Jednym z odczuwalnych elementów zmiany, jaka zachodzi w Polsce od sierpnia zeszłego roku, jest nowa jakość polityki historycznej. W czasach Donalda Tuska, Ewy Kopacz i Bronisława Komorowskiego była ona spychana na dalszy plan, wygaszana lub podporządkowywana interesom Niemiec i, w mniejszym stopniu, Rosji. Często wracamy pamięcią do uhonorowania przez Bronisława Komorowskiego Karla Stauffenberga, czy dawniejszego ufundowania pomnika bolszewickim najeźdźcom pod Ossowem. Nakładały się na to problemy, jakie napotykali naukowcy, poszukujący szczątków Żołnierzy Wyklętych, niechęć do upamiętniania bohaterów II wojny światowej i antykomunistycznego oporu czy Polaków, ratujących Żydów. Symbolem jest tutaj Powązkowski panteon, zwany często „panteonikiem” – niezgodny z wolą rodzin ofiar komunistycznego terroru, czasem wręcz odbierany jako kolejna obelga, a nie godne oddanie należnej czci przez współczesne państwo polskie. Pamiętamy wreszcie próby ograniczania nauczania historii, które spotkały się z oporem licznych środowisk patriotycznych i naukowych. Ekipa Platformy Obywatelskiej wcielała w życie hasło Aleksandra Kwaśniewskiego i wybierała przyszłość, przy czym okazało się, że wyłącznie swoją własną, co w końcu paradoksalnie doprowadziło ją do upadku. Kosztem przeszłości i, jak coraz wyraźniej było widać, godności.
Równocześnie, oddolnie narastał latami nurt przeciwstawny. Grupy rekonstrukcyjne, rosnące – znajdujące odbicie w popkulturze, a od pewnego momentu wręcz mające swój wymiar komercyjny – zainteresowanie historią, kult Powstania Warszawskiego i wreszcie Żołnierzy Wyklętych. Zjawisko wielokrotnie opisane, lecz przez polityczne elity III RP zignorowane lub wykorzystywane do straszenia nacjonalizmem, wzbierającą brunatną falą. Eksplodujące każdego 11 listopada, w mniejszym stopniu 1 sierpnia, lecz przecież obecne przez cały czas, przekładające się na wzrost postaw patriotycznych młodego pokolenia. W ciągu ostatnich kilku lat całkowicie zmieniły się proporcje poszczególnych grup wiekowych podczas rozmaitych imprez i spotkań patriotycznych, zaś Marsz Niepodległości z niszowej imprezy środowisk narodowych stał się wydarzeniem masowym, w bardzo dużym stopniu oderwanym od swojej podstawowej, politycznej bazy. Po wyborach 2015 roku ta dychotomia między patriotycznymi nastrojami ulicy, a obojętnością lub wręcz wrogością władzy wobec własnej tradycji i historii zniknęła.
Zarówno pamięć o Wyklętych, jak o Powstaniu Warszawskim, poddawana jest silnej krytyce. W przypadku Powstania skupia się na kwestionowaniu jego celowości, a atak prowadzony bywa zarówno z pozycji liberalnych (dla Radosława Sikorskiego Powstanie było „narodową katastrofą), jak prawicowych (przede wszystkim – Piotra Zychowicza). Jest oczywiste, że już za trzy miesiące wrócimy do dyskusji, która z niesłabnącą siłą wybucha co roku, gdy zbliża się kolejna rocznica Godziny „W”. W sporze o Żołnierzy Wyklętych granice przebiegają o wiele wyraźniej, przy czym zauważyć trzeba, że o ile politycy, poza postkomunistami, unikają atakowania wprost podziemia, o tyle oporów przed tym nie mają ani dziennikarze, ani część bezkrytycznych wobec ich przekazu wyborców. I kiedy Paweł Zalewski stwierdza na Twitterze, że „PiS zawłaszcza pamięć o żołnierzach wyklętych”, nie zauważa, że w tym samym czasie gasnący idol elektoratu PO, Tomasz Lis, dzisiejszy dzień widzi tak: „Prezydent RP oddawał dziś cześć mordercy cywilów, Łupaszce. Takie PIS-owskie "przywracanie godności". Samym Lisem zaś nie warto byłoby sobie zawracać głowy, gdyby nie fakt, że w drugiej części tej krótkiej i żenującej wypowiedzi dotknął niechcący sedna. Problemem dla jego politycznego otoczenia jest godnościowy wymiar dzisiejszych wydarzeń. Wiele lat pedagogiki wstydu, zarówno w wymiarze historycznym, jak i w zwykłym opisie rzeczywistości, znanym z „Newsweeka” czy „Gazety Wyborczej” może wkrótce pójść na marne.
Godność nieprzypadkowo była głównym motywem wystąpienia prezydenta Andrzeja Dudy, wygłoszonego podczas niedzielnych uroczystości. Godność, którą ten dzień przywracał nie majorowi, a dziś, pośmiertnie, pułkownikowi Szendzielarzowi „Łupaszce”, lecz Polsce. „Godność, którą ci, którzy kiedyś katowali i zamordowali majora Zygmunta Szendzielarza <<Łupaszkę>>, godność, którą podeptali, którą poprzez zacieranie pamięci razem z Żołnierzami Niezłomnymi wrzucili do bezimiennych grobów. Dziś ta godność wraca wraz z dumną Rzeczpospolitą, wraz z dumną Polską, która pochyla nisko głowę i oddaje hołd swojemu wielkiemu synowi, bohaterowi, niezłomnemu do samego końca.” – mówił w kościele św. Karola Boromeusza Andrzej Duda.
Przemówienie Dudy, niewątpliwie doskonałego mówcy, którego żywiołem są patriotyczne wydarzenia związane z historią, pokrywało się z nastrojami tłumu, wypełniającego nie tylko kościół, lecz również obie strony ulicy Powązkowskiej. Dla uczestników, wśród których widać było grupy kibiców, narodowców, klubów „Gazety Polskiej” i wiele osób, które nie przyszły w zorganizowanych grupach, a z rodzinami, dziećmi, czy pojedynczo, pogrzeb „Łupaszki” nie był wydarzeniem smutnym. Wręcz przeciwnie – to chwila podniosła, budująca – oto, po 65 latach, sprawy zyskują należne sobie miejsce i wymiar. Po partyzanckich potyczkach i gehennie ubeckich katowni Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” doczekał się w 2016 roku swego największego zwycięstwa, chwili triumfu, za świadków mając prezydenta Polski, szefa MON i wiele tysięcy obecnych z potrzeby serca zwykłych Polaków. Dlatego też wszystkich porwał swoim wystąpieniem przemawiający w imieniu rodziny pułkownika Bogdan Kasprowicz. Kasprowicz, bardzo mocno odwołując się do kwestii polskiego i europejskiego chrześcijańskiego dziedzictwa, w które wpisują się losy Łupaszki, wygłosił mowę bardzo aktualną i stanowiącą mocne wezwanie na nadchodzące czasy. „(…)nie jest to dziś dzień smutku. Patrz, Warszawa biało-czerwona wita dzisiaj twoje umęczone ciało. I ta wspaniała polska młodzież, która podniosła z błota hasło <<Bóg, Honor, Ojczyzna>>”, która dzisiaj na ulicach woła <<Chwała Bohaterom!>>, która śpiewa twoje pieśni V Brygady Wileńskiej, aby padając w boju widzieć Polskę wolną i czystą jak łza. Nie, nie pójdziemy dziś w kondukcie żałobnym, nie będą panny żałobne zbierać łez w konchy. My pójdziemy dumni i radośni. A zebraliśmy się tutaj, żeby złożyć u twojej trumny przy duchach twoich żołnierzy, wszystkich Żołnierzy Wyklętych - <<Inki>>, Pileckiego - złożyć przyrzeczenie: Rzeczypospolitej służyć wiernie i odważnie, przy krzyżu trwać jak przez 1050 lat trwali nasi przodkowie. Bo tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska jest Polską, a Polak Polakiem. Bo tylko pod krzyżem Europa pozostanie Europą.”
Wróćmy na chwilę do słów Pawła Zalewskiego o „zawłaszczaniu”. Komentatorzy zauważyli, że, podobnie zresztą jak podczas niedawnych uroczystości obchodów 1050 rocznicy Chrztu Polski, próżno było dziś wypatrywać byłych prezydentów. Czy jednak ich obecność byłaby na miejscu? Pomijając coraz bardziej operetkowego Lecha Wałęsę, czy na miejscu byłaby obecność postkomunisty Kwaśniewskiego? SLD do dziś walczy z honorowaniem Wyklętych. Możemy wyobrazić sobie, jak zostałby przyjęty przez obecnych na miejscu Bronisław Komorowski, który rok temu żegnał Wojciecha Jaruzelskiego, „jednego z ostatnich - symbolizujących trudny, a często tragiczny los pokolenia czasów powojennych, pokolenia głębokich, bolesnych podziałów - polityka, żołnierza, człowieka dźwigającego ciężar odpowiedzialności za najtrudniejsze i za najbardziej chyba dramatyczne decyzje w powojennej historii Polski.” Powyższy cytat to fragment mowy pogrzebowej, jaką Komorowski pożegnał komunistycznego zbrodniarza. I choć skłonny jestem uznać o wiele mocniej zapamiętane słowa Komorowskiego o „ofiarach Żołnierzy Wyklętych” jako zwykłe, typowe dla niego, językowe niechlujstwo, o tyle jestem przekonany, że jego obecność na niedzielnych uroczystościach, wraz z nieuchronnymi reakcjami na nią ze strony uczestników, byłby zagrożeniem dla powagi tego historycznego wydarzenia.
Marsz Niepodległości do zeszłego roku traktowany był często jako starcie. Z jednej strony wielonurtowy, patriotyczny i antysystemowy tłum, w którym pojawiały się również – ku radości przeciwników - środowiska skłonne do przemocy, z drugiej władza, mająca własne, elitarne święta, wysyłająca przeciw demonstrantom policję, prowokatorów i… zaprzyjaźnionych dziennikarzy. Niedzielne obchody, które połączyły różne odcienie polskich patriotów i przedstawicieli najwyższych władz, pokazały jak mogą i powinny wyglądać patriotyczne imprezy w nadchodzących latach.
Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
https://twitter.com/karnkowski
Równocześnie, oddolnie narastał latami nurt przeciwstawny. Grupy rekonstrukcyjne, rosnące – znajdujące odbicie w popkulturze, a od pewnego momentu wręcz mające swój wymiar komercyjny – zainteresowanie historią, kult Powstania Warszawskiego i wreszcie Żołnierzy Wyklętych. Zjawisko wielokrotnie opisane, lecz przez polityczne elity III RP zignorowane lub wykorzystywane do straszenia nacjonalizmem, wzbierającą brunatną falą. Eksplodujące każdego 11 listopada, w mniejszym stopniu 1 sierpnia, lecz przecież obecne przez cały czas, przekładające się na wzrost postaw patriotycznych młodego pokolenia. W ciągu ostatnich kilku lat całkowicie zmieniły się proporcje poszczególnych grup wiekowych podczas rozmaitych imprez i spotkań patriotycznych, zaś Marsz Niepodległości z niszowej imprezy środowisk narodowych stał się wydarzeniem masowym, w bardzo dużym stopniu oderwanym od swojej podstawowej, politycznej bazy. Po wyborach 2015 roku ta dychotomia między patriotycznymi nastrojami ulicy, a obojętnością lub wręcz wrogością władzy wobec własnej tradycji i historii zniknęła.
Zarówno pamięć o Wyklętych, jak o Powstaniu Warszawskim, poddawana jest silnej krytyce. W przypadku Powstania skupia się na kwestionowaniu jego celowości, a atak prowadzony bywa zarówno z pozycji liberalnych (dla Radosława Sikorskiego Powstanie było „narodową katastrofą), jak prawicowych (przede wszystkim – Piotra Zychowicza). Jest oczywiste, że już za trzy miesiące wrócimy do dyskusji, która z niesłabnącą siłą wybucha co roku, gdy zbliża się kolejna rocznica Godziny „W”. W sporze o Żołnierzy Wyklętych granice przebiegają o wiele wyraźniej, przy czym zauważyć trzeba, że o ile politycy, poza postkomunistami, unikają atakowania wprost podziemia, o tyle oporów przed tym nie mają ani dziennikarze, ani część bezkrytycznych wobec ich przekazu wyborców. I kiedy Paweł Zalewski stwierdza na Twitterze, że „PiS zawłaszcza pamięć o żołnierzach wyklętych”, nie zauważa, że w tym samym czasie gasnący idol elektoratu PO, Tomasz Lis, dzisiejszy dzień widzi tak: „Prezydent RP oddawał dziś cześć mordercy cywilów, Łupaszce. Takie PIS-owskie "przywracanie godności". Samym Lisem zaś nie warto byłoby sobie zawracać głowy, gdyby nie fakt, że w drugiej części tej krótkiej i żenującej wypowiedzi dotknął niechcący sedna. Problemem dla jego politycznego otoczenia jest godnościowy wymiar dzisiejszych wydarzeń. Wiele lat pedagogiki wstydu, zarówno w wymiarze historycznym, jak i w zwykłym opisie rzeczywistości, znanym z „Newsweeka” czy „Gazety Wyborczej” może wkrótce pójść na marne.
Godność nieprzypadkowo była głównym motywem wystąpienia prezydenta Andrzeja Dudy, wygłoszonego podczas niedzielnych uroczystości. Godność, którą ten dzień przywracał nie majorowi, a dziś, pośmiertnie, pułkownikowi Szendzielarzowi „Łupaszce”, lecz Polsce. „Godność, którą ci, którzy kiedyś katowali i zamordowali majora Zygmunta Szendzielarza <<Łupaszkę>>, godność, którą podeptali, którą poprzez zacieranie pamięci razem z Żołnierzami Niezłomnymi wrzucili do bezimiennych grobów. Dziś ta godność wraca wraz z dumną Rzeczpospolitą, wraz z dumną Polską, która pochyla nisko głowę i oddaje hołd swojemu wielkiemu synowi, bohaterowi, niezłomnemu do samego końca.” – mówił w kościele św. Karola Boromeusza Andrzej Duda.
Przemówienie Dudy, niewątpliwie doskonałego mówcy, którego żywiołem są patriotyczne wydarzenia związane z historią, pokrywało się z nastrojami tłumu, wypełniającego nie tylko kościół, lecz również obie strony ulicy Powązkowskiej. Dla uczestników, wśród których widać było grupy kibiców, narodowców, klubów „Gazety Polskiej” i wiele osób, które nie przyszły w zorganizowanych grupach, a z rodzinami, dziećmi, czy pojedynczo, pogrzeb „Łupaszki” nie był wydarzeniem smutnym. Wręcz przeciwnie – to chwila podniosła, budująca – oto, po 65 latach, sprawy zyskują należne sobie miejsce i wymiar. Po partyzanckich potyczkach i gehennie ubeckich katowni Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” doczekał się w 2016 roku swego największego zwycięstwa, chwili triumfu, za świadków mając prezydenta Polski, szefa MON i wiele tysięcy obecnych z potrzeby serca zwykłych Polaków. Dlatego też wszystkich porwał swoim wystąpieniem przemawiający w imieniu rodziny pułkownika Bogdan Kasprowicz. Kasprowicz, bardzo mocno odwołując się do kwestii polskiego i europejskiego chrześcijańskiego dziedzictwa, w które wpisują się losy Łupaszki, wygłosił mowę bardzo aktualną i stanowiącą mocne wezwanie na nadchodzące czasy. „(…)nie jest to dziś dzień smutku. Patrz, Warszawa biało-czerwona wita dzisiaj twoje umęczone ciało. I ta wspaniała polska młodzież, która podniosła z błota hasło <<Bóg, Honor, Ojczyzna>>”, która dzisiaj na ulicach woła <<Chwała Bohaterom!>>, która śpiewa twoje pieśni V Brygady Wileńskiej, aby padając w boju widzieć Polskę wolną i czystą jak łza. Nie, nie pójdziemy dziś w kondukcie żałobnym, nie będą panny żałobne zbierać łez w konchy. My pójdziemy dumni i radośni. A zebraliśmy się tutaj, żeby złożyć u twojej trumny przy duchach twoich żołnierzy, wszystkich Żołnierzy Wyklętych - <<Inki>>, Pileckiego - złożyć przyrzeczenie: Rzeczypospolitej służyć wiernie i odważnie, przy krzyżu trwać jak przez 1050 lat trwali nasi przodkowie. Bo tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska jest Polską, a Polak Polakiem. Bo tylko pod krzyżem Europa pozostanie Europą.”
Wróćmy na chwilę do słów Pawła Zalewskiego o „zawłaszczaniu”. Komentatorzy zauważyli, że, podobnie zresztą jak podczas niedawnych uroczystości obchodów 1050 rocznicy Chrztu Polski, próżno było dziś wypatrywać byłych prezydentów. Czy jednak ich obecność byłaby na miejscu? Pomijając coraz bardziej operetkowego Lecha Wałęsę, czy na miejscu byłaby obecność postkomunisty Kwaśniewskiego? SLD do dziś walczy z honorowaniem Wyklętych. Możemy wyobrazić sobie, jak zostałby przyjęty przez obecnych na miejscu Bronisław Komorowski, który rok temu żegnał Wojciecha Jaruzelskiego, „jednego z ostatnich - symbolizujących trudny, a często tragiczny los pokolenia czasów powojennych, pokolenia głębokich, bolesnych podziałów - polityka, żołnierza, człowieka dźwigającego ciężar odpowiedzialności za najtrudniejsze i za najbardziej chyba dramatyczne decyzje w powojennej historii Polski.” Powyższy cytat to fragment mowy pogrzebowej, jaką Komorowski pożegnał komunistycznego zbrodniarza. I choć skłonny jestem uznać o wiele mocniej zapamiętane słowa Komorowskiego o „ofiarach Żołnierzy Wyklętych” jako zwykłe, typowe dla niego, językowe niechlujstwo, o tyle jestem przekonany, że jego obecność na niedzielnych uroczystościach, wraz z nieuchronnymi reakcjami na nią ze strony uczestników, byłby zagrożeniem dla powagi tego historycznego wydarzenia.
Marsz Niepodległości do zeszłego roku traktowany był często jako starcie. Z jednej strony wielonurtowy, patriotyczny i antysystemowy tłum, w którym pojawiały się również – ku radości przeciwników - środowiska skłonne do przemocy, z drugiej władza, mająca własne, elitarne święta, wysyłająca przeciw demonstrantom policję, prowokatorów i… zaprzyjaźnionych dziennikarzy. Niedzielne obchody, które połączyły różne odcienie polskich patriotów i przedstawicieli najwyższych władz, pokazały jak mogą i powinny wyglądać patriotyczne imprezy w nadchodzących latach.
Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
https://twitter.com/karnkowski
(1)