
Jutro poznać mamy nazwisko nowego ministra kultury. Ponoć w pakiecie dowiemy się o kolejnym „zaskakującym transferze” do Platformy.
Na Twitterze początkowo pojawiła się plotka, że ministrem kultury miałby zostać Jan Ołdakowski. Później zaczęto pisać, że jednak ma być to kobieta, Ołdakowskiego obsadzono więc w roli „zaskakującego transferu”. W godzinach późniejszych z niej wykolegował go Ludwik Dorn. Dowiemy się za kilka godzin.
Ołdakowski jako minister byłby pewnie nienajgorszą wiadomością, jako polityk PO jednak przykrą. Ani niczego by nie naprawił, ani niczego nie zdziałał, za to pozwalałby dalej mamić ten mityczny konserwatywny elektorat – choć ten ostatni to już temat dla psychologów, wyspecjalizowanych w patologii rodzinnej, a nie blogerów politycznych. Choć ostatnia obrona Kwaśniewskiego jak niepodległości i włączenie się rządu w nagonkę na lekarzy zadanie mogłoby mu utrudnić.
Z Dornem zresztą sprawy miałyby się podobnie, tylko bardziej. Nikogo by chyba nie przekonał, a jego przejście do Platformy byłoby niezrozumiałe zarówno dla zwolenników tej partii, jak i tych kilku osób, marzących o tym, by dawny „trzeci bliźniak” odegrał jeszcze jakąś rolę w polityce. Dla zwolenników PO byłby ciosem niemniejszym, niż Michał Kamiński i raczej zaszkodziłby, niż pomógł. Zwłaszcza, że przecież tak dawno nie było go w PiS, że jego (teoretyczny na razie) akces do PO nie spowoduje żadnego dopływu wyborców. Bo skąd, z PiS, z Solidarnej Polski? Śmiem wątpić.
Dlatego ta plotka, puszczona dziś przez Stanisława Janeckiego wydaje się jednak mało prawdopodobna, jeśli zaś się potwierdzi, świadczyć będzie o zupełnym oderwaniu Tuska od swojej bazy, a Dorna, cóż, chyba od wszystkiego naraz. Pamiętam, gdy razem z Markiem D. z Niepoprawnego Radia reprezentowaliśmy nasze portale na pogrzebie Jacka Maziarskiego. Był na nim Jarosław Kaczyński, był na nim też Ludwik Dorn. Działo się to niedługo po odejściu tego drugiego z PiS i widać było, że obaj panowie robią wszystko, by się nawzajem nie widzieć, nie słyszeć, nie wpaść na siebie – nawet nad trumną wspólnego przyjaciela. Któryś z nas, nie pamiętam już, czy Marek, czy ja, powiedział, że oni już razem nie będą. Niemniej to już trochę za daleki dystans, by uznać to za naturalną konsekwencję nawet najboleśniejszego osobistego urazu. A przecież informacje o tym, że Dorn może wzmocnić intelektualnie Kancelarię Prezydenta słychać od jego odejścia z Solidarnej Polski. Plotki nakręciło też niespodziewane (chyba) odejście z Salonu 24 przy zadeklarowaniu dalszego pisania na Onecie. Ktoś tam się nawet śmiał, że to wymóg nowego pracodawcy.
Tyle gdybania, a co z kulturą? Od wyborów mówi się, że ministrem kultury może zostać pani Joanna Mucha. Byłby to uroczy gest wobec środowisk kulturalnych, które dzielnie klęczą przed premierem. Zresztą w pełni zasłużony wobec bandy, której zrobić dobrze można naprawdę małym kosztem, a nawet w ogóle już nie robić, bo kocha do końca i bezwarunkowo. Ostatnie dni pokazały jednak, że w Platformie i na zapleczu pełno speców od kultury, może więc zamiast Muchy sięgnąć po wybitną artystkę scen Polski Ludowej, panią Igras, która zasiada a w stosownej komisji na Ursynowie a i na Twitterze potrafi uczyć dobrych obyczajów. Nawet z narażeniem życia i zdrowia, gdy miłość do premiera tego wymaga. Więc może do rządu, niech wszystkich tej kultury uczy?
PS. W trakcie pisania tego tekstu pojawiła się informacja, że w jutrzejszej Rzeczpospolitej pojawi się wywiad Mazurka z Dornem, zatytułowany „Mógłbym wystartować z listy PO”. Niektórzy sądzą, że to taki tam żarcik. Jeśli jednak miałaby to być poważna deklaracja, to cóż, nie wiem nawet, czy mam się nad nią pastwić, czy tylko smutno skonstatować ostateczne zagubienie gościa, który kiedyś urządzał pod siedzibą premiera happening z udziałem Andrzeja Rosiewicza. Nawet akcesem do Platformy tamtego poziomu żenady nie będzie łatwo przebić. Ale oczywiście można się starać.
Na Twitterze początkowo pojawiła się plotka, że ministrem kultury miałby zostać Jan Ołdakowski. Później zaczęto pisać, że jednak ma być to kobieta, Ołdakowskiego obsadzono więc w roli „zaskakującego transferu”. W godzinach późniejszych z niej wykolegował go Ludwik Dorn. Dowiemy się za kilka godzin.
Ołdakowski jako minister byłby pewnie nienajgorszą wiadomością, jako polityk PO jednak przykrą. Ani niczego by nie naprawił, ani niczego nie zdziałał, za to pozwalałby dalej mamić ten mityczny konserwatywny elektorat – choć ten ostatni to już temat dla psychologów, wyspecjalizowanych w patologii rodzinnej, a nie blogerów politycznych. Choć ostatnia obrona Kwaśniewskiego jak niepodległości i włączenie się rządu w nagonkę na lekarzy zadanie mogłoby mu utrudnić.
Z Dornem zresztą sprawy miałyby się podobnie, tylko bardziej. Nikogo by chyba nie przekonał, a jego przejście do Platformy byłoby niezrozumiałe zarówno dla zwolenników tej partii, jak i tych kilku osób, marzących o tym, by dawny „trzeci bliźniak” odegrał jeszcze jakąś rolę w polityce. Dla zwolenników PO byłby ciosem niemniejszym, niż Michał Kamiński i raczej zaszkodziłby, niż pomógł. Zwłaszcza, że przecież tak dawno nie było go w PiS, że jego (teoretyczny na razie) akces do PO nie spowoduje żadnego dopływu wyborców. Bo skąd, z PiS, z Solidarnej Polski? Śmiem wątpić.
Dlatego ta plotka, puszczona dziś przez Stanisława Janeckiego wydaje się jednak mało prawdopodobna, jeśli zaś się potwierdzi, świadczyć będzie o zupełnym oderwaniu Tuska od swojej bazy, a Dorna, cóż, chyba od wszystkiego naraz. Pamiętam, gdy razem z Markiem D. z Niepoprawnego Radia reprezentowaliśmy nasze portale na pogrzebie Jacka Maziarskiego. Był na nim Jarosław Kaczyński, był na nim też Ludwik Dorn. Działo się to niedługo po odejściu tego drugiego z PiS i widać było, że obaj panowie robią wszystko, by się nawzajem nie widzieć, nie słyszeć, nie wpaść na siebie – nawet nad trumną wspólnego przyjaciela. Któryś z nas, nie pamiętam już, czy Marek, czy ja, powiedział, że oni już razem nie będą. Niemniej to już trochę za daleki dystans, by uznać to za naturalną konsekwencję nawet najboleśniejszego osobistego urazu. A przecież informacje o tym, że Dorn może wzmocnić intelektualnie Kancelarię Prezydenta słychać od jego odejścia z Solidarnej Polski. Plotki nakręciło też niespodziewane (chyba) odejście z Salonu 24 przy zadeklarowaniu dalszego pisania na Onecie. Ktoś tam się nawet śmiał, że to wymóg nowego pracodawcy.
Tyle gdybania, a co z kulturą? Od wyborów mówi się, że ministrem kultury może zostać pani Joanna Mucha. Byłby to uroczy gest wobec środowisk kulturalnych, które dzielnie klęczą przed premierem. Zresztą w pełni zasłużony wobec bandy, której zrobić dobrze można naprawdę małym kosztem, a nawet w ogóle już nie robić, bo kocha do końca i bezwarunkowo. Ostatnie dni pokazały jednak, że w Platformie i na zapleczu pełno speców od kultury, może więc zamiast Muchy sięgnąć po wybitną artystkę scen Polski Ludowej, panią Igras, która zasiada a w stosownej komisji na Ursynowie a i na Twitterze potrafi uczyć dobrych obyczajów. Nawet z narażeniem życia i zdrowia, gdy miłość do premiera tego wymaga. Więc może do rządu, niech wszystkich tej kultury uczy?
PS. W trakcie pisania tego tekstu pojawiła się informacja, że w jutrzejszej Rzeczpospolitej pojawi się wywiad Mazurka z Dornem, zatytułowany „Mógłbym wystartować z listy PO”. Niektórzy sądzą, że to taki tam żarcik. Jeśli jednak miałaby to być poważna deklaracja, to cóż, nie wiem nawet, czy mam się nad nią pastwić, czy tylko smutno skonstatować ostateczne zagubienie gościa, który kiedyś urządzał pod siedzibą premiera happening z udziałem Andrzeja Rosiewicza. Nawet akcesem do Platformy tamtego poziomu żenady nie będzie łatwo przebić. Ale oczywiście można się starać.
(4)
2 Comments
@Budyń
13 June, 2014 - 00:39
Ręce opadają.
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Dorn wystawił się na giełdę
14 June, 2014 - 18:05
A że nie pisze na Salonie? Obraził się - redakcja mu ciąągle pisała, aby nie walił tytułu wersalikami. No i w końcu mu poprawili tytuł. Tak przynajmniej twierdził Igor na TT
Ufka