Peerelowskie współzawodnictwo pracy (3)

 |  Written by Godziemba  |  0
W odbudowywanej z gruzów Warszawie oraz w budowanej Nowej Hucie przodownicy pracy byli budowlańcami.
 
 
      Najbardziej znanym  przodownikiem murarzem wczesnego okresu przodownictwa w stolicy był Michał Krajewski. Ten przedwojenny komunista, po wojnie zaczął stosować system pracy trzyosobowej, czyli trójek murarskich.
 
 
        W 1948 roku norma dla murarza wynosiła 700 cegieł, co w przybliżeniu dawało 1,67 metra sześciennego muru dziennie. Pewnego dnia Krajewski wzniósł mur z 3400 cegieł rozbiórkowych. Potem jeździł po budowach i zachwalał zalety systemu trójkowego.
 

           Drugą sławą tamtych lat był Józef Markow. Za swoje dokonania dostał Order Sztandaru Pracy I klasy. On i Krajewski zostali posłami na sejm PRL w 1952 roku.
 
 
           Trzecim był Jan Chojnowski. To właśnie dzięki takim ludziom jak Krajewski, Markow czy Chojnowski „warszawskie tempo” było synonimem szybkości w budownictwie. Szybkość nie szła jednak w parze z jakością.
 
 
        W 1949 roku w Ministerstwie Budownictwa postanowiono,  aby na nowo powstającym osiedlu na Mokotowie budować szybkościowce, czyli bloki mieszkalne stawiane w bardzo szybkim tempie. Inżynierowie wykonali projekt trzypiętrowego bloku, a na jego wzniesienie budowniczowie dostali od ministerstwa 85 dni – taka była wtedy mniej więcej norma. Warszawscy przodownicy pracy postanowili, że dom powstanie w krótszym czasie.
 
 
        Plan budowy szybkościowca wielokrotnie modyfikowano, aż w końcu stanęło na tym, że robotnicy są w stanie wznieść budynek w 14 dni, i to nie w stanie surowym, ale z wykończonymi klatkami schodowymi i instalacją wodno-kanalizacyjną.
 
 
        Ostatecznie, kosztem niewyobrażalnego wysiłku, robotnicy dwunastego dnia  ułożyli dach. 3 września 1949 roku blok oddano do dyspozycji Ministerstwa Budownictwa, które postanowiło uczcić zakończenie budowy małą uroczystością, na której Marian Spychalski rozdał kilkudziesięciu robotnikom odznaki  Odbudowa Warszawy.
 
 
        W trakcie budowy (w latach 1950-1952) Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej, która miała być wizytówką miasta oraz komunistycznej władzy, rekordy biło wielu budowniczych. W ówczesnej warszawskiej prasie pełno było zdjęć przodowników pracujących przy budowie MDM-u. Wśród nich był Marian Czajka, który zimą wyrabiał 380 procent normy. Była i kobieta przodownica – Rozalia Korlak i jej „skromne” 160 procent.
 
 
      Warszawskie gazety pisały o nich  jak o gwiazdach sportu, bo i natura współzawodnictwa pracy miała w sobie coś z rywalizacji sportowej.
 
 
      W drugiej połowie 1951 roku nastąpiło zwieńczenie współzawodnictwa w Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej.  „Dziś, o 7.30, trójka szklarska podjęła próbę pobicia rekordu Polski – napisał 24 sierpnia 1951 roku  „Express Wieczorny” -  Trzech przodowników w ciągu 8-mio godzinnego dnia pracy oszkli przypuszczalnie 200 okien. Pierwszy meldunek brzmi: Przez pół godziny trójka wprawiła 19,32 metra kw. szkła 3 mm. Stanowi to ponad 300 proc. normy. Niemniej, z każdą minutą wydajność pracy się zwiększa. O wynikach ostatecznych dowiemy się z jutrzejszego numeru naszego pisma”.
 

      Gazeta wyraźnie budowała napięcie, jak pisano o jakimś meczu, którego wynik był nieznany. A może się nie uda?  Udało się. „Jak donosiliśmy we wczorajszym numerze, trójka szklarska Bogdan Śladowski, Józef Gutowski i Kazimierz Michalski pod kierownictwem Zygmunta Zmorzyńskiego – napisano następnego dnia - przystąpiła w bloku nr 7c w MDM do próby pobicia rekordu Polski w szkleniu. Próba ta została uwieńczona sukcesem. (…) nowy rekord w szkleniu szyb 3 mm 209,84 m kw. w ciągu 8 godzin, co stanowi 510 proc. normy. (…) Zwycięska trójka wzywa do współzawodnictwa i bicia rekordów inne zespoły szklarskie. (…) Zygmunt Zmorzyński, pod kierunkiem którego pracuje trójka, jest jednocześnie przodującym korespondentem naszego pisma”.
 
 
        W trakcie odgruzowywania całkowicie zniszczonego Muranowa budowniczowie w 1951 roku zobowiązali się załadować 60 tysięcy metrów sześciennych pozostałości po domach.  Wedle ówczesnych obliczeń w jednym tylko miesiącu odbudowy Warszawy 135 tysięcy pracujących ochotniczo osób ładowało 35 tysięcy metrów sześciennych gruzów tej dzielnicy. Inżynierowie szybko zrozumieli, że najlepszym sposobem usunięcia zniszczonego materiału budowlanego będzie doprowadzenie do danego kwartału miasta linii kolejowej i wywożenie resztek pociągami. Tak postąpiono  na Muranowie. Przy torach pracowały koparki. Doświadczony operator potrafił załadować pociąg złożony z 26 wagonów w ciągu dwóch godzin. Tory często zmieniały położenie – na oczyszczonym terenie likwidowano trakcję i przesuwano ją w inne miejsce. Tam gdzie można było doprowadzić torów, gruz wywożono furmankami i ciężarówkami.
 
 
        W 1951 roku z Muranowa wywieziono około 300 tysięcy metrów sześciennych gruzu, który częściowo wykorzystywano do regulacji Wisły. Jednocześnie  oceniano, że do wywiezienia pozostało jeszcze niemal 2 miliony metrów sześciennych gruzu. Dlatego organizowano różne akcje społeczne – w czasie jednej z nich usunięto 18 tysięcy metrów sześciennych gruzu.
 
 
       Po usunięciu gruzu przystąpiono do budowy nowego Muranowa. Grupa architektów, z Szymonem Syrkusem, Bohdanem Lachertem i małżeństwem Brukalskich na czele, podjęła się trudnego zadania wskrzeszenia Muranowa.
 
 
        Przy budowie Muranowa pracowało także wielu przodowników pracy, o których wyczynach informowała ówczesna prasa. Na przykład o brygadziście Stanisławie Majchrowskim, którego zespół wykonywał 200 procent normy. Jeszcze lepsze wyniki osiągał Zbigniew Ameryk, który na jednym z muranowskich osiedli pobił rekord – w ciągu 4 godzin wymurował ponad 25 metrów kwadratowych ścianek działowych. Z kolei młodzieżowa brygada murarska ZMP Włodarczyka zobowiązała się – dla uczczenia trzydziestej trzeciej rocznicy powstania armii sowieckiej – do oddania jednej kondygnacji budynku na 18 dni przed ustalonym terminem.

 
        W filmie „Przygoda na Mariensztacie” można zobaczyć sceny, w których kobiety wykonują prace murarskie. Tak w rzeczywistości – kobiety także brygady budowlane, które na początku wykonywały prace pomocnicze, ale po pewnym czasie na budowach pojawiły się kobiece trójki murarskie.
 

           Pierwszy poważny sukces kobiety odniosły na budowanym od podstaw osiedlu na Mirowie. Osiągnięcie było w pewnym sensie historyczne, gdyż przed nim nie było jeszcze rekordów pracy zespołów kobiecych.
 
 
         Na początku lipca 1949 roku trzy trójki murarskie kobiece ustanowiły rekord. W ciągu ośmiu godzin (z godzinną przerwą) Genowefa Michałek, Stefania Kropielnicka i Krystyna Molenda wraz z pomocnicami ułożyły ponad 11 300 cegieł, co dało mur o rozmiarach przekraczających 30 metrów sześciennych. Dla zespołu murarskiego kobiet norma dzienna wynosiła wtedy nieco ponad 1700 cegieł. Oznacza to, że zespół wykonał 740 procent normy.
 
 
         Wśród przodowników z Nowej Hucie najważniejszy był  Piotra Ożańskiego –  podobno sportretowany przez Andrzeja Wajdę w „Człowieku z marmuru”  jako Mateusz Birkut.
 
 
        Urodził się we wsi Mołodycz w 1925 roku. Po wojnie walczył z UPA w Bieszczadach w oddziale Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.  Do Nowej Huty trafił w 1950 roku, po odbyciu trzyletniej służby wojskowej. Szybko dał się poznać  jako pierwszorzędny murarz.
 
 
        We wrześniu 1950 roku dwunastoosobowy zespół murarski Piotra Ożańskiego i Stanisława Szczygły z 51 brygady ZMP w Nowej Hucie ułożył ponad 86 tysięcy cegieł w ciągu ośmiu godzin. Rekord pobito w ramach zobowiązań realizowanych dla uczczenia trzydziestej trzeciej rocznicy Wielkiej Rewolucji Październikowej.
 
 
          Władza dbała, aby było o nim głośno – widać go na zdjęciu w reportażu Sławomira Mrożka poświęconym budowie nowego, robotniczego miasta zamieszczonym w krakowskim „Przekroju”.
 

           Sam Ożański umacniał swój wizerunek, pozując do zdjęć i obrazów, udzielając się publicznie.  No i murował domy. Czy też raczej układał cegły, bo to, co robił podczas swoich quasi-sportowych wyczynów, miało więcej wspólnego z wyścigami niż solidną murarką. Ściany czasem odchylały się od pionu nawet o 10 stopni, ale na szczęście nigdy się nie zawaliły.
 

      Jednocześnie pił coraz więcej, staczając się po równi pochyłej. Mimo że zarabiał bardzo dobrze, wszystko przepijał – przehulał też mieszkanie i meble. Bywał pijany na oficjalnych spotkaniach, stając się problemem dla swoich mocodawców. Zalany w trupa był nawet wtedy, kiedy Nową Hutę odwiedziła delegacja z Korei Północnej. Na akademii pierwszomajowej potykał się o własne nogi.
 

      Gdy chciał się ożenić, okazało się, że narzeczona była niepełnoletnia i z tego powodu urzędnik nie chciał młodym udzielić ślubu.  Ożański opuścił urząd bez ślubu. Żył z tą młoda kobietą jak z żoną, doczekali się dwóch synów. Jednak wraz z pogłębianiem się choroby alkoholowej coraz bardziej zaniedbywał rodzinę. Ostatecznie porzucił rodzinę.
 
      Zmarł w czerwcu 1988 roku w Krakowie.
 
CDN.
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>