Rozmowa z Sebastianem Reńcą, autorem powieści Miasto umarłych, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Prohibita.
Czy Miasto umarłych jest kontynuacją Niewidzialnych, czy to książka na zupełnie nowy temat?
Sebastian Reńca: To dwie różne książki. Niewidzialni opowiadają o teraźniejszości i braku rozliczenia funkcjonariuszy bezpieki, ich współpracowników, działaczy PZPR, czyli mówiąc ogólnie - systemu komunistycznego, który nie doczekał się w Polsce „Norymbergii”. Jeżeli ktoś nie zauważa tego problemu, to znaczy, że jest ślepy i naiwny, lub jak napisał Waldemar Łysiak: jest głupawym nostalgikiem, ciepło wspominającym „gierkowszczyznę, jaruzelszczyznę i całą PRL”. Ludzie totalitarnego reżimu są „niewidzialni” dla większości społeczeństwa, a przecież pracują, piszą, robią kariery, ba, są tzw. „autorytetami” etc. Zaś Miasto umarłych to opowieść o ludziach, którym przyszło żyć w strasznych czasach wojny, okupacji i powojennego terroru, wspieranego przez Sowietów. Jeden główny bohater – Łazarz jest mieszkańcem cmentarzy, drugi to diabeł – major Woronow, będący emanacją zła. Dodam, że w pewien sposób robię „oko” do Czytelników, którzy znają moje powieści, właśnie Niewidzialnych oraz Z cienia o Wyklętych. Zresztą w pierwszej wersji, Miasto umarłych miało być kontynuacją powieści o Żołnierzach Wyklętych. Ale ostatecznie z tekstu wypadły wątki z bohaterami Z cienia: Młodym, Bartkiem czy Szczepańskim, który ostał się tylko w jednej scenie w Mieście… – z majorem Woronowem.
O czym traktuje Miasto umarłych?
„Impulsem” do tego, bym zaczął pisać, była lektura książki dr. Bogusława Tracza Rok ostatni – rok pierwszy. Gliwice 1945. Historia niemieckiego miasta, którego mieszkańcy przeszli gehennę wraz z wejściem w jego granice Armii Czerwonej, spowodowała, że zapałałem chęcią opisania wojennej i powojennej tragedii… Jednocześnie uznałem, że ta historia jest świetnym pretekstem do opowiedzenia szerszej historii, dzięki różnorodności bohaterów. Mamy więc choćby ukłon w stronę Warszawiaków, którym Niemcy urządzili inferno przez sześćdziesiąt trzy dni powstania, są niemieckie obozy koncentracyjne, sowieckie wywózki, ubeckie katownie i prowokacje, bitwa z KBW. Bogusław jest świetnym historykiem, dlatego był również moim niezastąpionym przewodnikiem, nie tylko po tamtych Gliwicach, które z niemieckiego miasta przekształciło się w polskie, w dużej mierze zasiedlone przez Polaków z Kresów, ale również po czasach sprzed siedmiu dekad.
Jak w porównaniu z pana poprzednią książką wygląda realizm historyczny opisywanych zdarzeń? W Niewidzialnych wydarzenie, które miało miejsce naprawdę, opisał pan na sposób literacki. Na ile nowa książka oparta na faktach, a na ile jest Pana kreacją literacką?
W powieści jest wiele scen zainspirowanych prawdziwymi wydarzeniami, o których czytałem w różnych opracowaniach czy źródłach. Są to między innymi bitwa Brygady Świętokrzyskiej z bolszewicką partyzantką pod Rząbcem; zamach na Martykę czy w końcu wejście Armii Czerwonej do Gleiwitz. Moi bohaterowie czasami mają w sobie pierwiastek autentyczności, co opisuję również w posłowiu. Jeden przykład: jakiś czas temu w „Plusie Minusie” ukazał się wywiad Roberta Mazurka z Szewachem Weissem, który opowiadał swój wyjazd z Gliwic gdy był dzieckiem. Ostrzeżenie, które wtedy mały Szewach usłyszał od matki znalazło się w mojej powieści. W Mieście umarłych bardzo mało jest postaci w stu procentach autentycznych, jedną z nich jest np. Lola Potok, Żydówka z Będzina, która przeszła przez piekło obozu koncentracyjnego, a po wojnie stanęła po stronie Złego.
Czy więc w nowej książce losy bohaterów są tłem do ukazania wojny, spustoszeń do jakich prowadzi, czy odwrotnie: to wojna i lata powojenne są jedynie tłem do akcji?
Przede wszystkim interesuje mnie człowiek, bez względu na narodowość i wyznanie: Polak, Rosjanin, Żyd, Niemiec… Stawiam swych bohaterów przed różnymi wyborami i sytuacjami, czasami ich decyzje zaskakują mnie, ponieważ ich ścieżki biegną nie tam gdzie sobie założyłem, układając plan powieści. Niektóre sceny, już napisane wypadają, inne rodzą się nagle. Większość mych bohaterów próbuje normalnie żyć, niestety nie zawsze jest to możliwe w tamtych czasach, gdy jedną okupację zastąpiła druga. Reżim zmienił barwy z brunatnego na czerwony, ale komendy, więzienia, obozy, katownie, pozostały te same. Zmieniły się mundury, język i pieczątki…
Co jeszcze znajdzie czytelnik sięgający po Pana nową książkę?
Opowieść o miłości i przyjaźni, a przede wszystkim o zmaganiu człowieka ze Złym, o poszukiwaniu Boga i pokładanych w nim Nadziejach.
W opisie wydawcy pojawia się pytanie: czy miłość usprawiedliwia wszystko? Książka odpowiada na to zasadnicze pytanie, czy zostawia sprawę otwartą?
Każdy Czytelnik sam sobie musi odpowiedzieć na tak postawione pytanie, a powieść ma pokazać konsekwencje naszych wyborów.
Kiedy możemy spodziewać się kolejnej pańskiej książki?
To zależy od tego czy powieść, nad którą teraz pracuję zostanie ukończona i czy uznam, że nadaje się do druku.
Zdradzi pan o czym jest książka?
O największej zbrodni stanu wojennego, czyli pacyfikacji kopalni „Wujek” i śmierci dziewięciu górników, którzy zginęli zastrzeleni przez funkcjonariuszy plutonu specjalnego ZOMO. Pomyślałem, że opowiem tamtą historię z punktu widzenia włoskiego pisarza i dziennikarza, który w 1983 roku przyjeżdża do Katowic i jest świadkiem, gdy pod kopalnią „Wujek” Anna Walentynowicz i Kazimierz Świtoń próbują zawiesić tablicę poświęconą zabitym górnikom, ostatecznie są aresztowani.
Czyli ponownie rozlicza się pan z komunistyczną przeszłością.
Cóż, jeżeli nie umieli tego zrobić politycy przez ostatnich blisko 30 lat, to zajmują się tym historycy, dziennikarze i literaci. Na szczęście coś się teraz zmienia, idzie ku lepszemu, choćby w przypadku emerytur funkcjonariuszy bezpieki czy nazw gloryfikujących komunizm i jego przedstawicieli. Powtarzam, byli esbecy i ich delatorzy, działacze partii, uwikłani w reżim prawnicy, „poputczicy” – oni wszyscy powinni byli zostać wyautowani z życia publicznego. Tutaj przypomina się hasło, które było widoczne na transparentach Solidarności Walczącej: „Z komuną układy są dowodem zdrady”.
Podobno pracuje pan nad scenariuszem serialu fabularnego o Solidarności Walczącej.
Tak, to prawda. Serial ma roboczy tytuł Oporni, dzięki moim bohaterom chcę opowiedzieć o ludziach, których nie dotknęło ukąszenie heglowskie, którzy wiedzieli, że z komuną się nie rozmawia, z komuną walczy się wszelkimi możliwymi sposobami. Działacze Solidarności Walczącej zasługują na przypomnienie, tym bardziej, że po 1989 roku chyba o nich zapomniano.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Paweł Buczkowski
Sebastian Reńca, Miasto umarłych, Warszawa 2017, Wydawnictwo Prohibita.
Czy Miasto umarłych jest kontynuacją Niewidzialnych, czy to książka na zupełnie nowy temat?
Sebastian Reńca: To dwie różne książki. Niewidzialni opowiadają o teraźniejszości i braku rozliczenia funkcjonariuszy bezpieki, ich współpracowników, działaczy PZPR, czyli mówiąc ogólnie - systemu komunistycznego, który nie doczekał się w Polsce „Norymbergii”. Jeżeli ktoś nie zauważa tego problemu, to znaczy, że jest ślepy i naiwny, lub jak napisał Waldemar Łysiak: jest głupawym nostalgikiem, ciepło wspominającym „gierkowszczyznę, jaruzelszczyznę i całą PRL”. Ludzie totalitarnego reżimu są „niewidzialni” dla większości społeczeństwa, a przecież pracują, piszą, robią kariery, ba, są tzw. „autorytetami” etc. Zaś Miasto umarłych to opowieść o ludziach, którym przyszło żyć w strasznych czasach wojny, okupacji i powojennego terroru, wspieranego przez Sowietów. Jeden główny bohater – Łazarz jest mieszkańcem cmentarzy, drugi to diabeł – major Woronow, będący emanacją zła. Dodam, że w pewien sposób robię „oko” do Czytelników, którzy znają moje powieści, właśnie Niewidzialnych oraz Z cienia o Wyklętych. Zresztą w pierwszej wersji, Miasto umarłych miało być kontynuacją powieści o Żołnierzach Wyklętych. Ale ostatecznie z tekstu wypadły wątki z bohaterami Z cienia: Młodym, Bartkiem czy Szczepańskim, który ostał się tylko w jednej scenie w Mieście… – z majorem Woronowem.
O czym traktuje Miasto umarłych?
„Impulsem” do tego, bym zaczął pisać, była lektura książki dr. Bogusława Tracza Rok ostatni – rok pierwszy. Gliwice 1945. Historia niemieckiego miasta, którego mieszkańcy przeszli gehennę wraz z wejściem w jego granice Armii Czerwonej, spowodowała, że zapałałem chęcią opisania wojennej i powojennej tragedii… Jednocześnie uznałem, że ta historia jest świetnym pretekstem do opowiedzenia szerszej historii, dzięki różnorodności bohaterów. Mamy więc choćby ukłon w stronę Warszawiaków, którym Niemcy urządzili inferno przez sześćdziesiąt trzy dni powstania, są niemieckie obozy koncentracyjne, sowieckie wywózki, ubeckie katownie i prowokacje, bitwa z KBW. Bogusław jest świetnym historykiem, dlatego był również moim niezastąpionym przewodnikiem, nie tylko po tamtych Gliwicach, które z niemieckiego miasta przekształciło się w polskie, w dużej mierze zasiedlone przez Polaków z Kresów, ale również po czasach sprzed siedmiu dekad.
Jak w porównaniu z pana poprzednią książką wygląda realizm historyczny opisywanych zdarzeń? W Niewidzialnych wydarzenie, które miało miejsce naprawdę, opisał pan na sposób literacki. Na ile nowa książka oparta na faktach, a na ile jest Pana kreacją literacką?
W powieści jest wiele scen zainspirowanych prawdziwymi wydarzeniami, o których czytałem w różnych opracowaniach czy źródłach. Są to między innymi bitwa Brygady Świętokrzyskiej z bolszewicką partyzantką pod Rząbcem; zamach na Martykę czy w końcu wejście Armii Czerwonej do Gleiwitz. Moi bohaterowie czasami mają w sobie pierwiastek autentyczności, co opisuję również w posłowiu. Jeden przykład: jakiś czas temu w „Plusie Minusie” ukazał się wywiad Roberta Mazurka z Szewachem Weissem, który opowiadał swój wyjazd z Gliwic gdy był dzieckiem. Ostrzeżenie, które wtedy mały Szewach usłyszał od matki znalazło się w mojej powieści. W Mieście umarłych bardzo mało jest postaci w stu procentach autentycznych, jedną z nich jest np. Lola Potok, Żydówka z Będzina, która przeszła przez piekło obozu koncentracyjnego, a po wojnie stanęła po stronie Złego.
Czy więc w nowej książce losy bohaterów są tłem do ukazania wojny, spustoszeń do jakich prowadzi, czy odwrotnie: to wojna i lata powojenne są jedynie tłem do akcji?
Przede wszystkim interesuje mnie człowiek, bez względu na narodowość i wyznanie: Polak, Rosjanin, Żyd, Niemiec… Stawiam swych bohaterów przed różnymi wyborami i sytuacjami, czasami ich decyzje zaskakują mnie, ponieważ ich ścieżki biegną nie tam gdzie sobie założyłem, układając plan powieści. Niektóre sceny, już napisane wypadają, inne rodzą się nagle. Większość mych bohaterów próbuje normalnie żyć, niestety nie zawsze jest to możliwe w tamtych czasach, gdy jedną okupację zastąpiła druga. Reżim zmienił barwy z brunatnego na czerwony, ale komendy, więzienia, obozy, katownie, pozostały te same. Zmieniły się mundury, język i pieczątki…
Co jeszcze znajdzie czytelnik sięgający po Pana nową książkę?
Opowieść o miłości i przyjaźni, a przede wszystkim o zmaganiu człowieka ze Złym, o poszukiwaniu Boga i pokładanych w nim Nadziejach.
W opisie wydawcy pojawia się pytanie: czy miłość usprawiedliwia wszystko? Książka odpowiada na to zasadnicze pytanie, czy zostawia sprawę otwartą?
Każdy Czytelnik sam sobie musi odpowiedzieć na tak postawione pytanie, a powieść ma pokazać konsekwencje naszych wyborów.
Kiedy możemy spodziewać się kolejnej pańskiej książki?
To zależy od tego czy powieść, nad którą teraz pracuję zostanie ukończona i czy uznam, że nadaje się do druku.
Zdradzi pan o czym jest książka?
O największej zbrodni stanu wojennego, czyli pacyfikacji kopalni „Wujek” i śmierci dziewięciu górników, którzy zginęli zastrzeleni przez funkcjonariuszy plutonu specjalnego ZOMO. Pomyślałem, że opowiem tamtą historię z punktu widzenia włoskiego pisarza i dziennikarza, który w 1983 roku przyjeżdża do Katowic i jest świadkiem, gdy pod kopalnią „Wujek” Anna Walentynowicz i Kazimierz Świtoń próbują zawiesić tablicę poświęconą zabitym górnikom, ostatecznie są aresztowani.
Czyli ponownie rozlicza się pan z komunistyczną przeszłością.
Cóż, jeżeli nie umieli tego zrobić politycy przez ostatnich blisko 30 lat, to zajmują się tym historycy, dziennikarze i literaci. Na szczęście coś się teraz zmienia, idzie ku lepszemu, choćby w przypadku emerytur funkcjonariuszy bezpieki czy nazw gloryfikujących komunizm i jego przedstawicieli. Powtarzam, byli esbecy i ich delatorzy, działacze partii, uwikłani w reżim prawnicy, „poputczicy” – oni wszyscy powinni byli zostać wyautowani z życia publicznego. Tutaj przypomina się hasło, które było widoczne na transparentach Solidarności Walczącej: „Z komuną układy są dowodem zdrady”.
Podobno pracuje pan nad scenariuszem serialu fabularnego o Solidarności Walczącej.
Tak, to prawda. Serial ma roboczy tytuł Oporni, dzięki moim bohaterom chcę opowiedzieć o ludziach, których nie dotknęło ukąszenie heglowskie, którzy wiedzieli, że z komuną się nie rozmawia, z komuną walczy się wszelkimi możliwymi sposobami. Działacze Solidarności Walczącej zasługują na przypomnienie, tym bardziej, że po 1989 roku chyba o nich zapomniano.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Paweł Buczkowski
Sebastian Reńca, Miasto umarłych, Warszawa 2017, Wydawnictwo Prohibita.
(2)