Co jeszcze można było zrobić?

 |  Written by ossala  |  6
   Porządek w teczkach pracowniczych, tryb zatrudniania, zgłaszania do ZUS – wszelkie formalności związane z pracownikami spółki pochwalił nawet inspektor pracy (!), który przyszedł to sprawdzać po wypadku.  
Krótko, by nie zanudzać: kandydat do pracy na budowie (cieśla szalunkowy, pomocnik lub zbrojarz) najpierw był kierowany do lekarza medycyny pracy, jak nie było przeciwwskazań, podpisywał umowę o pracę, dostawał zakres obowiązków i przechodził szkolenie BHP.

Szkolenie prowadziła wyspecjalizowana firma, której obowiązkiem (w ramach zawartej umowy) było również okresowe i wyrywkowe wizytowanie budów, na których pracowali moi pracownicy.

   Muszę tu dodać, że po szkoleniu, które odbywało się w biurze spółki, wparowywałam do sali ja, jako zarządzająca firmą, aby wywrzeszczeć (inaczej nie mogę tego nazwać) dwie, w mojej ocenie, najważniejsze dla mnie zasady: 1. Nikt nie pracuje łamiąc zasady BHP! Nie ma pracy bez kasków, bez barierek lub uprzęży na wysokości! Nie i już. Jeśli ktokolwiek (z powodu oszczędności czy opóźnień) zmusza was do łamania przepisów BHP – natychmiast dzwonicie do mnie! Ja sobie poradzę. 2. Przypominałam, że pracownik nie pozostaje w godzinach nadliczbowych na budowie bez powiadomienia mnie o takiej konieczności i bez mojej zgody! To są decyzje, które skutkują kosztami finansowymi a takich decyzji nikt poza mną nie był władny podejmować. Nie był w prawie – że się tak wyrażę.
  Te dwa przypomnienia były przeze mnie również „wydane” w formie pisemnej i wisiały na ścianie każdego baraku na budowie. Wiedziałam bowiem, że robotnik budowlany (to zjawisko społeczne zostanie opisane w odrębnym rozdziale) zna Kodeks Pracy perfekcyjnie, ale tylko od strony swoich praw. Obowiązki dla niego nie istnieją.

To nie była wielka budowa: czterech zbrojarzy i trzech cieśli plus ich pomocnik, bo i inwestycja nie była wielka. Pracownicy zaczynali pracę o 7.00 rano, kończyli o 16.00, w połowie dnia mieli przerwę na posiłek.
Byli zakwaterowani kilka kilometrów od budowy i dojeżdżali do pracy czwórkami, w dwóch samochodach prywatnych. Kilka minut po 16.00 odjechała pierwsza czwórka, ale druga została. Był początek miesiąca, przyjechał kierownik wszystkich budów sporządzić przerób za poprzedni miesiąc (dokument ważniejszy niż sama faktura) i drugi samochód został uziemiony. Należał bowiem do szefa tej grupy a jego obecność przy sporządzeniu przerobu była niezbędna.

   Dziś jestem przekonana, że grupka pracowników, która pozostała (niejako przez przypadek) na budowie uznała samowolnie, że co będą siedzieć „po próżnicy” – dorobi się trochę nadgodzin przygotowując pracę na dzień następny mimo, że konieczność wykonania tych prac nie wynikała z niczego! Ani z harmonogramu, ani z zaplanowanego betonowania. Literalnie -  z niczego.

Dwóch robotników zostało na dole a trzeci, pomocnik cieśli, wszedł na wysokość 4,5 metra bez szelek, bez barierek, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. I bez mojej zgody na pozostanie na nadgodzinach (przypominam), bo żadnego śladu w billingach na kontakt ze mną w tym dniu nie ma. Dziękuję Bogu, że chociaż kask ochronny założył.

Dwóch na dole wciągało temu na górze po jednej płycie szalunkowej o wymiarach 1,2 m na 2,4 m. Jak widać – nie mówimy tu o elementach małych i ciężkich a o relatywnie lekkich i pozornie łatwych do uporządkowania, sporych, płaskich elementach. Poza tym pracownik u góry był sam. W każdej chwili, z wciąganą kolejną płytą mógł powiedzieć, żeby poczekali (skoro już ten proceder miał miejsce), bo on układa.
Tak też się nie stało. Piszę „też”, bo pracownik złamał przepisy BHP, moje przypomnienia i pracował po godzinach wbrew mojej woli.

Mimo, że był sam i nikt nie był w stanie go skutecznie popędzić, rzucał te płyty na siebie tak niechlujnie, że utworzony przez niego stos stanowił coś na kształt balansujących schodów. Jak łatwo przewidzieć – stos płyt stracił stabilność a przestraszony pracownik na górze …no właśnie: bojąc się zsuwających płyt zaczął skakać po nieukończonej konstrukcji szukając miejsca, by się odsunąć.

Jak zeznał jeden z jego kolegów, który obserwował to zachowanie z dołu: „Wysoki sądzie, cały problem w tym, że on spietrał. Gdyby nie spietrał i nie zaczął skakać, nic by się nie stało. Ale on spietrał”.

Wykonując któryś kolejny skok – facet nie trafił nogą w element, w który celował i spadł z wysokości 4,5 metra na beton. Powtórzę: dzięki Bogu, chociaż kask założył. Nie założył jednak uprzęży (szelek) i nie przypiął się do niczego. Wypadek miał miejsce o godz. 17.50, więc niemal dwie godziny po przewidzianym czasie pracy.

Wypadek został zakwalifikowany do ciężkich wypadków przy pracy. Pracownik przeleżał około dwóch tygodni w śpiączce farmakologicznej, ale wyszedł z tego, w sensie – przeżył, bo z pewnością doznał uszczerbku na zdrowiu.

Sąd I instancji uniewinnił tak inwestora jak i podwykonawcę (czyli mnie), ale że wypadek był ciężki, prokuratura wniosła apelację i osoby wcześniej uniewinnione zostały skazane, gdyż uznano je winnymi tego wypadku. Sprawa się ciągnie 9 (dziewiąty) rok.

   Najsmutniejsze dla mnie (jako pracodawcy) jest do dziś dnia poszukiwanie (dla samej siebie) odpowiedzi na pytanie: co jeszcze mogłam zrobić, by do tego wypadku nie doszło, skoro: badania miał, przeszkolenie BHP przeszedł, przeze mnie był odrębnie pouczany, szelki na budowie były i nie wolno mu było zostać na budowie po godzinach pracy bez mojej wiedzy.
5
5 (4)

6 Comments

ossala's picture

ossala
bo, jak wspomniałam, sprawa się toczy i jak się potoczy w kierunku najgorszym dla mnie, to będziecie tu gadać ze skazanym!

Ja tego toku rozumowania sądu nie ogarniam: Pracownik złamał wszystkie zalecenia, polecenia i nakazy pracodawcy, co w konsekwencji doprowadziło do groźnego wypadku i odpowiedzialność ma spaść na pracodawcę, którego pracownik nie posłuchał.

Inna rzecz (ale ten przykład pocieszający dla mnie nie jest, coś, w mojej ocenie, powinno być zmienione w prawie), że czytałam, że gdzieś na Śląsku, pracownik kolei naprawiał kable elektryczne wisząc na słupie. Znacie taki obrazek: przepasany szelkami w butach z zaczepami. I ten pracownik, dostając zaćmienia (bo chyba tylko tak można to określić) - odciął sobie te pasy, które go przytrzymywały. Nie wiadomo: przez pomyłkę, samobójca? Nie wiadomo, bo spadł i się zabił.
Winnym tego wypadku został uznany dyrektor działu trakcji elektrycznych siedzący za biurkiem w Warszawie, bo to on był pracodawcą, w świetle prawa, tego elektryka na Śląsku.

Dopowiedziałam, co wiedziałam.

Ossala

boldandcharm's picture

boldandcharm
Proszę:
- nie mylić prawa ze sprawiedliwością i zasad funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości z zasadami logiki.
- prosze zmienić adwokata na łebskiego, kutego na cztry nogi i drogiego gnoja.
Pozdrawiam.
ossala's picture

ossala
głupi nie jest, ma wiele wygranych spraw identycznego (!!!) typu na koncie.
Wypadek był ciężki i sprawa została wniosiona z urzędu, więc mam wrażenie, że raczej idzie tu o ujęcie się nad nieszczęsnym pracownikiem, któremu "zdrowia nic nie wróci", rozumu również nie, ale to nie jest przedmiotem sprawy.
Innym zagadnieniem jest, w mojej ocenie, zmiana prawa. Schemat przynależności slużbowej w firmie był, także wywieszony na ścianie. Facet miał w tej hierarchii trzy osoby między nim (pomocnikiem cieśli) a mną (pracodawcą): ludzi, którzy brali odpowiedzialność za to, co robi wydając mu polecenia i/lub zakazy. Za to też mieli płacone.

 

Ossala

ro's picture

ro
Też uważam, że nawet najlepszy adwokat nic by nie pomógł, chyba żeby (...), ale tego pisać nie należy.
Można by tylko zapytać "wysokisąd", po co w takim razie są szkolenia BHP, regulamin pracy, instrukcje?
I życzyć, żeby stażysta "Wysokiego S." nie sprawdził, jak to jest wkręcić sobie krawat w niszczarkę do dokumentów. 

Jest to odwrócenie sytuacji z PRLu - wtedy szans przed sądem nie miał poszkodowany. Paradoksalnie - bywało, że zakład celowo ukrywał lub "wygładzał" fakty, żeby poszkodowany (albo jego rodzina)  dostał jakieś odszkodowanie.  Za ciężkie naruszenie przepisów (na przykład przechodzenie między przetaczanymi wagonami, albo palenie papierosów w magazynie rozpuszczalników) PZU odmawiało wypłaty odszkodowania.
ossala's picture

ossala
często myślałam.
Nie wolno teraz krzywdzić nieszczęsnego, prostego robotnika jeśli po drugiej stronie stoi przedsiębiorca-kapitalista! I go wyzyskuje.
Przepisów chroniących pracodawcę od bezmyślności pracowników nie ma i nie będzie.
Ale rozdział "robotnik budowlany" jest w opracowaniu i ukaże się już w nowym roku. Nie żebym pogardzała, ale rzecz - w mojej ocenie - nie doczekała się jeszcze należytego opracowania :-)

Z pozdrowieniami

Ossala

ro's picture

ro
 A raczej w tym, co go wyniosło do władzy: że zmieni się myślenie, w tym także myślenie prawne.

Że za oblanie się gorącą kawą, nie będą wypłacane (prawnikom) milionowe odszkodowania. Bo te "nowinki" w rodzaju odszkodowania dla złodzieja za "wypadek przy pracy" (złamał nogę, gdy zarwał się pod nim dach domu, do którego się włamywał), wylęgły się w USA i jak większość "nowinek" przesuwają się na wschód.

Że kierowca, który - ponad wszelką wątpliwość bez swojej winy, zabije pieszego, nie będzie skazywany na karę nawet w zawieszeniu (maszynista pociągu nie jest...).

I wreszcie pracodawca - jak Ty, nie będzie "odpowiedzialny" za pełnoletniego człowieka, który ma taki sam obowiązek znać i przestrzegać zasad, jak pracodawca ma obowiązek stworzyc warunki bezpieczeństwa.

Że - mówiąc kolokwialnie, zaczniemy żyć w cywilizacji ludzi dorosłych, a nie  >>G...niarzy '68<<

Pozdrawiam 

Więcej notek tego samego Autora:

=>>