
Dla lepszego zrozumienia obecnej sytuacji Ukrainy, przywołuje się często postawę premiera Neville’a Chamberlaina z 1938 roku. Niesłusznie, bo tym razem nie mamy do czynienia z ponowieniem kapitulanckiego Monachium, lecz z ukrytą powtórką Jałty.
Niegodziwość porozumień jałtańskich, zawartych przez zachodnich Aliantów ze Związkiem Sowieckim, polegała tym, że nagrodzono agresorów, karząc jednocześnie ich ofiary. Druga wojna światowa zaczęła się przecież od wspólnej napaści Niemiec Hitlera i Rosji Stalina na Rzeczpospolitą. Tymczasem Sowiety, potraktowane niczym zwycięskie mocarstwo, otrzymały Europę Środkowowschodnią jako własną strefę wpływów. Zachodniej części pokonanych Niemiec nakręcenie koniunktury i osiągnięcie statusu państwa dobrobytu umożliwiła amerykańska pomoc w postaci tzw. planu Marshalla. Natomiast centrum Europy, wraz z Polską, która wniosła ogromny wkład w pokonanie totalitarnych drapieżców, popadło na dziesiątki lat w zależność od komunistów.
Można to tłumaczyć stopniem sowieckiej infiltracji otoczenia prezydenta USA Roosvelta oraz głębokiej penetracji wywiadu brytyjskiego przez piątkę z Cambridge, ale usprawiedliwić już nie sposób. Dlatego w naszej części Europy Jałta stała się symbolem zdrady ideałów wolnego świata i moralnego zaprzaństwa o wiele bardziej niż kunktatorskie Monachium.
Krym: uwertura Jałty 2
W dobie ogłoszonej po 11 września 2001 roku wojnie z terroryzmem wszelkie nieautoryzowane grupy uzbrojonych mężczyzn co do zasady traktuje się jako terrorystów. Oczywiście z wyjątkiem zbrojnych grup rosyjskich cywilów na Krymie... Łatwość, z jaką ucharakteryzowane na terrorystów wojska Federacji Rosyjskiej dokonały aneksji Krymu, obciąży kiedyś pewnie konto ukraińskiej armii, choć trudno przypuszczać, żeby stało się to bez wyraźnych dyrektyw obecnych władz w Kijowie. Czy rząd Arsenija Jaceniuka postanowił odpuścić sobie kłopotliwy prezent Chruszczowa na własną rękę (oceniwszy np. dysproporcję sił zbrojnych), czy realizował zalecenia doradców zachodnich, trudno dziś powiedzieć. Dzięki temu zniknął wprawdzie problem rosyjskich baz w granicach Ukrainy, ale zrealizowana według precyzyjnego scenariusza bezkarna aneksja Krymu wzmogła tylko apetyt Kremla na dalszą parcelację ukraińskiego terytorium.
W języku ekspansywnej dyplomacji à la Ławrow nazywa się to „koniecznością federalizacji ukraińskiego państwa”, stąd paryskie spotkanie Kerryego z Ławrowem urasta do rangi złowrogiego symbolu Jałty 2. Nie tylko dlatego, że rosyjski komunikat o rezultatach spotkania dość znacznie różni się od komunikatów w mediach zachodnich, ani nawet dlatego, że na wspólnych zdjęciach sekretarz stanu USA ma niewyraźną minę, podczas gdy Siergiej Ławrow triumfalnie się uśmiecha.
Zasadnicze pytanie brzmi raczej, czy John Kerry ma w rękawie jakieś istotne argumenty, zdolne zniechęcić Rosję do dalszej agresji, czy może jesteśmy świadkami dogadywania się Kremla z Waszyngtonem w sprawie nowego podziału stref wpływów, którego ofiarą może paść nie tylko unitarny charakter państwa ukraińskiego, lecz również nienaruszalność jego granic.
NATO nie dla Ukrainy?
Przy całym zrozumieniu i szacunku dla wolnościowych aspiracji Ukraińców oraz podziwie dla ich determinacji, coraz trudniej oprzeć się przekonaniu, że rewolucja Majdanu oraz ucieczka Janukowycza uruchomiły niestety proces rozbioru Ukrainy. To oczywiście tylko hipoteza robocza, która jednak znajduje potwierdzenie zarówno w długofalowych prognozach Zbigniewa Brzezińskiego, jak i w całkiem świeżej analizie wypadków za naszą wschodnią granicą, pióra Jana Parysa, pierwszego cywilnego ministra obrony RP.
„W Polsce już 13 lutego br. sformułowano opinię o tym, że tylko neutralizacja Ukrainy może ocalić terytorialną integralność Ukrainy, wskazywano jako wzór neutralizację Austrii z 15 maja 1955 r. Niezwykle trafne opinie na temat Ukrainy przedstawił też europarlamentarzysta PO Saryusz Wolski. O konieczności finlandyzacji Ukrainy jako cenie za utrzymaniu całego terytorium pisał Brzeziński 24 lutego br. Niestety glosy rozsądku, które biorą pod uwagę układ sił są ignorowane. Wśród dyplomatów europejskich dominuje podejście emocjonalne, moralistyczne i prawnicze. (...) Próba prowadzenia polityki zagranicznej w oderwaniu od układu sił jest skazana na niepowodzenie. Ukraina jako kraj średniej wielkości i na dodatek o słabym państwie nie może walczyć z układem światowym. Wybory czy nowa konstytucja nie rozwiązują głównego problemu Ukrainy, którym są stosunki z mocarstwami, a zwłaszcza z tym leżącym najbliżej. Czas powiedzieć publicznie: Zachód może Ukrainę wspierać, ale nie będzie o nią prowadził wojny z Rosją” – napisał m.in. dr Parys.
Jan Parys przypomina, że godząc się na podpisane w roku 1994 Memorandum Budapeszteńskie (gwarancje suwerenności, w zamian za rezygnację z trzeciego co do wielkości potencjału atomowego) Ukraina sama niejako zaakceptowała status protektoratu. Ta konstatacja, owszem realistyczna i utrzymana w duchu politycznego pragmatyzmu, entuzjazmu Ukraińców ani naszego budzić nie może, bo stanowi rodzaj przyzwolenia na kolejną Jałtę. A przecież Polacy zbyt dobrze pamiętają, czego – jako naród – doświadczyli po roku 1945, gdy na straty wojenne i koszmar okupacji niemieckiej nałożyła się nie mniej tragiczna w skutkach długoletnia dominacja sowiecka.
Business über Alles czy odwrócone sojusze
Ewentualna współczesna Jałta, którą najboleśniej odczują przede wszystkim Ukraińcy, do Ukrainy się nie ograniczy. Tzw. reset, jeśli Stany Zjednoczone nie znajdą w sobie niezbędnej stanowczości, może objąć cały region Europy Środkowowschodniej. Wszystkim, których zadowoliła „zdecydowana” podobno postawa prezydenta USA w Brukseli, trzeba przypomnieć, że to ten sam polityk, który jakiś czas temu tłumaczył się ukradkiem Kremlowi, że twarde słowa są koniecznością w czasie kampanii przed reelekcją na drugą kadencję.
Warto też pamiętać, że Barack Obama samodzielnie o polityce USA nie decyduje, lecz jest raczej frontmanem, który postanowienia grupy realnie trzymającej władzę, ma w strawny sposób przedstawić elektoratowi. Chłodna analiza faktów wskazuje, że wspomniana wyżej grupa nie tyle maksymalizuje korzyści Stanów Zjednoczonych czy obywateli Ameryki, tak jak my bylibyśmy skłonni je rekonstruować, lecz zabiega głównie o efektywne sterowanie globalną gospodarką oraz finansami świata.
Inaczej też wyglądają nowe taktyczne sojusze. Ławrow w targach z Kerrym o ustępstwa na Ukrainie może podbijać stawkę, bo trzyma w ręce ważne dla USA oraz Izraela karty: afgańską, syryjską, irańską. W dodatku, gładki zabór Krymu przez rosyjskich zbrojnych turystów legitymizuje postawa Unii Europejskiej. Owszem, polski premier dostał swoje antyrosyjskie pięć minut, ale teraz coraz wyraźniejsze stają się w krajach unijnych „głosy opamiętania i odpowiedzialności”.
Czarny scenariusz drugiej Jałty przybliżają zwłaszcza najświeższe głosy dochodzące z Niemiec. Politycy, w tym dwaj byli kanclerze, ale także liderzy środowisk gospodarczych nie kryją swego przyzwolenia dla agresywnych i militarnych działań Putina. To zresztą całkiem zrozumiałe wobec powiązań gospodarczych między naszymi wielkimi sąsiadami. Niedawna sprzedaż przez niemiecki koncern energetyczny RWE spółki wydobywczej gazu i ropy Michaiłowi Fridmanowi, oligarsze z Federacji Rosyjskiej, nieźle to ilustruje. I czyni całkiem prawdopodobnym twierdzenie, że Rosja i Niemcy porozumiały się nie tylko w sprawie Nord Streamu czy budowy wyposażonego w technologie Bundeswehry centrum szkolenia armii w Mulinie, pod Nowogrodem Niżnym, lecz np. również w sprawie podziału Ukrainy na część południowo-wschodnią, zależną od Rosji, oraz na część zachodnią, ewentualnie środkowo-zachodnią, która pod nazwą Respublika Hałyczyna znalazłaby się z kolei w orbicie wpływów niemieckich.
Po co komu ten Kłyczko
Jeśli o nowym sposobie urządzenia Europy i podziale europejskich rynków (co brzmi nowocześniej niż podział stref wpływów) miałyby w przyszłości decydować wyłącznie bliskie relacje Niemcy–Rosja, to Stany Zjednoczone wcale nie muszą być tym zachwycone. Pamiętne, brzmiące twardo, niczym z Ławrowa, słowa Victorii Nuland, nagrane i upublicznione w sieci, zdają się to potwierdzać.
Pani Nuland, prywatnie żona Roberta Kagana, wybitnego amerykańskiego neokonserwatysty, jest od roku zastępcą sekretarza stanu ds. Europy i Eurazji. Wcześniej pełniła funkcję ambasadora Stanów Zjednoczonych przy naczelnym dowództwie NATO w Brukseli. Pani wiceminister sprawia wrażenie osoby pewnej siebie, zdecydowanej, przywykłej do formułowania wyrazistych ocen, czemu dała wyraz w początkach roku, kwestionując m.in. polityczne kompetencje Witalija Kłyczki. Ale w tym, co mówi, przejawiają się raczej napięcia między USA i Niemcami: jak choćby przypadek Snowdena, podsłuchiwanie kanclerz Merkel, kijowski Majdan.
Czy rozbiór Ukrainy, ewentualnie wyłuskiwanie kolejnych regionów ze sfederalizowanego, jak żąda tego Moskwa, państwa ukraińskiego jest w dzisiejszej Europie możliwe? Niestety, wbrew iluzjom Fukuyamy, wręcz całkiem prawdopodobne. Dla łatwiejszej legitymizacji takiego posunięcia główni udziałowcy do okruchów z pańskiego stołu chętnie dopuściliby nawet Węgry, Rumunię i Polskę. Kuriozalne listy, jakie Władymir Żyrinowski skierował niedawno do resortów spraw zagranicznych tych trzech państw, były właśnie rodzajem politycznego sondażu w tej sprawie.
Ukraina, Europa i świat mają przed sobą trudny okres. Sposób przejęcia Krymu, przyzwolenie na znaczne uszczuplenie zasobów militarnych Ukrainy, wreszcie zawoalowana zapowiedź braku militarnych działań ze strony NATO – wskazują pośrednio, jakie stanowisko zajmą w tej sprawie Stany Zjednoczone. Nadmierną szczerość deklaracji prezydenta USA skrytykował nawet Zbigniew Brzeziński. Cóż, nie wszyscy w ekipie Baracka Obamy odznaczają się charakterem pani Nuland.
Waldemar Żyszkiewicz
(3 kwietnia 2014)
Niegodziwość porozumień jałtańskich, zawartych przez zachodnich Aliantów ze Związkiem Sowieckim, polegała tym, że nagrodzono agresorów, karząc jednocześnie ich ofiary. Druga wojna światowa zaczęła się przecież od wspólnej napaści Niemiec Hitlera i Rosji Stalina na Rzeczpospolitą. Tymczasem Sowiety, potraktowane niczym zwycięskie mocarstwo, otrzymały Europę Środkowowschodnią jako własną strefę wpływów. Zachodniej części pokonanych Niemiec nakręcenie koniunktury i osiągnięcie statusu państwa dobrobytu umożliwiła amerykańska pomoc w postaci tzw. planu Marshalla. Natomiast centrum Europy, wraz z Polską, która wniosła ogromny wkład w pokonanie totalitarnych drapieżców, popadło na dziesiątki lat w zależność od komunistów.
Można to tłumaczyć stopniem sowieckiej infiltracji otoczenia prezydenta USA Roosvelta oraz głębokiej penetracji wywiadu brytyjskiego przez piątkę z Cambridge, ale usprawiedliwić już nie sposób. Dlatego w naszej części Europy Jałta stała się symbolem zdrady ideałów wolnego świata i moralnego zaprzaństwa o wiele bardziej niż kunktatorskie Monachium.
Krym: uwertura Jałty 2
W dobie ogłoszonej po 11 września 2001 roku wojnie z terroryzmem wszelkie nieautoryzowane grupy uzbrojonych mężczyzn co do zasady traktuje się jako terrorystów. Oczywiście z wyjątkiem zbrojnych grup rosyjskich cywilów na Krymie... Łatwość, z jaką ucharakteryzowane na terrorystów wojska Federacji Rosyjskiej dokonały aneksji Krymu, obciąży kiedyś pewnie konto ukraińskiej armii, choć trudno przypuszczać, żeby stało się to bez wyraźnych dyrektyw obecnych władz w Kijowie. Czy rząd Arsenija Jaceniuka postanowił odpuścić sobie kłopotliwy prezent Chruszczowa na własną rękę (oceniwszy np. dysproporcję sił zbrojnych), czy realizował zalecenia doradców zachodnich, trudno dziś powiedzieć. Dzięki temu zniknął wprawdzie problem rosyjskich baz w granicach Ukrainy, ale zrealizowana według precyzyjnego scenariusza bezkarna aneksja Krymu wzmogła tylko apetyt Kremla na dalszą parcelację ukraińskiego terytorium.
W języku ekspansywnej dyplomacji à la Ławrow nazywa się to „koniecznością federalizacji ukraińskiego państwa”, stąd paryskie spotkanie Kerryego z Ławrowem urasta do rangi złowrogiego symbolu Jałty 2. Nie tylko dlatego, że rosyjski komunikat o rezultatach spotkania dość znacznie różni się od komunikatów w mediach zachodnich, ani nawet dlatego, że na wspólnych zdjęciach sekretarz stanu USA ma niewyraźną minę, podczas gdy Siergiej Ławrow triumfalnie się uśmiecha.
Zasadnicze pytanie brzmi raczej, czy John Kerry ma w rękawie jakieś istotne argumenty, zdolne zniechęcić Rosję do dalszej agresji, czy może jesteśmy świadkami dogadywania się Kremla z Waszyngtonem w sprawie nowego podziału stref wpływów, którego ofiarą może paść nie tylko unitarny charakter państwa ukraińskiego, lecz również nienaruszalność jego granic.
NATO nie dla Ukrainy?
Przy całym zrozumieniu i szacunku dla wolnościowych aspiracji Ukraińców oraz podziwie dla ich determinacji, coraz trudniej oprzeć się przekonaniu, że rewolucja Majdanu oraz ucieczka Janukowycza uruchomiły niestety proces rozbioru Ukrainy. To oczywiście tylko hipoteza robocza, która jednak znajduje potwierdzenie zarówno w długofalowych prognozach Zbigniewa Brzezińskiego, jak i w całkiem świeżej analizie wypadków za naszą wschodnią granicą, pióra Jana Parysa, pierwszego cywilnego ministra obrony RP.
„W Polsce już 13 lutego br. sformułowano opinię o tym, że tylko neutralizacja Ukrainy może ocalić terytorialną integralność Ukrainy, wskazywano jako wzór neutralizację Austrii z 15 maja 1955 r. Niezwykle trafne opinie na temat Ukrainy przedstawił też europarlamentarzysta PO Saryusz Wolski. O konieczności finlandyzacji Ukrainy jako cenie za utrzymaniu całego terytorium pisał Brzeziński 24 lutego br. Niestety glosy rozsądku, które biorą pod uwagę układ sił są ignorowane. Wśród dyplomatów europejskich dominuje podejście emocjonalne, moralistyczne i prawnicze. (...) Próba prowadzenia polityki zagranicznej w oderwaniu od układu sił jest skazana na niepowodzenie. Ukraina jako kraj średniej wielkości i na dodatek o słabym państwie nie może walczyć z układem światowym. Wybory czy nowa konstytucja nie rozwiązują głównego problemu Ukrainy, którym są stosunki z mocarstwami, a zwłaszcza z tym leżącym najbliżej. Czas powiedzieć publicznie: Zachód może Ukrainę wspierać, ale nie będzie o nią prowadził wojny z Rosją” – napisał m.in. dr Parys.
Jan Parys przypomina, że godząc się na podpisane w roku 1994 Memorandum Budapeszteńskie (gwarancje suwerenności, w zamian za rezygnację z trzeciego co do wielkości potencjału atomowego) Ukraina sama niejako zaakceptowała status protektoratu. Ta konstatacja, owszem realistyczna i utrzymana w duchu politycznego pragmatyzmu, entuzjazmu Ukraińców ani naszego budzić nie może, bo stanowi rodzaj przyzwolenia na kolejną Jałtę. A przecież Polacy zbyt dobrze pamiętają, czego – jako naród – doświadczyli po roku 1945, gdy na straty wojenne i koszmar okupacji niemieckiej nałożyła się nie mniej tragiczna w skutkach długoletnia dominacja sowiecka.
Business über Alles czy odwrócone sojusze
Ewentualna współczesna Jałta, którą najboleśniej odczują przede wszystkim Ukraińcy, do Ukrainy się nie ograniczy. Tzw. reset, jeśli Stany Zjednoczone nie znajdą w sobie niezbędnej stanowczości, może objąć cały region Europy Środkowowschodniej. Wszystkim, których zadowoliła „zdecydowana” podobno postawa prezydenta USA w Brukseli, trzeba przypomnieć, że to ten sam polityk, który jakiś czas temu tłumaczył się ukradkiem Kremlowi, że twarde słowa są koniecznością w czasie kampanii przed reelekcją na drugą kadencję.
Warto też pamiętać, że Barack Obama samodzielnie o polityce USA nie decyduje, lecz jest raczej frontmanem, który postanowienia grupy realnie trzymającej władzę, ma w strawny sposób przedstawić elektoratowi. Chłodna analiza faktów wskazuje, że wspomniana wyżej grupa nie tyle maksymalizuje korzyści Stanów Zjednoczonych czy obywateli Ameryki, tak jak my bylibyśmy skłonni je rekonstruować, lecz zabiega głównie o efektywne sterowanie globalną gospodarką oraz finansami świata.
Inaczej też wyglądają nowe taktyczne sojusze. Ławrow w targach z Kerrym o ustępstwa na Ukrainie może podbijać stawkę, bo trzyma w ręce ważne dla USA oraz Izraela karty: afgańską, syryjską, irańską. W dodatku, gładki zabór Krymu przez rosyjskich zbrojnych turystów legitymizuje postawa Unii Europejskiej. Owszem, polski premier dostał swoje antyrosyjskie pięć minut, ale teraz coraz wyraźniejsze stają się w krajach unijnych „głosy opamiętania i odpowiedzialności”.
Czarny scenariusz drugiej Jałty przybliżają zwłaszcza najświeższe głosy dochodzące z Niemiec. Politycy, w tym dwaj byli kanclerze, ale także liderzy środowisk gospodarczych nie kryją swego przyzwolenia dla agresywnych i militarnych działań Putina. To zresztą całkiem zrozumiałe wobec powiązań gospodarczych między naszymi wielkimi sąsiadami. Niedawna sprzedaż przez niemiecki koncern energetyczny RWE spółki wydobywczej gazu i ropy Michaiłowi Fridmanowi, oligarsze z Federacji Rosyjskiej, nieźle to ilustruje. I czyni całkiem prawdopodobnym twierdzenie, że Rosja i Niemcy porozumiały się nie tylko w sprawie Nord Streamu czy budowy wyposażonego w technologie Bundeswehry centrum szkolenia armii w Mulinie, pod Nowogrodem Niżnym, lecz np. również w sprawie podziału Ukrainy na część południowo-wschodnią, zależną od Rosji, oraz na część zachodnią, ewentualnie środkowo-zachodnią, która pod nazwą Respublika Hałyczyna znalazłaby się z kolei w orbicie wpływów niemieckich.
Po co komu ten Kłyczko
Jeśli o nowym sposobie urządzenia Europy i podziale europejskich rynków (co brzmi nowocześniej niż podział stref wpływów) miałyby w przyszłości decydować wyłącznie bliskie relacje Niemcy–Rosja, to Stany Zjednoczone wcale nie muszą być tym zachwycone. Pamiętne, brzmiące twardo, niczym z Ławrowa, słowa Victorii Nuland, nagrane i upublicznione w sieci, zdają się to potwierdzać.
Pani Nuland, prywatnie żona Roberta Kagana, wybitnego amerykańskiego neokonserwatysty, jest od roku zastępcą sekretarza stanu ds. Europy i Eurazji. Wcześniej pełniła funkcję ambasadora Stanów Zjednoczonych przy naczelnym dowództwie NATO w Brukseli. Pani wiceminister sprawia wrażenie osoby pewnej siebie, zdecydowanej, przywykłej do formułowania wyrazistych ocen, czemu dała wyraz w początkach roku, kwestionując m.in. polityczne kompetencje Witalija Kłyczki. Ale w tym, co mówi, przejawiają się raczej napięcia między USA i Niemcami: jak choćby przypadek Snowdena, podsłuchiwanie kanclerz Merkel, kijowski Majdan.
Czy rozbiór Ukrainy, ewentualnie wyłuskiwanie kolejnych regionów ze sfederalizowanego, jak żąda tego Moskwa, państwa ukraińskiego jest w dzisiejszej Europie możliwe? Niestety, wbrew iluzjom Fukuyamy, wręcz całkiem prawdopodobne. Dla łatwiejszej legitymizacji takiego posunięcia główni udziałowcy do okruchów z pańskiego stołu chętnie dopuściliby nawet Węgry, Rumunię i Polskę. Kuriozalne listy, jakie Władymir Żyrinowski skierował niedawno do resortów spraw zagranicznych tych trzech państw, były właśnie rodzajem politycznego sondażu w tej sprawie.
Ukraina, Europa i świat mają przed sobą trudny okres. Sposób przejęcia Krymu, przyzwolenie na znaczne uszczuplenie zasobów militarnych Ukrainy, wreszcie zawoalowana zapowiedź braku militarnych działań ze strony NATO – wskazują pośrednio, jakie stanowisko zajmą w tej sprawie Stany Zjednoczone. Nadmierną szczerość deklaracji prezydenta USA skrytykował nawet Zbigniew Brzeziński. Cóż, nie wszyscy w ekipie Baracka Obamy odznaczają się charakterem pani Nuland.
Waldemar Żyszkiewicz
(3 kwietnia 2014)
(4)
15 Comments
@Waldemar Żalek
07 April, 2014 - 01:05
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Zgoda, choć poseł Żalek ma na imię Jacek :)
07 April, 2014 - 01:50
Przecież wiedzą to, jeśli nawet zwykli blogerzy wiedzą. Dlaczego zatem nie chcą z tej wiedzy zrobić użytku. Oto jest pytanie...
Pozdrowienia!
Waldemar Żyszkiewicz
@Waldemar Żyszkiewicz
07 April, 2014 - 02:52
Wracając do meritum, to oczywiście, że politycy i tzw. "think-tanki" w Moskwie, Berlinie i Waszyngtonie rozgrywają tę samą polityczną partię szachów. Media są potrzebne tylko do przekazania "odpowiedniego komunikatu", a blogerzy... no cóż, komentują, myślą, wtrącają się, chyba lepiej żeby ich nie było, prawda?
Trzeba przyznać, że ujawnienie przez Amerykanów (Obamę i Michaela Rogersa) celów ataków bronią jądrową (Warszawa, ewentulanie Helsinki) to realne scenariusze według Putina. Groźba, że w najbliższych tygodniach Rosjanie zaatakują wschodnią Ukrainę, a potem zrzucą komandosów na Kijów jest realna. Obawiam się, że na Ukrainie się nie skończy, niestety. To Europejczycy nie chcą wojny, Rosja to kraj bandycki i już wypowiedziała wojnę "zachodowi".
Czy ktoś rozumie grozę sytuacji w Polsce?
Przeca mamy wybory, ładna pogoda, grillować trzeba, tak fajnie nie było od sierpnia 1938 roku.
Sąsiad mojej ś.p. Babci w 1938 roku mówił tak: "Hitler się nie odważy zaatakować sojuszu wielkich mocarstw (Francja, Anglia i Polska)". Kto wiedział o tajnym układzie Ribentrop-Mołotow, albo Ławrow-Wang-Yi w 2013.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Business, business
07 April, 2014 - 10:41
Piękne.
Zasunę niemieckim znajomym przy pierwszej okazji.
Wessi, zarówno ci w moim wieku, jak i młodsi, dorastali pod parasolem NATO.
Jeden nawet deklarował totalny pacyfizm. Otwarłby granice Putinowi, jeśli byłaby gwarancja ich nienaruszalności.
Taki gigant intelektu.
Mam wrażenie, że jeśli Putin im powie " nie ruszę Waszych domków, tylko dajcie mi się przejechać do Hiszpanii" - to pozwolą. I nie lubię tej swojej powracającej myśli, że chciałbym, aby np. rodacy Sartre'a poznali "wolność na ruską manierę".
Ossi są przytomniejsi. Widzą z dystansu czasowego, czym była enerde.
I - jeśli już - to raczej oni będą się tłuc, żeby sowiet im się w przedpokoju nie zesrał.
Ale oni wszyscy - powtarzam - oni wszyscy w dupie mają i mieć będą Ukraińców czy Polaków.
Robić interesy - tak, chronić własne inwestycje - tak, "wtrącać się do suwerennych spraw Polski " - oficjalnie nigdy. Praktycznie - przez media i nie tylko - nieustannie tak.
Nie będą nadstawiać głowy za państwo, które oddało Putinowi najważniejsze śledztwo w swojej historii.
I to jest poniekąd zrozumiałe - Niemcy to poważne państwo. Ma interesy, partnerów i frajerów.
I nie musi mieć przyjaciół.
Jeśliby np. Hollandemu coś odbombiło i zażądałby np. Stuttgartu - wysłalibyśmy nasze wojsko na pomoc?
Mamy już czas ludzi stanowczych. Mamlasy, lewusy, ciamciarze idą w odstawkę. Jak to Orban określił: " albo siedzisz przy stole, albo jesteś w karcie dań".
Donek, Bul, minister Klich i ten z Koziej załatwili nam pozycję przystawki.
Nie, nie przy stole...
<p>"...upon all us a little rain must fall."</p>
Miło powitać Strychowca :)
07 April, 2014 - 12:41
Zasunę niemieckim znajomym przy pierwszej okazji.
Cała przyjemność po mojej stronie. I będę zobowiązany za popularyzację,
nawet bez warunków, obowiązujących w Creative Commons :)
Tak, idą czasy ludzi stanowczych. Węgrom się poszczęściło, że mają
Orbana. U nas niestety nawet na odległym horyzoncie nowego Piłsudskiego
nie widać.
Pozdrawiam,
Waldemar Żyszkiewicz
Mam dość
07 April, 2014 - 13:00
Pewien kolega Niemiec przechodził na druga stronę ulicy, jak zaczynałem cokolwiek mówić o Żydach.
Dosłownie!
I zostałem jak baran na krawężniku i z niedopowiedzianą kwestią o zachowaniu się młodzieży z Izraela w Lublinie.
Oni są z innej planety, ci Niemcy. Przesłałem im angielski tekst o Katastrofie i jej skutkach ( autorstwa Ludka z S24, poprzez Starego Wiarusa). Młodsi coś zaczęli chyba rozumieć.
Od starszego usłyszałem kilka miesięcy temu ( długo przed Majdanem): " Z tym Orbanem musimy coś zrobić..."
Aż mnie zmroziło; z kontekstu rozmowy wynikało, że wszędzie w Europie idzie ku lepszemu, tylko te Węgry...
Dlatego kwaśno widzę możliwość przeradzającą się powoli w konieczność poproszenia Bundeswehry o pomoc...
Dam się opodatkować dodatkowo na te dwie brygady ciężkie US Army.
Pytanie, czy Europa jest jeszcze dla Bosambo interesująca na tyle, żeby wysyłać
swoich żołnierzy. Szczerze mówiąc - jeśli mu Merkel z Hollandem kładą, że go nie chcą - to na jego miejscu olałbym zagadnienie "Europa" i zajął się innymi wyzwaniami.
Informując wcześniej Europę: " o.k., a w razie draki martwcie się sami. Mamy Was tam, gdzie Wy nas."
<p>"...upon all us a little rain must fall."</p>
Danz,
07 April, 2014 - 11:03
Pakt, o którym wspominasz jest chyba bólem głowy Kerry'ego. Bo Bosambo głowy nie miał, dopiero ją chyba odzyskuje.
Możliwe, że już po ptokach, a teraz czas na bombki - jeśli nowa Jałta nie spodoba się np. Bałtom
i Finom.
Myślę, że Ukraina już jest rozszarpana, chociaż może to jeszcze potrwać.
Ciekawe, co zrobi Głównodowodzący Bul, jak Specnaz wyląduje w Kijowie.
Ten z Koziej ma na pewno scenariusz na wszystkie okoliczności.
Nawet, jeśli z Kaliningradu, pomyłkowo, przez przypadek lub "akt terroru" przyleci Iskander na Warszawę i wymorduje z pół miliona ludzi natychmiast, a dalsze półtora później.
No, kurwa, przypadek - się zdarza. Czy to jest powód, żeby NATO zainterweniowało???
Mamy czasy stanowczych decyzji i bardzo śmiałych planów i przedsięwzięć - które wykraczają poza schematy, jak atak na WTC - który wcześniej niewielu " mieścił się w głowie".
Albo 10.04.2010.
<p>"...upon all us a little rain must fall."</p>
Bardzo śmiałych działań!
07 April, 2014 - 11:19
A ten iskander uderzy dość precyzyjnie, mały ruch graniczny na pewno nie zostanie zamknięty, przecie nie można dawać pretekstu (wypowiedź chyba z soboty)..... wielu Kaliningradczyków zdąży przyjrzeć się różnym miejscom w Polszy.
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Kocie,
07 April, 2014 - 12:04
Niemcy odreagowują Amis. KGB zawsze mogło liczyć na "pacyfistów" w RFN , pamiętam dobrze demonstracje przeciwpershingowe.
Może Angela faktycznie chce z Putinem rządzić Europą. Obiecując Bosambo, że już wtedy zapanuje w Europie wieczny pokój i spokój, no i US Army nie będzie już nigdy musiała zaprowadzać tutaj porządku i sprzątać po totalitarystach.
A jeśli Baronessa Ashton faktycznie brała czerwoną kasę - kwity są na Kremlu.
A my w Wielkiej , Czarnej, Bosambowej...
No , ale - " bezbronni cywile i dezerterzy z armii" robią już parę lat ruchawkę krwawą w Syrii.
Skoro Zachód gmerał i gmera nadal w pólnocnej Afryce, to se Wołodia też chce pogmerać tu i ówdzie.
Putin czegoś się nauczył i wysłał na Krym " uniformy uzbrojone w sklepach na rogu " i nie odmawiam mu tutaj swoistego poczucia humoru.
<p>"...upon all us a little rain must fall."</p>
Szary Kocie,
07 April, 2014 - 12:14
zamiany polskich centrów decyzyjnych w jeziorka parującego, stopionego żużla, Wujek Wołodia będzie miał dla nas natychmiastową alternatywę rządową z Cioskiem, Oleksym, Cimoszewiczem, Nałęczem, Palikotem?
Patronem będzie patriota Jaruzelski.
Obsługę medialną załatwi Michnik. Kulturą zajmą się Wajda z Olbrychskim.
Przecież postkomuniści byli i są pod ochroną medialną ; w leminżym łbie są to autorytety nie zbrukane władzą, dające klarowne wykładnie realizmu i "filozofii niepodskakiwania".
Gdzieś po drodze stuknie się Kaczora i Polsza nasza.
Nierealne? Jak polon w herbacie?
<p>"...upon all us a little rain must fall."</p>
Torpedo!
07 April, 2014 - 12:58
Plan na stuknięcie już był, w Smoleńsku mieli zginąć obaj bracia...
Oby nie spróbowali znowu.
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Bardzo dziękuję, Szary Kocie (jeśli wolno tak rzec)...
07 April, 2014 - 13:30
Zawsze warto powspominać miłe zakątki Tatr
oraz chwile kiedyś tam spędzone.
Serdecznie pozdrawiam,
Waldemar Żyszkiewicz
Szanowny, to przecież zwykły lapsus...
08 April, 2014 - 00:55
Wracając do tematu, to choćby ostatnia noc pokazała, jak mylą się uspokajacze, twierdzący, że sprawa wygasa, bo szło tylko o Krym etc. Niestety, jest znacznie gorzej. Zachód zachowuje się, jakby nie wiedział, że tylko siła może powstrzymać Putina. I my często pocieszamy się taką głupotą Zachodu.
Ale eksperci wywiadu i doradcy Białego Domu, Downing Street czy kanclerki Merkel nie są głupsi od przeciętnego blogera. Zatem dziś trzeba stawiać pytanie, dlaczego i w czyim interesie wolą strugać głupków. Oto sedno sprawy. Jest trafna analiza Jana Parysa, która nieźle tłumaczy to, co teraz dzieje się między Rosją a Stanami Zjednoczonymi. Ukraina jest niestety tylko przedmiotem w grze mocarstw.
Natomiast media mają przedstawić wszystko tak, żeby moronic people mimo wszystko wierzyli, że dla polityków Zachodu są ważne jakieś wartości, jakieś prawa człowieka, ład międzynarodowy, nienaruszalność granic i suwerenności, podczas gdy możni tego świata (GTW) bez przeszkód dzielą tłuste kąski między siebie. Ujawnianie tej hipokryzji to wszystko, co mogą zrobić blogerzy... Dopóki, oczywiście, nie wyłączą nam prądu.
Polska to odrębna sprawa. Gdyby Polacy jako naród zachowali choć odrobinę instynktu samozachowawczego, już nie żądam patriotyzmu w imię poszanowania imponderabiliów, to parę lat temu milionowy Majdan powinien był dokonać wymiany rządzących. Po coś przecież przyjęto niedawno ustawę o dopuszczalności działania obcych sił na terytorium Polski.
Pozdrawiam,
Waldemar Żyszkiewicz
Panie Waldemarze,
07 April, 2014 - 12:20
Ruski obywatel ( w sensie post -ZSRS ) spokojnie przeżyje miesiąc w ciemnościach i kilka dni na trawie zapijanej wodą z rzeki.
Zachodni pęknie przy braku prądu dłuższym niż dwa dni.
Polacy też już są 'zachodni", o to już zadbał Doniobul.
Pozdrawiam
<p>"...upon all us a little rain must fall."</p>
Pierwsza odpowiedź jest wyżej...
07 April, 2014 - 12:57
Ruski obywatel ( w sensie post -ZSRS ) spokojnie przeżyje miesiąc w ciemnościach i kilka dni na trawie zapijanej wodą z rzeki.
Właśnie, jak w dowcipie o strasznych mrozach: Francuzi umierali przy minus 7 st. C, a Rosjanie przy minus 55 st. C wkurzali się, bo im wódka zamarzała, jakoś tak :)
Niestety, niestety, wzięliśmy od Zachodu tylko konsumpcyjne i kontrkulturowe śmieci, zamiast kilku wcześniejszych całkiem sensownych przymiotów i zasad.
Pozdrawiam raz jeszcze, dziękując ze wizytę i gesty sympatii!
Waldemar Żyszkiewicz