W oczekiwaniu na wokandę (opisaną tutaj w notce „Tęsknoty, powroty, kłopoty”) mecenas pouczył mnie, bym w czasie rozprawy w żaden sposób nie kwestionowała wyroku, na podstawie którego znalazłam się w więzieniu. Prosił bym pamiętała, że zostałam skazana prawomocnym wyrokiem sądu i że staję przed sądem… Oczywiście, dodał, to co my myślimy – to całkiem inna sprawa. Podyktował mi kilka punktów, których mam się trzymać, w tym wspomniał o osiągniętym efekcie resocjalizacyjnym.
Cóż. Istotnie, dotarło do mnie boleśnie (skucie kajdankami, cele, kraty, bluzgi, poniżanie przez niektóre oddziałowe, przez inne osadzone), że mimo osobistej tragedii przeżywanej w czasie, gdy zapadł wyrok – powinnam była zainteresować się losami tej sprawy. Mój błąd, za który zapłaciłam straszliwą cenę. Zapłacili też moi bliscy, których ta sytuacja przerosła.
To, że nie jestem w stanie odpowiadać za drugiego człowieka, że nie mogę chodzić za każdym, zrozumiałam kilka minut po wypadku, tj. w sierpniu 2008 r. A poszanowania prawa i respektowania wyroków sądów uczyć się w ogóle nie musiałam, bo tak zostałam wychowana – pod warunkiem, że te wyroki znam. W rezultacie, nawet gdyby pobyt w więzieniu nie dotyczył mnie samej – sensowności tej kary więzienia nie widzę żadnej i nie rozumiem.
Tu się kończą rozważania o resocjalizacji przy czym warto zauważyć, że każdy jej punkt to moje własne, wcześniejsze przemyślenia. Piszę, bo uważam, że coś w tym systemie sprawiedliwości nie gra, a gdzieś w myślach dedykuję ten tekst ministrowi sprawiedliwości – kimkolwiek by był.
Jako osoba nigdy w życiu nie karana, zostałam umieszczona w zakładzie karnym półotwartym, gdzie – i tu pierwszy szok – były również eRki. Początkowo sądziłam, że to oddział reanimacyjny (poważnie, tak właśnie myślałam), dopiero potem zrozumiałam, że chodzi o tzw. recydywy.
Na łączną liczbę ok. 90 skazanych kobiet - około 25-35 odsiadywało wyroki za morderstwa, tzw. „głowę”, za zabójstwa, w tym ze szczególnym okrucieństwem. Poza tym skazane za kradzieże, za wyłudzenia „na wnuczkę” (najczęściej Romki), za wyłudzenia internetowe, za handel narkotykami, za zadymy na stadionach, a jakże, za znęcanie się nad zwierzętami, za alimenty (tak, kobiety też), za pogryzienie policjanta (nie żartuję), za wyłudzenia VAT, za jazdę po pijanemu…
W takie grono trafiłam na 5 miesięcy skazana nie za czyn, a za odpowiedzialność zawodową za wypadek przy pracy sprzed 12 lat, skazana 7 lat temu w zawieszeniu.
No i kilka szczegółów z efektów resocjalizacji, czyli jaką wiedzę pozyskałam podczas odsiadki.
Dowiedziałam się, co to jest „słup”, skąd się go bierze, jak pozyskać dla niego dokumenty, jak potwierdzić zatrudnienie, gdy zadzwoni telefon z banku by wyłudzić pożyczkę, poznałam nazwy wszystkich dopalaczy i narkotyków oraz „jazdy” po nich, wiem jak o nie spytać, żeby nie spłoszyć sprzedawcy a jest się na głodzie, poznałam różne sposoby wyłudzeń przez Internet, wiem, na których portalach lepiej nie kupować (bardzo pożyteczna wiedza: np. na allegro kradną na potęgę), jak kraść w sklepie, żeby zminimalizować wpadkę (inaczej w perfumerii, inaczej w odzieżowym).
Nasłuchałam się też wielu kombinacji i planów skazanych kobiet, jak robić to, co przedtem, ale tym razem nie wpaść. Dowiedziałam się także, że stały, dobry kierowca taksówki to nie ten, który szybko i tanio dowiezie do domu po imprezie tylko taki, który wie, na który cichy parking zjechać, żeby się po drodze „bzyknąć”.
Dowiedziałam się, co to jest „czasówka z facetem zza blachy”, w ogóle nabyłam sporo wiedzy o więziennym slangu.
I wreszcie – nasłuchałam się wyzwisk i wulgaryzmów, o których nie wiedziałam, że takie są, a których znaczenia domyślałam się po kontekście. Nie zawsze mi się to udawało ze względu na stopień ich zagęszczenia w zdaniu, bo jak z frazy: „Kurwa, ja pierdolę, ale jebie w chuj!” wywnioskować, że wieje bardzo silny wiatr?
Innym „mankamentem” tychże bluzgów było ich stężenie. Nikt z nas święty nie jest i każdemu się zdarza, ale… Cela, jak wspominałam, była ośmioosobowa, klęło więc 7 skazanych. Łatwo więc zgadnąć, że żadne moje apele nie miałaby sensu, bo byłam w żałosnej mniejszości. Cztery z tej siódemki używały przekleństw tak, jakby od ilości bluzgów zależało ich życie. Zdania typu: „Ja pierdolę, kurwa, nie zamierzam się, kurwa, tym wkurwiać” były na porządku dziennym. Czasem miałam chęć eksplodować.
Zasadniczo oddziału pilnowały 4 stałe oddziałowe, głównie na zmianie nocnej pojawiali się (bo faceci ze służby więziennej również pilnowali oddziału żeńskiego) lub pojawiały się strażnicy jakby na dochodne. Z tych głównych 4 oddziałowych aż 50% (!!!) czyli dwie nadały ludzki wymiar mojemu pobytowi w więzieniu. Uważam więc, że miałam dużo szczęścia. Inna rzecz, że ich sympatia i ludzie podejście mogło wynikać z oglądu i obserwacji mnie jako skazanej: obie, niezależnie do siebie (bo się przecież mijały na zmianach) spytały na wstępie: „A co pani tu robi, do diabła?!”. Miałam niemały kłopot z odpowiedzią na to pytanie.
Pozostałe dwie – szkoda gadać. Jakby toczyły między sobą rywalizację, która jest bardziej lubiana, więc dyżurka na ich zmianach była pełna donosicielek (kondonów – w slangu więziennym), każda z nich miała swoją armię „sprawozdawczyń” z tego, co się działo na oddziale wtedy, gdy ich nie było. Konsekwencje tych donosów były często bolesne, bo się sypały wnioski karne z wpisem do akt, co rzutowało potem na opinię o osadzonej.
Wiedzę o wyrokach osadzonych pozyskiwałam w miarę upływu czasu i nabierania do mnie zaufania, co nie było trudne, bo skazane w sali szybko się zorientowały, że właściwie z nikim nie rozmawiam, że najczęściej spędzam czas nad książką lub pisząc. Stąd moja wiedza o tym, która jakie przestępstwo popełniła. W palarni spotykałyśmy się w dość dużym zagęszczeniu i zdarzało się, że ocierałam się ramieniem o kobietę, o której wiedziałam, że zabiła człowieka. To jest nie do przejścia. To znaczy ja wiem, że są ludzie, którzy mordują innych, ale wiem to z książek, z filmów, z prasy, z telewizji. Świadomość, że taka osoba stoi koło mnie przerosła moje możliwości ogarniania rzeczywistości.
Podczas tych 5 miesięcy oddział przeżywał dwie próby samobójcze: jedna z osadzonych wypiła środek do czyszczenia sedesów a druga schowała się w rogu „spacerniaka” i podcięła sobie żyły. Z ulgą piszę, że obie zostały uratowane dzięki szybkiej interwencji pracowników służby więziennej.
Inne trzy skazane, po ogłoszeniu pandemii, gdy na oddziale zainstalowano pojemniki ze środkiem do dezynfekcji rąk, który był na spirytusie – zdjęły go, zrobiły sobie drinki i spiły się jak parobki (pojemnik ok. 0,7 litra, jakieś 65-70% alkoholu). Nawet nie trzeba było na nie donosić, bo zachowywały się jak przystało na panie po spożyciu. Cofnięto nagrania monitoringu, ustalono winne, zdegradowano je i wywieziono „na zamek”. Gdzie dokładnie i co to takiego „zamek” nie wiem i jakoś nad tym nie ubolewam - w obliczu i tak sporej, smutnej wiedzy, którą mi wciśnięto siłą, a która dotyczyła rzeczywistości, o której nie miałam pojęcia, że stanie się kiedyś moim udziałem.
To, że nie jestem w stanie odpowiadać za drugiego człowieka, że nie mogę chodzić za każdym, zrozumiałam kilka minut po wypadku, tj. w sierpniu 2008 r. A poszanowania prawa i respektowania wyroków sądów uczyć się w ogóle nie musiałam, bo tak zostałam wychowana – pod warunkiem, że te wyroki znam. W rezultacie, nawet gdyby pobyt w więzieniu nie dotyczył mnie samej – sensowności tej kary więzienia nie widzę żadnej i nie rozumiem.
Tu się kończą rozważania o resocjalizacji przy czym warto zauważyć, że każdy jej punkt to moje własne, wcześniejsze przemyślenia. Piszę, bo uważam, że coś w tym systemie sprawiedliwości nie gra, a gdzieś w myślach dedykuję ten tekst ministrowi sprawiedliwości – kimkolwiek by był.
Jako osoba nigdy w życiu nie karana, zostałam umieszczona w zakładzie karnym półotwartym, gdzie – i tu pierwszy szok – były również eRki. Początkowo sądziłam, że to oddział reanimacyjny (poważnie, tak właśnie myślałam), dopiero potem zrozumiałam, że chodzi o tzw. recydywy.
Na łączną liczbę ok. 90 skazanych kobiet - około 25-35 odsiadywało wyroki za morderstwa, tzw. „głowę”, za zabójstwa, w tym ze szczególnym okrucieństwem. Poza tym skazane za kradzieże, za wyłudzenia „na wnuczkę” (najczęściej Romki), za wyłudzenia internetowe, za handel narkotykami, za zadymy na stadionach, a jakże, za znęcanie się nad zwierzętami, za alimenty (tak, kobiety też), za pogryzienie policjanta (nie żartuję), za wyłudzenia VAT, za jazdę po pijanemu…
W takie grono trafiłam na 5 miesięcy skazana nie za czyn, a za odpowiedzialność zawodową za wypadek przy pracy sprzed 12 lat, skazana 7 lat temu w zawieszeniu.
No i kilka szczegółów z efektów resocjalizacji, czyli jaką wiedzę pozyskałam podczas odsiadki.
Dowiedziałam się, co to jest „słup”, skąd się go bierze, jak pozyskać dla niego dokumenty, jak potwierdzić zatrudnienie, gdy zadzwoni telefon z banku by wyłudzić pożyczkę, poznałam nazwy wszystkich dopalaczy i narkotyków oraz „jazdy” po nich, wiem jak o nie spytać, żeby nie spłoszyć sprzedawcy a jest się na głodzie, poznałam różne sposoby wyłudzeń przez Internet, wiem, na których portalach lepiej nie kupować (bardzo pożyteczna wiedza: np. na allegro kradną na potęgę), jak kraść w sklepie, żeby zminimalizować wpadkę (inaczej w perfumerii, inaczej w odzieżowym).
Nasłuchałam się też wielu kombinacji i planów skazanych kobiet, jak robić to, co przedtem, ale tym razem nie wpaść. Dowiedziałam się także, że stały, dobry kierowca taksówki to nie ten, który szybko i tanio dowiezie do domu po imprezie tylko taki, który wie, na który cichy parking zjechać, żeby się po drodze „bzyknąć”.
Dowiedziałam się, co to jest „czasówka z facetem zza blachy”, w ogóle nabyłam sporo wiedzy o więziennym slangu.
I wreszcie – nasłuchałam się wyzwisk i wulgaryzmów, o których nie wiedziałam, że takie są, a których znaczenia domyślałam się po kontekście. Nie zawsze mi się to udawało ze względu na stopień ich zagęszczenia w zdaniu, bo jak z frazy: „Kurwa, ja pierdolę, ale jebie w chuj!” wywnioskować, że wieje bardzo silny wiatr?
Innym „mankamentem” tychże bluzgów było ich stężenie. Nikt z nas święty nie jest i każdemu się zdarza, ale… Cela, jak wspominałam, była ośmioosobowa, klęło więc 7 skazanych. Łatwo więc zgadnąć, że żadne moje apele nie miałaby sensu, bo byłam w żałosnej mniejszości. Cztery z tej siódemki używały przekleństw tak, jakby od ilości bluzgów zależało ich życie. Zdania typu: „Ja pierdolę, kurwa, nie zamierzam się, kurwa, tym wkurwiać” były na porządku dziennym. Czasem miałam chęć eksplodować.
Zasadniczo oddziału pilnowały 4 stałe oddziałowe, głównie na zmianie nocnej pojawiali się (bo faceci ze służby więziennej również pilnowali oddziału żeńskiego) lub pojawiały się strażnicy jakby na dochodne. Z tych głównych 4 oddziałowych aż 50% (!!!) czyli dwie nadały ludzki wymiar mojemu pobytowi w więzieniu. Uważam więc, że miałam dużo szczęścia. Inna rzecz, że ich sympatia i ludzie podejście mogło wynikać z oglądu i obserwacji mnie jako skazanej: obie, niezależnie do siebie (bo się przecież mijały na zmianach) spytały na wstępie: „A co pani tu robi, do diabła?!”. Miałam niemały kłopot z odpowiedzią na to pytanie.
Pozostałe dwie – szkoda gadać. Jakby toczyły między sobą rywalizację, która jest bardziej lubiana, więc dyżurka na ich zmianach była pełna donosicielek (kondonów – w slangu więziennym), każda z nich miała swoją armię „sprawozdawczyń” z tego, co się działo na oddziale wtedy, gdy ich nie było. Konsekwencje tych donosów były często bolesne, bo się sypały wnioski karne z wpisem do akt, co rzutowało potem na opinię o osadzonej.
Wiedzę o wyrokach osadzonych pozyskiwałam w miarę upływu czasu i nabierania do mnie zaufania, co nie było trudne, bo skazane w sali szybko się zorientowały, że właściwie z nikim nie rozmawiam, że najczęściej spędzam czas nad książką lub pisząc. Stąd moja wiedza o tym, która jakie przestępstwo popełniła. W palarni spotykałyśmy się w dość dużym zagęszczeniu i zdarzało się, że ocierałam się ramieniem o kobietę, o której wiedziałam, że zabiła człowieka. To jest nie do przejścia. To znaczy ja wiem, że są ludzie, którzy mordują innych, ale wiem to z książek, z filmów, z prasy, z telewizji. Świadomość, że taka osoba stoi koło mnie przerosła moje możliwości ogarniania rzeczywistości.
Podczas tych 5 miesięcy oddział przeżywał dwie próby samobójcze: jedna z osadzonych wypiła środek do czyszczenia sedesów a druga schowała się w rogu „spacerniaka” i podcięła sobie żyły. Z ulgą piszę, że obie zostały uratowane dzięki szybkiej interwencji pracowników służby więziennej.
Inne trzy skazane, po ogłoszeniu pandemii, gdy na oddziale zainstalowano pojemniki ze środkiem do dezynfekcji rąk, który był na spirytusie – zdjęły go, zrobiły sobie drinki i spiły się jak parobki (pojemnik ok. 0,7 litra, jakieś 65-70% alkoholu). Nawet nie trzeba było na nie donosić, bo zachowywały się jak przystało na panie po spożyciu. Cofnięto nagrania monitoringu, ustalono winne, zdegradowano je i wywieziono „na zamek”. Gdzie dokładnie i co to takiego „zamek” nie wiem i jakoś nad tym nie ubolewam - w obliczu i tak sporej, smutnej wiedzy, którą mi wciśnięto siłą, a która dotyczyła rzeczywistości, o której nie miałam pojęcia, że stanie się kiedyś moim udziałem.
(4)
9 Comments
Gdyby nie była to prawda -
24 May, 2020 - 01:18
Twoja "nowa wiedza" - za wysoką cenę "zdobyta", chyba tylko po to, żeby udało się ochronić przed niesprawiedliwością tych, których "system sprawiedliwości" łatwo może skrzywdzić.
Podobno wszystko w naszym życiu ma sens. Staram się znaleźć jakiś sens w twoim wielomiesięcznym doświadczeniu, ale - niezbyt mi się udaje.
Niczego potrzebnego chyba się nie mogłaś nauczyć. Może tylko - abyś mogła zostać "ekspertem" od więziennictwa czy "systemu penitencjarnego".
Uważam, że sędziów, w ramach praktyki zawodowej - należałoby zamykać incognito na okres np.dwu tygodni w więzieniu, w warunkach podobnych do tych, jakie przeżyłaś. Może byliby rozważniejsi przy ferowaniu wyroków.
Współczuję i bardzo serdecznie pozdrawiam,
Dziękuję za dobre słowo,
24 May, 2020 - 08:34
Dla mnie również, poza poznawczym, żaden inny aspekt tej odsiadki nie istnieje.
Jak się pewnie domyślasz - wrażeń, spostrzeżeń, upokorzeń jest więcej, ale nie spsoób to ująć w jednej notce. Poza tym ja sobie do końca z tym nie poradziłam.
Szokujące, ale bezdyskusyjne: 99,9% tych kobiet, bardzo często młodych (20-35 lat) nie ma zębów lub je ma w tak opłakanym stanie, jakby żyły w najuboższych rejonach świata. Patrzysz na w miarę ładną, naprawdę ładną twarz, młodą, zastanawiasz się, co ona tu robi, a po chwili ta dziewczyna się uśmiecha i widzisz sterczące, żółtoszare kikutki zamiast zębów.
Zobacz, jaki to musiał być dla mnie szok, skoro to wspominam.
Inna obserwacja: absolutnie wszystkie są wytatuowane (pomijając mnie, rzecz jasna).
Służba więzienna, a na pewno znakomita jej część, także klnie jak furman. To gdzie się ma zacząć ta resocjalizacja, gdy kobita podchodzi do oddziałowej i mówi: "Czy mogę o coś spytać" a oddziałowa odpowiada: "Czego, kurwa?!".
Zostawiam to na teraz, bo dzień się dopiero zaczął.
Błogosławionej niedzieli Ci życzę.
Ossala
Ossalo!
27 May, 2020 - 01:11
Podobno - co Cię nie zabije - to Cię wzmocni. Nie mniej - takiego "wzmocnienia" nie polecałabym nikomu. Uważam jedynie, że dobrze iż możesz zwerbalizować swoje przeżycia, a martwi - że tzw. "wychowawcy więzienni" operują słownictwem jakie towarzyszyło więźniom (więżniarkom) w Oświęcimiu - ze strony "nadzorców". Zofia Kossak-Szczucka pisząc o tym - używała (eufemistycznie?) słowa "kulfon".
Znam wspomnienia osoby, która przesiedziała, jako więzień polityczny, ponad rok na Zamku w Lublinie. Osadzona w pojedynczej celi, bez chamstwa, ale - bez życzliwości dozorców, najgorsze były pojawiające się w tej samotności zaburzenia psychotyczne. A oskarżenie przeciwko Niej wniósł Żyd, którego miała jakoby atakować. W rzeczywistości - w procesji na Boże Ciało - niosła sztandar Sodalicji Mariańskiej. Została ostatecznie zwolniona, gdyż ów Żyd podczas konfrontacji - nie był w stanie rozpoznać Jej, a dodam że była osobą dość charakterystyczną. Skończyła później studia medyczne, została specjalistą-ginekologiem, wyszła za mąż, urodziła syna. Ona już nie żyje, mąż jej także. Syn mieszka i pracuje chyba w Kanadzie, również jest lekarzem.
Myślę, że Ty podobnie przezwyciężysz ten uraz, z Bożą pomocą!
Bardzo serdecznie pozdrawiam,
Czasy niby inne, powody inne,
25 May, 2020 - 00:33
Przykre to wszystko, bo autentycznie byłam tam dziwolągiem, który nie pasuje do tego miejsca.
W bardzo pozytywnej opinii na mój temat (o taką opinię występuje sąd) więzienny wychowawca napisał mi, że "że w kontaktach ze służbą więzienną wykazują bardzo wysoką kulturę osobistą". Gdy mi to odczytano, to się usmiechnęłam. Pomyślałam sobie bowiem, że na tym tle z pewnością odstaję :-)
Pozdrawiam
Ossala
Literówka mi się wkradła: w
25 May, 2020 - 08:41
Ossala
Obiecałem sobie, że nie będę
28 May, 2020 - 22:05
Do Ossali mam jednak słabość:):):)
Historia Ossali uczy nas, że każdy, dosłownie każdy, może być zatrzymany podczas kontroli drogowej, wywleczony z samochodu, zakuty w kajdanki, zamkniędy najpierw w areszcie, a potem osadzony w więzieniu...:(:(:(
Mam zwyczaj nie otwierać przez pół roku skrzynki pocztowej (bo jest pełna śmiecii-reklam, a połowę ważnych pism listonosze... jakoś gubią).
Już wieem, co mnie czeka.
Zastanówcie się nad tym.
Pijany celebryta garuje w samochodzie, po któym przewalają się butelki wódki, przebija samochodem barierki na autostradziei, wpada na pas z przeciwka i... wychodzi wolny po kilku godzinach, przyzwoity człowiek (zakładając, że kobieta jest człowiekiem:):):)), siedzi w pierdlu prawie pół roku (a potem ma "nadzór" i "obrączkę")...
Buźka!
To jest najbardziej przykre w
28 May, 2020 - 23:16
Tak samo się czułam, gdy lekarze zdiagnozowali raka u mojego męża: przecież rak to takie coś, na co chorują inni! Nie my!
Tak i z tym aresztowaniem, bo ta linia jest bardzo cienka, ten moment, gdy od zwykłego człowieka stajemy się nagle podejrzanymi, winnymi, skazanami, to czasem ułamki sekund.
Co się zaś tyczy pierwszej części Twojego komentarza.
Dixi, dobrze jest pogodzić się z myślą, że ludzie są omylni. A czy mylą się raz, czy sto - to już nie ma znaczenia.
Czasem padamy ofiarami niesłusznych nagonek: nie Ty pierwszy, nie ostatni, czasem dobierając sobie grono internetowych (!) znajomych zachłystujemy się po to, by za chwilę gorzko płakać. Czasem podchodzimy do kogoś jak pies do jeża - a wychodzi z tego fajna, długoletnia znajomość.
Najważniejsze zaś - to mieć twardą skórę i hołdować zasadzie, że nie wszyscy musimy pałać do siebie uwielbieniem - choć za słabość do mnie nisko się kłaniam i odwzajemniam.
Ściski (ukradzione Tobie) Ossala
Ossala
Mnie w tej histoii boli brak empatii sędziego (sędzi?)
29 May, 2020 - 03:16
Bez względu na wszelkie prawnicze "grepsy", jak ten np. o nieznajomości prawa, która nikogo nie usprawiedliwia - od sędziego można, a właściwie - powinno się wymagać minimum wiedzy psychologicznej.
Broń nas, Panie Boże przed taką "sprawiedliwością"!
Serdecznie pozdrawiam,
To jest szerszy problem,
29 May, 2020 - 09:09
Bo firm idelanych nie ma, choć ze swej strony starałam się zabezpieczyć: pracownicy byli u lekarza medycyny pracy PRZED podpisaniem umowy, umowę z firmą BHP do obsługi budów miałam podpisaną, pracownicy byli szkoleni...
Ale, jak wspomniałam, zawsze się coś znajdzie.
Podczas zatrzymania usłyszałam, że chodzi o ustalenie miejsca mojego pobytu - a jednak trafiłam za kratki.
Jak piszę w tekście: byłam na jednej z rozpraw, sędzia miał świadomość, że nigdy w życiu nie byłam karana, że mieszkam na stałe za granicą i że pracuję jako funkcjonariusz publiczny (!) opiekując się osobami starszymi (!), jak to ładnie ujął Dixi - przez 10 lat podcierałam tyłki osobom starszym.
Jakie przesłanki przyświecały sędziemu by odiwesić wyrok sprzed 7 lat za wypadek przy pracy sprzed 12 lat i osadzić mnie w więzieniu - nie wiem.
Ossala