Error message

User error: Failed to connect to memcache server: 127.0.0.1:11211 in dmemcache_object() (line 415 of /usr/share/nginx/www/blog-n-roll.pl/sites/all/modules/memcache/dmemcache.inc).

"Czy Janina Paradowska to postać z Żeromskiego? Jeśli tak to taka, którą ten pisarz zawsze zwalczał"

 |  Written by Ursa Minor  |  5


fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Zawsze staram się w pierwsze dni po czyjejś śmierci unikać mówienia o nim źle (choć pewnie są wyjątki, uwikłane w zbrodnie), a jeśli już ktoś mnie zmusza do komentowania odejścia negatywnego dla mnie bohatera, starać się znaleźć coś pozytywnego.

Kierowałem się tą zasadą, kiedy zadzwonił do mnie PAP w dzień śmierci Janiny Paradowskiej. Powiedziałem, że byłem z nią w ostrym sporze nie tylko co do kwestii ideowo-politycznych, ale i co do samej wizji mediów. Ale że nie będę tego w tym momencie roztrząsać. Natomiast ceniłem ją za pracowitość. Była do końca dziennikarką obecną przy zdarzeniach, poinformowaną lepiej niż jej koledzy.

I tyle. Mam jednak wrażenie, że w takich sytuacjach druga strona nie nakłada sobie żadnych ograniczeń korzystając z tego swoistego spętania antagonistów (poza internetowymi hejterami). Pamiętam jak zaraz po śmierci Bronisława Geremka ja zgodnie ze starą dobrą tradycją zachodnich demokracji starałem się akcentować w komentarzach to, co dobre i łączące. A Adam Michnik z Jackiem Żakowskim wielkim głosem krzyczeli, że wielkiego Profesora niemal zamordowała zła prawica.

Jest już po pogrzebie Janiny Paradowskiej, z którą przed laty występowałem w rozmaitych programach, ale z którą od jakichś ośmiu lat nie zamieniłem ani słowa. Uderzyła mnie pogrzebowa wypowiedź Donalda Tuska. Przedstawił dziennikarkę tygodnika „Polityka” jako ideał polskiego inteligenta, „postać z filmów Wajdy i z powieści Żeromskiego”. To jednak doprasza się jakiejś odpowiedzi.

Jeśli filmy Wajdy z dziennikarką w roli głównej, to naturalnie nasuwa się „Człowiek z marmuru”. I zapewne Agnieszka grana przez Krystynę Jandę, odważna poszukiwaczka prawdy. Rzeczywiście?

Gdybym ja szukał analogii, pani redaktor kojarzy mi się niestety z chowającym się w telewizyjnej ubikacji dziennikarskim nadzorcą granym świetnie przez Bogusława Sobczuka. Dlaczego?

Przypomnę zdarzenia z lat 2003-2005. Wszyscy pamiętają, że Janina Paradowska wyrzuciła ze swego wywiadu z Leszkiem Millerem pytania o aferę Rywina. Mniej ludzi pamięta, że była jednym z niewielu dziennikarzy spoza SLD-owskich mediów twierdzących, że żadnej afery w ogóle nie było. Na chama, kontra faktom, bo jej się tak podobało. Co ciekawe, poszkodowana ponoć przez aferę „Gazeta Wyborcza” nadal czciła ją po tym jako dziennikarski autorytet. Choć na zdrowy rozum to jej takie stanowisko również szkodziło. No ale wspólny wróg był ważniejszy. A wrogiem byli ci wszyscy, którzy narzekali na skorumpowane elity III RP.

Gdyby szukał wspólnego mianownika dla twórczości Paradowskiej, znalazłbym: zawsze była po stronie silnych, wpływowych i bogatych. Czasy PRL wyłączam, choć Maciej Łukasiewicz, zmarły już naczelny „Rzeczpospolitej” barwnie opisał jak w roku 1982 opuściła solidarnościowych kolegów z „Kuriera Polskiego” żeby wskoczyć na pokład „Życia Warszawy”, a po drodze przebrnąć weryfikacyjne sito. Pewnie nie pisała i przed i po stanie wojennym tekstów haniebnych, ale też inaczej niż wiele peerelowskich gwiazd nigdy się naprawdę nie zbuntowała. Skądinąd nikt nie pamięta z tamtych czasów żadnego jej tekstu. Choć pamięta się artykuły także cyników typu Daniela Passenta. Sztuka mimikry!

Po 1989 roku wykreowano ją szybko na wielki autorytet w dziedzinie dziennikarstwa politycznego. Przecież w PRL nikt, także ona, takiego dziennikarstwa w prasie oficjalnej nie uprawiał. Nikt nie zaglądał za kulisy.

Wyróżniała się za to wtedy taktyczną zręcznością. W roku 1990 poparła Lecha Wałęsę – to dlatego jeszcze w półtora roku później Jan Olszewski gotów był ją zrobić rzeczniczką swojego antykomunistycznego rządu.

Skąd ten akces – przejściowy - peerelowskiej dziennikarki do antykomunistycznej prawicy? Wojowała z Kazimierzem Wóycickim i Tomaszem Wołkiem, którzy dostali „Życie Warszawy” od rządu Mazowieckiego. Ona liczyła, że dzięki taranowi wałęsowskiego „przyspieszenia” odbierze im tę gazetę. Miała ją dostać postkomunistyczna spółdzielnia dziennikarska. Zarazem Paradowska nigdy nie wierzyła w antykomunizm Wałęsy. Świadczy to o jej przenikliwości. Ale to przenikliwość cynicznego gracza.

Przegrała tę rozgrywkę, ale dzięki temu osiadła w „Polityce” będącej uosobieniem dawnego mainstreamu. Obstawiała to KLD, to SLD, to wreszcie PO, ale zawsze była po stronie tych co posiadali Polskę. Jej rolą było ogłaszanie, że nie ma żadnych afer, a przestrogi, że w Polsce cokolwiek dzieje się źle, to zawracanie głowy. Na tym polegał ten jej „kostyczny dowcip”.

Zarazem potępiając prawicę za „insynuacje” i „nagonki”, kiedy trzeba sama sięgała sprawnie po ten oręż. Biorąc np., udział w zaszczuwaniu Janusza Kurtyki za rzekomy udział w dzikiej lustracji Andrzeja Przewoźnika. Twierdziła tak kompletnie wbrew faktom.

Szczytowym wykwitem jej „kostycznego dowcipu” był uciecha z powodu żartu Janusza Palikota, że widział na peronie we Włoszczowej zabitego w Smoleńsku Przemysława Gosiewskiego.Dowcipkowała tak kobieta, która sama straciła niedługo wcześniej drugiego męża. Czy jest postacią z Żeromskiego osoba chwalona za niezależność przez… Jana Kulczyka? Śmiem wątpić. A czy była rasową inteligentką? Bez wątpienia spotykałem ją na najnowszych premierach w teatrach, słynęła z muzycznych zainteresowań. Ale jej zażyłość z Palikotem każe mi zakwestionować także i to twierdzenie Donalda Tuska.

Symbolizowała III RP, ale i w gronie jej zwolenników była ekstremistką. Wychwalaną za aprioryczne oceny: zawsze peany na rzecz swoich i zawsze inwektywy wobec nie swoich. W tej sytuacji już tylko śmiesznostką były wyjątkowo infantylne podwójne standardy. Potrafiła publicznie narzekać, że młodzi dziennikarze (a prawie wszyscy byli wobec niej młodzi) za bardzo przyjaźnią się z prawicowymi politykami, po czym następnego dnia pędzić w Sejmie do drugorzędnego polityka Platformy z okrzykiem: Czarek, zaczekaj. I robiła to w czasach, kiedy kalizm nie był tak powszechny jak dziś.

Po co to robiła? Bo mogła. Chwaliła się, że nie czyta prawicowych mediów. Jak mogła w takiej sytuacji opisywać kompetentnie świat prawicy? Dalibóg nie wiem. Jej absolutny brak ciekawości świata innego niż własny, to także mało inteligencka cecha.

Możliwe, że kogoś tam lubiła, komuś pomagała, dla kogoś była miła. Dla mnie będzie synonimem pychy środowiska, którego wpływy bardzo ostatnio zmalały. Była pracowita, to prawda. Ale na pewno, nie postać z Żeromskiego, w każdym razie nie ta pozytywna.

 

http://wpolityce.pl/media/299226-czy-janina-paradowska-to-postac-z-zerom...

5
5 (2)

5 Comments

katarzyna.tarnawska's picture

katarzyna.tarnawska
Cóż!
Paradowska trafiła już na Sąd Najwyższy.
Niestety - "bene" nie da się na jej temat  wiele powiedzieć!
Zgadzam się, w całości, z "Niedźwiedzicą".
Paradowskiej nie lubiłam - ogólnie za jej oportunizm i fałszywość, czy też - podwójne standardy.
Że pracowita? Znam więcej osób niezwykle pracowitych. I co z tego? Ano - częstokroć nic. Jeśli pracowitość nie łączy się z prawością! A u niej - nie łączyła się w żadnej mierze! Zapewne nawet nie znała tego terminu w praktyce.
Była sprytna. Zgoda! Czy to powód do zachwytów lub specjalnego uznania?
Mnie się tak jakoś kojarzyła z "cioteczką Jill" z Dynastii. 
Toteż nie zmartwiło mnie, gdy odeszła. Nie będę robić dowcipów na jej temat. Świeć Panie nad jej duszą. Nie mniej - jest jeszcze co najmniej paru żurnalistów, których - taki czy inny sposób odejścia - wcale by mnie nie zmartwił. Ogólnie - to kwestia czasu. Ale też memento dla pozostałych. Każdy z nas trafi, prędzej lub póżniej, przed Najwyższego Sędziego. On nie jest przekupny. I nie oczekuje od nas sprytu. I brzydzi się złem. Dla niektórych to pocieszajace, niektórzy to negują. Dobrze jednak o tym pamiętać.
A teraz - po prostu o jednego dywersanta mniej.
Pozdrowienia dla Ciebie Urso!
tł's picture

W swoim interesującym tekście Piotr Zaremba zapomniał najwyrazniej o jednym z dzieł Żeromskiego. A mianowicie o "Dziejach grzechu"...

Pzdr.
Ursa Minor's picture

Ursa Minor

O zmarłych niekoniecznie dobrze, ale prawdziwie


Fot. YouTube
Fot. YouTube

De mortuis nihil nisi bene – o zmarłych tylko dobrze – ten antyczny aforyzm, prawdopodobnie greckiego pochodzenia, jest jedną z najczęściej powtarzanych bezmyślnie fraz, używanych jako knebel tam, gdzie opinia o zmarłym mogłaby podważyć tworzoną pracowicie przez określone środowisko legendę. W istocie jako uniwersalna reguła zasada ta jest równie bezsensowna co, na przykład, stwierdzenie, że „wyroków sądów się nie komentuje”.

W ostatnich dniach przez chwilę sam ją sobie jednak zaaplikowałem, gdy zatelefonowano do mnie z Polskiego Radia 24 (z którym współpracuję) z prośbą, abym powiedział coś o zmarłej właśnie Janinie Paradowskiej. Uznałem, że nic mówił nie będę, bo nie powiedziałbym o niej nic dobrego. Okazuje się, że nie byłem sam – bardzo podobna sytuacja spotkała mojego redakcyjnego kolegę Piotra Zarembę. Piotr w swoim tekście na portalu wPolityce.pl wychwycił zresztą świetnie mechanizm, który działa w sytuacji, gdy odchodzi ktoś tak wyraźnie powiązany z obozem czcicieli III RP jak właśnie Paradowska: korzystając z tego, że część oponentów zmarłego nałoży sobie naturalny kaganiec, druga strona wyśpiewuje absurdalne wręcz hymny pochwalne, nie próbując nawet w żaden sposób ich wysubtelnić bądź choćby zasygnalizować, że zmarły mógł budzić jakieś kontrowersje. Gdyby jednak ktoś odezwał się z głosem sprzeciwu, będzie można od razu z oburzeniem krzyknąć, że łamie „świętą zasadę” – właśnie de mortuis…

Chciałbym więc wyraźnie powiedzieć: zasada ta nie jest jakąś uświęconą normą, ale po prostu jedną z wielu łacińskich paremii, które przez to tylko, że liczą sobie wieki, nie stają się automatycznie słuszne. Może można by się od biedy zgodzić, że może mieć zastosowanie w kręgu najbliższych, rodziny, ale na pewno nie w stosunku do osób publicznych. Gdybyśmy tak uznali, musielibyśmy zamknąć w zasadzie wszelką dyskusję o przeszłości i historii, bo jest w niej mnóstwo zmarłych, o których przecież nie wypadałoby wyrażać opinii krytycznej. Zarówno w przeszłości dalekiej, jak i całkiem bliskiej. Musielibyśmy nie tylko przestać mówić źle o wielkich zbrodniarzach, takich jak Hitler, Mao, Pol-Pot czy Stalin, ale również nie moglibyśmy powiedzieć ani słowa o despotycznym charakterze Józefa Piłsudskiego i o tym, jak bezwzględnie traktował politycznych przeciwników; ani o tym, jak gen. Sikorski mścił się podczas wojny na dawnych oponentach; ani o sowieckich agentach Bierucie czy Wasilewskiej; ani o Kiszczaku czy Jaruzelskim. Broniewskiemu czy Szymborskiej musielibyśmy zapomnieć brzydkie romanse z komuną; Szczypiorskiemu – donosicielstwo; Bartoszewskiemu jego wściekliznę polityczną ostatnich lat życia. I tak dalej, i tak dalej.

To oczywiście absurd. Zmarli, którzy wywierali wpływ na społeczność, nawet w skali lokalnej, a cóż dopiero całego narodu, podlegają oczywiście krytyce i każdy ma prawo oceniać negatywnie różne elementy ich życiorysów. Nie mówię tu, rzecz jasna, o chamskich i bezzasadnych wyzwiskach (co zresztą dotyczy również żyjących), ale o uzasadnionym gorzej lub lepiej, bardziej lub mniej subiektywnie stanowisku. Żeby było jasne – dotyczy to absolutnie wszystkich postaci publicznych, bez wyjątków i immunitetów. Również na przykład Lecha Kaczyńskiego czy któregokolwiek ze zmarłych w katastrofie smoleńskiej polityków, obojętnie z jakiego ugrupowania. Dlatego nie zgadzam się konsekwentnie na powtarzające się od czasu do czasu próby wyjmowania spod krytyki zmarłego tragicznie prezydenta. Lech Kaczyński był politykiem, wyrył na polskim życiu publicznym ogromne piętno, nie tylko w roli głowy państwa, i jak każda podobna osoba podlega ocenie – również surowej i krytycznej. To samo dotyczy postaci publicznych ważnych dla obozu dziś rządzącego, które przyjdzie nam pożegnać. Nie chciałbym wówczas słyszeć od konserwatywnych publicystów czy polityków PiS, że ktoś taki nie podlega krytycznej ocenie, bo ziemia na jego grobie jest świeża.

 

Wracając do Janiny Paradowskiej – Piotr Zaremba odczekał tyle, ile wymagała przyzwoitość, czyli do pogrzebu publicystki „Polityki”, po czym opublikował tekst rzetelnie i rzeczowo przypominający jej koniunkturalizm, nieczyste zagrania, agresję wobec oponentów, jednostronność spojrzenia i wiele innych cech, które sprawiają, że określenie „pierwsza dama polskiej publicystyki” wydaje się bardzo mocno chybione. Chwała mu za to.

Ale nie łudźmy się – to nie jest ostatnia taka sytuacja. Nie spodziewam się wprawdzie, żeby podniósł się chór obrońców czci Jerzego Urbana, gdy ta wyjątkowo obrzydliwa postać nareszcie uwolni nas od swojej obecności, ale – bez wymieniania innych nazwisk – będą odchodzić osoby, które obóz obecnej opozycji będzie bez umiaru i zachowania jakichkolwiek proporcji gloryfikował, niemal krzycząc „santo subito!”.

Co wówczas począć? Ot, nic specjalnego, to, co zawsze: mówić i pisać prawdę, zgodnie z innym łacińskim powiedzeniem, któremu i ja staram się pozostawać wierny: amicus Plato, sed magis amica veritas.

 

http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/299250-o-zmarlych-niekoniecznie-dobrze...

Więcej notek tego samego Autora:

=>>