![](https://blog-n-roll.pl/sites/default/files/image002_1.jpg)
Niecałe półtora roku po premierze filmu „Dwie korony”, poświęconego postaci św. Maksymiliana Kolbe, Michał Kondrat przedstawia publiczności kolejny fabularyzowany dokument, zbudowany według tego samego schematu – „Miłość i Miłosierdzie” o siostrze Faustynie Kowalskiej. Film ma sporą promocję, na mieście zobaczyć można jego plakaty, ba, reklama tytułu wyświetliła mi się nawet w telefonie. To cieszy, być może obraz trafi do większej grupy odbiorców. Jest tego wart, ponieważ historia Faustyny jest bardzo ciekawa, a choć poświęcono jej już zbierający w swoim czasie dobre recenzje film fabularny z Dorotą Segdą w roli głównej, od tamtej pory minęło już przecież sporo czasu.
Tak samo, jak poprzedni film, „Miłość i Miłosierdzie” oparto o schemat – sceny fabularne, przeplatane są wypowiedziami naukowców i duchownych, które odkrywają kolejne etapy historii, równocześnie popychając opowieść na przód. Opowieść nie tylko o życiu i objawieniach Faustyny, lecz również dalszych, bynajmniej nie prostych, losach jej przesłania i jego depozytariuszy. Zwłaszcza księdza Michała Sopoćki, granego przez Macieja Małysę. Faustynę Kowalską gra Kamila Kamińska, w obsadzie zobaczymy jeszcze Janusza Chabiora w roli Eugeniusza Kizimirowskiego, malarza, mającego wykonać według wskazówek siostry obraz Chrystusa. To zresztą wątek, mający największy potencjał fabularny i przyznam, że chętnie obejrzałbym kiedyś cały film, poświęcony tej tajemniczej postaci artysty, związanego z masonerią, autora znanego wszystkim wizerunku Jezusa, wreszcie – samobójcy, portretującego samego siebie jako Judasza. W obsadzie mignęli też Jacek Borkowski i, dosłownie przez chwilę, jako ojciec Faustyny, Piotr Cyrwus. Znane nazwiska grają oczywiście poprawnie, choć niestety, jak w „Dwóch koronach” jest to gra gatunkowo zmanierowana, bardziej w duchu słuchowiska czy szkolnego przedstawienia, niż teatralna, w której czytelność przekazu wygrywa z autentyzmem. Sprawdza się w takiej konwencji, jednak może zniechęcić widzów nieprzekonanych czy z góry sceptycznych. Ponoć zresztą producenci się tym nie przejmują, ponieważ tym razem ma być to zdecydowanie film dla osób wierzących, które ma duchowo wzmocnić i kilka rzeczy im uświadomić lub przypomnieć. I na pewno się to udaje, sam, gdy już przyzwyczaiłem się do konwencji, wciągnąłem się w seans, a i duchowo na pewno na tych kilkudziesięciu minutach skorzystałem. Gorzej niestety wypada to jednak od strony artystycznej, mam nawet wrażenie, że „Dwie korony” wypadły pod tym względem lepiej, może dlatego, że Kondrat dysponował bogatszym i ciekawszym materiałem źródłowym do części dokumentalnej. Mimo tych zastrzeżeń polecam „Miłość i Miłosierdzie” jako nie będącą zbytnim umartwieniem formę rekolekcji. Film na ekrany kin wchodzi 29 marca.
Miłość i Miłosierdzie, Polska 2019, reż. Michał Kondrat
Tak samo, jak poprzedni film, „Miłość i Miłosierdzie” oparto o schemat – sceny fabularne, przeplatane są wypowiedziami naukowców i duchownych, które odkrywają kolejne etapy historii, równocześnie popychając opowieść na przód. Opowieść nie tylko o życiu i objawieniach Faustyny, lecz również dalszych, bynajmniej nie prostych, losach jej przesłania i jego depozytariuszy. Zwłaszcza księdza Michała Sopoćki, granego przez Macieja Małysę. Faustynę Kowalską gra Kamila Kamińska, w obsadzie zobaczymy jeszcze Janusza Chabiora w roli Eugeniusza Kizimirowskiego, malarza, mającego wykonać według wskazówek siostry obraz Chrystusa. To zresztą wątek, mający największy potencjał fabularny i przyznam, że chętnie obejrzałbym kiedyś cały film, poświęcony tej tajemniczej postaci artysty, związanego z masonerią, autora znanego wszystkim wizerunku Jezusa, wreszcie – samobójcy, portretującego samego siebie jako Judasza. W obsadzie mignęli też Jacek Borkowski i, dosłownie przez chwilę, jako ojciec Faustyny, Piotr Cyrwus. Znane nazwiska grają oczywiście poprawnie, choć niestety, jak w „Dwóch koronach” jest to gra gatunkowo zmanierowana, bardziej w duchu słuchowiska czy szkolnego przedstawienia, niż teatralna, w której czytelność przekazu wygrywa z autentyzmem. Sprawdza się w takiej konwencji, jednak może zniechęcić widzów nieprzekonanych czy z góry sceptycznych. Ponoć zresztą producenci się tym nie przejmują, ponieważ tym razem ma być to zdecydowanie film dla osób wierzących, które ma duchowo wzmocnić i kilka rzeczy im uświadomić lub przypomnieć. I na pewno się to udaje, sam, gdy już przyzwyczaiłem się do konwencji, wciągnąłem się w seans, a i duchowo na pewno na tych kilkudziesięciu minutach skorzystałem. Gorzej niestety wypada to jednak od strony artystycznej, mam nawet wrażenie, że „Dwie korony” wypadły pod tym względem lepiej, może dlatego, że Kondrat dysponował bogatszym i ciekawszym materiałem źródłowym do części dokumentalnej. Mimo tych zastrzeżeń polecam „Miłość i Miłosierdzie” jako nie będącą zbytnim umartwieniem formę rekolekcji. Film na ekrany kin wchodzi 29 marca.
Miłość i Miłosierdzie, Polska 2019, reż. Michał Kondrat
(3)
1 Comments
Siostra Faustyna - Helena Kowalska
26 March, 2019 - 17:30
Myślę, że ciekawe będzie spotkać Ją kiedyś - w Wieczności!
Pozdrawiam serdecznie,