skala uległości, którą wykazali się Ukraińcy, rzeczywiście przekracza najbardziej pesymistyczne scenariusze. Wydawało się, że granicząca z bohaterstwem determinacja Majdanu kijowskiego nie jest li tylko lokalnym (żeby nie powiedzieć – stołecznym) folklorem patriotyzmu, ale ma swoje źródła w powszechnym u naszych południowo – wschodnich sąsiadów pragnieniem wolności, bez żadnych przymiotników. Od granic Polski do rubieży rosyjskich; od północnej bariery wołyńskiej do wybrzeży Morza Czarnego. Wraz Z TYM, jak się teraz okazuje feralnym, półwyspem. Nie traktując może nazbyt perspektywicznie bytu politycznego o nazwie „Ukraina”, można jednakowoż było mieć uzasadnione nadzieje, że przynajmniej zamieszkujący go ludzie posiadają własną podmiotowość, a choćby reprezentują żywioł INNY niż Rosjanie. Bo dotychczas całkiem jasne to nie było. Teraz ta bańka złudzeń i pobożnych życzeń prysła. Niestety, ale nie dość, że pojęcie „sezonowości” (którego my, Polacy, tak boleśnie doświadczaliśmy) nie wydaje się wcale nieuprawnione w opisie sytuacji geopolitycznej ziem ukraińskich, to w dodatku są bardzo poważne problemy natury, rzekłbym, źródłowej z identyfikacją narodową samych Ukraińców. Klasyczna, nie klasyczna, choćby tylko i ludzka, po prostu, geneza wspólnoty wskazuje na pojawienie się w określonym momencie dziejowym jednostkowej lub wieloelementowej, ale IDENTYCZNEJ dla wszystkich jej „akcjonariuszy” potrzeby. Niczym innym zaś, jak – już klasycznym – wyważaniem otwartych drzwi jest dowodzenie, że więcej niż bardzo często taką potrzebą może stać się obrona stanu posiadania wspólnoty. Kawałka polany w lesie, jaskini, 4 jaskiń, a czasami także półwyspu – solidnie zindustrializowanego, posiadającego naturalne, o znaczeniu strategicznym, porty wojenne i panujące nad kluczowymi cieśninami baterie nadbrzeżne. Może więc ten cały Krym aż taki bardzo ukraiński nie jest? Wiem, że „gazetopolsko – TV Republikowa linia” jest taka, że ani słowem o politycznej przeszłości Krymu i ostro teraz jadę obrazoburstwem w stopniu zaawansowanym, ale tak patrzę na mapy historyczne wybrzeży czarnomorskich i znajduję w sobie arytmetyczny dylemat myślowy. No, jak by nie liczyć, więcej niż 23 lat posiadania przez Ukrainę tego przeklętego dla Polaków zakątka świata nie uzbieramy. Nawet poddając się aberracji dialektycznej i uznając, że stalinowska konstytucja w sposób zgodny z rzeczywistością opisywała atrybuty suwerenności republik sowieckich, do tego wyniku nie da rady dopisać więcej, jak 36 lat. Mamy zatem łącznie 59 lat, z których mniej niż połowa to okres, gdy Ukraina była (jeszcze jest ...) „zarejestrowana” w oenzecie jako suwerenne państwo, pozostały zaś (i dłuższy) czas „władania” Krymem przypadał na tę fazę rozwoju ludzkości, w której Republika Ukrainy była tak samo ukraińska, jak muchomor jest grzybem jadalnym. Cokolwiek, by Dawid Wildstein na mnie powiesił, i jakkolwiek duży by ten powieszony pies nie był, cyfry nie kłamią. Nie znaczy to jednak, że – automatycznie – ukaz Putina o inkorporacji Krymu i Sewastopola realizuje moje marzenia o krzywd historycznych wyrównaniu. (Dotychczasowa jakość publicystyki prawicowej traktującej o Ukrainie AD 2014, narzuca obowiązek wytłumaczenia się z wszelkich, nawet najbardziej wydumanych, zarzutów o prorosyjskość. Swoboda dyskusji, albowiem, realizuje się najlepiej, gdy w sposób swobodny dopuszcza do głosu wszystkich, także przywódców Ogólnoukraińskiego Zjednoczenia „Swoboda”.) Bogiem a prawdą, wszak, pierwszy z brzegu (licząc od północno – zachodniego „rogu” polskiej „chustki” jałtańskiej) przykład, gród Szczecin, mógłby swobodnie (znowu ta swoboda!) pełnić rolę Sewastopola. Wystarczyłoby jedynie zamienić przymiotnik „rosyjski” na „niemiecki” tudzież „pruski” w putinowskim elaboracie prawno – historycznym, pięknie i konstytucyjnie nam objaśniającym o wydaniu jeszcze, ho!, ho!, w IX w. przez księcia Ruryka rozkazu o budowie twierdzy, co to kiedyś będzie „Miastem – Bohaterem” z Orderem Lenina w klapie I sekretarza. Znalazłby się i odpowiedni Ruryk, i moment w historii podobny, o melancholijno – nostalgicznym, junkierskim resentymencie już nie wspominając. No i powiedzcie sami: Angela miałaby mniej racji, niźli jej kumpel z drugiej strony gazrury bałtyckiej? Takich zaś „precedensów” polityki historycznej, ale przede wszystkim PAŃSTWOWEJ Niemiec znalazłoby się przecież bardzo, bardzo wiele. Skądinąd zresztą nie tylko wobec Polski. Nie oszukujmy się: dla Niemców jedynym hamulcem trzymającym ich jeszcze na smyczy tuż przed kawałem mięsa o nazwie „Königsberg i przyległości” jest – póki co! – solidne rosyjskie niemieckie wychowanie. Na słusznych oparte tradycjach przymierzy Katarzyny II (szczecinianki zresztą) i Fryderyka też II, paktów panów Ribbentropa i Mołotowa oraz mieszanych Rad Dyrektorów wspólnych kanclersko -  putinowskich biznesów „węglowodorowych”.
 
Odsuwając poza margines historycznej argumentacji „ukraińskość” Krymu, tym niemniej jednak (nie wiedzieć w sumie dlaczego, chyba niesiony oparami relacji w telewizji panów redaktorów Muchy i Wildsteina) sądziłem, że rząd Jaceniuka zrobi to, o czym mówił, że zrobi. To znaczy, że będzie bronił półwyspu. Stało się oczywiście zupełnie inaczej. I może jeszcze pal sześć!, że się stało. Chyba istotniejsze jest to, jak to przebiegło. Do dziś, przynajmniej w Polsce, jednym z bardziej wyrazistych ikon defetyzmu (żeby nie powiedzieć tchórzostwa) jest wizerunek uśmiechniętego Włocha, który z podniesionymi rękoma ochoczo poddaje się w niewolę żołnierzom alianckim w Afryce północnej, czy w swoich macierzystych stronach. Kultura obrazkowa nie jest dana raz na zawsze i wygląda na to, że trzeba będzie chyba przeformułować klasyczne jej kanony. Zbliżając je geograficznie dużo bliżej Polski.
 
 
Już morze słów napisano i wypowiedziano o nowych Atenach, co to się objawiły nad Dnieprem. Co jakiś czas, co prawda, pokazuje się Szwajcarów, pochylonych z kartami do głosowania nad referendalnymi urnami, którzy mają symbolizować wzorcową demokrację bezpośrednią. Od kilku miesięcy jednak ten sèvrski wzorzec sprawowania władzy przez sam lud zamieszkuje w Kijowie. Majdan został uznany za suwerena na Ukrainie, i tak też z „techniczno – organizacyjnego” punktu widzenia to wyglądało. Politycy występujący przeciw Janukowyczowi odbywali tam pielgrzymki, w tą i z powrotem, a to prosząc o wytyczne do dalszych rozmów, a to kajając się za ściskanie rąk satrapie, a to wreszcie przedkładając mu do akceptacji podejmowane z reżimem ustalenia. Wreszcie ziściły się marzenia i tego, którego ukraińskie pomniki w tym samym czasie padały w gruzy, i jego epigonów w rodzaju Baumana, czy Michnika. Wszyscy oni, przeca, nieba ludziskom chcieli (chcą!) uchylić i dać im „żywą” władzę: Niech rządzą rady! (... byleby były sowieckie).
 
Powstały w efekcie gabinet Jaceniuka, był silny bez wątpienia wyłącznie odwagą majdanowej społeczności. Wobec tego jednak, że zdeterminowany i dobrze zorganizowany obóz „rewolucji” wykazywał naprawdę wiele cech i pozytywnych w rozumieniu kultury chrześcijańskiej, i groźnych zarazem dla Rosji, z żądaniami wolności w życiu codziennym i sprawiedliwości w państwie na czele, zdawać się mogło, że i ten rząd będzie godnie, ale twardo bronił interesów Ukrainy. Rzeczywistość okazała się zaś beznadziejna. Przywołując słowa Churchilla, mieli do wyboru wojnę lub hańbę, zdecydowali się na hańbę, ale wojny i tak nie unikną.
 
Ta absolutna, a w dodatku zakłamana w swych tłumaczeniach, rezygnacja wcale nie musiała jeszcze oznaczać utraty Krymu, przynajmniej w tak niehonorowy sposób. Był wszak ciągle ów legendarny Majdan, który dał już przecież dowody bohaterstwa. Problem jednak w tym, że, wszystko na to wskazuje, Majdan, owszem, ale BYŁ właśnie. Zostało ledwie żałosne pustosłowie Jaceniuka i rotujących ministrów obrony, że teraz to już „ani piędzi”. Czym różni się Krym od obwodów wschodniej i południowej Ukrainy, od Charkowa, Ługańska, Doniecka, czy Zaporoża? Na mapach sztabowych armii rosyjskiej – niczym. W pansowieckiej głowie Putina tym bardziej. Niestety, ale w bliższej lub dalszej perspektywie Rosjanie nie zawahają się przed wyrąbaniem korytarza do świeżo zdobytego półwyspu, tym bardziej, że jest to ta sama polityczna autostrada, która prowadzi do Nadniestrza. Dziś myślę, że nastąpi to nie od razu, bo ruscy jakoś tam muszą przetrawić te straszne sankcje, które ich właśnie ze strony odważnego Zachodu dotykają. Nie wierzę jednakowoż w to, by summa summarum nie zwyciężyła w nich odwieczna reguła imperialnej polityki moskiewskiej: U nas ludiej mnogo. Spadki na giełdzie, odpływ kapitału, inflacja, a cóż to za powody do odstąpienia od agresywnych działań wobec bliższych sąsiadów (i myślę tu o np. republikach nadbałtyckich)? O takich „grupach ludnościowych”, jak Ukraińcy w ogóle nie wspominając, bo to żadni sąsiedzi, a zwyczajnie poddani z guberni zachodnich.
 
 
Nie wolno się oszukiwać: Ukraińcy zawiedli. Na całej linii. Przyjaźń sąsiedzka – przyjaźnią, ale dzisiaj jest tak, że dzięki Krymowi ruscy są bliżej Polski. W każdym wymiarze, nie tylko symbolicznym. Ten słynny bufor rozsypuje się na naszych oczach, przy właściwie milczącej postawie gwarantów polskiego bezpieczeństwa. Nie zamierzam bawić się w jakiegoś stratega i daruję Szanownym Czytelnikom wywody o tym, jak prawidłowo należy widzieć sytuację na Ukrainie. Nie sposób jednak nie zauważyć, że po tym, jak Ukraińcy oddali Krym, będzie już bardzo trudno budować nad Dnieprem jakiś sojusz antyrosyjski. Wielka szkoda, bo takiej, jak ta okazji dziejowej rychło Polska nie dostanie. Przy tym jeszcze gorszym skutkiem braku jakiejkolwiek reakcji militarnej ze strony Kijowa, jest już chyba całkowita pewność Putina, że może sobie pozwolić na wszystko. Ja nie wierzę w te wszystkie zaklęcia mądrych głów gadających na ekranie i dowodzących, że przez tak jawny zabór terytorialny, Rosja wyhodowała dla siebie śmiertelnego wroga w postaci rzekomo pałających żądzą odwetu Ukraińców. Pożyjemy, zobaczymy. Zaryzykowałbym jednak nawet dolary przeciw orzechom, stawiając na taki scenariusz, który „zniknie” kolejne dziedziny dzisiejszej Ukrainy, powiększając włości oligarchów z Kremla.
 
 
W 1940 r., po klęsce Francji, stojące chyba przed najstraszniejszą w swojej historii groźbą Imperium Brytyjskie, reagowało jednak w sposób aż do bólu pragmatyczny. Churchill nie zawahał się ani na moment, gdy rozważał kwestię ewentualnych działań wobec potężnej podówczas floty francuskiej. Już w lipcu tego roku znaczna część okrętów owej marynarki była – z różnych przyczyn – pozbawiona zdolności bojowych. Co było i jest w operacji „Catapult”,  przeprowadzonej w tym właśnie celu przez Brytyjczyków, najbardziej symboliczne i przemawiające, to śmiałość decyzji, włącznie z tymi ostatecznymi. W Mers el – Kebir po prostu uderzyli. Straty Francuzów były bardzo poważne, największe w ludziach. Zginęło prawie 1 300 osób, na samym tylko, zniszczonym w wyniku eksplozji, starym pancerniku „Bretagne” około 1 000. Na dno – na szczęście dla gospodarzy: jedynie portową mieliznę – poszło kilka większych jednostek, uszkodzony został m. in. nowoczesny krążownik liniowy „Dunkerque”. Rzecz w analizie sytuacji, a szczególnie w przewidywaniu konsekwencji zaniechań. Nie bagatelna funkcja eliminacyjna tego ataku, niezwykle trafnie została połączona z bardzo wyraźnym komunikatem politycznym. W pierwszej kolejności do ówczesnego Putina, ale również i do jego prawdziwych, jak i potencjalnych kolaborantów. Doszliście do ściany, my stoimy za waszymi plecami i już się nie cofniemy. Nawet jeśli miałoby to nas kosztować wrogość dotychczasowych sojuszników. Tę lekcję Francuzi chyba pojęli: dwa lata później, w swojej głównej bazie wojennej, w Tulonie, już sami rozprawili się z wcale jeszcze pokaźną spuścizną po wolnej republice (w ręce Niemców nie dostały się dzięki temu m. in. 3 pancerniki, 7 krążowników i 16 okrętów podwodnych). Analogia aż nazbyt oczywista. Zachowanie aktorów jedynie  - zupełnie różne. Jak to rozumieć? Jak każdy chce. Zauważyć można tylko, że – podobno – wiek XXI, dzięki postępowi technologicznemu, jest o lata świetlne szybszy od wieku XX, a jednak Anglicy potrzebowali ledwie półtora roku by wyzwolić się z obłędu polityki appeasement`u. Gdy współcześni mężowie pokroju Obamów, van Rompuy`ów i Barrosów do dzisiaj, a upłynęło już 68 lat od przemówienia Churchilla o „żelaznej kurtynie”, nie pojęli istoty działania Rosji w warunkach niby niewojennych.
 
Takich ma się ponoć przywódców, jakich się w demokracji wybrało. Dlaczego jednak nikt dotychczas nie zarzucił temu rzekomo najlepszemu ustrojowi, że – patrząc na „produkty” tychże wyborów – selekcję to ma raczej negatywną? Pojedyncze przykłady Reagana, czy Thatcher są bardziej wyjątkami potwierdzającymi regułę niźli ją obalają. Ich wybranie bowiem było w dużym stopniu efektem doprowadzenia społeczeństw amerykańskiego i brytyjskiego do stanu, w którym dalej już się nie dało normalnie egzystować. Doprowadzeniem właśnie przez kolejne kadencje geniuszy demokracji, których nazwisk dziś już nikt nie pamięta. Nikt, oprócz WSI24 i Kolendy – Zaleskiej, uprawiających „beatyfikację” polityczną Brzezińskiego, doradcy jednego z takich tuzów właśnie, Cartera, skądinąd zresztą bezpośredniego poprzednika przywołanego Ronalda Reagana.
 
 
Szkoda, wielka szkoda, że nie żyjemy w czasach, gdy panuje monarchia. Być może wcześniej niż dochodzi w Europie do takich sytuacji, jak aneksja Krymu, czy oderwanie od Serbii Kosowa, zanim jeszcze wielce oburzony tzw. świat cywilizowany takie fakty legalizuje, wstawałby ze swojego tronu Ktoś Wielki i mówiłby: Tak nie wolno! Dość! No, ale przecież ustrój Kościoła Rzymsko – Katolickiego to jakieś kompletne wariactwo, kosmiczny anachronizm, więc i Jego decyzje, takie, jak wybór przez Elitę Elit, książęta Kościoła, kardynałów, kogoś takiego, jak Karol Wojtyła, też jest absolutnym przeżytkiem. Dla mnie zaś to klęska, bo dzisiaj nikt już nie używa przywołanych słów wierząc w nie i zamieniając je w czyn.
 
 
 
O Polsce warto myśleć. I dla Niej pracować.
5
5 (4)

1 Comments

Obrazek użytkownika Signa

Signa
Proszę więcej :-) Także mnie ubawiły doniesienia naiwnych propagandystów, że Rosji nie stać na wojnę, bo im na giełdzie spadło. Ukraina to kraj słabo w Polsce rozumiany, bo przykładamy własna miarę, a ona tam w żaden sposób się nie da zastosować. Kraj, w którym większość ludności dużych miast z własnego wyboru mówi w domu po rosyjsku, a przynajmniej połowa pozostałych rozmawia w surżyku jako języku "tutejszym". Nie dlatego, że im trudno się nauczyć ukraińskiego, tylko dlatego, że to dla nich nie ma znaczenia.

Więcej notek tego samego Autora:

=>>