Jerzy Górzański. Debiut z aniołem, odejście z mocą

 |  Written by Waldemar Żyszkiewicz  |  2
Nad ranem, 25 sierpnia 2016, po długiej walce z chorobą, zmarł w Warszawie poeta Jerzy Górzański. Najnowszą, wydaną zaledwie pół roku wcześniej książką „Koń Rimbauda zgubił podkowę” dowiódł, że nawet najcięższe dolegliwości nie sięgają sfery ludzkiego ducha.

Urodzony 3 grudnia 1938 roku w Stawach pod Dęblinem, poeta, prozaik i radiowiec obdarzony słuchem językowym oraz subtelnym poczuciem humoru, od lat 60. dwudziestego wieku był znaczącą postacią w stołecznym środowisku literackim.

Najlepiej chyba świadczy o tym fakt, że wielu piszących rówieśnych Górzańskiemu oraz trochę od niego młodszych nie tylko myślało o nim jako o Księciu Poetów tamtego pokolenia, ale i niejednokrotnie wprost tak o nim mówiło.

Przez wzgląd na daleko odmienny dziś w Polsce obyczaj językowy warto jednak zaznaczyć, że nie było w owej tytulaturze ani żadnej solennej koturnowości, ani też cienia ironii. Była to raczej właściwa tamtym czasom forma wyrażenia uznania dla poetyckiej swady i nieokiełznanej wyobraźni autora książek takich jak, m.in. debiutancka „Próba z przestrzenią” (1963), „Kontrabanda” (1973), „Młode lata bezsenności” (1977), „Debiut z aniołem (1997), aż po wydany w Bibliotece Toposu zbiór wierszy „Wszystko jest we wszystkim” (2014) i wreszcie finalny, opublikowany przez Oficynę Wydawniczą Volumen tom „Koń Rimbauda zgubił podkowę” (2016).

Jerzy Górzański tworzył słuchowiska radiowe, pisywał recenzje, felietony literackie i sportowe, a nawet humoreski do „Szpilek”, ale – za sprawą  temperamentu, ciekawości świata, zmysłu językowej innowacyjności oraz niezależnego ducha – był przede wszystkim poetą. I to właśnie wiersze, tworzone z pasją i nieustannie, wiersze – których potoczystość i rozwibrowanie obmyślał nawet pod kroplówką – zapewnią mu miejsce w polskiej literaturze.
 
 

Dwie siódemki. Urodziny Jerzego Górzańskiego

Zapowiedź nowej książki poetyckiej jubilata, jego barwna opowieść o życiu oraz lektura wierszy, w tym poematu o butach, w brawurowej interpretacji Andrzeja Ferenca złożyły się na pełen wrażeń wieczór w sali widowiskowej stołecznego Domu Literatury.
 
Nie od dziś wiadomo, że 3. grudnia wieczorem warto pojawić się na Krakowskim Przedmieściu, żeby spotkać Jerzego Górzańskiego, który w gronie przyjaciół i miłośników poezji zwykł tutaj obchodzić swoje urodziny. W czasie tych spotkań jubilat, z fasonem, którego nie sposób podrobić, przedstawia zgromadzonym własne dokonania twórcze z ostatnich dwunastu miesięcy. 

– Tę najnowszą książkę pisałem w czasie choroby, pisałem o sobie, bo na tym się znam – mówił Jerzy Górzański, zapowiadając nowy zbiór wierszy o „imaginacyjnym powrocie do dzieciństwa”. – W moich wierszach kultura dominuje nad naturą, mimo że urodziłem się w Stawach, w dawnej osadzie wojskowej, gdzie wokół były wspaniałe lasy, stawy rybne, ale także dzikie jeziora zarośnięte tatarakiem.

Poeta wyjaśniał, że po dość wczesnym rozstaniu się z tamtym pejzażem (rodzina przeniosła się do Warszawy, gdy miał pięć lat), nie zdołał już nawiązać z miejscem swego urodzenia żadnego kontaktu emocjonalnego. Dodał również, że nie czuje się wcale typowym chłopakiem z Pragi, choć przemieszkał tam z rodzicami, przy ulicy Wileńskiej, całe piętnaście lat. A był to przecież czas doświadczeń kształtujących osobowość, wyobraźnię, sferę uczuciowości.

– Chodziłem z chłopakami nad Wisłę, tak jak oni wskakiwałem do tramwaju, umawiałem się z dziewczyną, ale jestem warszawianinem, a nie warszawiakiem. Moja Praga różni się od tej spopularyzowanej przez Stefana Wiecheckiego, ale mnie też, inaczej niż Wiecha, nigdy nie interesowała rodzajowość – przekonywał Górzański. 

Na życzenie Marka Ławrynowicza, który jubileuszowy wieczór prowadził, poeta skromnie i rzeczowo opowiedział o początkach i przebiegu swojej kariery piłkarskiej w legendarnym klubie stołecznym KS Polonia. Zaproszenie do gry dostał od Jerzego Szularza, słynnego napastnika Czarnych Koszul, które dzięki niemu zdobyły pierwsze po wojnie mistrzostwo Polski, a parę lat później Puchar Polski. Pewnego razu Szularz, wtedy już trener Polonii, wypatrzył nastolatka na błoniach pod Stadionem Dziesięciolecia „kopiącego w piłkę” na bosaka z rówieśnikami z Pragi i zaproponował mu grę w klubie.

– Zagrałem raz połówkę drugoligowego meczu przeciwko Garbarni, w Krakowie. Ale Jasiówka strasznie mnie kosił, więc litościwy trener po przerwie wystawił kogoś innego– wspominał z sentymentem Górzański. Z pomocą obecnych na sali kibiców udało się ustalić, że tamto spotkanie, przegrane z garbarzami 4:1, zostało rozegrane na legendarnym, nieistniejącym już stadionie Garbarni na Ludwinowie.

Kariery piłkarskiej Górzański nie zrobił z powodu... poezji, bo ciężko w niedzielny poranek dać z siebie na murawie wszystko, gdy sobotni wieczór spędziło się do późna w towarzystwie innych młodych ludzi aspirujących do zaistnienia w literaturze. Natomiast pierwszych w swym życiu poetów chłopak z Wileńskiej spotkał w klubie oficerskim na Rozdrożu, dokąd wybrał się dzięki ogłoszeniu przeczytanemu w jakiejś gazecie.

Na Rozdrożu rej wodzili wówczas Krzysztof Gąsiorowski i Zbigniew Jerzyna, później znani liderzy Orientacji Poetyckiej Hybrydy. Ale młodego człowieka, szukającego dopiero swego pomysłu na życie, pasował na poetę Stanisław Grochowiak, który we „Współczesności” redagował wtedy dział poezji.

– Z dwoma krótkimi wierszykami, jeden z nich traktował o aniołach, poszedłem na Koszykową. Grochowiak wziął wiersze i powiedział, niech pan przyjdzie za dwa tygodnie – opowiadał na Krakowskim Przedmieściu sam jubilat. – Następnym razem trafiłem na redakcyjną imprezę, już myślałem, że niczego nie załatwię, ale Grochowiak, który właśnie się pojawił, pomachał do mnie i rzekł uspokajająco: idą, idą.

Nic dziwnego, że po takim starcie Jerzy Górzański nie miał już wątpliwości w sprawie wyboru drogi życiowej, choć – jak dziś skromnie się zastrzega – nie wiadomo, jaki wariant byłby lepszy dla niego osobiście i dla polskiej poezji.

Jeśli nawet można się zawahać przy pierwszej kwestii, bo życie poetów, choć barwne i rozwichrzone artystycznie, zwykle ich jednak nie rozpieszcza, to w tej drugiej sprawie mamy pełną jasność: polska literatura oraz miłośnicy poezji wiele by stracili, gdyby Gąsiorowski Górzańskiego do pisania nie zachęcił, a Grochowiak wierszy mu nie wydrukował.

Dowodnie przekonali się o tym goście jubileuszowego wieczoru podczas lektury fragmentów przygotowanego do druku tomu „Koń Rimbauda zgubił podkowę”. Andrzej Ferenc, znany jako świetny interpretator poezji, z właściwą sobie maestrią przeczytał najpierw kilka wierszy, bardziej chyba rozlewnych i śpiewnych niż teksty obecne dotąd w poetyckim dziele Górzańskiego. Natomiast już podczas lektury rozpędzonego niczym Pegaz na rzymskim Polu Marsowym poematu o butach i młodości aktor przeszedł wręcz samego siebie.

Dawniej o takiej interpretacji mówiło się krótko: kongenialna. Najlepszym potwierdzeniem tej opinii jest chyba reakcja poety, który pokonując wzruszenie wyznał: – Fantastycznie to powiedziałeś, Andrzeju. Nigdy Ci tego nie zapomnę!

8 grudnia 2015
 
5
5 (3)

2 Comments

Nessun Dorma's picture

Nessun Dorma
Górzańskiego nigdy nie poznałem osobiście, ale tego żałuję po przeczytaniu tej pięknej notatki.
Waldemar Żyszkiewicz's picture

Waldemar Żyszkiewicz
...znajomości poetyckich, Alku. Jeździłem do Warszawy, żeby pójść do redakcji Nowego Wyrazu
i tam spotkać się z Górzańskim, Krzysiem Karaskiem, Mrozowskim, innymi.

Jurek był kiedyś zaproszony do naszego Koła Młodych... Ale są wciąż Jego książki, warto czytać wiersze Górki, jak mówiło się o nim i do niego w kręgu osób zakolegowanych.
 

Waldemar Żyszkiewicz

Więcej notek tego samego Autora:

=>>