Postanowiłam Was trochę postraszyć i opowiedzieć o najsłynniejszych więzieniach, których same nazwy często wywołują dreszcz. Niektóre z nich obrosły w legendy. Legendy budzące grozę... Przywoływano je w książkach oraz filmach i czasem nie wiemy, które z tych opowieści odpowiadają prawdzie, a które zostały zmyślone.
Jedno jest pewne – zawsze były miejscami odosobnienia dla tych, którzy postępują niezgodnie z regułami obowiązującymi w społeczeństwie, a więc tymi, które wyznaczają zebrane w kodeksy przepisy. Tu izoluje się pospolitych przestępców, ale niejednokrotnie w historii służyły też unieszkodliwieniu tych, którzy sprzeciwiali się istniejącej władzy lub po prostu byli dla niej niewygodni.
Bastylia
Gdy 14 lipca 1789 roku tłum wdarł się do Bastylii, okazało się, że wbrew powszechnie pokutującemu mniemaniu, jest w niej osadzonych zaledwie 7 więźniów – 4 fałszerzy, dwóch chorych umysłowo, a także pewien młody hrabia oskarżony o kazirodztwo. Fakt ten jednak nie dotarł do świadomości rozjuszonego tłumu, dla którego twierdza ta od lat stanowiła widomy symbol despotyzmu. Burzenie Bastylii trwało niemal rok, a większe kamienie zostały użyte do zbudowania Mostu Concorde (concorde – z franc. zgoda, porozumienie). Wśród ruin twierdzy stanęła gilotyna. Zanim jednak to się stało, zanim rewolucja zakończyła ostatecznie żywot Bastylii, jej mury widziały twarze wielu więźniów o słynnych nazwiskach. To tutaj przetrzymywany był tajemniczy więzień w czarnej (lub żelaznej) masce, uchodzący za brata-bliźniaka Ludwika XIV. To tutaj także przebywał markiz de Sade, Wolter i Mirabeau, a nawet polski książę Bogusław Radziwiłł, osadzony w 1647 za próbę nielegalnego pojedynku. Jednakże najdłużej przebywającym w Bastylii więźniem był niejaki Latude, który trafił do twierdzy na skutek sporów finansowych z faworytą króla Ludwika XV, Madame de Pompadour i w rezultacie przesiedział w niej aż 28 lat.
Dziś paryski Plac Bastylii jest miejscem manifestacji, zabaw, festynów - przede wszystkim tych obchodzonych 14 lipca dla uczczenia zburzenia Bastylii. O jej niegdysiejszym istnieniu w tym miejscu przypominają kamienne płyty chodnikowe ułożone na placu w ten sposób, że wyznaczają dawny zarys murów Bastylii, ośmiopiętrowej fortecy, z murami zwieńczonymi blankami do obrony i mostem zwodzonym, zbudowanej w IV wieku.
Conciergerie
Conciergerie to część zamku królewskiego z XIV w., w najstarszej dzielnicy Paryża Cite, przylegająca do Pałacu Sprawiedliwości. Początkowo rezydował tu strażnik dworu. Potem urządzono tutaj więzienie polityczne, połączone od XV w. z wieżą tortur (Tour Bonbec). Więziono w nim m.in. hrabiego Gabriela de Montgomery, który w 1559 r. nieumyślnie śmiertelnie zranił w czasie turnieju rycerskiego króla Henryka II, a także François Ravaillaca - zabójcę Henryka IV z 1610 r. Najbardziej ponurą sławę zdobyło jednak Conciergerie w okresie Rewolucji Francuskiej. Stało się wtedy przedsionkiem śmierci dla tysięcy osób – znanych i nieznanych. Największa z sal, Salle des gens d’armes - była zbiorową celą, w której w tym samym czasie mogło przebywać nawet około tysiąca więźniów. Przetrzymywano tutaj przedstawicieli arystokracji, a potem także kolejnych upadających przywódców rewolucji. Od 2 sierpnia aż do dnia swojej śmierci na gilotynie w dniu 16 października 1793 roku, przebywała tu Maria Antonina, żona Ludwika XVI, której ostatnim lekarzem był Józef Markowski, późniejszy profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jeszcze wcześniej zasłynął on jako lekarz francuskiej biedoty, a w czasie rewolucji opiekował się więźniami. Udało mu się uratować od śmierci na gilotynie wiele osób. Marii Antoniny ocalić nie mógł, ale powiodło to mu się z Józefiną de Beauharnais, przyszłą żoną Napoleona i cesarzową. Z Conciergerie poprowadzono na szafot faworytę Ludwika XV Madame du Barry, więziono tu Charlottę Corday, która zasztyletowała w wannie Jean-Paul Marata, przeciwnika liberalnych żyrondystów. Tu spędzili swe ostatnie chwile Danton, Robespierre i Louis Antoine Léonem de Saint-Just. Na koniec to tutaj właśnie trafili wszyscy prokuratorzy, sędziowie i ławnicy Trybunału Rewolucyjnego, którzy wydawali poprzednie wyroki. W okresie wielkiego terroru przez Consciergerie przewinęło się co najmniej 4000 więźniów. Większość z nich trafiła w ręce kata, mistrza Henri Sansona i zginęła na gilotynie. Celę w Consciergerie poznał również Napoleon i marszałek Nay. Obiekt ostatecznie przestał pełnić swoją funkcję w 1914 roku.
Tower of London
Kolejna twierdza o ponurej sławie znajduje się w Londynie. Były w niej więzione najbardziej znane postacie z historii Anglii - Elżbieta I, Anna Boleyn, Catherine Howard, Lady Jane Grey, książę Essex, Sir Thomas More i wielu innych. Większość z nich wjeżdżała przez bramę zwaną Bramą Zdrajców. Tu śmierć nie zrównywała skazańców. W Zielonej Wieży (Green Tower) stał szafot, na którym ścinano wyłącznie koronowane głowy, choć niektórzy – jak Anna Boleyn – zostali ścięci mieczem. Tower Hill było miejscem kaźni arystokratów, a Marble Arch publicznym miejscem straceń zwykłych obywateli. Tu używano głównie topora. Wszyscy więźniowie ścięci w Green Tower i większość ściętych na Tower Hill zostało pochowanych pośpiesznie i bez nagrobków w kaplicy St. Peter. Kilku sławnych więźniów z czasów Tudorów było trzymanych w dzwonnicy. Należeli do nich m.in. Sir Thomas More, biskup John Fisher i księżniczka Elżbieta. Kilku – jak synowie John’a Dudley’a - przetrzymywano w Wieży Beauchamp. Ostatnim więźniem Tower był Rudolf Hess, choć spędził tu zaledwie 4 dni. Tak, ten sam – prawa ręka Hitlera.
Piombi
Piombi jest najstarszym i najcięższym więzieniem weneckim, które zostało usytuowane w Pałacu Dożów. Nazwa więzienia pochodzi od ciężkich ołowianych płyt pokrywających dach więzienia (piombo – z włoskiego ołów). Ich podstawowym zadaniem było uniemożliwienie ucieczki osadzonym w tym ponurym miejscu więźniom, jednak właściwości tego materiału powodowały, iż przebywanie pod takim dachem stawało się dla nich dodatkową torturą. Ołów jest bardzo toksyczny, a długotrwałe przebywanie w jego sąsiedztwie działa rakotwórczo, wywołuje poważne zmiany w układzie nerwowym i krwionośnym (anemia) i częściowe paraliże. Łatwo sobie także wyobrazić jak bardzo latem ten dach nagrzewał się od promieni słonecznych. Z istniejących przekazów wiadomo, że stało się to przyczyną śmierci w męczarniach niejednego z więźniów. Najniższy poziom więzienia stanowiły tzw. pozzi, czyli studnie zalewane wodą podczas przypływów morza. Jeśli woda podczas przypływu osiągała szczególnie wysoki poziom, kończyło się to utonięciem uwięzionych w pozzi. Na przełomie XVI i XVII wieku, większość skazanych za drobniejsze przewinienia przeniesiono do Prigiono Nuovo – nowo wybudowanego więzienia po drugiej stronie kanału zwanego Pałacowym. W Piombo pozostawiono wtedy jedynie tych, którzy mieli w nim przebywać aż do śmierci . Najsłynniejszym więźniem Piombo był Giordano Bruno. Wyszedł zeń dopiero wtedy, gdy przygotowano mu stos na placu Campo di Fiori. Trafił tam także Giacomo Casanova, prawdopodobnie z powodu podejrzenia o szpiegostwo na rzecz Francji, choć osadzony został pod pretekstem uprawiania czarów. Casanova był prawdopodobnie jedynym więźniem Piombo, któremu udało się stamtąd uciec.
Zamek d'If
Rozsławił to więzienie Aleksander Dumas, który w swojej powieści „Hrabia Monte Christo” postanowił właśnie tutaj uwięzić głównego bohatera. Więzienie zostało zbudowane w XVI w. na malutkiej wysepce leżącej u wybrzeży Marsylii, jako element jej umocnień obronnych. Jednak bardzo szybko zaczęto go czasowo używać jako więzienie, choć oficjalnie więzieniem zamek stał się dopiero 200 lat później.
Było to dosyć dziwne miejsce odosobnienia, bo najbogatsi i dobrze urodzeni mieli przydzielone jednoosobowe komnaty-cele z kominkami, a biedni lub chorzy psychicznie więzieni byli w lochach bez okien. Zresztą popaść w szaleństwo nie było tu trudno, nawet jeśli przybywało się całkiem zdrowym na umyśle. Kiedy morze było wzburzone, wydawało się, ze lada moment zatopi ten niewielki spłachetek lądu. Na zdjęciu dołączonym do notki jest właśnie to więzienie. Jednym ze słynnych jego mieszkańców był markiz de Sade, który – jak wiadomo – poznał od wewnątrz kilka więzień.
Diabelska Wyspa
Ile du Diable, niewielka wysepka położona na Atlantyku w pobliżu Gujany Francuskiej, z pomysłu Napoleona III stała się siedzibą jednego z najstraszliwszych więzień w historii ludzkości. Przebywali tu jednak nie tylko przestępcy. Zsyłano w to miejsce również przeciwników politycznych. W latach 1884 – 1946 przetransportowano tam ponad 56 000 więźniów z Francji, z czego do kraju powróciło nie więcej niż 15 000. Wokół rozpościerała się gęsta, nieprzebyta dżungla, a w wodach oblewających wyspę krążyły całe stada rekinów. Więźniów dziesiątkowały choroby tropikalne, ciężka i wyczerpująca praca przy wyrębie drzew i niedożywienie. Gilotynowanie i tortury były codziennością, a do ulubionej rozrywki strażników należało rzucanie ludzi na pożarcie rekinom. Mimo, że ucieczka wydawała się zupełnie niemożliwa, to jednak zdeterminowani więźniowie podejmowali takie próby, które zwykle kończyły się śmiercią w morskich falach, na bagnach, w dżungli albo w rzece Moroni rojącej się od krwiożerczych piranii. Zbiedzy widzieli po drodze objedzone przez mrówki szkielety swoich poprzedników, sami z głodu dopuszczali się kanibalizmu na współtowarzyszach ucieczki, a jeśli nawet udało im się dotrzeć do sąsiedniej Gujany Holenderskiej, byli odsyłani z powrotem na Diabelską Wyspę. Kara za próbę ucieczki była bardzo surowa, a trzy takie próby powodowały, że więzień już do końca wyznaczonej kary przebywał w izolatce. Potem kara była przedłużana dodatkowo o całe lata pracy w najcięższych obozach za dnia i przykuwanie łańcuchami w nocy. Najstraszliwszym obozem tej kolonii karnej było Kourou. Warunki pracy były tu tak mordercze, że osławiona Route Zero, którą więźniowie budowali dzień w dzień w latach 1907 – 1946 osiągnęła długość zaledwie 25 kilometrów. Byli jednak i tacy, którym udało się jednak uciec z tego piekła. Jeden z nich, Henri Charriere, po wielu latach, w 1969 roku opisał swoją historię w powieści „Papillon”. Z podziwu godną determinacją próbował ucieczki aż dziewięć razy i dopiero ta ostatnia się powiodła. Inny więzień zdołał zbiec po piętnastu latach przebywania na Diabelskiej Wyspie. Ciężko chory, wycieńczony i głodny przedostał się przez całe północne wybrzeże Ameryki Południowej, przez Panamę, dżungle Hondurasu i Gwatemali oraz przez Meksyk. Gdy wreszcie udało mu się dotrzeć do Stanów Zjednoczonych, był bezzębnym, schorowanym, skrajnie wycieńczonym starcem. Przez tę całą wędrówkę niósł ze sobą rękopis zatytułowany „J’accuse” (oskarżam). Tym więźniem był Rene Belbenoit, a rękopis został wydany w 1938 roku jako książka pod tytułem „Dry Guillotine”. W tym samym 1938 roku władze francuskie przestały przysyłać więźniów do Gujany, a całą kolonię ostatecznie zamknięto w 1946 roku.
Alcatraz
Alcatraz to chyba najbardziej znane więzienie świata. Więzienie – legenda. Budziło postrach wśród przestępców i napawało grozą tych, którzy czytali o nim książki i oglądali filmy. Dzisiaj jest już tylko budzącą dreszcz emocji atrakcją turystyczną. Ponure gmaszysko, doskonale widoczne z miasta, zostało zbudowane na skale, która jest niewielką wyspą u wejścia do Zatoki San Francisco. Alcatraz był pierwszym amerykańskim więzieniem przeznaczonym do odbywania długich kar, które szybko zyskało sobie sławę bardzo ciężkiego, ze względu na żelazną dyscyplinę. Jej złamanie owocowało izolacją, głodowymi racjami żywnościowymi (chleb i woda), zakuwaniem w łańcuchy, przykuwaniem do nogi żelaznej kuli i skierowaniem do najcięższych prac. Początkowo było to więzienie jedynie wojskowe, ale na początku lat trzydziestych zamieniono je w placówkę penitencjarną ministerstwa sprawiedliwości. Był to okres trwającej od dziesięciolecia prohibicji, która doprowadziła do nieznanego wcześniej w Stanach rozkwitu przestępczości zorganizowanej. Więzienia były zapełnione gangsterami, a FBI i tak wciąż miało pełne ręce roboty. Alcatraz miało funkcjonować nie tylko jako dobrze izolowane i przykładnie strzeżone miejsce odosobnienia dla najcięższych przestępców, ale również stanowić przestrogę dla wszystkich, którzy decydowali się popaść w konflikt z amerykańskim prawem. Miało być więzieniem, z którego nie ma drogi ucieczki. Zastosowano zatem pojedyncze cele, zbrojone kraty, wyposażono gmach w galerie dla strażników, wprowadzono elektryczne zabezpieczenia i zdalne sterowanie bramami oraz pojemnikami uwalniającymi w razie potrzeby gaz łzawiący. Ponieważ Alcatraz miało stać się wzorem, symbolem sprawności i potęgi amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, zatrudniono tam w charakterze strażników najlepiej wyszkolonych ludzi z całego kraju. Naczelnicy innych więzień mieli z kolei za zadanie wytypować swoich najgorszych więźniów lub tych, którzy cieszyli się nadzwyczajnymi przywilejami wśród obsługi więzień, bowiem ludzie pokroju Ala Capone potrafili przekupić strażników do tego stopnia, że ich życie w więzieniu niewiele różniło się od życia na wolności. Te przywileje miały się raz na zawsze dla nich skończyć. Po remoncie, którego celem było przystosowanie Alcatraz do przyjęcia najgroźniejszych bandytów, przewieziono tu między innymi słynnych gangsterów: Al Capone, Doc Barker (ostatni żyjący syn ze słynnego gangu Mamy Barker), George „Machine Gun” Kelly, Robert "Birdman of Alcatraz" Stroud, Floyd Hamilton (kierowca Bonnie & Clyde) i Alvin "Creepy" Karpis. Al. Capone załamał się po poddaniu takiemu surowemu reżimowi. Przebywał tu cztery i pół roku, pozbawiony dotychczasowego szczególnego traktowania. Strażnicy Alcatraz okazali się nieprzekupni. Gangster odnosił rany w więziennych bójkach i powoli niszczył go syfilis. Po wyjściu na wolność nie wrócił już nigdy do zdrowia.
O Alcatraz zaczęły krążyć mrożące krew w żyłach opowieści. Nie miał ich kto weryfikować, ponieważ mediom nie udzielano żadnych informacji, a z Alcatraz nikogo nie wypuszczano bezpośrednio na wolność, więc niektóre z nich przypominały scenariusze fimow fantastycznych. Dopiero po wielu latach, po dotarciu do byłych więźniów, dziennikarzom udało się wydobyć na światło dnia ich opowieści o zwyczajach panujących w tym więzieniu. Wiele wcześniejszych niesprawdzonych domysłów i plotek okazało się być bliskimi prawdy. Zdarzało się, że osadzeni w Alcatraz tracili zdrowe zmysły. Sprzyjał temu nakaz bezwzględnej ciszy i izolatki, do których wtrącano za najmniejsze przewinienia – stalowe, zimne pomieszczenia bez dostępu światła, w których jedynym „wyposażeniem” był nieduży otwór w podłodze. Więźniowie trafiali tam nadzy i wytrzymywali nie więcej niż dzień lub dwa. Według oficjalnej wersji wszystkie próby ucieczki z więzienia były nieudane. Wszyscy, którzy próbowali wydostać się na wolność, zostali ponownie pojmani albo zginęli. Jednak w 1962 roku trzech uciekinierów zdołało wydostać się za mury więzienia. Zdaniem władz więziennych wchłonęły ich wiry zdradzieckich i niebezpiecznych nurtów wód oblewających skałę. Poszukiwania zbiegów nie przyniosły żadnych rezultatów. Nie odnaleziono ich nigdy żywych, ani też martwych. Byli to bracia Anglin i więzień o nazwisku Morris. Pomagał im w przygotowaniach czwarty więzień – West, ale jemu nie udało się wydostać na dach o ustalonej wcześniej godzinie zbiórki i ostatecznie nie brał udziału w tej ucieczce. Ta niezwykła historia zainspirowała pisarzy i twórców filmowych, a film „Ucieczka z Alcatraz” z Clintem Eastwoodem w roli głównej jest zapewne znany wszystkim miłośnikom kina.
Słone i silnie wzburzone przy skałach wody zatoki, będące dla marzących o wolności więźniów Alcatraz przeszkodą nie do przebycia, stały się zarazem istotną przyczyną zamknięcia więzienia. Przez lata wilgoć i sól uszkodziła bowiem w wielu miejscach system zabezpieczeń do tego stopnia, że remont okazał się być całkowicie nieopłacalny. Również koszty utrzymania więźnia były tu ponad trzykrotnie wyższe niż na stałym lądzie. Ostatecznie więc 21 marca 1963 roku, po 29 latach działania, zamknięto Alcatraz. Później na skalnej wysepce pojawili się na kilka lat Indianie i grupy hippisów, a wraz z nimi alkohol i narkotyki. Alcatraz stawało się widownią brutalnych walk i kłótni, prawdziwym gniazdem nienawiści. Wreszcie w 1971 roku władze siłą usunęły „dzikich” lokatorów wyspy, a ją samą włączono w obszar parku narodowego i otworzono dla zwiedzających, których przewija się tu od tej pory około miliona osób rocznie.
Nazwa więzienia pochodzi od nazwy wojowniczego plemienia Indian Sin Sinck. Podobnie jak Alcatraz, Sing-Sing to więzienie o obostrzonym rygorze. Jego masywna budowla została wzniesiona nad brzegami rzeki Hudson, około 50 kilometrów na północ od Nowego Yorku. W 1825 roku pierwszy blok więzienny został wzniesiony rękami samych skazańców. Od tej pory przez jego mury przeszło wielu groźnych przestępców, w tym kilkuset więźniów, którzy dokonali żywota na krześle elektrycznym, nazwanym Old Sparky. Jest to ciekawostka – krzesła elektryczne w amerykańskich więzieniach noszą swoje imiona. Miejscowe władze podjęły kilka lat temu decyzję, że część najstarszych zabudowań więziennych, dziś już nieużywanych pawilonów, zostanie przekształcona w muzeum i udostępniona zwiedzającym. Reszta ma nadal pełnić funkcję więzienia o bardzo ostrym rygorze, gdzie wciąż odsiadują swoje wyroki oskarżeni o najcięższe zbrodnie. Pomysł wydaje się być zaskakujący i kontrowersyjny, jednak czegóż się nie robi dla przyciągnięcia turystów szukających niezapomnianych i podnoszących poziom adrenaliny wrażeń?!
San Quentin
Jest najstarszym kalifornijskim wciąż funkcjonującym więzieniem o bardzo złej sławie, którą zawdzięcza wyjątkowo obostrzonemu rygorowi i swoim pensjonariuszom, którymi są przestępcy skazani na najwyższe wyroki – przede wszystkim na dożywocie i karę śmierci, a więc gangsterzy, porywacze i seryjni mordercy. Na jednego strażnika przypada tu 3-4 więźniów, podczas gdy w lżejszych więzieniach te proporcje są jak jeden do kilkunastu, a nawet jeden do trzydziestu. W San Quentin znajduje się jedyna w Kalifornii cela do wykonywania kary śmierci, tzw. death row - komora gazowa, choć obecnie skazaniec ma wybór pomiędzy gazem, a zastrzykiem z trucizną. Siedział tu m.in. Charles Manson, przywódca sekty Family odpowiedzialnej za masakrę w willi Romana Polańskiego, a także Sirhan Bishara Sirhan, zabójca Roberta F. Kennedy'ego.
Tuol Sleng
Więzienie o bardzo krótkiej, za to wyjątkowo krwawej historii. Utworzone w stolicy Kambodży, Phnom Penh, funkcjonowało zaledwie 4 lata, w okresie panowania Czerwonych Khmerów. Przez jego mury przewinęło się w tym czasie co najmniej 20 tysięcy ludzi, ale są to jedynie wyliczenia szacunkowe, bo dokładnej liczby nie zna nikt. Było to zarazem centrum przesłuchań stosujące system najbardziej wymyślnych tortur, którym niejednokrotnie poddawano całe rodziny. Żywy nie wyszedł stąd prawie nikt. Podobno przeżyło je zaledwie 12 osób. Inni zginęli, pomordowani motykami i maczetami i zostali pochowani w masowych grobach. Dziś Tuol Sleng pełni funkcję Muzeum Ludobójstwa i wraz z Polami Śmierci jest w Kambodży jednym z najczęściej odwiedzanych przez turystów miejsc.
Więzienie na Łubiance i „Archipelag Gułag”
To najsłynniejsze moskiewskie więzienie nie odkryło jeszcze przed światem wszystkich swoich, głęboko przez lata skrywanych, tajemnic. W latach swojej wątpliwej „świetności” było traktowane głównie jako areszt śledczy KGB, a więźniowie z wyrokami odsiadywali je już zwykle na Butyrkach (inne znane moskiewskie więzienie). Najczęściej jednak byli odsyłani na wiele lat do łagrów. Łubianka była miejscem, w którym przy użyciu wymyślnych tortur fizycznych i psychicznych łamano ludzi i wymuszano na nich przyznanie się do, najczęściej urojonej, winy. Jednak i tutaj ludzie żegnali się życiem, zakatowani na śmierć albo zastrzeleni – z wyrokiem lub bez niego. Przez Łubiankę przechodzili nie tylko Rosjanie i mieszkańcy republik związkowych. Poznało ją także wielu Polaków. To tutaj właśnie w 1945 roku czekali na słynny moskiewski „Proces 16-tu” wybitni działacze polskiego państwa podziemnego, m. in. generał Okulicki zamordowany potem w tym samym więzieniu.
To stąd prowadziły drogi na Syberię – do tego największego i jednego z najstraszliwszych „więzień” świata – więzienia na wolnym powietrzu, którego „strzegły”, prócz więziennych dozorców, nieludzki mróz, ciągnące się tysiącami kilometrów bezdroża tundry i syberyjska tajga. Droga skazańców wiodła do Workuty, Kołymy, Biełomoru, na Wyspy Sołowieckie. W latach dwudziestych zbudowano tam najbardziej okrutny i największy system obozów pracy, jaki kiedykolwiek poznał świat, system, który istniał i funkcjonował przez niemal 70 lat. Sieć ta liczyła w szczytowym okresie kilka tysięcy obozów pracy przymusowej, rozlokowanych na terenie całego niemal ZSRR. Gułag, inaczej określany łagrem, to akronim od rosyjskiej nazwy "Gławnoje Uprawlenije Łagieriej" - czyli Główny Zarząd Łagrów. W łagrach panowały warunki nie dające się porównać z innymi więzieniami, warunki zbliżone do tych, które faszyści wprowadzili w swoich obozach koncentracyjnych – terror psychiczny, mordercza praca przy minimalnym wyżywieniu, praktycznie brak opieki lekarskiej. Specyfiką tych obozów było łączenie w nich pospolitych więźniów kryminalnych z więźniami politycznymi, przy czym ci pierwsi na ogół mieli niższe wyroki, a ich sytuacja w obozie była uprzywilejowana. Z łagru na wolność wychodziło się rzadko. Uznanie za „wroga ludu” kończyło się wyrokiem co najmniej pięciu lat ciężkich robót; zwykle były to jednak wyroki wyższe - 10 lub 15 lat. Nierzadko po upływie wyroku przedłużano go jeszcze o kolejne lata.
Sam transport na Syberię trwał całymi tygodniami, a warunki przewożenia więźniów pociągami nie odbiegały zbytnio od warunków panujących w nazistowskich transportach do obozów zagłady. Już sama ta droga była okupiona licznymi ofiarami tych, którzy nie wytrzymali trudów transportu na miejsce swojego przeznaczenia. Ci , którzy do obozu dotarli, przechodzili przez bramę, na której widniał napis: „Czieriez trud domoi”, przywodzący na myśl hitlerowskie hasło na bramie obozu oświęcimskiego „ Arbeit macht frei”. Gułagi jednak, w odróżnieniu od obozów koncentracyjnych, docelowo nie były obozami śmierci, mimo iż śmierć była w nich na porządku dziennym, a mniej odporni więźniowie polityczni umierali w najstraszliwszych warunkach, jakie mogła im zgotować Syberia, zdeprawowanie i bestialstwo strażników i brutalność współwięźniów – kryminalistów. Takim mianem można by określić jedynie te obozy, z których więźniowie wychodzili codziennie, by pracować w kopalniach uranu. Byli pozbawieni jakichkolwiek zabezpieczeń, nie mogli zatem przeżyć zbyt długo.
Dziś społeczeństwom cywilizowanym trudno w to uwierzyć, ale system łagrów, nazwany przez Aleksandra Sołżenicyna Archipelagiem Gułag, odpowiada za większą liczbę ofiar ludzkich niż Ypres, Somma, Verdun, Auschwitz, Majdanek, Dachau i Buchenwald razem wzięte. Przeciętny czas życia więźnia wynosił od 5 do 7 lat, stąd pobyt w tych obozach przeżywało ostatecznie nie więcej niż 15-20% ludzi. Nikt nie wie, ile jeszcze zwłok spoczywa w wiecznej zmarzlinie na Dalekiej Północy, ile z nich zostało pokrytych na zawsze błotem Kanału Biełomorskiego, ile osób zamarzło na budowanej przez siebie „Drodze Śmierci”, która miała połączyć dwa odległe od siebie o 1200 km porty, a która nigdy nie została ukończona.
Syberia bezwzględnie zbierała swoją śmiertelną daninę także i wśród tych, którym udało się przeżyć łagier i odzyskać wolność. Rzadko bowiem wracali do własnych, oddalonych o tysiące kilometrów, domów i rodzin. Niejednokrotnie musieli nadal pozostawać „pod opieką systemu”, który kierował ich do ciężkiej pracy poza łagrami. Nawet ci, którzy powrócić by mogli, często zostawali i nadal mieszkali w ponurym cieniu swojego dawnego obozu, żyli na nigdy nie kończącym się zesłaniu. Nie mieli już bowiem do kogo wracać. Ich krewni kończyli swoje życie w transporcie albo w obozach, bo nierzadko aresztowano i wywożono całe rodziny albo wyrzekali się ich za cenę ochrony własnej wolności. Syberia, która kiedyś była największym więzieniem świata, dziś pozostaje największym, wielonarodowościowym cmentarzyskiem.
Polski „Archipelag Gułag”
Zarządzany przez peerleowski aparat bezpieczeństwa odpowiednik sowieckiego Gułagu był właściwie zaledwie jego miniaturą. Funkcjonował od końca II wojny światowej do 1956 roku i pochłonął 25 tysięcy ofiar – ludzi uznanych za przeciwników politycznych totalitarnego systemu. Najpierw Rosjanie, a potem również rodzimi komuniści wykorzystali w tym celu istniejącą od wojny infrastrukturę poniemieckich obozów zlokalizowanych na ziemiach polskich. Początkowo trafiali do nich tylko jeńcy niemieccy i ci z Polaków, którzy przez sowieckie służby specjalne zostali uznani za „społecznie niebezpieczne jednostki”. Po odejściu Rosjan, obozy zostały „zagospodarowane” w większości przez miejscowe Urzędy Bezpieczeństwa Publicznego.
Największe polskie obozy pracy powstały w Jaworznie, Potulicach i Warszawie (tzw. Gęsiówka). Do dużych należały także te w Sikawie koło Łodzi, Gronowie pod Lesznem i Mielęcinie w pobliżu Włocławka. Każdy z nich miał filie, tzw. podobozy. W sumie było ich 204. W 1945 r. przetrzymywano w obozach niemal 30 tys. więźniów, dwa lata później - już 80 tys. Przeznaczona dla społeczeństwa wersja oficjalna głosiła, że przetrzymuje się w nich folksdojczów, jeńców wojennych i zdrajców narodu polskiego. Jednak rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej. Do obozów kierowano ludność cywilną, nie oszczędzając kobiet, dzieci, ni starców. Oprócz żołnierzy Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, masowo trafiali tam Ślązacy. Śmiertelność uwięzionych była bardzo duża. Podobnie jak w sowieckich łagrach, ludzi wycieńczały choroby, niedożywienie i praca ponad ludzkie siły. Informacje o masowych zgonach były ukrywane nie tylko przed opinią publiczną, ale również przed kontrolującymi obozy przedstawicielami Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.
W pamięci wielu wtedy uwięzionych zapisała się postać komendanta obozu w Świętochłowicach i największego z polskich obozów pracy - w Jaworznie, późniejszego naczelnika więzień m. in. w Opolu, Katowicach i Raciborzu, znanego z nieludzkiego, wręcz bestialskiego traktowania więźniów, Salomona Morela. Z licznych relacji i wspomnień więźniów wynika, że gustował on w osobistym mordowaniu ludzi. Szczególnie zasłużył się systemowi totalitarnemu jako komendant największego obozu w Jaworznie, w którym zginęło ok. 7 tysięcy osób. Jaworzno było obozem pracy dla młodocianych więźniów politycznych. Celem Morela stało się uczynienie z tych młodych ludzi kapusiów gotowych sprzedać własnych przyjaciół i rodziny. Po latach obozu, łamania ich morale, wpajania permanentnego strachu, pozbawiania jakiejkolwiek nadziei, łamania godności i charakteru, mieli być rozsyłani do różnych miast w Polsce i wykorzystywani przez urzędy bezpieczeństwa w charakterze oddanych komunistycznej sprawie donosicieli. Obóz ten został zlikwidowany dopiero w 1956 roku.
Przez wiele lat o Jaworznie i Salomonie Morelu nie wolno było publicznie ani mówić, ani też pisać. Dopiero w 1989 roku jedna ze śląskich dziennikarek odnalazła go, mieszkającego w Katowicach. Kiedy próbowała z nim porozmawiać, usłyszała jedynie: - Dzisiaj nie powinno się w ogóle wracać do tamtych spraw. To powinno być zakazane. Żądam, aby o tym nie pisać. Morel zmarł w 2007 roku. Uniknął ludzkiej sprawiedliwości dzięki wyjazdowi do Izraela, który uporczywie odmawiał polskim władzom jego ekstradycji.
Po roku 1948 zaczęto redukować powoli liczbę więźniów w obozach; zamiast nich powstawały tzw. więzienia progresywne.
W latach 1944 – 1956, prócz wspomnianych obozów pracy, istniało wiele więzień, których głównym zadaniem było rozprawianie się nie z pospolitymi przestępcami, ale z przeciwnikami obowiązującego systemu. Odbywały się w nich również egzekucje. Najbardziej znane, to więzienia śledcze NKWD i UB w prawobrzeżnej Warszawie (w tym osławione „Toledo”, w którym katowała więźniów Krwawa Luna) oraz przy ul. Koszykowej i ul. Rakowieckiej, więzienia na zamku lubelskim i na zamku w Rzeszowie, krakowskie więzienie na Montelupich, Wronki, Rawicz i Fordon oraz wojewódzkie i powiatowe więzienia śledcze przy miejscowych Urzędach Bezpieczeństwa Publicznego. Wszystkie one spłynęły krwią setek tysięcy dręczonych psychicznie, bitych i zakatowanych na śmierć Polaków. Te miejsca odosobnienia niemal zatraciły w tym czasie swoją podstawową funkcję izolowania groźnych przestępców od reszty społeczeństwa, a stały się instrumentem przymusu wobec polskich patriotów. PRL nigdy nie zrezygnowała z osadzania w więzieniach przeciwników systemu totalitarnego, jednak nigdy w późniejszych latach nie odbywało się to już na tak masową skalę. Niektóre z tych więzień raz jeszcze miały powrócić do swojej najbardziej haniebnej roli. Roli broni wymierzonej przez komunistyczną władzę przeciwko narodowi polskiemu. Stało się to w grudniu 1981 roku.
Mimo tej, miejscami bardzo niesławnej, historii światowego więziennictwa, nikt o zdrowych zmysłach nie będzie podważał konieczności istnienia dobrze zorganizowanych więzień służących jako miejsca odosobnienia przestępców, którzy powinni być skutecznie izolowani od reszty społeczeństwa. Dawne więzienia budziły grozę, bo ich zadaniem było także odstraszanie potencjalnych kryminalistów, pełniły więc dodatkowo rolę prewencyjną. Dziś cywilizowane społeczeństwa dążą do zapewnienia więźniom ludzkich warunków odbywania kary. Czy jednak rozwój aresztów śledczych i zakładów penitencjarnych powinien iść w kierunku zapewnienia więźniom komfortowego, nieledwie wypoczynkowego pobytu, to już temat na zupełnie odrębną dyskusję.
23 Comments
@Ellenai
31 January, 2014 - 20:48
Bardzo ciekawy wpis, bardzo ciekawe i (chociażby dla mnie) przydatne informacje ;-)
Do listy dopisałbym również więzienia Północnokoreańskie jak np. Obóz Numer 14 i Obóz Numer 18, które zostały aż nadzbyt szczegółowo opisane we Wspomnieniach uciekiniera z północnokoreańskiego piekła pt. "Długa droga do domu".
Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie
Geolog
31 January, 2014 - 20:58
Masz rację, że do tej listy mozna by, a może nawet byłoby warto dopisać jeszzce kilka takich przybytków, a więzienia północnokoreańskie w szczególności. Jednak i tak miałam kłopot z wyborem i ta notka, prawdę powiedziawszy, rozrosła się do niebotycznych rozmiarów .
Myslę, że te północnokoreańskie więzienia - obozy mozna sobie wyobrazić, jeśli zna się warunki panujące w więzieniu Czerwonych Khmerów i sposób funkcjonowania obozów Archipelagu Gułag.
Dziękuję za miłe słowa i za istotne uzupełnienie .
@Ellenai
31 January, 2014 - 21:10
Powiem Pani szczerze, że też myślałem, że można to sobie wyobrazić, ale dopiero czytając te wspomnienia uświadomiłem sobie jak bardzo się myliłem i teraz uważam, że panujące tam okrucieństwo połączone z ciągłym praniem mózgów jest po prostu niewyobrażalne...
Zostawmy jednak temat Korei Północnej. Z ciekawości zapytam Panią czy któraś z wizji "więzienia przyszłości", które proponują nam twórcy zwłaszcza amerykańskich filmów (np. więzienie na platformie na morzu, w którym każdy więzień ma na nogach magnetyczne buty mogące go w każdej chwili unieruchomić, przedstawione w filmie "Bez Twarzy") są realne? Jeśli tak, to które wywarło na Pani największe wrażenie i jest najrealniejsze w realizacji w obecnych warunkach? :-)
Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie
Geolog
31 January, 2014 - 22:15
Nie wiem jak mogłyby wyglądać "więzienia przyszłości".
czyjednak niektóre z tych więzień przeze mnie opisywanych nie są czymś w rodzaju "więzienia na platformie"? Jeśli więzienie jest usytuowane na małej wysepce, a wokół szaleje wzburzone morze to własciwie mozna to porównac do platformy.
Tu na przykład mamy więzienie Alcatraz:
Co do magnetycznych butów, to pewnie byłoby to mozliwe, skoro już mozliwe i stosowane są "obroże" na nogi, dzięki którym monitoruje się skazanych. dwa lata temu pojawiła się informacja polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, z której wynikało, że dozór elektroniczny został w Polsce wprowadzony w 2009 roku i w ciągu dwóch lat zostało nim objetych 587 więźniów. Docelowo ten system może objąc nawet 7500 osób. Planowane jest na przykład objęcie takim monitoringiem osób skazanych za przestępstwa pedofilskie.
Myślę, że więzieniach przyszłości możesz powiedzieć znacznie więcej niż ja, skoro jesteś - jak mówisz - fanem filmów o takiej tematyce.
@Ellenai
01 February, 2014 - 09:26
Jeśli Bóg pozwoli, to w nadchodzącym tygodniu postaram się przedstawić "artystyczne wizje więziennictwa" przedstawione w niektórych filmach, ponieważ znacznie przekroczyłbym tego typu opisem dopuszczalną długość komentarza ;-)
Tomasz "Geolog"
Pozdrawiam Serdecznie
Geolog
01 February, 2014 - 13:02
Pozdrawiam
Ellenai,
31 January, 2014 - 21:25
Musze jednak zadać Ci jedno pytanie: skąd taki temat, takie zainteresowania?
Raczej kojarzę Cię z jakąś poetycką ulotnością...
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Szary Kocie
31 January, 2014 - 22:18
Byłam wtedy dziennikarzem piszącym opowieści kryminalne dla "Detektywa" wydawanego przez wydawnictwo Rzeczpospolita. Opisywałam autentyczne historie kryminalne i spędziłam mnóstwo czasu ślęcząc nad aktami sądowymi róznych spraw.
Robi się coraz ciekawiej ;)
31 January, 2014 - 22:59
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Szary Kot
31 January, 2014 - 23:19
Większości z tego, co znalazłam przez tamte lata w aktach sądowych, protokołach policyjnych, opisach oględzin miejsc i zeznaniach świadków, staram się dziś nie pamiętać.
Ale dobre kryminały - o których wiem, że są wymyślone - też lubię .
Szary kot :)
01 February, 2014 - 03:02
Raczej kojarzę Cię z jakąś poetycką ulotnością..
Ooo.. to proste.
Ellenai przyznała sie (pochopnie) do chyba wieloletniej znajomości ze mna na NEpoprawnych.pl przy okazji wyjąśniania panu Gawrionowi by próbował mądrzyć się wyłacznie w obszarach w których może mieć jakieś pojęcie. To pierwszy fakt.
Warszawska Praga 30 czy 40 lat temu to było coś. I choc umierało się ze strachu idac wieczorem na rekolekcje do Bazyliki na Kawęczyńskiej to umierać trzeba było godnie - i uciekać wyłacznie wówczas gdy dziewczyny tego nie widzą....Fakt drugi.
Pani etnolog zainteresowała się kryminalistyką i losami osób wychowanych w patologoicznych dzielnicach dopiero wówczas, gdy pani etnolog przyszło z takimi osobami pracować.
Trzy.
Ot i cała tajemnica... :)
Nurni
01 February, 2014 - 13:09
@Ellenai
31 January, 2014 - 21:32
Pozdrawiam
Tł
31 January, 2014 - 22:24
@Ellenai
31 January, 2014 - 22:28
Popełniłam błąd...
01 February, 2014 - 00:49
Kryminały uznaję tylko wymyślone.
Po zwiedzeniu Auschwitz noc "miałam z głowy", nie licząc dwugodzinnych majaków.
Natomiast gdzieś z głębi pamięci pojawiają się wspomnienia o japońskich obozach i nieopisanych zbrodniach w Mandżurii.
W jakimś stopniu "koresponduje to" z obserwacjami z Auschwitz - gdy naszą - duńsko-polską grupkę niemal całkowicie poraziło, to Japończycy - radośnie rechocząc - robili sobie pamiątkowe zdjęcia na tle obozowych drutów z ostrzegawczymi tabliczkami. To nie nasza mentalność.
Choć - jak się okazało - czasy komunizmu też mają w Polsce "osiagnięcia specjalne". A tak "się pluto" na Berezę Kartuską.
Katarzyno
01 February, 2014 - 01:08
Ellenai
01 February, 2014 - 07:39
Niestety, nie umiem wkleić filmu z youtube. Tylko link zatem:
http://www.youtube.com/watch?v=IgtIyNRv3g8
Traube
01 February, 2014 - 13:00
Ellenai
01 February, 2014 - 13:56
Traube
01 February, 2014 - 14:39
Historia i kultura Japonii jest pod wieloma względami fascynująca, ale pod równie wieloma - wręcz dla mnie odpychająca. Podziwiana przez wielu kultura samurajska, mnie jawi się jako kompletnie odczłowieczona. Jej cechą charakterystyczną, wysuwającą się na pierwszy plan jest jakieś takie okrucieństwo, które chyba trzeba by nazwać "stoickim". I w tym okrucieństwie oni się ćwiczyli od dziecka. Dawnym japońskim zwyczajem było, że samurajski syn w wieku pięciu lat ścinał psa, a na czternaste urodziny ścinał skazanego. A to wszystko w anturażu "kwitnącej wiśni".
Eskalacja "strasznego"
02 February, 2014 - 11:54
Naprawdę to nie warto odmieniać strasznego. Wszystko jest okrutne.
Zapraszam (ludzie ludziom...)
http://blog-n-roll.pl/en/node/116891
ciociababcia
Zatrzymałam się w San Quentin State Prison...
01 February, 2014 - 22:14
Obecnie przebywa w celi śmierci, a jest rok 2014! Nie kieruję się sympatią dla zabójcy, ale ta powolność procedur jest nieludzka, albo-albo.
Do następnych miejsc odosobnienia udam się chyba dopiero w poniedziałek.