

Krótko, by nie zanudzać: kandydat do pracy na budowie (cieśla szalunkowy, pomocnik lub zbrojarz) najpierw był kierowany do lekarza medycyny pracy, jak nie było przeciwwskazań, podpisywał umowę o pracę, dostawał zakres obowiązków i przechodził szkolenie BHP.
Szkolenie prowadziła wyspecjalizowana firma, której obowiązkiem (w ramach zawartej umowy) było również okresowe i wyrywkowe wizytowanie budów, na których pracowali moi pracownicy.
Muszę tu dodać, że po szkoleniu, które odbywało się w biurze spółki, wparowywałam do sali ja, jako zarządzająca firmą, aby wywrzeszczeć (inaczej nie mogę tego nazwać) dwie, w mojej ocenie, najważniejsze dla mnie zasady: 1. Nikt nie pracuje łamiąc zasady BHP! Nie ma pracy bez kasków, bez barierek lub uprzęży na wysokości! Nie i już. Jeśli ktokolwiek (z powodu oszczędności czy opóźnień) zmusza was do łamania przepisów BHP – natychmiast dzwonicie do mnie! Ja sobie poradzę. 2. Przypominałam, że pracownik nie pozostaje w godzinach nadliczbowych na budowie bez powiadomienia mnie o takiej konieczności i bez mojej zgody! To są decyzje, które skutkują kosztami finansowymi a takich decyzji nikt poza mną nie był władny podejmować. Nie był w prawie – że się tak wyrażę.
Te dwa przypomnienia były przeze mnie również „wydane” w formie pisemnej i wisiały na ścianie każdego baraku na budowie. Wiedziałam bowiem, że robotnik budowlany (to zjawisko społeczne zostanie opisane w odrębnym rozdziale) zna Kodeks Pracy perfekcyjnie, ale tylko od strony swoich praw. Obowiązki dla niego nie istnieją.
To nie była wielka budowa: czterech zbrojarzy i trzech cieśli plus ich pomocnik, bo i inwestycja nie była wielka. Pracownicy zaczynali pracę o 7.00 rano, kończyli o 16.00, w połowie dnia mieli przerwę na posiłek.
Byli zakwaterowani kilka kilometrów od budowy i dojeżdżali do pracy czwórkami, w dwóch samochodach prywatnych. Kilka minut po 16.00 odjechała pierwsza czwórka, ale druga została. Był początek miesiąca, przyjechał kierownik wszystkich budów sporządzić przerób za poprzedni miesiąc (dokument ważniejszy niż sama faktura) i drugi samochód został uziemiony. Należał bowiem do szefa tej grupy a jego obecność przy sporządzeniu przerobu była niezbędna.
Dziś jestem przekonana, że grupka pracowników, która pozostała (niejako przez przypadek) na budowie uznała samowolnie, że co będą siedzieć „po próżnicy” – dorobi się trochę nadgodzin przygotowując pracę na dzień następny mimo, że konieczność wykonania tych prac nie wynikała z niczego! Ani z harmonogramu, ani z zaplanowanego betonowania. Literalnie - z niczego.
Dwóch robotników zostało na dole a trzeci, pomocnik cieśli, wszedł na wysokość 4,5 metra bez szelek, bez barierek, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. I bez mojej zgody na pozostanie na nadgodzinach (przypominam), bo żadnego śladu w billingach na kontakt ze mną w tym dniu nie ma. Dziękuję Bogu, że chociaż kask ochronny założył.
Dwóch na dole wciągało temu na górze po jednej płycie szalunkowej o wymiarach 1,2 m na 2,4 m. Jak widać – nie mówimy tu o elementach małych i ciężkich a o relatywnie lekkich i pozornie łatwych do uporządkowania, sporych, płaskich elementach. Poza tym pracownik u góry był sam. W każdej chwili, z wciąganą kolejną płytą mógł powiedzieć, żeby poczekali (skoro już ten proceder miał miejsce), bo on układa.
Tak też się nie stało. Piszę „też”, bo pracownik złamał przepisy BHP, moje przypomnienia i pracował po godzinach wbrew mojej woli.
Mimo, że był sam i nikt nie był w stanie go skutecznie popędzić, rzucał te płyty na siebie tak niechlujnie, że utworzony przez niego stos stanowił coś na kształt balansujących schodów. Jak łatwo przewidzieć – stos płyt stracił stabilność a przestraszony pracownik na górze …no właśnie: bojąc się zsuwających płyt zaczął skakać po nieukończonej konstrukcji szukając miejsca, by się odsunąć.
Jak zeznał jeden z jego kolegów, który obserwował to zachowanie z dołu: „Wysoki sądzie, cały problem w tym, że on spietrał. Gdyby nie spietrał i nie zaczął skakać, nic by się nie stało. Ale on spietrał”.
Wykonując któryś kolejny skok – facet nie trafił nogą w element, w który celował i spadł z wysokości 4,5 metra na beton. Powtórzę: dzięki Bogu, chociaż kask założył. Nie założył jednak uprzęży (szelek) i nie przypiął się do niczego. Wypadek miał miejsce o godz. 17.50, więc niemal dwie godziny po przewidzianym czasie pracy.
Wypadek został zakwalifikowany do ciężkich wypadków przy pracy. Pracownik przeleżał około dwóch tygodni w śpiączce farmakologicznej, ale wyszedł z tego, w sensie – przeżył, bo z pewnością doznał uszczerbku na zdrowiu.
Sąd I instancji uniewinnił tak inwestora jak i podwykonawcę (czyli mnie), ale że wypadek był ciężki, prokuratura wniosła apelację i osoby wcześniej uniewinnione zostały skazane, gdyż uznano je winnymi tego wypadku. Sprawa się ciągnie 9 (dziewiąty) rok.
Najsmutniejsze dla mnie (jako pracodawcy) jest do dziś dnia poszukiwanie (dla samej siebie) odpowiedzi na pytanie: co jeszcze mogłam zrobić, by do tego wypadku nie doszło, skoro: badania miał, przeszkolenie BHP przeszedł, przeze mnie był odrębnie pouczany, szelki na budowie były i nie wolno mu było zostać na budowie po godzinach pracy bez mojej wiedzy.
Szkolenie prowadziła wyspecjalizowana firma, której obowiązkiem (w ramach zawartej umowy) było również okresowe i wyrywkowe wizytowanie budów, na których pracowali moi pracownicy.
Muszę tu dodać, że po szkoleniu, które odbywało się w biurze spółki, wparowywałam do sali ja, jako zarządzająca firmą, aby wywrzeszczeć (inaczej nie mogę tego nazwać) dwie, w mojej ocenie, najważniejsze dla mnie zasady: 1. Nikt nie pracuje łamiąc zasady BHP! Nie ma pracy bez kasków, bez barierek lub uprzęży na wysokości! Nie i już. Jeśli ktokolwiek (z powodu oszczędności czy opóźnień) zmusza was do łamania przepisów BHP – natychmiast dzwonicie do mnie! Ja sobie poradzę. 2. Przypominałam, że pracownik nie pozostaje w godzinach nadliczbowych na budowie bez powiadomienia mnie o takiej konieczności i bez mojej zgody! To są decyzje, które skutkują kosztami finansowymi a takich decyzji nikt poza mną nie był władny podejmować. Nie był w prawie – że się tak wyrażę.
Te dwa przypomnienia były przeze mnie również „wydane” w formie pisemnej i wisiały na ścianie każdego baraku na budowie. Wiedziałam bowiem, że robotnik budowlany (to zjawisko społeczne zostanie opisane w odrębnym rozdziale) zna Kodeks Pracy perfekcyjnie, ale tylko od strony swoich praw. Obowiązki dla niego nie istnieją.
To nie była wielka budowa: czterech zbrojarzy i trzech cieśli plus ich pomocnik, bo i inwestycja nie była wielka. Pracownicy zaczynali pracę o 7.00 rano, kończyli o 16.00, w połowie dnia mieli przerwę na posiłek.
Byli zakwaterowani kilka kilometrów od budowy i dojeżdżali do pracy czwórkami, w dwóch samochodach prywatnych. Kilka minut po 16.00 odjechała pierwsza czwórka, ale druga została. Był początek miesiąca, przyjechał kierownik wszystkich budów sporządzić przerób za poprzedni miesiąc (dokument ważniejszy niż sama faktura) i drugi samochód został uziemiony. Należał bowiem do szefa tej grupy a jego obecność przy sporządzeniu przerobu była niezbędna.
Dziś jestem przekonana, że grupka pracowników, która pozostała (niejako przez przypadek) na budowie uznała samowolnie, że co będą siedzieć „po próżnicy” – dorobi się trochę nadgodzin przygotowując pracę na dzień następny mimo, że konieczność wykonania tych prac nie wynikała z niczego! Ani z harmonogramu, ani z zaplanowanego betonowania. Literalnie - z niczego.
Dwóch robotników zostało na dole a trzeci, pomocnik cieśli, wszedł na wysokość 4,5 metra bez szelek, bez barierek, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. I bez mojej zgody na pozostanie na nadgodzinach (przypominam), bo żadnego śladu w billingach na kontakt ze mną w tym dniu nie ma. Dziękuję Bogu, że chociaż kask ochronny założył.
Dwóch na dole wciągało temu na górze po jednej płycie szalunkowej o wymiarach 1,2 m na 2,4 m. Jak widać – nie mówimy tu o elementach małych i ciężkich a o relatywnie lekkich i pozornie łatwych do uporządkowania, sporych, płaskich elementach. Poza tym pracownik u góry był sam. W każdej chwili, z wciąganą kolejną płytą mógł powiedzieć, żeby poczekali (skoro już ten proceder miał miejsce), bo on układa.
Tak też się nie stało. Piszę „też”, bo pracownik złamał przepisy BHP, moje przypomnienia i pracował po godzinach wbrew mojej woli.
Mimo, że był sam i nikt nie był w stanie go skutecznie popędzić, rzucał te płyty na siebie tak niechlujnie, że utworzony przez niego stos stanowił coś na kształt balansujących schodów. Jak łatwo przewidzieć – stos płyt stracił stabilność a przestraszony pracownik na górze …no właśnie: bojąc się zsuwających płyt zaczął skakać po nieukończonej konstrukcji szukając miejsca, by się odsunąć.
Jak zeznał jeden z jego kolegów, który obserwował to zachowanie z dołu: „Wysoki sądzie, cały problem w tym, że on spietrał. Gdyby nie spietrał i nie zaczął skakać, nic by się nie stało. Ale on spietrał”.
Wykonując któryś kolejny skok – facet nie trafił nogą w element, w który celował i spadł z wysokości 4,5 metra na beton. Powtórzę: dzięki Bogu, chociaż kask założył. Nie założył jednak uprzęży (szelek) i nie przypiął się do niczego. Wypadek miał miejsce o godz. 17.50, więc niemal dwie godziny po przewidzianym czasie pracy.
Wypadek został zakwalifikowany do ciężkich wypadków przy pracy. Pracownik przeleżał około dwóch tygodni w śpiączce farmakologicznej, ale wyszedł z tego, w sensie – przeżył, bo z pewnością doznał uszczerbku na zdrowiu.
Sąd I instancji uniewinnił tak inwestora jak i podwykonawcę (czyli mnie), ale że wypadek był ciężki, prokuratura wniosła apelację i osoby wcześniej uniewinnione zostały skazane, gdyż uznano je winnymi tego wypadku. Sprawa się ciągnie 9 (dziewiąty) rok.
Najsmutniejsze dla mnie (jako pracodawcy) jest do dziś dnia poszukiwanie (dla samej siebie) odpowiedzi na pytanie: co jeszcze mogłam zrobić, by do tego wypadku nie doszło, skoro: badania miał, przeszkolenie BHP przeszedł, przeze mnie był odrębnie pouczany, szelki na budowie były i nie wolno mu było zostać na budowie po godzinach pracy bez mojej wiedzy.
(4)
6 Comments
Byłabym wdzięczna za sugestie,
30 December, 2016 - 22:21
Ja tego toku rozumowania sądu nie ogarniam: Pracownik złamał wszystkie zalecenia, polecenia i nakazy pracodawcy, co w konsekwencji doprowadziło do groźnego wypadku i odpowiedzialność ma spaść na pracodawcę, którego pracownik nie posłuchał.
Inna rzecz (ale ten przykład pocieszający dla mnie nie jest, coś, w mojej ocenie, powinno być zmienione w prawie), że czytałam, że gdzieś na Śląsku, pracownik kolei naprawiał kable elektryczne wisząc na słupie. Znacie taki obrazek: przepasany szelkami w butach z zaczepami. I ten pracownik, dostając zaćmienia (bo chyba tylko tak można to określić) - odciął sobie te pasy, które go przytrzymywały. Nie wiadomo: przez pomyłkę, samobójca? Nie wiadomo, bo spadł i się zabił.
Winnym tego wypadku został uznany dyrektor działu trakcji elektrycznych siedzący za biurkiem w Warszawie, bo to on był pracodawcą, w świetle prawa, tego elektryka na Śląsku.
Dopowiedziałam, co wiedziałam.
Ossala
Ossalo
31 December, 2016 - 13:36
- nie mylić prawa ze sprawiedliwością i zasad funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości z zasadami logiki.
- prosze zmienić adwokata na łebskiego, kutego na cztry nogi i drogiego gnoja.
Pozdrawiam.
Adwokat mnie reprezentujący
31 December, 2016 - 17:22
Wypadek był ciężki i sprawa została wniosiona z urzędu, więc mam wrażenie, że raczej idzie tu o ujęcie się nad nieszczęsnym pracownikiem, któremu "zdrowia nic nie wróci", rozumu również nie, ale to nie jest przedmiotem sprawy.
Innym zagadnieniem jest, w mojej ocenie, zmiana prawa. Schemat przynależności slużbowej w firmie był, także wywieszony na ścianie. Facet miał w tej hierarchii trzy osoby między nim (pomocnikiem cieśli) a mną (pracodawcą): ludzi, którzy brali odpowiedzialność za to, co robi wydając mu polecenia i/lub zakazy. Za to też mieli płacone.
Ossala
Adwokat
31 December, 2016 - 18:02
Można by tylko zapytać "wysokisąd", po co w takim razie są szkolenia BHP, regulamin pracy, instrukcje?
I życzyć, żeby stażysta "Wysokiego S." nie sprawdził, jak to jest wkręcić sobie krawat w niszczarkę do dokumentów.
Jest to odwrócenie sytuacji z PRLu - wtedy szans przed sądem nie miał poszkodowany. Paradoksalnie - bywało, że zakład celowo ukrywał lub "wygładzał" fakty, żeby poszkodowany (albo jego rodzina) dostał jakieś odszkodowanie. Za ciężkie naruszenie przepisów (na przykład przechodzenie między przetaczanymi wagonami, albo palenie papierosów w magazynie rozpuszczalników) PZU odmawiało wypłaty odszkodowania.
O odwróceniu sytuacji i ról też
31 December, 2016 - 18:17
Nie wolno teraz krzywdzić nieszczęsnego, prostego robotnika jeśli po drugiej stronie stoi przedsiębiorca-kapitalista! I go wyzyskuje.
Przepisów chroniących pracodawcę od bezmyślności pracowników nie ma i nie będzie.
Ale rozdział "robotnik budowlany" jest w opracowaniu i ukaże się już w nowym roku. Nie żebym pogardzała, ale rzecz - w mojej ocenie - nie doczekała się jeszcze należytego opracowania :-)
Z pozdrowieniami
Ossala
Trzeba mieć nadzieję w... Trumpie.
31 December, 2016 - 23:40
Że za oblanie się gorącą kawą, nie będą wypłacane (prawnikom) milionowe odszkodowania. Bo te "nowinki" w rodzaju odszkodowania dla złodzieja za "wypadek przy pracy" (złamał nogę, gdy zarwał się pod nim dach domu, do którego się włamywał), wylęgły się w USA i jak większość "nowinek" przesuwają się na wschód.
Że kierowca, który - ponad wszelką wątpliwość bez swojej winy, zabije pieszego, nie będzie skazywany na karę nawet w zawieszeniu (maszynista pociągu nie jest...).
I wreszcie pracodawca - jak Ty, nie będzie "odpowiedzialny" za pełnoletniego człowieka, który ma taki sam obowiązek znać i przestrzegać zasad, jak pracodawca ma obowiązek stworzyc warunki bezpieczeństwa.
Że - mówiąc kolokwialnie, zaczniemy żyć w cywilizacji ludzi dorosłych, a nie >>G...niarzy '68<<
Pozdrawiam