
Im dłużej przeciąga się ukraiński protest, tym więcej po polskiej stronie oznak zaniepokojenia ukraińskim nacjonalizmem, który w roku 2014 ma być kluczowym problemem polskiej polityki zagranicznej. Za pomocą języka, którym nie tak dawno zupełnie inne środowiska opisywały Marsz Niepodległości, opisuje się dziś Majdan, odmieniając przez wszystkie przypadki słowo „nacjonalizm”, a czasem wręcz „nazizm”. Na wagę złota stają się więc ekstremiści, których na Majdanie nie brakuje. Wyławia się ich z tłumu, stawia na piedestale i niezwłocznie prezentuje polskiemu czytelnikowi.
Tak stało się z przedstawicielem „Prawego Sektora” Andrijem Tarasenko, który dopiero w Polsce stał się na chwilę czołowym ukraińskim rozgrywającym. Zresztą, jak się okazało, dość solidnie wyretuszowanym na potrzeby polskich, historycznie uzasadnionych przecież, strachów. Dość szybko pojawiło się wysłane przez ugrupowanie sprostowanie, ale tak się złożyło, że w o wiele mniejszym stopniu przebiło się do powszechnej świadomości. Samo w sobie wciąż pełne stwierdzeń, które są dla Polaków nie do przyjęcia. Czym innym jest jednak dystans i ostrożność, a czym innym niepokój, czy wręcz strach, który dziwnym trafem mocno podsycany jest w ostatnich dniach. Prawdopodobnie nie inaczej, niż z wywiadem z Tarasenko, stanie się z nagłośnioną przez portal kresy.pl informacją o napaści na polski autobus, dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów. Przypomnijmy, że na podstawie niepełnej, urwanej relacji wykreowano – zapewne w dobrej wierze – dramatyczny news, którym żyła duża część polskich mediów. Stał się on też bardzo mocnym argumentem dla przeciwników wspierania ukraińskich aspiracji. Tymczasem okazało się, że chociaż niepokojący incydent faktycznie miał miejsce, wyglądał w rzeczywistości trochę inaczej, a początkowo nieprzyjemna sytuacja została rozładowana przez samych Ukraińców.
Mocniej od słowa oddziałuje jednak obraz. Flagi UPA, portrety Bandery, czarno-czerwone sztandary – to ma prawo zaniepokoić każdego Polaka. Niepokoi więc i o ile samo w sobie jest to zrozumiałe, zastanawia, że najbardziej o nagłaśnianie tych przypadków dbają środowiska, które same niedawno jeszcze potrafiły dążyć do porozumienia z banderowcami i które wreszcie mają do Rosji najcieplejszy stosunek spośród nurtów polskiej prawicy. Zaś po zdjęciach z Majdanu przyszły mapy, mające wykazać, że są na Ukrainie środowiska, które czyhają na nienaruszalność aktualnych polskich granic i kiedy ich koledzy i koleżanki walczą w Kijowie z legalnie wybraną władzą (bo mamy do czynienia nie tylko z patriotami, ale i legalistami), szykują się do odebrania nam Przemyśla.
Tymczasem polscy wysłannicy, czy to dziennikarze, czy artyści, czy wreszcie politycy, nie spotykają się na Majdanie z niechęcią. Wspominają raczej o życzliwości i wdzięczności za poparcie dla ukraińskiego protestu. Nawet niesławny „Prawy Sektor” w swoim dementi pisze, że choć nie znajdziemy wspólnego języka w kwestiach historycznych, stajemy dziś w obliczu tych samych zagrożeń. Nie wątpię, że mieszkańcy Ukrainy życzący nam źle nie zniknęli nagle z powierzchni ziemi, lecz, wbrew umiejętnie podsycanym obawom, nie oni zdają się nadawać ton dzisiejszego dyskursu. Spójrzmy więc na sprawę z drugiej strony i zadajmy sobie pytanie - Skoro Polacy są dziś na Majdanie, czy dzisiejszego Ukraińca można postraszyć Polakami?
Zważywszy na skalę naszych strat terytorialnych po wrześniu 1939 roku, wezwania do odzyskiwania dawnych ziem wschodnich były u nas zawsze zaskakująco słabe. Silniejsza była tęsknota, zwłaszcza za Lwowem, ta znajdowała jednak ujście raczej w kulturze i kuchni, niż w tendencjach rewizjonistycznych. Gdy dziś grupa najwyraźniej bardzo młodych ludzi zakłada na Facebooku profil „Żądamy interwencji polskich wojsk na Ukrainie”, nikt nie traktuje ich poważnie. Spekulacje na temat rozbiorów naszego sąsiada przez Rosję, Rumunię i Węgry i, oczywiście, Polskę, traktowane są sceptycznie. Właśnie wtedy jednak furorę zaczyna robić tajemnicza mapa.
Na mapie, bardzo starannie przygotowanej, widzimy granice PRL, poszerzone o część ziem utraconych. Ilustracja uzupełniona jest elektryzującym opisem: „W 1989 r. Michaił Gorbaczow zaproponował na spotkaniu w Moskwie Wojciechowi Jaruzelskiemu zwrot Ziem Wschodnich w dwóch wersjach. Pierwsza: zwrot Wilna, Lwowa i Krzemieńca; Druga - okręg grodzieński z puszczą białowieską i dawne woj. Lwowskie z zagłębiem naftowym. Powodem tej propozycji było unieważnienie umów jałtańskich i chęć wzajemnego zrzeczenia się roszczeń o odszkodowania. Wkrótce Jaruzelski przyjął propozycje Gorbaczowa w imieniu Polski. Kiedy sprawa dotarła do Warszawy, panowie Geremek, Michnik, Kuroń i Mazowiecki pojechali w pośpiechu do Moskwy i prawie na klęczkach wybłagali Gorbaczowa, aby tego nie czynił. Jakich wpływów użyli nikt nie wie, w końcu Gorbaczow przystał na ich prośby.” Na pewno brzmi to bardzo atrakcyjnie, pobudza wyobraźnię i emocje. Czy ta niesamowita historia wygląda wiarygodnie – trudno jednoznacznie ocenić. Poprzez oddanie nam tych terenów Sowietom udałoby się prawdopodobnie skłócić nas z trójką aspirujących do niepodległości sąsiadów. Ewentualną interwencję środowiska Adama Michnika również można sobie wyobrazić, wystarczy pamiętać o przywiązaniu tej grupy do idei Giedroycia. Co się jednak stało, że mapa, opublikowana w roku 2006 wypływa nagle, akurat teraz, choć wcześniej, już cztery lata temu, dyskutowano o niej już chociażby na jednym z forów poświęconych historii? I, jak każdy wiral, szybko rozprzestrzenia się w internecie.
Trafia na podatny grunt, ponieważ na pierwszy rzut oka zdaje się stawiać w złym świetle otoczenie Michnika. Lecz już rola Jaruzelskiego i Gorbaczowa w tej interpretacji jest niejasna, ale jednak chyba pozytywna – obaj chcą przecież powrotu ziem odłączonych od macierzy. Każdy więc znajdzie tu dla siebie coś miłego – czy będzie to po prostu konserwatywny przeciwnik Michnika, czy narodowiec, zwolennik karkołomnej tezy o patriotyzmie generała Jaruzelskiego. A co zobaczy obserwator z zewnątrz? Setki Polaków, udostępniających na portalu społecznościowym mapę, na której w granicach Polski znajdują się fragmenty dzisiejszej Ukrainy, Białorusi i Litwy. Nie jest trudno przewidzieć ciąg dalszy. Za kilka dni zapewne napisze o tym któreś z ukraińskich lub rosyjskich mediów. Potem wiadomość rozejdzie się na portalach społecznościowych. Czas na tę wrzutkę wydaje się wybrany idealnie i nie dziwi zupełnie, że wyszła z kręgów zorientowanej prorosyjsko części narodowców. Profil osoby, która jako pierwsza udostępniła mapę, to typowa mieszanka niechęci do PiS, antyukraińskich fobii i „zdroworozsądkowych” ostrzeżeń przed antyrosyjskością, z którą myli zapewne umiarkowane zaufanie do pułkowników KGB.
Relacje polsko-ukraińskie nie należą do łatwych. Tragedia Kresów od kilku lat wraca do społecznej świadomości historycznej, w czym spory udział mają bardzo liczne publikacje prasowe i książkowe. Zastanawia tylko, czemu pamięć o męczeństwie Polaków na Wołyniu nie była argumentem przeciwko wspólnemu organizowaniu mistrzostw w piłce nożnej, a staje się kluczowa, gdy rozstrzyga się kwestia uniezależnienia Ukrainy od Rosji?
Tak stało się z przedstawicielem „Prawego Sektora” Andrijem Tarasenko, który dopiero w Polsce stał się na chwilę czołowym ukraińskim rozgrywającym. Zresztą, jak się okazało, dość solidnie wyretuszowanym na potrzeby polskich, historycznie uzasadnionych przecież, strachów. Dość szybko pojawiło się wysłane przez ugrupowanie sprostowanie, ale tak się złożyło, że w o wiele mniejszym stopniu przebiło się do powszechnej świadomości. Samo w sobie wciąż pełne stwierdzeń, które są dla Polaków nie do przyjęcia. Czym innym jest jednak dystans i ostrożność, a czym innym niepokój, czy wręcz strach, który dziwnym trafem mocno podsycany jest w ostatnich dniach. Prawdopodobnie nie inaczej, niż z wywiadem z Tarasenko, stanie się z nagłośnioną przez portal kresy.pl informacją o napaści na polski autobus, dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów. Przypomnijmy, że na podstawie niepełnej, urwanej relacji wykreowano – zapewne w dobrej wierze – dramatyczny news, którym żyła duża część polskich mediów. Stał się on też bardzo mocnym argumentem dla przeciwników wspierania ukraińskich aspiracji. Tymczasem okazało się, że chociaż niepokojący incydent faktycznie miał miejsce, wyglądał w rzeczywistości trochę inaczej, a początkowo nieprzyjemna sytuacja została rozładowana przez samych Ukraińców.
Mocniej od słowa oddziałuje jednak obraz. Flagi UPA, portrety Bandery, czarno-czerwone sztandary – to ma prawo zaniepokoić każdego Polaka. Niepokoi więc i o ile samo w sobie jest to zrozumiałe, zastanawia, że najbardziej o nagłaśnianie tych przypadków dbają środowiska, które same niedawno jeszcze potrafiły dążyć do porozumienia z banderowcami i które wreszcie mają do Rosji najcieplejszy stosunek spośród nurtów polskiej prawicy. Zaś po zdjęciach z Majdanu przyszły mapy, mające wykazać, że są na Ukrainie środowiska, które czyhają na nienaruszalność aktualnych polskich granic i kiedy ich koledzy i koleżanki walczą w Kijowie z legalnie wybraną władzą (bo mamy do czynienia nie tylko z patriotami, ale i legalistami), szykują się do odebrania nam Przemyśla.
Tymczasem polscy wysłannicy, czy to dziennikarze, czy artyści, czy wreszcie politycy, nie spotykają się na Majdanie z niechęcią. Wspominają raczej o życzliwości i wdzięczności za poparcie dla ukraińskiego protestu. Nawet niesławny „Prawy Sektor” w swoim dementi pisze, że choć nie znajdziemy wspólnego języka w kwestiach historycznych, stajemy dziś w obliczu tych samych zagrożeń. Nie wątpię, że mieszkańcy Ukrainy życzący nam źle nie zniknęli nagle z powierzchni ziemi, lecz, wbrew umiejętnie podsycanym obawom, nie oni zdają się nadawać ton dzisiejszego dyskursu. Spójrzmy więc na sprawę z drugiej strony i zadajmy sobie pytanie - Skoro Polacy są dziś na Majdanie, czy dzisiejszego Ukraińca można postraszyć Polakami?
Zważywszy na skalę naszych strat terytorialnych po wrześniu 1939 roku, wezwania do odzyskiwania dawnych ziem wschodnich były u nas zawsze zaskakująco słabe. Silniejsza była tęsknota, zwłaszcza za Lwowem, ta znajdowała jednak ujście raczej w kulturze i kuchni, niż w tendencjach rewizjonistycznych. Gdy dziś grupa najwyraźniej bardzo młodych ludzi zakłada na Facebooku profil „Żądamy interwencji polskich wojsk na Ukrainie”, nikt nie traktuje ich poważnie. Spekulacje na temat rozbiorów naszego sąsiada przez Rosję, Rumunię i Węgry i, oczywiście, Polskę, traktowane są sceptycznie. Właśnie wtedy jednak furorę zaczyna robić tajemnicza mapa.
Na mapie, bardzo starannie przygotowanej, widzimy granice PRL, poszerzone o część ziem utraconych. Ilustracja uzupełniona jest elektryzującym opisem: „W 1989 r. Michaił Gorbaczow zaproponował na spotkaniu w Moskwie Wojciechowi Jaruzelskiemu zwrot Ziem Wschodnich w dwóch wersjach. Pierwsza: zwrot Wilna, Lwowa i Krzemieńca; Druga - okręg grodzieński z puszczą białowieską i dawne woj. Lwowskie z zagłębiem naftowym. Powodem tej propozycji było unieważnienie umów jałtańskich i chęć wzajemnego zrzeczenia się roszczeń o odszkodowania. Wkrótce Jaruzelski przyjął propozycje Gorbaczowa w imieniu Polski. Kiedy sprawa dotarła do Warszawy, panowie Geremek, Michnik, Kuroń i Mazowiecki pojechali w pośpiechu do Moskwy i prawie na klęczkach wybłagali Gorbaczowa, aby tego nie czynił. Jakich wpływów użyli nikt nie wie, w końcu Gorbaczow przystał na ich prośby.” Na pewno brzmi to bardzo atrakcyjnie, pobudza wyobraźnię i emocje. Czy ta niesamowita historia wygląda wiarygodnie – trudno jednoznacznie ocenić. Poprzez oddanie nam tych terenów Sowietom udałoby się prawdopodobnie skłócić nas z trójką aspirujących do niepodległości sąsiadów. Ewentualną interwencję środowiska Adama Michnika również można sobie wyobrazić, wystarczy pamiętać o przywiązaniu tej grupy do idei Giedroycia. Co się jednak stało, że mapa, opublikowana w roku 2006 wypływa nagle, akurat teraz, choć wcześniej, już cztery lata temu, dyskutowano o niej już chociażby na jednym z forów poświęconych historii? I, jak każdy wiral, szybko rozprzestrzenia się w internecie.
Trafia na podatny grunt, ponieważ na pierwszy rzut oka zdaje się stawiać w złym świetle otoczenie Michnika. Lecz już rola Jaruzelskiego i Gorbaczowa w tej interpretacji jest niejasna, ale jednak chyba pozytywna – obaj chcą przecież powrotu ziem odłączonych od macierzy. Każdy więc znajdzie tu dla siebie coś miłego – czy będzie to po prostu konserwatywny przeciwnik Michnika, czy narodowiec, zwolennik karkołomnej tezy o patriotyzmie generała Jaruzelskiego. A co zobaczy obserwator z zewnątrz? Setki Polaków, udostępniających na portalu społecznościowym mapę, na której w granicach Polski znajdują się fragmenty dzisiejszej Ukrainy, Białorusi i Litwy. Nie jest trudno przewidzieć ciąg dalszy. Za kilka dni zapewne napisze o tym któreś z ukraińskich lub rosyjskich mediów. Potem wiadomość rozejdzie się na portalach społecznościowych. Czas na tę wrzutkę wydaje się wybrany idealnie i nie dziwi zupełnie, że wyszła z kręgów zorientowanej prorosyjsko części narodowców. Profil osoby, która jako pierwsza udostępniła mapę, to typowa mieszanka niechęci do PiS, antyukraińskich fobii i „zdroworozsądkowych” ostrzeżeń przed antyrosyjskością, z którą myli zapewne umiarkowane zaufanie do pułkowników KGB.
Relacje polsko-ukraińskie nie należą do łatwych. Tragedia Kresów od kilku lat wraca do społecznej świadomości historycznej, w czym spory udział mają bardzo liczne publikacje prasowe i książkowe. Zastanawia tylko, czemu pamięć o męczeństwie Polaków na Wołyniu nie była argumentem przeciwko wspólnemu organizowaniu mistrzostw w piłce nożnej, a staje się kluczowa, gdy rozstrzyga się kwestia uniezależnienia Ukrainy od Rosji?
(12)
9 Comments
@Budyń78
04 February, 2014 - 18:18
A Zagłoba?
Zagłoba - Niderlandy
04 February, 2014 - 18:50
@Tomasz
04 February, 2014 - 20:12
Rozdziobią nas kruki i wrony.
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Po przeczytaniu tej notki i Twojego
04 February, 2014 - 21:36
Pozdrawiam
@Budyń
04 February, 2014 - 18:48
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Wprawdzie nie widziałem.....
05 February, 2014 - 00:14
Jurand
Anegdotki
05 February, 2014 - 11:21
Ale jest inna bajka, matematyczna. Dla ułatwienia życia czwartoklasistom, żeby nie mylili znaków podczas mnożenia wymyślono taki oto bon mot:
-1 x 1 = -1, bo "wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem",
-1 x -1 = 1, bo wróg mojego wroga jest moim przyjacielem".
Potem, w dorosłym życiu okazywało się inaczej.
Przyjaciel naszego przyjaciela często za nami nie przepadał, a wróg naszego wroga nie pałał do nas przyjaźnią. W najlepszym wypadku bywał tylko sojusznikiem.
I o tym warto pamiętać, patrząc na Majdan.
"pamięć o męczeństwie Polaków
05 February, 2014 - 17:07
Pamięć o '43
05 February, 2014 - 18:10