Afery, ustawki i strachy

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Odkąd w świadomości społecznej powstała, całkowicie słusznie i zasłużenie, zbitka Amber Gold - Platforma Obywatelska, partia ta marzy o tym, by wykreować jakąś podobną aferę, którą można by przyszyć do Prawa i Sprawiedliwości. Od wielu lat takim dyżurnym hasłem były dla dzisiejszej opozycji SKOKi. Choć jednak po drodze przeżyliśmy faktyczny upadek SKOK Wołomin i kłopoty kilku innych kas, temat ten nie rozpalał nigdy zbyt mocno opinii społecznej. Bynajmniej nie dlatego, że najbardziej skompromitowana instytucja z tej grupy, czyli upadły oddział wołomiński, był skonfliktowany z centralą i więcej, niż z Prawem i Sprawiedliwością miał w ostatnim okresie istnienia wspólnego z dawnymi WSI. To, przy odpowiednim nastawieniu mediów, nie jest problem. Temat, choć wykorzystywany i w kampaniach wyborczych 2015 roku, i później, w walce parlamentarnej, zwyczajnie się nie przyjął.
Czytelnicy, zwłaszcza odwiedzający w czasie, gdy PiS był opozycją, kojarzone z prawicą blogi i fora internetowe, tworzone przez internautów, przede wszystkim związanych z Niepoprawnym Radiem, listy afer PO. Najpierw było ich sto, później lista stawała się coraz dłuższa, by przekroczyć 300, 400… Po zmianie władzy przyszedł zaś mocny audyt, lecz, jak wiemy, wiele spraw pozostało bez dalszego ciągu lub grzebie się i grzebie, co pozbawia rządzących bardzo skutecznej dotąd broni, czyli mówienia o tych mało chwalebnych dokonaniach poprzedników. I niestety nawet znajomość całego tła, nastawienia sądów, trudności w udowadnianiu rzeczy, będących latami tajemnicą poliszynela, nie pomaga w zderzeniu z wygodnym tłumaczeniem wszystkiego istnieniem jakiejś nieformalnej umowy „My nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych”, czy pytaniem, gdzie są wyroki, lub przynajmniej procesy. Dobrym przykładem jest praca komisji ds. Amber Gold, czy odbiór kolejnych urywków taśm z restauracji „Sowa i Przyjaciele”. Niezależnie od tego, co nowego jeszcze uda się ustalić, lub usłyszeć, stopniowo zmniejsza się siła rażenia kolejnych informacji. To już się osłuchało, okrzepło, przestało być nośne. Dziś efektem jest jedynie przekonywanie już przekonywanych, przypominanie, jak wyglądała praktyka poprzednich dwóch kadencji tym, którzy i tak to pamiętają. Jest też ryzyko, że jeśli tak wyczekiwane konsekwencje prawne, wnioski do prokuratur czy pierwsze rozprawy wydarzą się zbyt późno, np. tuż przed wyborami, zostaną odebrane tylko jako element politycznej gry (a tak na pewno przedstawi to i opozycja, i medialny główny nurt), i mogą odnieść skutek podobny do łez Beaty Sawickiej.
Niestety mechanizm ten działa również w sytuacji, gdy PiS został uderzony – czy celnie, jeszcze do końca nie wiemy – tzw. „aferą KNF”. Nie jestem specjalistą od sektora bankowego, analizy prawnego i finansowego aspektu tej sprawy zostawiam specjalistom. Widać jednak, że opozycja próbuje maksymalnie wykorzystać ją do swoich celów propagandowych. Politycy partii rządzącej zaś bronią się, mieszając działania skuteczne i nieskuteczne. Do tych pierwszych należy zaliczyć podjęte od razu decyzje personalne i działania interwencyjne, ostrzegawcze i zaradcze. Do tych drugich używanie argumentu z afer poprzedników, które w takich sytuacjach nie do końca się już sprawdza, również z przyczyn, wymienionych przed chwilą.
Jako ciekawostkę trzeba tu dodać, że wśród zwolenników Zjednoczonej Opozycji kolportowana jest ostatnio „lista afer PiS”, która składa się z bardzo wielu punktów, tyle, że są one prawie zawsze oparte na subiektywnych odczuciach autora tego zestawienia, nie na jakichkolwiek faktycznie zaistniałych przesłankach. I to również może być dla PiS dobra wiadomość, choć trzeba pamiętać, że błoto lubi się przyklejać nawet do najczystszych figur, a ewentualne błędy komunikacyjne mogą kosztować więcej, niż prawdziwa lub rzekoma nieuczciwość. Niektóre media, które uznawane są, czasami zresztą mocno na wyrost, jako prorządowe, ulegają tymczasem narzucanej narracji o sprawie KNF jako jakimś punkcie zwrotnym, momencie utraty niewinności Prawa i Sprawiedliwości. Dotychczasowe informacje wskazują zaś na to, że sprawa jest tyleż kłopotliwa, co dęta – dowody znikają jeszcze zanim zaistnieją w jakiejkolwiek namacalnej formie i, inaczej, niż w czasach III RP dzieje się to nie w archiwach sądów i służb, a w kolejnych wypowiedziach strony, oskarżającej instytucje państwa.
Równocześnie prawa strona politycznego sporu poświęca bardzo dużo uwagi innej aferze, prawdopodobnej ustawce telewizji TVN, znanej jako „Urodziny Hitlera w lesie”. Do żałosnego torciku z wafelkami, ułożonymi w swastykę doszły zeznania oskarżonego w sprawie, oskarżającego stację o sfinansowanie całej imprezy kwotą 20 tysięcy, mówiąc więc inaczej, wynajęcie grupy z Wodzisławia jako organizatorów i statystów. W kolejnym akcie zobaczyliśmy jeszcze hajlującego operatora TVN, który na pamiątkę postanowił zrobić sobie zdjęcia w duchu imprezy. Przyznam, że coraz częściej cała ta sprawa przypomina mi przypadek Brunona K., który jako jedyny został skazany po prowokacji, w której otoczono go całą siatką o wiele radykalniejszych w deklaracjach i poglądach  agentów służb. Wygląda na to, że tym razem znaleziono grupę  nie kryjących się ze swoimi sympatiami narodowych radykałów ze Śląska, po czym postanowiono ich działalności (do pewnego momentu przez nich samych bardzo obficie opisywanej w internecie) dodać elementy dramatyczne i uderzające w tony, budzące oburzenie w kraju i na świecie, i uczynić z nich główny zarzut. Przypomina się ta szkoła manipulacji w polskim dokumencie, w której w filmach o biednych rodzinach po pokojach dzieci biegały laboratoryjne szczury. Oczywiście byłoby znakomicie, gdyby sprawa została wyjaśniona, a ktoś przyjrzał się nie tylko wodzisławskiej grupie, która nie ma bynajmniej kłopotów tylko z racji niewinności i patriotyzmu, lecz również działalności stacji telewizyjnej, dzięki której poznała ją cała Polska.  Trzeba jednak pamiętać, że gdy poprzednim razem pojawił się temat jakichś sankcji za nieuczciwy przekaz wobec TVN, zakończył się on na zapowiedzi czegoś w rodzaju „okrągłego stołu mediów”. O tym, czy odbyły się jakieś rozmowy pod tym hasłem, nie wiadomo, jak natomiast wygląda praktyka informacyjna prywatnej stacji przekonujemy się codziennie, nie tylko przy okazji reportażu wcieleniowego z leśnych urodzin wodza III Rzeszy.
Obok „afery wafelkowej”, która pomału zmienia się w „aferę TVN” część mediów szeroko pojętej prawicy postanowiła podzielić się z czytelnikami informacją, że paraliżuje je strach przed Donaldem Tuskiem. Być może mamy do czynienia z formą grupowej terapii, niemniej jej uczestnicy bardziej pomagają Tuskowi, niż sobie. Tymczasem tu również warto do sprawy podejść spokojniej, wyliczając po prostu kwestie wątpliwe i przypominając, czemu Tusk do polskiej polityki dopiero musi wracać, a skoro wraca, to czemu wcześniej uciekł. Jeśli zaś krytyka Tuska sprowadzać ma się wyłącznie do sprawy Amber Gold, znów pojawia się problem, o którym pisałem wyżej. A przecież jest o czym pisać i czego jeszcze szukać, od lat 80-tych do dziś, w Polsce, a być może również w Niemczech. Sporo pracy w tym kierunku wykonał Wojciech Sumliński, jednak gotowych do podjęcia i rozwinięcia tropów jest naprawdę dużo. Zamiast straszenia siebie i czytelników, trzeba wziąć się jednak do roboty.

Artykuł ukazał się we wtorkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>