Unikam dzisiejszych kin siorbanej coli i chrupanego popcornu. Nawet na „Wołyniu” powitała mnie pełna sala tego rozgardiaszu. Szczęściem dzięki reklamom puszczanym przed projekcją, w bloku telewizyjnej wręcz długości, większa część publiki zdążyła pochłonąć swój balast. Niepotrzebnie, bowiem zostaliśmy zaraz poproszeni do uczestnictwa w weselu. A, wiadomo, trza być w butach na weselu i głupio być uczestnikiem niemym! Nie zawiodłem się na współweselnikach!
Reżyser tymczasem prowadził nas za rękę ludowymi obrzędami, piosnkami, zabawami po krajobrazach dawno nie widzianych. Mniejsze i większe rytuały fizycznej, organicznej radości przeplatane były scenami sąsiedzkiej goryczy. Bo przy gorzale człek się cieszy i się złości! Politykuje i plotkuje pomiędzy tańcem jednym czy drugim! A że sąsiad ma, a czemu dostał, nakradł na pewno, no bo co. A ten niesąsiad-agitator, ale pije jak nasz, to on nasz, nasz! A państwo, a podatki, a „tata, bo Korwin powiedział...”. No, jak to na weselu. (Każde czasy mają swoich korwinów). Ubija się interesy. O, jaki Maciej ubił interes!
Powolnym rytmem prowadzi nas reżyser w życie troszkę inne, dawniejsze, ale przecież takie, jak nasze. Rwane reporterskie cięcia łamią ten rytm, nie pozwalają wybrzmieć obrazom, przypominają, że to rzeczywistość, której nie da się już uchwycić w pełni. To łapanie wiatru.
Gdzieś obok poznajemy główną bohaterkę, wokół której toczyć się będzie historia. Gdyby nie to, byłaby ona zupełnie zwyczajną. Jak każdy. Ona kocha. Ale wyjść ma za innego. Klasyka! Nakładają się na to najeżone narody. Wybucha wojna – gdzieś daleko, daleko, nad tym wszystkim. Ale wśród tych pól i siół pięknych, niewidzianych już, pachnących sianem i zsiadłym mlekiem, nie będzie spokoju. Już nie ma co tłumić złości maluczkich, kiedy biją się wielcy. Wkraczają Sowieci i złość uznają za cnotę. Potem przychodzą Niemcy. Z lekcji historii pamiętamy, jacy jedni i drudzy strasznymi byli okupantami. U jednych i u drugich Ukraińcy widzą nadzieję na niepodległość. W tej części Kresów okupantów było mało, ale to nie znaczy, że nie byli bezwzględni. Nie poczułem tak bardzo zawodu Ukraińców gorzką, darowaną „wolnością”. Śledząc Polaków lub Żydów (choć znikali cicho), nie poczułem wyrazistego osaczenia. Autor unika przerysowań, nie ubarwia opowieści.
Czułem za to głód i trud życia, ciężar fizycznej pracy i udrękę, kiedy rodzinna radość jest przecinana nagle mrozem strachu. Znów mamy reporterskie cięcia, urwane obrazy. I grę ciszą i oddechem. Dopiero w oddechu zaklęty został cały strach świata o życie własne i dzieci, cała bezbronność i bezradność. Smarzowski niewiele pokazuje okrucieństw. Niewiele w stosunku do tego, co było w rzeczywistości. Pokazuje je za to bardzo naturalnie, soczyście. Pokazuje to okiem reportera.
Okiem rasowego filmowca pokazuje sekwencję wręcz oskarową. Rytm i przeplot sceny rzezi z czterema równoczesnymi kazaniami ma szansę przejść do kanonu kina. W prześwitującym świetle cerkwi pop tłumaczy ukraińskim braciom: nie dajcie się zwieść nienawiści! W półmroku innej inny pop święci kosy na nadchodzącą rzeźbę. W dziennym świetle z ambony ksiądz wzywa polskich hamletów: nie dajcie się zabić! Zaś nad leśnym, nocnym ogniskiem pogański rytuał odprawia OUN-owski, czy UPA'owski agitator. I dokonuje się rzeźba bezmyślnie radosna. Pijana sadyzmem. Bez żadnych hamulców. Ukraińcy szukają ofiar. Garstka samoobrony Polaków szuka jakkolwiek zaadresowanej zemsty. Ślepota krwi.
Krytycy, czy krytykanci raczej, łżą o stereotypach. Nie znają historii! Lub udają. Ale Wołyń nie jest wyłącznie o relacjach polsko-ukraińskich i ludobójstwie dokonanym na Polakach. Smarzowski sięga uniwersalizmu. Przyjrzyjmy się postaciom. Polacy, którzy nie widzieli krzywdy sąsiadów. Ukraińcy, którzy nie widzieli sąsiedzkiej dobroci. Złość i idące za nią okrucieństwo. Hamletyzm stawiania oporu. Bezradność sprawiedliwych. Niesłyszalny głos rozsądku. Trud życia. Miłość i strach. Podszepty nienawistników. Można to przenieść w dowolne realia.
Główna bohaterka kończy w malignie konania. Może wydobrzeje. Nie wiemy. Żyje jej synek, mały blondyneczek. Dziecko Polki i Ukraińca. Wychodzimy z kina wstrząśnięci. W kompletnej ciszy. Takiej, która powinna być od początku seansu. Smarzowski nas troszkę wychował. Mam nadzieję, że wychowa też ukraińskie władze, co uciekają od historycznej prawdy.
Reżyser tymczasem prowadził nas za rękę ludowymi obrzędami, piosnkami, zabawami po krajobrazach dawno nie widzianych. Mniejsze i większe rytuały fizycznej, organicznej radości przeplatane były scenami sąsiedzkiej goryczy. Bo przy gorzale człek się cieszy i się złości! Politykuje i plotkuje pomiędzy tańcem jednym czy drugim! A że sąsiad ma, a czemu dostał, nakradł na pewno, no bo co. A ten niesąsiad-agitator, ale pije jak nasz, to on nasz, nasz! A państwo, a podatki, a „tata, bo Korwin powiedział...”. No, jak to na weselu. (Każde czasy mają swoich korwinów). Ubija się interesy. O, jaki Maciej ubił interes!
Powolnym rytmem prowadzi nas reżyser w życie troszkę inne, dawniejsze, ale przecież takie, jak nasze. Rwane reporterskie cięcia łamią ten rytm, nie pozwalają wybrzmieć obrazom, przypominają, że to rzeczywistość, której nie da się już uchwycić w pełni. To łapanie wiatru.
Gdzieś obok poznajemy główną bohaterkę, wokół której toczyć się będzie historia. Gdyby nie to, byłaby ona zupełnie zwyczajną. Jak każdy. Ona kocha. Ale wyjść ma za innego. Klasyka! Nakładają się na to najeżone narody. Wybucha wojna – gdzieś daleko, daleko, nad tym wszystkim. Ale wśród tych pól i siół pięknych, niewidzianych już, pachnących sianem i zsiadłym mlekiem, nie będzie spokoju. Już nie ma co tłumić złości maluczkich, kiedy biją się wielcy. Wkraczają Sowieci i złość uznają za cnotę. Potem przychodzą Niemcy. Z lekcji historii pamiętamy, jacy jedni i drudzy strasznymi byli okupantami. U jednych i u drugich Ukraińcy widzą nadzieję na niepodległość. W tej części Kresów okupantów było mało, ale to nie znaczy, że nie byli bezwzględni. Nie poczułem tak bardzo zawodu Ukraińców gorzką, darowaną „wolnością”. Śledząc Polaków lub Żydów (choć znikali cicho), nie poczułem wyrazistego osaczenia. Autor unika przerysowań, nie ubarwia opowieści.
Czułem za to głód i trud życia, ciężar fizycznej pracy i udrękę, kiedy rodzinna radość jest przecinana nagle mrozem strachu. Znów mamy reporterskie cięcia, urwane obrazy. I grę ciszą i oddechem. Dopiero w oddechu zaklęty został cały strach świata o życie własne i dzieci, cała bezbronność i bezradność. Smarzowski niewiele pokazuje okrucieństw. Niewiele w stosunku do tego, co było w rzeczywistości. Pokazuje je za to bardzo naturalnie, soczyście. Pokazuje to okiem reportera.
Okiem rasowego filmowca pokazuje sekwencję wręcz oskarową. Rytm i przeplot sceny rzezi z czterema równoczesnymi kazaniami ma szansę przejść do kanonu kina. W prześwitującym świetle cerkwi pop tłumaczy ukraińskim braciom: nie dajcie się zwieść nienawiści! W półmroku innej inny pop święci kosy na nadchodzącą rzeźbę. W dziennym świetle z ambony ksiądz wzywa polskich hamletów: nie dajcie się zabić! Zaś nad leśnym, nocnym ogniskiem pogański rytuał odprawia OUN-owski, czy UPA'owski agitator. I dokonuje się rzeźba bezmyślnie radosna. Pijana sadyzmem. Bez żadnych hamulców. Ukraińcy szukają ofiar. Garstka samoobrony Polaków szuka jakkolwiek zaadresowanej zemsty. Ślepota krwi.
Krytycy, czy krytykanci raczej, łżą o stereotypach. Nie znają historii! Lub udają. Ale Wołyń nie jest wyłącznie o relacjach polsko-ukraińskich i ludobójstwie dokonanym na Polakach. Smarzowski sięga uniwersalizmu. Przyjrzyjmy się postaciom. Polacy, którzy nie widzieli krzywdy sąsiadów. Ukraińcy, którzy nie widzieli sąsiedzkiej dobroci. Złość i idące za nią okrucieństwo. Hamletyzm stawiania oporu. Bezradność sprawiedliwych. Niesłyszalny głos rozsądku. Trud życia. Miłość i strach. Podszepty nienawistników. Można to przenieść w dowolne realia.
Główna bohaterka kończy w malignie konania. Może wydobrzeje. Nie wiemy. Żyje jej synek, mały blondyneczek. Dziecko Polki i Ukraińca. Wychodzimy z kina wstrząśnięci. W kompletnej ciszy. Takiej, która powinna być od początku seansu. Smarzowski nas troszkę wychował. Mam nadzieję, że wychowa też ukraińskie władze, co uciekają od historycznej prawdy.
(3)
22 Comments
@Jabolissimus
22 October, 2016 - 20:05
"Krytycy, czy krytykanci raczej, łżą o stereotypach. Nie znają historii! Lub udają."
a chwilę wcześniej:
"U jednych i u drugich [Sowietów i Niemców - przyp.tł] Ukraińcy widzą nadzieję na niepodległość."
Niewątpliwie nie znasz historii. I nie udajesz.
Bramy powitalne były fikcją?
22 October, 2016 - 22:24
@Jabolissimus
22 October, 2016 - 22:29
Trochę tych narodowości było.
23 October, 2016 - 01:29
@Jabolissimus
23 October, 2016 - 09:01
Ukraińcy nadzieje na niepodległość wiązali jedynie z Niemcami. I bardzo szybko doznali rozczarowanie. Bramy powitalne 17 września budowali liczni żydowscy "aktywiści" i nieliczni skomunizowani Ukraińcy. Bramy powitalne 22 czerwca budowali liczni i rozentuzjazmowani Ukraińcy.
Jegomość sądzi, że we wrześniu 1939 roku Ukraińcy z polskich Kresów żyli w nieświadomości Wielkiego Głodu, systemu kołchozowego i NKWD? No, to besserwisser z jegomości. A besserwisserów oceniam nisko.
To w końcu witali, czy nie
23 October, 2016 - 12:43
@Jabolissimus
23 October, 2016 - 13:08
@Jabolissimus
23 October, 2016 - 18:20
@tł
23 October, 2016 - 13:58
Może 17 września nie było ukraińskich pocałunków na sowieckich czołgach (tej wiedzy nie mam), ale UON bynajmniej nie wziął sobie wolnego na "trzy dni swobody" dane przez Ukraińcom i Żydom przez bolszewików (Niemcy dali tylko dwa, skompiradła jedne).
Przeciwnie UON, po wkroczeniu sowietów w niektórych powiatach dopiero się uaktywnił. I wbrew obecnym zapewnieniom "czerwono-czarnych", nie prowadził wojny na dwa fronty!). Ukraińcy pomagali rozbrajać polskie oddziały, przy czym robili to "nieco inaczej" niż ruscy, po swojemu... Rosjanie brali zwyczajnie do niewoli, potem dopiero robili selekcję, kto zwykły żołnierz, a kto oficer. Zwykli żołnierze albo byli po kilku tygodniach zwalniani do domów, albo ruscy przymykali oko na ucieczki (Z tej okazji skorzystał mój Ojciec, który we wrześniu miał już patent i swój pluton, ale nie zdążył wyfasować oficerskiego munduru i "występował" w mundurze z podchorążówki. "Podchorużij, eto nie oficier" - zadecydował selekcjoner w mundurze enkawudzisty. Tato, mimo młodego wieku, nie zaprotestował, dzięki temu jestem.)
Z rąk ukraińskich ucieczek nie było, ale też i niewola nie trwała długo - góra kilka godzin.
Zdziwiłoby Cię pewnie też, jak niewielu Ukraińców na Kresach łączyło "Hłodomor" ze Stalinem - dla tych, którzy czytali gazety, była to "lacka propaganda". Niektórzy ludzie się nie zmieniają.
Teraz? Och, teraz tak! Banderowcy od "samego początku walczyli z Moskalami".
Za parę lat usłyszymy, że już w '39 walczyli przeciwko połączonym oddziałom polsko-sowieckim.
A - w zależności od koniunktury - tylko przeciw polskim.
Pozdrawiam
@ro
23 October, 2016 - 13:58
Pzdr.
Jeszcze nie oglądałem
23 October, 2016 - 16:37
Sądząc z Twojej recenzji, ten film raczej nie spodoba się Ukraińcom. Historia Polski nie zaczęła się w 1939 roku.
Oj, nie podoba i to z góry!
24 October, 2016 - 02:10
Na Smoleńsk zaś nie odważyłem się pójść. Jeszcze recenzję bym musiał skrobnąć, i co wtedy?
@Jabolissimus
24 October, 2016 - 09:01
Siedzimy sobie w ciepłych pomieszczeniach i na ogół niegłodni, choć nie zawsze zamożni. Pomyślmy o ludziach, którzy już dwie zimy przeżyli w okopach i lepiankach, walcząc z sowietami pod wodzą postosowieckich oficerów, a często i sowieckich, i zastanówmy się, czy są oni w stanie dyskutowac o historii w sposób wyważony i "konserwatywny 2.0".
Produkowanie takiego filmu w roku 2016 to coś jak zrobić kupę na wycieraczkę sąsiada. Treść może być i najlepsza tej kupy, dieta srającego znakomita, ale sąsiad nie będzie analizował składu kupy, tylko z niesmakiem ją wyrzuci.
W okopach są oligarchowie czy
26 October, 2016 - 15:07
@Jabolissimus
26 October, 2016 - 18:45
Alchymisto
26 October, 2016 - 19:15
Wobec wszystkich dookoła, tylko nie wobec własnego narodu.
Upomnienie się o pomordowanych rodaków to ekskrementy na wycieraczce.
Rzeczywiście, wyczucie taktu..
@ro
27 October, 2016 - 06:55
Czekam tylko na moment, gdy wyjdziemy poza wiek XX i wejdziemy także w wiek XIX a nawet i XVIII albo XVII i będziemy przepraszać. Na przykład za zdobycie Smoleńska w roku 1611 i spontaniczne wymordowanie jego mieszkańców, mimo ze prawo wojenne tego nie zakazywało, a wręcz przeciwnie, było w zwyczaju, że jeśli mimo wielokrotnych wezwań do kapitulacji miasto nie chciało sie poddać, zwycięzcy mieli moralne prawo do takiego zachowania. Równiez - co ważne - w ten sam sposób postepowano wobec miast, które broniły się zbyt długo jak na cierpliwość zwycięzcy - te równiez poddawano eksterminacji. Dodajmy do tego grabieże naszych przodków dokonane w państwie moskiewskim, spalenie miasta Moskwa oraz kradzież cennych zabytków kultury - wszystko to podpada już pod zbrodnie wojenne i tak dalej. Statut Międzynarodowego Trybunału Karnego jest nieubłagany w tej kwestii. A o gender (o zgrozo) już nie wspomnę, bo "zbrodnie" genderowe też są w tym statucie. USA są w tym szczęśliwym położeniu, że nie przystapiły do statutu MTK, bo już musiałyby przepraszać za to, że w ogóle istnieją...
A wracając do wspomnianej kupy na wycieraczce: Ukraińcy biją się już trzeci rok za naszą wolność i jakaś ulga im sie należy.
Alchymisto
27 October, 2016 - 10:38
Mnie zatrważa zaślepienie polskich ukrainofilów. Czy gdyby powstanie przeciw Kalifatowi Niemieckiemu zostało zorganizowane pod sztandarami Hitlera i SS (wyjątek od prawa Godwina ), też byś mówił, że to nic takiego? Że Niemcom "należy się jakaś ulga"?
Sorry, ale mam poważne wątpliwości co do tezy o "ukraińskiej walce za naszą wolność" - Związek Sowiecki też o nią walczył. Dla mnie Ukraina jest takim samym potencjalnym agresorem, jak Rosja i Niemcy (a nawet - toutes proportions gardeés - Słowacja i Litwa). Według mnie to ukraińskie powstanie jest bardziej wymierzone w... Polskę, niż w Rosję. Z Rosją poszarpią się, potem poleją wodę na miecze i pójdą na polityczną wódkę, przy której znów skoczą sobie do oczu. Za dwadzieścia lat nikt już nie będzie o tej dzisiejszej niby-wojnie pamiętał; zresztą sam przecież tak ładnie piszesz o upływie czasu...
Moim zdaniem Ukraińcom bardziej niż o Krym, chodziło o "zalogowanie" Bandery jako bohatera narodowego. Na nim będą budowali swoje państwo, z jego złotych myśli będą czerpali natchnienie.
Niekoniecznie dla nas przyjemne.
@ro
27 October, 2016 - 19:30
W jednym komentarzu poruszasz tyle watków, że trudno jest rozłożyć na czynniki pierwsze. Ale jedno byc może trzeba Ci przyznać; dostrzegasz przyszłość w perspektywie kilku lat, natomiast ja mówię o perspektywie lat kilkunastu. Niejednokrotnie łapałem się na tym, że snuję prognozy tak daleko idace, że nikt ich poza mną nie widzi. Ale te prognozy sie spełniały, możesz mi wierzyć lub nie. Nie po kilku latach - jak mi się zdawało - lecz po kilkunastu.
Alchymisto
27 October, 2016 - 21:16
Nie sądzę też, że skoro Ukraińcy postawili sobie za cel budowę silnego państwa, to będzie się ona odbywała kosztem Rosji - gdyby tak było, odkopaliby innego upiora, który bardziej "łączy" ich z Rosją, niż Bandera - Hołodomor. Czy słyszałeś w wypowiedziach Ukraińców - tych oficjalnych i tych prywatnych, odwoływanie się do tamtej tragedii choćby w połowie tak żywe, jak naszych Kresowian do ukraińskiego ludobójstwa? A przecież zginęło ich wtedy jakieś 25 razy wiecej, niż Polaków z ich rąk.
Jestem przekonany, że w kilkunasto - może ćwierćwiecznej perspektywie Ukraińcy mają "odzyskanie" ziem po Wisłę. I niestety, mają na to spore szanse, bo my jak zwykle niedowidzimy.
@ro
28 October, 2016 - 10:54
Do tego dodajmy jeszcze klasę konserwatystów pluszowych, głosujących na PO. Takich post-katolików, można by rzec.
Jednego Ukraińcom nie można odmówić: nie są tchórzami. My począwszy od Okrągłego Stołu robimy wszystko tak, że narasta w nas obrzydzenie do siebie samych. Aże to obrzydzenie jest nie do zniesienia, więc je przenosimy na innych, a najłatwiej na Ukraińców, bo są słabi i potrzebują pomocy. Nieźle to opisał łamaną polszczyzną Wasyl Ponomariow:
Alchymisto
28 October, 2016 - 22:18
Bo jeżeli chciałeś wywołać we mnie odruch wymiotny, to Ci się udało. Natomiast jeśli chciałeś utwierdzić mnie w przekonaniu, że na granicy z nimi trzeba ustawić zasieki z drutu kolczastego - to też Ci się udało.
Nie zniżę się do recenzji tego bełkotu, ani do tego co myślę o ich autorze, choć znam parę stosownych na taką okoliczność słów (myślę, że znam).