Muszę wyznać, że kłopoty, które czekały na mnie w Polsce po 10 latach pobytu we Francji (łącznie 12 lat, ale w pobycie nad Sekwaną była jednak dwuletnia przerwa) zgięły mnie w pół. Pandemia chyba zaskoczyła wszystkich, w całej Europie i na świecie, wiec nie będę się na niej zatrzymywać. Pandemia jaka jest każdy widzi – chciałoby się napisać.
Ale z tą pandemią wiąże się temat, który dotyka moich własnych kłopotów. Mam tu na myśli działania obecnego rządu nazwane tarczami antykryzysowymi, które mają wspierać przedsiębiorców w walce z nierówną walką z pandemią i jej negatywnymi skutkami gospodarczymi.
Przeglądam media społecznościowe i widzę wdzięczność, ale też narzekania: a że za mało, a że nie tak, a że nie tu, gdzie trzeba. Ja zaś, jako przedsiębiorca, którego dotknął kryzys na rynku deweloperskim a także usług finansowych z 2008 r. mam chęć, widząc te narzekania, wrzasnąć: „Cieszcie się, że w ogóle jest pomoc!”.
Kryzys z jesieni 2008 r. miał także zasięg ogólnoświatowy, dość powiedzieć, że do dnia dzisiejszego pojawiają się artykuły w prasie francuskiej na temat jego dotkliwych skutków. Różnica między jedną a drugą plagą dla przedsiębiorców jest taka, że w roku 2008 r. przy władzy była radosna koalicja PO/PSL i kryzys dotykał przedsiębiorców-szaraków (takich, jak ja), których pozostawiono samym sobie, choć nie jest żadną tajemnicą, że ci, którzy się mieli nażreć na Euro2012 i tak się nażarli. Przykładów jest wiele, żeby wspomnieć tylko informacje z mediów o zaległościach z płatnościami dla pracowników budowlanych na Stadionie Narodowym, czy słynne wystąpienie sejmowe jednego z przedstawicieli nowego rządu z roku 2015 r., który rozwijał wielometrowy wykaz polskich firm podwykonawczych, które zbankrutowały. Ludzie zostawieni bez jakiejkolwiek pomocy popełniali samobójstwa, chorowali, tracili dorobek całego swojego życia, wyjeżdżali za granicę w poszukiwaniu pracy.
Wracałam do Polski z tęsknoty za bliskimi, z troski o starzejących się rodziców, z braku kontaktu z dziećmi, i ze zwykłej (jak nie lubię patosu tak muszę) tęsknoty za Polską.
Radość z ostatniego kursu samochodem na trasie Paryż – świętokrzyskie trwała dokładnie 13 dni: wybrałam się do Katowic, przekroczyłam prędkość jadąc z wymarzonego spotkania z córką na wymarzone spotkanie z Tatą. Nie dojechałam.
Przy sprawdzaniu mnie na okoliczność wspomnianego przekroczenia okazało się, że jestem poszukiwana przez policję. Słowo „poszukiwana” zawsze kojarzyło mi się z ukrywaniem (nie wiem, jak Wam), które to ukrywanie nigdy w życiu nie przyszłoby do głowy – toteż rozdziawiłam przysłowiową gębę ze zdumienia. Co więcej, na przestrzeni lat wiele razy bywałam w Polsce, latałam samolotami, gdzie zawsze podlegałam kontroli, byłam na rozprawie, na której podałam swój adres we Francji, więc sędzia miał świadomość, że mieszkam za granicą i pracuję z osobami starszymi jako funkcjonariusz publiczny (!).
Zatrzymanie, areszt śledczy, więzienie. O tym będzie kiedy indziej, bo nie nabrałam do tego należytego dystansu. Tylko gwoli wyjaśnienia: po 5 miesiącach za kratami doczekałam się w końcu wokandy i pani sędzia wyraziła zgodę na nadzór elektroniczny uznając, że nie stanowię zagrożenia dla prawa i porządku publicznego w Polsce. Mam to w postanowieniu i kiedyś oprawię to sobie w ramki.
A powody poszukiwania mnie? Już wyjaśniam – według mojej najlepszej pamięci, bo treści wyroku nie znam, rygorów zawieszenia (bo wyrok był w zawieszeniu) również nie.
W sierpniu 2008 r. jeden z pracowników budowlanych (pomocnik cieśli) firmy, której byłam członkiem zarządu, po godzinach pracy (mimo zakazu pracy w nadgodzinach bez mojej zgody), bez konieczności wynikającej z harmonogramu prac, bez zabezpieczenia (mimo że szelki były zakupione przez firmę) wszedł na wysokość 4,5 m by układać wciągane mu z dołu przez kolegów płyty kartonowo-gipsowe. Płyty były dość duże, może miały wymiar 1,2 m x 2 m, nie pamiętam, ale były to spore, regularne, płaskie elementy. Pracownik układał je tak niechlujnie, że gdy niestabilny stos zaczął się zsuwać – pracownik „spietrał” (jak zeznał jeden z jego kolegów) i zaczął skakać po elementach wystających z konstrukcji, nie trafił nogą i spadł. Chwała Bogu, założył kask, ale to był ciężki wypadek przy pracy, „mój” pomocnik cieśli spędził 2 tygodnie w śpiączce farmakologicznej, ale wyszedł z wypadku cało.
Reasumując: pracownik złamał zasady BHP (został przeszkolony przez firmę), obowiązki wynikające z Kodeksu Pracy a także bezpośrednie nakazy i zakazy pracodawcy, czyli mnie, jednak zgodnie z prawem, to ja odpowiadałam za jego bezpieczeństwo.
Postępowanie w tej sprawie trwało kilka lat i swym zakresem czasowym nałożyło się na chorobę nowotworową i śmierć mojego męża, z czym długo nie mogłyśmy się pogodzić, więc wszystkie moje emocje i energia (a raczej jej brak) pochłaniały żałoba i strach i o córkę. Niedługo po śmierci męża (sygnatura akt jest łamana na 2013 r. a mąż zmarł na jesieni 2012 r.) zostałam skazana przez sąd na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata. Nie miałam świadomości tego wyroku, nie pamiętam tego, możliwe, że reprezentujący mnie adwokat poinformował mnie o tym mailem, ale z całą pewnością nie było alarmu "wołami" na czerwono: musi się pani skontaktować z kuratorem takim a takim. Nic z tych rzeczy. Tego jestem pewna. Z resztą – mój beztroski powrót do Polski niejako potwierdza moją niewiedzę.
Zostaje mi więc domyślać się, że miałam być w kontakcie z kuratorem, a nade wszystko – miałam nie wchodzić w konflikt z prawem. Nie wchodziłam, jak nigdy przedtem w życiu. Niczego więc nieświadoma – zmagałam się z samotnym wychowywaniem córki i niełatwą pracą zawodową we Francji. Domyślam się, że po okresie tych dwóch lat zawieszenia kurator powiadomił sędziego, że mnie na oczy nie widział i sędzia wyrok odwiesił. W konsekwencji – od roku 2015 r. byłam osobą poszukiwaną.
Ciąg dalszy tej opowieści przez życie napisanej nastąpi, ale do faktu, że spędziłam 5 miesięcy za kratkami nie nabrałam jeszcze żadnego dystansu. Nie mogę się otrząsnąć, ale chcę zakończyć jeśli nie zabawnym, to tragikomicznym akcentem.
W „mojej” 8-osobowej celi (ja, samotnik plus 7 innych osób – niczym kara w karze) osadzone słuchały disco-polo, oglądały tylko „Fakty” TVN, bo „tam są najlepsze informacje”, czasem przełączały na Polsat, śledziły losy bohaterów hotelu Paradise, zaśmiewały się z „Kanapowców” (to taki program, o istnieniu którego dowiedziałam się w więzieniu, rzecz polega na tym, że jakaś grupka ludzi ogląda telewizję i komentuje to, co widzi i te komentarze mają być śmieszne i na tym polega ten program).
A wśród nich ja, PiS-ówa, ja moher, ja PiS-owski beton głosujący na PJK lub Zbigniewa Ziobro. Już wyczuwacie do czego zmierzam? Oglądamy te „najlepsze informacje” w Faktach, pojawia się na ekranie pan mister sprawiedliwości (moja polityczna sympatia, Boże, co za ironia), wszystkie jak jedna, na jego widok rzucają bluzgi, o których nie wiedziałam, że istnieją i wrzeszczą: „To przez tego ch.ja siedzę!”. Nie przez wyłudzenia, handel narkotykami, nie za zamordowanie człowieka – tylko przez ministra Ziobro. Bodaj raz się ośmieliłam odezwać i rzuciłam nieśmiało: „Mnie skazano w roku 2013, więc przez tego akurat ch.ja nie siedzę!”
Ale z tą pandemią wiąże się temat, który dotyka moich własnych kłopotów. Mam tu na myśli działania obecnego rządu nazwane tarczami antykryzysowymi, które mają wspierać przedsiębiorców w walce z nierówną walką z pandemią i jej negatywnymi skutkami gospodarczymi.
Przeglądam media społecznościowe i widzę wdzięczność, ale też narzekania: a że za mało, a że nie tak, a że nie tu, gdzie trzeba. Ja zaś, jako przedsiębiorca, którego dotknął kryzys na rynku deweloperskim a także usług finansowych z 2008 r. mam chęć, widząc te narzekania, wrzasnąć: „Cieszcie się, że w ogóle jest pomoc!”.
Kryzys z jesieni 2008 r. miał także zasięg ogólnoświatowy, dość powiedzieć, że do dnia dzisiejszego pojawiają się artykuły w prasie francuskiej na temat jego dotkliwych skutków. Różnica między jedną a drugą plagą dla przedsiębiorców jest taka, że w roku 2008 r. przy władzy była radosna koalicja PO/PSL i kryzys dotykał przedsiębiorców-szaraków (takich, jak ja), których pozostawiono samym sobie, choć nie jest żadną tajemnicą, że ci, którzy się mieli nażreć na Euro2012 i tak się nażarli. Przykładów jest wiele, żeby wspomnieć tylko informacje z mediów o zaległościach z płatnościami dla pracowników budowlanych na Stadionie Narodowym, czy słynne wystąpienie sejmowe jednego z przedstawicieli nowego rządu z roku 2015 r., który rozwijał wielometrowy wykaz polskich firm podwykonawczych, które zbankrutowały. Ludzie zostawieni bez jakiejkolwiek pomocy popełniali samobójstwa, chorowali, tracili dorobek całego swojego życia, wyjeżdżali za granicę w poszukiwaniu pracy.
Wracałam do Polski z tęsknoty za bliskimi, z troski o starzejących się rodziców, z braku kontaktu z dziećmi, i ze zwykłej (jak nie lubię patosu tak muszę) tęsknoty za Polską.
Radość z ostatniego kursu samochodem na trasie Paryż – świętokrzyskie trwała dokładnie 13 dni: wybrałam się do Katowic, przekroczyłam prędkość jadąc z wymarzonego spotkania z córką na wymarzone spotkanie z Tatą. Nie dojechałam.
Przy sprawdzaniu mnie na okoliczność wspomnianego przekroczenia okazało się, że jestem poszukiwana przez policję. Słowo „poszukiwana” zawsze kojarzyło mi się z ukrywaniem (nie wiem, jak Wam), które to ukrywanie nigdy w życiu nie przyszłoby do głowy – toteż rozdziawiłam przysłowiową gębę ze zdumienia. Co więcej, na przestrzeni lat wiele razy bywałam w Polsce, latałam samolotami, gdzie zawsze podlegałam kontroli, byłam na rozprawie, na której podałam swój adres we Francji, więc sędzia miał świadomość, że mieszkam za granicą i pracuję z osobami starszymi jako funkcjonariusz publiczny (!).
Zatrzymanie, areszt śledczy, więzienie. O tym będzie kiedy indziej, bo nie nabrałam do tego należytego dystansu. Tylko gwoli wyjaśnienia: po 5 miesiącach za kratami doczekałam się w końcu wokandy i pani sędzia wyraziła zgodę na nadzór elektroniczny uznając, że nie stanowię zagrożenia dla prawa i porządku publicznego w Polsce. Mam to w postanowieniu i kiedyś oprawię to sobie w ramki.
A powody poszukiwania mnie? Już wyjaśniam – według mojej najlepszej pamięci, bo treści wyroku nie znam, rygorów zawieszenia (bo wyrok był w zawieszeniu) również nie.
W sierpniu 2008 r. jeden z pracowników budowlanych (pomocnik cieśli) firmy, której byłam członkiem zarządu, po godzinach pracy (mimo zakazu pracy w nadgodzinach bez mojej zgody), bez konieczności wynikającej z harmonogramu prac, bez zabezpieczenia (mimo że szelki były zakupione przez firmę) wszedł na wysokość 4,5 m by układać wciągane mu z dołu przez kolegów płyty kartonowo-gipsowe. Płyty były dość duże, może miały wymiar 1,2 m x 2 m, nie pamiętam, ale były to spore, regularne, płaskie elementy. Pracownik układał je tak niechlujnie, że gdy niestabilny stos zaczął się zsuwać – pracownik „spietrał” (jak zeznał jeden z jego kolegów) i zaczął skakać po elementach wystających z konstrukcji, nie trafił nogą i spadł. Chwała Bogu, założył kask, ale to był ciężki wypadek przy pracy, „mój” pomocnik cieśli spędził 2 tygodnie w śpiączce farmakologicznej, ale wyszedł z wypadku cało.
Reasumując: pracownik złamał zasady BHP (został przeszkolony przez firmę), obowiązki wynikające z Kodeksu Pracy a także bezpośrednie nakazy i zakazy pracodawcy, czyli mnie, jednak zgodnie z prawem, to ja odpowiadałam za jego bezpieczeństwo.
Postępowanie w tej sprawie trwało kilka lat i swym zakresem czasowym nałożyło się na chorobę nowotworową i śmierć mojego męża, z czym długo nie mogłyśmy się pogodzić, więc wszystkie moje emocje i energia (a raczej jej brak) pochłaniały żałoba i strach i o córkę. Niedługo po śmierci męża (sygnatura akt jest łamana na 2013 r. a mąż zmarł na jesieni 2012 r.) zostałam skazana przez sąd na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata. Nie miałam świadomości tego wyroku, nie pamiętam tego, możliwe, że reprezentujący mnie adwokat poinformował mnie o tym mailem, ale z całą pewnością nie było alarmu "wołami" na czerwono: musi się pani skontaktować z kuratorem takim a takim. Nic z tych rzeczy. Tego jestem pewna. Z resztą – mój beztroski powrót do Polski niejako potwierdza moją niewiedzę.
Zostaje mi więc domyślać się, że miałam być w kontakcie z kuratorem, a nade wszystko – miałam nie wchodzić w konflikt z prawem. Nie wchodziłam, jak nigdy przedtem w życiu. Niczego więc nieświadoma – zmagałam się z samotnym wychowywaniem córki i niełatwą pracą zawodową we Francji. Domyślam się, że po okresie tych dwóch lat zawieszenia kurator powiadomił sędziego, że mnie na oczy nie widział i sędzia wyrok odwiesił. W konsekwencji – od roku 2015 r. byłam osobą poszukiwaną.
Ciąg dalszy tej opowieści przez życie napisanej nastąpi, ale do faktu, że spędziłam 5 miesięcy za kratkami nie nabrałam jeszcze żadnego dystansu. Nie mogę się otrząsnąć, ale chcę zakończyć jeśli nie zabawnym, to tragikomicznym akcentem.
W „mojej” 8-osobowej celi (ja, samotnik plus 7 innych osób – niczym kara w karze) osadzone słuchały disco-polo, oglądały tylko „Fakty” TVN, bo „tam są najlepsze informacje”, czasem przełączały na Polsat, śledziły losy bohaterów hotelu Paradise, zaśmiewały się z „Kanapowców” (to taki program, o istnieniu którego dowiedziałam się w więzieniu, rzecz polega na tym, że jakaś grupka ludzi ogląda telewizję i komentuje to, co widzi i te komentarze mają być śmieszne i na tym polega ten program).
A wśród nich ja, PiS-ówa, ja moher, ja PiS-owski beton głosujący na PJK lub Zbigniewa Ziobro. Już wyczuwacie do czego zmierzam? Oglądamy te „najlepsze informacje” w Faktach, pojawia się na ekranie pan mister sprawiedliwości (moja polityczna sympatia, Boże, co za ironia), wszystkie jak jedna, na jego widok rzucają bluzgi, o których nie wiedziałam, że istnieją i wrzeszczą: „To przez tego ch.ja siedzę!”. Nie przez wyłudzenia, handel narkotykami, nie za zamordowanie człowieka – tylko przez ministra Ziobro. Bodaj raz się ośmieliłam odezwać i rzuciłam nieśmiało: „Mnie skazano w roku 2013, więc przez tego akurat ch.ja nie siedzę!”
(4)
11 Comments
Jak zawsze - politycznie i z humorem!
22 May, 2020 - 19:55
Ale przynajmniej wyjaśniłaś, dlaczego wysoki odsetek "represjonowanych" pensjonariuszy "zakładów "penitencjarnych" głosuje przeciwko Prawu i Sprawiedliwości. Propaganda, widomie, przynosi "sukces".
A obecne skargi na brak działania tarczy antykryzysowej - większość potencjalnych "pomocobiorców" odnosi także do obecnie rządzących, a nie do lokalnych samorządów, które wielokrotnie, w sposób świadomy, bojkotują lub choćby opóźniają takie działania. Nie mniej - "państwowe młyny" mielą wolno. Na Bornholmie, o udzielonej pomocy dla "małych" donosi lokalna prasa właśnie teraz, czyli po przeszło dwu miesiącach od początku ogłoszonej epidemii
Pisz proszę! Choć twoich doświadczeń nikt nie może Ci zadrościć!
Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam, pozdrawiam też "Sensa",
Dziękuję. Sens stał się
22 May, 2020 - 20:08
Co do historii, to jest bardziej rozpaczliwa, niż jestem w stanie to opisać, choć, z wrodzonego optymizmu, na którego oparach jadę, staram się nie popadać w histerię.
Nie mam wśród bliskich i znajomych nikogo, kto siedział. Absolutnie nikogo. Duszę więc w sobie te 5 miesięcy, bo dla moich rozmówców, czyli dla najbliższych "to już przeszłość, było, minęło"... Tylko to nie było 5 dni a 5 miesięcy. Żyję zawieszona emocjonalnie między tym więzieniem a normalnością.
Ściskam
Ossala
witaj w naszym netowym domku
22 May, 2020 - 20:46
"...And what do you burn, apart from witches? - More witches!..."
Mnie do dziś, Hun, mnie do
22 May, 2020 - 20:51
Ossala
@ossala
23 May, 2020 - 23:28
W międzyczasie warto cieszyć się ze zwykłych przyjemości i żyć z dnia na dzień.
Pozdrawiam serdecznie.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
A mnie, Danz, jak tam
24 May, 2020 - 08:42
Trzymałam się tej myśli, chodziłam zawsze z podniesioną głową, broniłam swoich praw, gdy musiałam, zawsze spokojnie i z godnością, nie pozwalałam na siebie wrzeszczeć (szczególnie jedna z oddziałowych miała taki obyczaj), nie pozwalałam "jechać" do siebie per ty, bo służba więzienna nie ma do tego prawa.
Ale prawdą jest to że nie wiem, czy się z tego na prawdę, do końca otrząsnę.
Pozdrawiam
Ossala
Ossalo.
24 May, 2020 - 11:30
Serdeczności. Teraz, skoro
24 May, 2020 - 15:22
Inna rzecz, że smutku, przykrości, rozdzierającego serca - było tego wszystkiego tak wiele, że nie wiem kiedy to uładzę w sobie.
Zastanawiam się też często gdzie i co nie działa (myśląc o sobie jako o przypadku a nie pesonalnie). Gdzieś jest błąd w działaniu prawa i szeroko rozumianego systemu sprawiedliwości, skoro za nie czyn a odpowiedzialność można trafić za kratki po tylu latach.
Bardzo serdecznie pozdrawiam
Ossala
Mam super wiadomość! Dostałam
25 May, 2020 - 21:28
To upokarzające, wiem, prosić o zgodę by odwiedzić własną matkę, ale jest jak jest.
Inna rzecz, że rozmowy z tą panią to jest katorga: płaczę jak potępiona, nie jestem w stanie się opanować. Ta dama nieustannie przypomina mi, że jestem skazana, że złamałam prawo (!), że jestem w więzieniu, tylko teraz teraz więzieniem jest mój dom, że skoro ojciec ciągle jest w szpitalu, to ona mi okroi ilość godzin wolnych przydzielonych przez sąd, bo jak tata będzie z moim bratem, to będzie miał opiekę brata...
Ja tego nie moge znieść.
A jak próbuję jej mówić, że jestem w złym stanie psychicznym, to ona mnie prosi o zaświadczenie od psychiatry.
Ossala
Dostałaś zgodę
25 May, 2020 - 21:39
To miłe. I przecież piszę :-)
25 May, 2020 - 23:34
Najważniejsze, że zobaczę się z mamą.
A pani kurator zdaje się zachowywać jakby była strażnikiem w więzieniu. Poza tym, może by nie mieć ze mną kłopotów, wrzuciła mnie do jednego wora z innymi przestępcami, których ma "pod opieką" i woli mnie usadzić niż mieć ze mną kłopoty.
Pozdrawiam
Ossala