blogi

  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Ostatecznie Lenin przeforsował plan zamachu zbrojnego, pozwalającego na przejęcie władzy w Rosji.
     
     
             Dlaczego Lenin tak usilnie nalegał na potrzebę zbrojnego powstania przed Zjazdem Rad? Wszystkie znaki wskazywały, że czas działał na korzyść bolszewików: kraj się rozpadał, rady zwracały się na lewo, a nadchodzący zjazd niemal z pewnością zaaprobowałby bolszewickie wezwanie do przekazania władzy radom. Po co szykować przedwczesne powstanie i ryzykować
    wojną domową?
     
     
               Lenin dowodził, że wszelka zwłoka w przejęciu władzy pozwoli Kiereńskiemu zorganizować środki represyjne: Piotrogród zostanie oddany Niemcom, siedziba rządu przeniesiona do Moskwy, a sam Zjazd Rad objęty zakazem.
     
     
               Był to oczywiście nonsens. Kiereński był całkowicie niezdolny do podejmowania tak zdecydowanych kroków, a rząd nie zamierzał podejmować żadnych kontrrewolucyjnych zamierzeń.
     
     
               W rzeczywistości przyczyna takie postępowania Lenina leżała gdzie indziej.
     
     
              Gdyby przeniesienie władzy odbyło się w wyniku głosowania uczestników zjazdu, rezultatem byłby niemal na pewno rząd koalicyjny złożony ze wszystkich partii wchodzących w skład rad. Bolszewikom mogłaby przypaść w udziale lwia część ministerialnych stanowisk, gdyby przydzielano je proporcjonalnie, choć nadal musieliby rządzić do spółki przynajmniej z lewym skrzydłem - a być może całością – partii mienszewików i eserowców.
     
     
              Byłoby to spektakularne polityczne zwycięstwo Kamieniewa, głównego rywala Lenina w partii bolszewickiej, który bez wątpienia urósłby do rangi głównej postaci koalicji. Pod jego kierownictwem centrum władzy pozostałoby raczej w rękach Zjazdu Rad, a nie samej partii; niewykluczone, że podjęto by nawet wysiłki ponownego zjednoczenia bolszewików z mienszewikami.
     
     
               Natomiast gdy bolszewicy sięgnęli po władzę przed obradami zjazdu, Lenin jawiłby się politycznym wirtuozem. Większość na zjeździe wyraziłaby prawdopodobnie aprobatę dla działań bolszewików, dając tym samym partii prawo do utworzenia własnego rządu.
     
     
               Gdyby mienszewicy i eserowcy  zaakceptowaliby to przymusowe przejęcie władzy jako fait accompli, w gabinecie Lenina z pewnością znalazłoby się dla nich kilka drugorzędnych miejsc. W przeciwnym razie nie mieliby innego wyboru, jak tylko przejść do opozycji i zostawić bolszewików u władzy.
     
     
               Koalicyjne wysiłki Kamieniewa zostałyby zatem zniweczone, Lenin miałby swoją dyktaturę proletariatu, i choć nieuchronnym tego rezultatem byłoby pogrążenie kraju w wojnie domowej, sam Lenin akceptował taki stan rzeczy - a może nawet przyjmował go z zadowoleniem - jako część procesu rewolucyjnego.
     
     
              Powróciwszy do Piotrogrodu z Finlandii Lenin zwołał 10 października tajne posiedzenie bolszewickiego Komitetu Centralnego. Na tymże posiedzeniu zapadła decyzja o przygotowywaniu się do zbrojnego powstania.
     
     
              Lenin przybył na zebranie z opóźnieniem, w peruce - Kołłontaj wspominała, że „wyglądał jota w jotę jak luterański pastor” - którą zdjął na chwilę, wchodząc do mieszkania, a potem, w trakcie zebrania nieustannie poprawiał: w pośpiechu zapomniał użyć pudru, a bez niego peruka ciągle zsuwała się z połyskującej łysiny.
     
     
             Z dwudziestu jeden członków Komitetu Centralnego było obecnych tylko dwunastu. Najważniejsza decyzja w dziejach partii bolszewickiej – o rozpoczęciu zbrojnego powstania - została zatem podjęta przez mniejszość Komitetu Centralnego: uchwalono ją dziesięcioma głosami przy dwóch przeciw (Kamieniewa i Zinowjewa). W praktyce był to leninowski „zamach” w łonie partii bolszewickiej.
     
     
               Następnego dnia, we wczesnych godzinach porannych, gdy posiedzenie dobiegało końca, Lenin zanotował naprędce na skrawku papieru wyrwanym z dziecięcego kajetu jego historyczną uchwałę. Choć nie ustalono żadnych konkretnych dat ani strategii, uznano, że „zbrojne powstanie [jest] nieuniknione, a czas nań absolutnie odpowiedni” i poinstruowano organizacje partyjne, by przygotowały się do niego jako „nakazu chwili”.
     
     
               Jednak na kolejnym zebraniu  bolszewickiego Komitetu Centralnego 16 października przedstawiciele bolszewickiej Organizacji Wojskowej, Rady Piotrogrodzkiej, związków zawodowych i komitetów fabrycznych przestrzegli przed ryzykiem związanym z przygotowaniem przewrotu przed Zjazdem Rad.
     
     
               Krylenko wyraził opinię Organizacji Wojskowej, że w żołnierzach podupada duch walki: „musiałoby ich coś mocno poruszyć, na przykład rozbicie garnizonu, by wzięli udział w przewrocie”. Wołodarski z Rady Piotrogrodzkiej potwierdził „ogólne wrażenie... że nikt nie jest gotowy wyjść na ulice, ale że każdy uczyni to na wezwanie Rady”. Kolosalne bezrobocie oraz lęk przed zwolnieniami z pracy powstrzymywały robotników, jak twierdził Schmidt ze związków zawodowych. Szlapnikow dodał, że nawet w związku metalowców, gdzie wpływ partii był dominujący, „bolszewickie powstanie nie cieszy się popularnością, a pogłoski o nim wywołują wręcz panikę”.
     
     
               Kamieniew wyciągnął z tego logiczny wniosek: „nie ma żadnego uzasadnienia dla konieczności rozpoczynania walki przed dwudziestym [kiedy miał być zwołany zjazd]”.
     
     
                Mimo to Lenin nalegał na potrzebę niezwłocznych przygotowań i nie traktował ostrożnych raportów o nastrojach piotrogrodzkich mas jako powodu do wstrzymywania się z realizacją swojego planu.  Do wojskowego zamachu stanu, tak bowiem pojmował przejęcie władzy, potrzebne były skromne siły, byle dobrze uzbrojone i wystarczająco zdyscyplinowane.
     
     
                Lenin wywierał tak przemożny wpływ na pozostałą część partii, że dopiął swego. Kontruchwałę Zinowjewa, zakazującą praktycznego przygotowywania zamachu przed skonsultowaniem się z bolszewickimi delegatami na Zjazd Rad, odrzucono 15 głosami wobec 6.
     

               Pod koniec posiedzenia Kamieniew oświadczył, że nie może przyjąć rezolucji, która w jego opinii zrujnuje partię, i złożył rezygnację w Komitecie Centralnym, ażeby upublicznić swe działania. Zażądał również zwołania zjazdu partii, co Leninowi udawało się dotychczas odraczać: nie było większych wątpliwości, że zjazd sprzeciwi się wezwaniu do przewrotu przed Zjazdem Rad.
     

               18 października Kamieniew przedstawił swe poglądy w gazecie Gorkiego „Nowaja żyzń”. „W chwili obecnej - pisał – zainicjowanie zbrojnego przewrotu przed Zjazdem Rad byłoby krokiem niedopuszczalnym, a wręcz fatalnym w skutkach dla proletariatu i rewolucji”.
     

               Lenin wpadł w furię i, jako zapowiedź mających nadejść czystek, nie pozostawił na Kamieniewie i Zinowjewie suchej nitki w bolszewickiej prasie. „Wyłamywanie się ze strajku”, „zdrada”, „łamistrajki”, „oszczerstwa”, „zbrodnia” - od takich to określeń roiły się gniewne listy, które wysłał 18 i 19 października. „Pan Zinowjew i pan Kamieniew” (była to najwyższa zniewaga – nie byli już nawet „towarzyszami”) powinni zostać „wykluczeni z partii”.
     

               Przez fakt opublikowania tych listów Lenin wprowadził kampanię na rzecz dokonania zamachu w sferę publiczną. Zawsze opierał swe argumenty za wcześniejszym przejęciem władzy (tj. przed Zjazdem Rad) na niebezpieczeństwie - które albo przeceniał, albo (co bardziej prawdopodobne) wyssał z palca - że Rząd Tymczasowy nie zezwoli na zwołanie zjazdu.
     
     
               Wszystkie lokalne raporty partii jasno wskazywały, że choć robotnicy i żołnierze Piotrogrodu nie wyszliby na ulice na wezwanie samej partii, wielu uczyniłoby to, gdyby Rada znalazła się w niebezpieczeństwie.
     

               Gdy bolszewicki spisek przestał być tajemnicą, przywódcy Rady postanowili odroczyć Zjazd Rad do 25 października. Mieli nadzieję, że owe dodatkowe pięć dni da im szansę zebrania swych zwolenników z odległych guberni.
     
     
               Tymczasem zwłoka ta pozwoliła bolszewikom na uwiarygodnienie zarzutów,  jakoby przywódcy rad planowali całkowitą rezygnację ze Zjazdu Rad.
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Narastający od lata 1917 roku chaos w Rosji sprzyjał planom Lenina zagarnięcia władzy.
     
     
               Od początku swych rządów Kiereński całkowicie był niezdolny do panowania nad wydarzeniami. Jego współpracownicy potwierdzają jego rosnącą izolację, słabość woli, obezwładniający strach przed lewicą oraz fatalny brak zdecydowania w podejmowaniu odpowiednich kroków przeciwko niej. Nieustanne napięcie i bezsenne noce 1917 roku sprawiły, iż  żył, wspomagając się morfiną i kokainą.
     
     
                Rząd nie był w stanie zahamować wzrostu inflacji w Rosji . Z tego powodu od września 1917 roku wybuchało coraz więcej strajków, które paraliżowały kraj. Ponieważ strajki  zamiast zahamować wzrost inflacji doprowadzały do jej przyspieszenia, często towarzyszyły im szersze żądania polityczne zrestrukturyzowania całej gospodarki.
     
     
               Związki zawodowe i komitety fabryczne, które wywierały z reguły wpływ łagodzący, wkrótce utraciły kontrolę nad tymi gwałtownymi protestami. Rozszerzały się one na ulice, a niejednokrotnie kończyły krwawymi konfliktami między robotnikami - uzbrojonymi, wyszkolonymi i zorganizowanymi przez Czerwoną Gwardię - a milicją rządową.
     
     
               Niektóre strajki rozlewały się na całe dzielnice i dotykając ich mieszkańców, przeradzając się w napady na piekarnie i sklepy, rewizje mieszkań i aresztowania „burżujów”, których tłum podejrzewał o magazynowanie żywności.
     
     
               Na jesieni 1917 roku nastąpił gwałtowny wzrost liczby włamań i przestępstw, pijaństwa i wandalizmu, konfliktów etnicznych – ostatnie tygodnie przez zagarnięciem władzy przez bolszewików jawiły się jako pogrążanie się kraju w anarchię.
     
     
               Strajkom towarzyszyły walki chłopów z właścicielami majątków ziemskich. Rzezie oraz brutalne grabieże majątków przez motłoch stały się szeroko rozpowszechnionym zjawiskiem w centralnych regionach czarnoziemu. I tak np. w guberni tambowskiej spalono i zdewastowano setki dworów - rzekomo po to, by, jak mawiali chłopi, „wykurzyć dziedziców”. Ta dzika fala zniszczenia zaczęła się od zamordowania księcia Borisa Wiaziemskiego, właściciela kilku tysięcy hektarów w regionie Usman w guberni tambowskiej. Rezydencję wiejską Wiaziemskiego zdewastowano, podzielono się żywym inwentarzem i narzędziami, które odwieziono wozami do wsi, a chłopi zaorali jego ziemię.
     
     
               Podobne rzezie odbyły się w dziesiątkach innych posiadłości, nie tylko w Tambowie, lecz również w sąsiednich guberniach: penzeńskiej, woroneskiej, saratowskiej, kazańskiej, orłowskiej, tulskiej i riazańskiej. W guberni penzeńskiej tylko we wrześniu i w październiku spalono lub spustoszono 250 dworów (jedną piątą wszystkich).
     
     
               Gdy pod koniec lipca 1917 roku lipca przywódcy bolszewików zebrali się w Piotrogrodzie na VI Zjeździe Partii Jekatierina Breszko-Breszkowska, weteranka partii eserowców błagała go, aby ich aresztował. Według Davida Soskice’a, prywatnego sekretarza Kiereńskiego, siwowłosa kobieta „skłoniła się przed Kiereńskim do samej ziemi i kilkakrotnie powtarzała uroczystym, błagalnym tonem: „Błagam cię, Aleksandrze Fiodorowiczu, rozpędź zjazd, zdław bolszewików. Błagam cię, uczyń to, w przeciwnym razie zrujnują nasz kraj i rewolucję”. Scena była doprawdy przejmująca. Widok babki rosyjskiej rewolucji, która walcząc o wolność, spędziła trzydzieści osiem lat w więzieniach i na syberyjskiej zsyłce, widok tej wielce kulturalnej i szlachetnej kobiety kłaniającej się do ziemi pradawnym zwyczajem przed młodym Kiereńskim... był czymś, co na zawsze utkwiło mi w pamięci. Spojrzałem na Kiereńskiego. Jego blade oblicze pobladło jeszcze bardziej. Oczy wyrażały straszliwą toczącą się w nim walkę. Długo milczał, a wreszcie odezwał się cicho: „Jak mam to zrobić?” „Uczyń to, A. F., błagam cię” i Babuszka znów zgięła się w głębokim ukłonie. Kiereński nie mógł tego dłużej znieść. Zerwał się na nogi i chwycił za telefon. „Muszę najpierw się dowiedzieć, gdzie odbywa się zjazd i skonsultować z Awksientjewem”, po czym zadzwonił do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Awksientjewa nie zastał i sprawę trzeba było przełożyć na później. Ku wielkiej uldze Kiereńskiego, jak mniemam”.
     
     
               Zjazd obradował dalej bez przeszkód - a trzy miesiące później bolszewicy doszli do władzy.
     
     
               Jednym z wielu zdumiewających faktów wokół bolszewickiego przejęcia władzy było to, że spodziewano się tego od tak dawna, a mimo to nikt nie podjął kroków niezbędnych, by do tego nie dopuścić: tak głęboki był bezwład Rządu Tymczasowego.
     
     
             W ostatnich tygodniach Rządu Tymczasowego zachowanie Kiereńskiego zaczęło przypominać zachowanie ostatniego cara: obaj nie chcieli uznać rewolucyjnego zagrożenia dla swojej władzy. W wypadku Mikołaja taka postawa brała się z beznadziejnej rozpaczy i fatalistycznej rezygnacji, lecz w wypadku Kiereńskiego była raczej owocem jego niemądrego optymizmu. Kiereńskiemu uderzyła do głowy ogólnokrajowa popularność w początkowej fazie rewolucji.


               Zaczął wierzyć we własne „opatrznościowe powołanie” do poprowadzenia „narodu” ku wolności i, jak car zamknięty w Pałacu Zimowym, był na tyle oderwany od rzeczywistości, by nie kwestionować tego przeświadczenia. Podobnie jak Mikołaj otaczał się oddanymi sprzymierzeńcami, którzy nie śmieli mówić tego, co myślą. W efekcie nie miał pojęcia o prawdziwej skali własnej niepopularności.
     

               Zapewne nie słyszał dowcipu krążącego po kraju w ostatnich tygodniach jego reżimu:
    „ - Jaka jest różnica między Rosją dzisiaj a na koniec zeszłego roku? - Wtedy mieliśmy Aleksandrę Fiodorowną [carycę], a teraz mamy Aleksandra Fiodorowicza [Kiereńskiego]”.
     
     
               Wieczorem 29 października, gdy ministrowie Rządu Tymczasowego siedzieli w Pałacu Zimowym, oczekując końca, wielu odczuwało pokusę przeklęcia Kiereńskiego za to, że nie rozbił partii bolszewickiej po dniach lipcowych. Legalny zakaz jej działalności z pewnością nie zdołał cofnąć jej rosnących wpływów.
     
     
               Zobojętnienie znacznej części społeczeństwa sprawiło, iż w jesiennych wyborach do rad frekwencja  spadła o prawie jedną drugą w stosunku do majowej. To ułatwiło zadanie bolszewikom, którzy byli dużo lepiej zorganizowani oraz posiadali znacznie większe fundusze, pochodzące od Niemców. Z kolei  apatia szeregowych członków partii pozbawiła mienszewików i eserowców ich wcześniejszej przewagi.
     
     
               Sprawę bolszewików wydatnie umocniło wstąpienie Trockiego do partii. Żaden z członków jej kierownictwa nie dorównywał mu jako mówca, a ta umiejętność czyniła Trockiego, chyba nawet bardziej niż Lenina, najlepiej znanym bolszewickim przywódcą w całym kraju. Podczas gdy Lenin działał głównie zakulisowo, Trocki stał się jej głównym źródłem publicznej inspiracji. W tygodniach poprzedzających przejęcie władzy przemawiał niemal co wieczór przed wypełnioną po brzegi salą w Cirque Moderne.
     
     
                O ile w propagandzie bolszewicy domagali się oddania całej władzy w ręce rad, to Lenin  porzucił wszelką nadzieję dojścia do władzy poprzez rady: w jego opinii Rząd Tymczasowy zdominowała „dyktatura wojskowa” tocząca „wojnę domową” z proletariatem; rady utraciły swój rewolucyjny potencjał i są prowadzone „jak owce na rzeż” przez grupę przywódców pragnących za wszelką cenę przypodobać się „kontrrewolucji”.
     
     
               W tej sytuacji uważał, iż jedyną możliwością, jaka pozostała, było porzucenie hasła „Cała władza w ręce rad!” i zorganizowanie zbrojnego powstania w celu przeniesienia władzy na konkurencyjne proletariackie organy pod przewodnictwem partii bolszewickiej.
     
     
               W jego koncepcji Rady miały być zawsze podporządkowane partii. Nawet w „Państwie a rewolucji” - podobno najbardziej „liberalnym” z jego dzieł wykładających teorię polityczną - Lenin podkreślał potrzebę silnego i represyjnego państwa partyjnego, dyktatury proletariatu. O radach prawie nie napomknął
     
     
               Gdy znaczna część przywódców bolszewickich chciała odwlec przejęcie władzy do Zjazdu Rad, który miał się odbyć 20 października, Lenin wysmażył gniewną epistołę, w której otwarcie oskarżył bolszewickich przywódców jako „żałosnych zdrajców proletariackiej sprawy”.  Robotnicy, twierdził uparcie Lenin, stoją murem za bolszewicką sprawą; chłopi rozpoczynają własną wojnę z dworami, wykluczając tym samym niebezpieczeństwo 18 brumaire’a, czy też „drobnomieszczańskiej” kontrrewolucji, takiej jak w 1849 roku; tymczasem strajki i bunty w pozostałej części Europy są „bezspornymi symptomami... że znajdujemy się w przededniu światowej rewolucji”. „Przeoczenie takiego momentu i czekanie na Zjazd Rad byłoby skończonym idiotyzmem lub też czystą zdradą”, a gdyby bolszewicy tak postąpili, „okryliby się hańbą i unicestwiliby siebie jako partię”.
     
     
               Ostateczne zagroził nawet odejściem z Komitetu Centralnego, zapewniając sobie tym samym swobodę przeniesienia swej kampanii o zbrojne powstanie na szeregowych członków partii bolszewickiej, którzy zgodnie z planem mieli spotkać się na zjeździe partii 17 października. „Jestem bowiem głęboko przekonany, że jeśli będziemy czekać na Zjazd Rad i pozwolimy obecnej chwili przeminąć, zaprzepaścimy rewolucję”.
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Stalin uczynił z filmu niezwykle ważne narzędzie propagandowe.
     
     
           Wszyscy sowieccy filmowcy, nie tylko Eisenstein, służyli wiernie Stalinowi.
     
     
           Teoretyk montażu Lew Kuleszow wcielił swoje pomysły w życie - w przebojowej komedii „Niezwykłe przygody Mister Westa w krainie bolszewików” (1924). W tej parodii amerykańskich filmów przygodowych Kuleszow konfrontuje Amerykanina z szajką oszustów w scenerii starej Moskwy.
     
     
             Reżyser udowodnił, że przy pomocy perfekcyjnego montażu można wyrazić stany emocjonalne pokazywanych postaci... bez gry aktorskiej. Grają za aktorów „zbitki montażowe” , jak w słynnym eksperymencie z ludzką twarzą, zestawianą z różnymi obrazami.
     

               Inny reżyser Wsiewołod Pudowkin wykorzystywał w tradycyjny sposób talenty aktorów, zwracając uwagę w zbliżeniach na najdrobniejsze drgnienia twarzy - i osiągał znakomite rezultaty.


              „Matka”, ekranizacja powieści Maksyma Gorkiego (1926) jest popisem znakomitych aktorów: Wiery Baranowskiej, Nikołaja Batałowa i Aleksandra Czistiakowa.
     
     
                 Opowieść o matce, która przyłącza się do ruchu rewolucyjnego i ginie wraz z synem podczas demonstracji ulicznej, wywierała ogromne wrażenie na widzach. Potęguje je dynamiczny montaż w scenach zbiorowych.
     

               Niezwykłą siłą propagandową odznaczają się także filmy o dojrzewaniu młodych, nieuświadomionych ludzi, do rewolucyjnej sprawy. Najwybitniejszym ich przykładem jest „Burza nad Azją” z 1928 roku, który przedstawia historię młodego Mongoła, który podejmuje walkę z kolonizatorami angielskimi.
     
     
                Pudowkin rewolucyjne idee prezentuje w sugestywnej, poetyckiej formie, pozyskując dla nich widzów na całym świecie.  „Nie udało się jeszcze nikomu w żadnym filmie ująć przestrzeni z taką maniere grande, zmonumentalizować krajobraz i pokazać go w skali tak olbrzymiej, że wszelkie sprawy ludzkie stają się jak gdyby jego częścią - jego funkcją, niejako stapiają się z nim i w jakiś tajemniczy sposób z niego wynikają” – napisała Stefania Zahorska w „Wiadomościach Literackich” .
     
     
               Sowiecki reżyser, syn ukraińskich chłopów Aleksander Dowżenko dowiódł, że nawet temat walki klasowej na wsi  może inspirować... arcydzieło propagandy i poezji jednocześnie!
     
     
               W roku 1934 na ekrany sowieckich kin weszła „Ziemia”, wspaniale fotografowana opowieść o życiu wsi ukraińskiej w okresie epoce wielkich zmian, czyli wielkiego głodu. Ludzkie poczynania wtopione są w bujną przyrodę, odwieczne rytmy natury, sprawy życia, miłości i śmierci. Na drzewach rodzą się co roku nowe liście, dojrzewają i umierają... Wiadomo, że wkrótce znowu nadejdzie wiosna i odwieczny cykl powtórzy się jeszcze raz.


                Tak samo w nowych warunkach rodzą się, wnoszą swój wkład i przemijają ludzkie pokolenia
     

               Do wsi przedstawionej w filmie docierają rewolucyjne zmiany. Młodzi ludzie chcą założyć kołchoz, chcą kupić traktor. Ich przywódcą  jest sympatyczny, energiczny Wasyl. Gdy po zebraniu kolektywu do swojej dziewczyny zostaje zabity przez złowrogiego kułaka Chomę.
     

               Aby się bronić przed kułakami, biedni chłopi solidarnie wstępują do kołchozu.
     
     
               Film zamyka scena pogrzebu Wasyla. Podczas ceremonii kułak Choma przeżywa wstrząs moralny. Chce przyznać się do winy, pokazuje, w jaki sposób zamordował Wasyla, gestami odtwarza scenę zabójstwa.  Nikt jednak na niego nie zwraca uwagi.
     
     
               Dowżenko znakomicie steruje uczuciami widzów w kinie, którzy utożsamiają się  z bohaterami pozytywnymi i z przerażeniem obserwują spiski wrogów ludu.
     

               Jednak nie artyści filmu stworzyli najpopularniejsze dzieło rewolucyjnej propagandy, dzieło, które zyskało miliony wyznawców czerwonej rewolucji. Takim arcydziełem propagandy stał się „Czapajew” z 1934 roku, film fatalnie sfotografowany, nijaki plastycznie i zrobiony przez przeciętnych rzemieślników, braci Siergieja i Gieorgija Wasiliewów.
     
     
                Film, opowiadający historię oddziału ludowego watażki Wasyla Czapajewa, organizatora komunistycznych wojsk na Uralu podczas wojny domowej, miał prostą, przejrzystą konstrukcję.
     

               Bohater, świetnie zagrany przez Borysa Baboczkina,  jest prosty, serdeczny, sympatyczny jak Robin Hood.
     
     
                W filmie występują pełnokrwiste postacie, i to zarówno po stronie „czerwonych”, jak i „białych”! Czapajew sympatyczny półanalfabeta, jednocześnie urodzony dowódca i bojownik o słuszną sprawę, stał się bliski zwykłym widzom na całym świecie, którzy nie rozumieli rozterek Hamleta, za to czytelna była dla nich rewolucyjna walka Czapajewa.
     

               Nieoczekiwanie światowym przebojem stała się bezpretensjonalna komedia muzyczna o pastuchu z ambicjami artystycznymi - „Świat się śmieje” Grigorija Aleksandrowa (1933). Śmiała się na nim także Warszawa. Wanda Kalinowska pisała w pierwszym numerze „Kina” z roku 1935: „To film, który ma duszę i w duszy tej odbija się dźwięk całego świata, gama radości i śmiechu, muzyka pól i lasów, poszum morza i wiatru. I z tych perlistych, skrzących dźwięków powstał potężny jazz, którego się słucha jak pięknej symfonii”.
     

               Filmowe piosenki Izaaka Dunajewskiego z filmu „Świat się śmieje” zrobiły furorę na całym świecie. Pomysł, że wiejski pastuch może być lepszy i bardziej utalentowany od wykształconego burżuja zachwycał prostych ludzi w Europie i Ameryce.
     
     
               Od połowy lat 30. Stalin był faktycznym  reżyserem większości sowieckich filmów, które miały dowodzić, że komunizm ma przyszłość, a kapitalizm musi nieuchronnie „runąć w przepaść dziejów”.
     
     
              Stalin pojawiał się na ekranach kin całego świata jako dobrotliwy Ojciec Narodów, w licznych filmach fabularnych i dokumentalnych. Na jego cześć przed kamerami ludowi poeci czytali wiersze:

    Stalinie! Płoń na Kremlu słońcem niezagasłym!
    Tyś kwiat mej wiosny! Tyś jest słońce,
    które w milionach serc odbłyska!
    Tyś zbudził ziemię mą, co spała
    od wieków snem spętana.”

     

               Taki obraz Stalina utrwalił się dzięki „artystom propagandy”.
     
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
     
    J. Kochańczyk - Filmowe kłamstwa i manipulacje czyli sposób na pranie mózgu
     
    A. Niekricz, M. Heller – Utopia u władzy. Historia Związku Sowieckiego
     
    A. Koraganow - Wsiewołod Pudowkin
     
    S. Montefiore – Stalin. Dwór czerwonego cara
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Sergiej Eisenstein do końca życia pozostał propagandzistą w służbie Stalina.
     
     
           W nakręconym w 1928 roku filmie „Październik”, powstałym dla uczczenia dwudziestej rocznicy Eisenstein zadbał o efekty, przedstawienie wielkiej symboliki „dni, które wstrząsnęły światem”.
     
     
            Upadek starego ustroju pokazany jest efektownie w scenie zburzenia przez robotników pomnika cara Mikołaja II.  Zacofane - wedle reżysera - religie, wspierające stare porządki, symbolizowały w filmie figurki bogów z różnych stron świata, a carskie imperium - medale i ordery spoczywające na poduszkach. Zegar symbolizował nowe czasy.
     

               „Październik” był swoistym rewolucyjnym poematem, skierowanym bardziej do rozumu niż do emocji, mimo agitacyjnej żarliwości twórcy.
     
     
              „Jedynie nam spośród wszystkich mieszkańców globu ziemskiego – napisał reżyser - przypadło w udziale rzeczywiste współuczestnictwo (...) w budowie nowej historii ludzkości i możliwość życia w okresie jej momentów zwrotnych. Przeżywanie historycznych wydarzeń! Jakim ogromnym patosem przepojona jest świadomość ścisłego związku z tym procesem, świadomość wspólnego marszu i kolektywnego uczestnictwa w walce”.


             Wdowa po Leninie, Nadieżda Krupska zwracała uwagę, że film jest przeładowany mało zrozumiałymi dla zwykłych zjadaczy chleba symbolami. Za dużo w nim fascynacji masami, za mało ludzkich przeżyć „Niedobrze pokazany jest Lenin. Jest jakoś zanadto zapędzony. On nigdy taki nie był” - mówiła Krupska. Eisenstein oczywiście pokazywał Iljicza... w ekstazie!


           Film trzeba było wielokrotnie przerabiać, bo jeden z bohaterów rewolucji, Lew Trocki, stał się wrogiem Stalina.
     
     
              Jednak Siergiej Eisenstein nie tracił rewolucyjnego zapału i w nowym obrazie „Linia generalna” (inny tytuł: „Stare i nowe”) starał się przedstawić problemy kolektywizacji wsi. Zgodnie z koncepcjami Stalina podkreślał wyższość wspólnej własności nad prywatną, zwalczał „kułaków”, czyli bogatych chłopów, którzy nie chcieli oddać swej ziemi i krów do kołchozu, pokazywał nowe techniki uprawy roli.
     

               Mniej było w tym filmie symboli, więcej ludzkich twarzy, dlatego obraz odegrał znaczną rolę w propagandzie Stalina.
     
     
              W roku 1929 reżyser wyjechał do Berlina, entuzjastycznie witany przez Alberta Einsteina oraz Stefana Zweiga, Fritza Langa i  Bertolta Brechta. Wiosną 1930 roku na zaproszenie wytwórni Paramount udał się do Hollywood. Miał tam nakręcić adaptację „Tragedii amerykańskiej” Theodore’a Dreisera.


             Zgodnie ze swoim światopoglądem chciał przedstawić powieściowe wydarzenia jako obraz degeneracji kapitalizmu. Producenci się na to nie zgodzili. Eisenstein wyjechał więc do Meksyku, by tam realizować inny projekt, filmową rekonstrukcję historii meksykańskiej. Nie liczył się z czasem i kosztami, dlatego w końcu musiał zrezygnować i z tego pomysłu.
     
     
               Po powrocie do ZSRS Eisenstein nakręcił film „Łąki Bieżyńskie”, poświęcony życiu Pawlika Morozowa, który doniósł na własnego ojca kiedy uznał, że chce on zaszkodzić wielkiej sprawie komunizmu.
     
     
              Donoszenie na rodzica trudno uznać za czyn chwalebny, jednak Eisenstein, geniusz propagandy, był w stanie przekonać widzów, że w pewnych sytuacjach należy to robić bez wahania. Dlatego z ojca donosiciela zrobił potwora. Już w pierwszych scenach bogaty chłop maltretuje swoją żonę i matkę bohatera filmu. Matka umiera. Kułak nie ma żadnych wyrzutów sumienia. Chce teraz podpalić wspólną własność biednych chłopów, ich mały kołchoz. Syn  ostrzega kołchoźników. Postępuje więc słusznie. W dodatku sam ginie z ręki ojca-potwora podczas obrony kołchozu.
     
     
              Mimo tego film spotkał się z krytyką wytwórni „Mosfim”, której przedstawiciele zarzucili mu  m. in. brak zasad „realizmu socjalistycznego”. Krytycy powtarzali słowa Stalina, który uznał, iż film był zbyt „formalistyczny”. Ostatecznie Eisenstein nie dokończył filmu. Po rekonstruowaniu materiałów został on pokazany dopiero w 1967 roku.
     
     
               W obliczu zbliżającej się konfrontacji komunizmu z nazizmem filmowym propagandowym przygotowaniem ludzi sowieckich do wojny miał być wielki fresk historyczny „Aleksander Newski” o walkach niemieckiego Zakonu Kawalerów Mieczowych z wojskami Rusi w 1242 roku.
     
     
              Reżyserię powierzono wracającemu do łask Eisensteinowi, który stworzył wizualne i dźwiękowe arcydzieło - prawdziwą operę filmową z muzyką Prokofiewa. Otrzymał za swą pracę zaszczytny Order Lenina, jednak... nieoczekiwany sojusz sowiecko-niemiecki i pakt Ribbentrop - Mołotow sprawiły, że anty-germański film wycofano z ekranów.
     
     
             Twórca „Pancernika Potiomkina” otrzymał nowe niezwykłe zadanie: wystawienia w Teatrze Wielkim w Moskwie opery Wagnera „Walkiria”. Na premierze wygłosił przemówienie o konieczności serdecznej współpracy między bratnimi ludami Niemiec i Kraju Rad.


                Stalin był zadowolony ze swojego czołowego propagandzisty i zlecił mu zadanie nakreślenia portretu wielkiego władcy, który go od dawna: Iwana Groźnego. Pierwsza część filmu, nakręcona w latach wojny w Ałma Acie, podobała się czerwonemu dyktatorowi. Przyznał nawet twórcy Nagrodę Stalinowską.
     
     
              W drugiej części, realizowanej już po wojnie, pojawiły się czytelne porównania krwawych rządów szalonego cara i samego Stalina. Zdjęcia przerwano. Reżyser i wykonawca roli Iwana Groźnego, znakomity aktor Nikołaj Czerkasow zostali wezwani w lutym 1947 roku „na dywanik” do gabinetu Stalina.
     
     
            Stalin zażądał wprowadzenia zasadniczych zmian w filmie. W trakcie realizacji filmu reżyser zmarł w lutym 1948 roku, a film został pokazany dopiero w 1958 roku.
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
    J. Kochańczyk - Filmowe kłamstwa i manipulacje czyli sposób na pranie mózgu
     
    T. Szczepański - Eisenstein
     
    W. Szkłowski – Eisenstein
     
    S. Eisenstein - Wybór pism
     
    A. Niekricz, M. Heller – Utopia u władzy. Historia Związku Sowieckiego
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Sergiej Eisenstein był nie tylko geniuszem filmu, ale przede wszystkim czołowym propagandzistą komunizmu.
     
     
               Sergiej Eisenstein był synem głównego architekta miasta Rygi,  Michała Osipowicza i Julii Iwanowny, córki bogatego kupca. Po rozwodzie rodziców wychowywany był przez ojca. W czasie wojny domowej w Rosji Michał Eisenstein walczył po stronie białych, a po ich klęsce  musiał emigrować do Berlina.
     
     
               Młody Sergiej zafascynował się kinem, mi.in. uczestniczył  26 lutego 1917 roku w Piotrogrodzie w „ostatnim przedstawieniu teatralnym carskiej Rosji”. Wsiewołod Meyerhold pokazał wówczas wyreżyserowaną przez siebie „Maskaradę” Lermontowa.


             Bardzo szybko przeszedł na stronę bolszewików.
     
              Eisenstein zastosował po swojemu teorie Kuleszowa dotyczące montażu filmowego. Uznał, że najbardziej będzie działał na widzów „montaż atrakcji”, zderzający zaskakujące, ale w jakiś sposób powiązane logicznie obrazy. W filmie „Strajk” w scenie pacyfikacji zbuntowanych robotników zestawiał ujęcia masakry ludzi z obrazami uboju bydła w rzeźni. Pomysł okazał się bardzo skuteczny - widzowie byli wstrząśnięci.


               W 1925 roku w dwudziestą rocznicę rewolucji 1905 roku Eisenstein postanowił pokazać na ekranie jeden z epizodów rewolucji - bunt marynarzy na pokładzie okrętu wojennego „Kniaź Potiomkin”. Choć w rzeczywistości bunt zakończył się klęską, a wydani przez Rumunów buntownicy albo trafili na szubienicę albo na Sybir, reżyser nie pokazał jednak tego zakończenia.
     
     
               Sukces filmu był efektem znakomitej znajomości psychiki ludzkiej i odwoływania się do podstawowych instynktów człowieka.
     
     
               Od razu na początku filmu widz jest świadkiem konfliktu między marynarzami „Potiomkina” i dowództwem okrętu. Marynarze są karmieni gorzej niż zwierzęta, dostają do zjedzenia zepsute mięso. Widzom zbiera się na mdłości, gdy widzą wielkie zbliżenie robaczywego mięsa. Gdy więc marynarze buntują się, solidaryzują się z nimi oburzeni widzowie filmu.
     

               Dowódca „Potiomkina” nakazuje rozstrzelanie kilku buntowników, którzy przed egzekucją  zostają przykryci wielką płachtą brezentową. Gdy pluton egzekucyjny pochyla broń, spod płachty wyłania się okrzyk (napis): BRACIA!


               Żołnierze z plutonu zamierają w ruchu, nie chcą strzelać do swych kolegów. Razem z nimi zamierają widzowie. W końcu wybucha bunt i nieludzcy oficerowie ostają wyrzuceni za burtę.
     
     
               Podczas walki zginął jeden z marynarzy. Jego ciało zostaje umieszczone w łódce i odwiezione do portu w Odessie, do którego przybywają tłumy ludzi, popierających bunt załogi pancernika.
     

               Ogromny entuzjazm wzbudza wciągana na maszt okrętu czerwona flaga. W epoce filmu czarno-białego Eisenstein kazał ręcznie kolorować na czerwono symbol komunizmu.
     
     
              Najsłynniejszą scena filmy rozgrywała się na schodach prowadzących do portu w Odessie.   
     
     
                Na schodach prowadzących do portu zgromadziło się wielu przypadkowych przechodniów, sympatyków   marynarzy. Bezbronni ludzie są wręcz zmiatani ze schodów przez zdyscyplinowany szereg zbrojnych żołnierzy.


               Eisenstein zestawił chaotyczne ruchy zwykłych ludzi na schodach, zamkniętych w pułapce bez wyjścia - z rytmicznym marszem uzbrojonych żołnierzy, staczających się jak czołg z góry po schodach.


               Żołnierska machina przemocy miażdży nie anonimową masę, ale poszczególnych osoby, wyodrębnione z grupy. Reżyser pokazuje ludzi budzących elementarne odruchy współczucia: kalekę o kulach, kobietę w okularach, młodego mężczyznę w okularach, młodą matkę z wózkiem, w którym znajduje się niemowlę, które zjeżdża po schodach, skazane na zagładę.


             Są to obrazy o potężnym ładunku emocjonalnym. Ginie dziecko, ginie jego matka, ginie kobieta w rozbitych, zakrwawionych okularach. Wszystkie te postaci są pokazane z detalami, na zbliżeniach, podobnie jak elementy carskiej maszyny do zabijania: bagnety żołnierzy, ich buty, zwarte szeregi.
     

               Ta jedna z najsławniejszych scen  w dziejach kina - składa się ze zmontowanych po mistrzowsku kolejnych epizodów. Każdy z nich wyraża przeżycia poszczególnych postaci.
     
     
              Dla Eisensteina nie był ważny prawdziwy przebieg wydarzeń, ale emocje związane z ludzkimi dramatami.
     
     
               „Pancernik Potiomkin” wywiera wrażenie również i dziś, dlatego, że odwołuje się do podstawowych ludzkich odruchów: solidarności z niewinnymi (dziecko!), tragicznymi (matka, która straciła dziecko), skrzywdzonymi przez: los i - wielkich tego świata.
     
     
               Za pokrzywdzonymi zdaje się opowiadać sama natura! Ożywają i powstają nawet oburzone kamienne lwy na schodach odeskich!
     

               Sprawiedliwą karę za masakrę bezbronnej ludności wymierza załoga „Pancernika Potiomkina”, strzelając z armat wprost w koszary carskich żołnierzy w Odessie. Eisenstein zestawił obraz luf armatnich z posągami trzech marmurowych lwów. Jeden z nich był uwieczniony w pozycji leżącej, drugi czaił się do skoku, trzeci stał na wyprostowanych łapach. Te trzy posągi w filmie stopiły się w jeden, w trzech fazach ruchu, zgodnie z intencjami reżysera, który napisał potem: „Trzy niezależne duże plany różnych marmurowych lwów w różnych pozach stapiały się w jednego lwa w skoku, co więcej - w inny wymiar filmowy, w ucieleśniony okrzyk: ‚Ryknęły kamienie!’
     

               Twórca „Pancernika” doskonale wyczuwał znaczenie happy endu. W finale filmu pokazał ucieczkę okrętu; udaną, choć przeciw niemu wystąpiła cała eskadra admiralska. Na maszcie „Potiomkina” ukazało się magiczne słowo: - BRACIA!
     

               I po chwili wahania wzniesione lufy okrętów eskadry opadły. Zwyciężyła ludzka solidarność. Widzowie filmu w tym momencie bili brawo. Oto potęga sztuki!
     
     
                Film został pokazany na całym świecie. W Polsce „Pancernika” jednak nie wpuściła na ekrany cenzura.


               Chwyty emocjonalne i propagandowe, wypracowane w „Pancerniku Potiomkinie” reżyser wykorzystywał wielokrotnie w następnych filmach. „W każdym nieomal filmie Eisensteina powtarza się z fatalistyczną konsekwencją sytuacja śmiercionośnego zagrożenia, - napisał Tadeusz Szczepański - chwytający za gardło motyw anonimowej, ślepej, okrutnej i nieodwracalnej siły, która miażdży na swojej drodze bezbronne ludzkie istoty. To nie tylko schody odesskie i atak konnicy krzyżackiej w ‚Aleksandrze Newskim’. To także ‚krwawa rzeźnia’ w ‚Strajku’ i otwarcie mostów nad Newą w ‚Październiku’ ze zwisającą na skraju przepaści złotowłosą dziewczyną, którą Iwan Aksjonow nazwał ‚proletariacką Ofelią’. (...) powraca inny motyw - obraz dziecka wplątanego w tryby zagłady. W ‚Strajku’ maleńki chłopiec trafia pod kopyta kozackich koni, a w scenie rozbicia robotniczego strajku Kozacy zrzucają dzieci z wysokich pomostów w przepaść podwórza. Słynny wózek z niemowlęciem staczający się z narastającą prędkością po schodach odesskich. Śmierć Stiopki z rąk ojca w ‚Łąkach Bieżyńskich’. Niemowlęta rzucane na stos przez Krzyżaków w podbitym Pskowie (‚Aleksander Newski’). Śmierć na matczynym łonie infantylnego księcia Starickiego w ‚Iwanie Groźnym’.”
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Niemiecka kinematografia, nadzorowana przez Goebbelsa, odegrała wielką rolę w propagowaniu politycznych planów Hitlera.
     
     
             Zgodnie z koncepcjami Hitlera należało stopniowo eliminować „podludzi”, by stworzyć przestrzeń życiową dla rasowych Niemców. W pierwszej kolejności mieli zostać zlikwidowani Żydzi.
     
     
               Przygotowaniem propagandowym do tej akcji była seria sugestywnych filmów antysemickich, które powstały w 1940 roku. W ciągu kilku miesięcy odbyły się premiery „Rotszyldów”, „Wiecznego Żyda” i Żyda Sussa”.
     

               Popularna gazeta „Deutsche Allegemeine Zeitung” zachwycała się po premierze „Wiecznego Żyda”: „Widzimy demaskatorskie sceny z polskich gett, sceny w synagogach, gdzie Żydzi uprawiają handel, brudy w synagogach, zbliżenia żydowskich twarzy. Potem film z pomocą fotografii trickowej przedstawia rozprzestrzenianie się Żydów na cały świat w formie migracji szczurów. Pokazany jest zręczny wybór fotografii z żydowskich filmów i rewii. Najstraszliwszy rozdział przychodzi na końcu: okrutne, nieludzkie, barbarzyńskie zarzynanie zwierząt”.
     

               Sceny żydowskiego uboju rytualnego były tak odrażające, że Goebbels zażądał dwóch wersji. „Łagodniejsza” była przeznaczona dla kobiet i dzieci.
     

               Szczytowym dziełem antysemickiej propagandy był „Żyd Suss” zrealizowany pod nadzorem Goebbelsa przez reżysera Veita Harlana. Akcja filmowej wersji powieści Liona Feuchtwangera toczy się w Wirtembergii, w XVIII wieku. Ministrem finansów księcia Aleksandra jest żydowski bankier Izaak Suss -  wyjątkowo odrażający, pazerny typ, powszechnie znienawidzony, bo ściągający od ludności coraz wyższe podatki. Pieniądze nie trafiały do szkatuły księcia ale do skarbca Sussa.
     

               Kulminacyjnym punktem filmu jest scena zgwałcenia przez Sussa młodej, pięknej dziewczyny niemieckiej, która niedawno poślubiła cnotliwego Niemca. W roli ofiary wystąpiła ulubienica niemieckiej publiczności Kristina Soderbaum. Zgwałcona dziewczyna popełnia samobójstwo. Jej śmierć staje się hasłem do buntu ludności. Żyd Suss staje przed sądem i zostaje skazany na śmierć. Zapada też decyzja, że wszyscy Żydzi muszą opuścić Wirtembergię.


              Podobno gdy film pokazano strażnikom obozu koncentracyjnego w Dachau, natychmiast po ostatniej scenie wtargnęli z bronią do baraków i zakatowali ponad pięciuset żydowskich więźniów.
     
     
              Film obowiązkowo mieli oglądać funkcjonariusze SS i policji (w towarzystwie rodzin). Organizowano także specjalne pokazy dla młodzieży szkolnej.


              Inny propagandowy film Goebbelsa „Oskarżam” przekonywał Niemców, że powinni humanitarnie uśmiercać ludzi niedołężnych fizycznie i chorych psychicznie; usprawiedliwiał tym samym aktualną akcję gestapo.
     
     
               Nieoczekiwane zbliżenie niemiecko-sowieckie w roku 1939 zaskoczyło nawet Goebbelsa, który musiał zawiesić kilka przygotowywanych z rozmachem produkcji antysowieckich.
     
     
               Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej Goebbels polecił sforsować ambasady sowieckie w Berlinie i w Paryżu. Znaleziono tam między innymi prawdziwe sale tortur dla przeciwników Stalina, krematoria do palenia zwłok i laboratoria do produkcji egzotycznych trucizn. Wszystko to starannie sfotografowali filmowcy Goebbelsa i pokazywali światu, kompromitując czerwony reżim.
     
     
               Minister propagandy był zwolennikiem „wyzwalania” narodów sowieckich spod przemocy komunistów. Chciał zjednać Ukraińców, Białorusinów, narody nadbałtyckie do współpracy z Niemcami, jednak wygrała koncepcja traktowania ich jako niewolników Rzeszy.
     
     
              Nie udało się także Goebbelsowi doprowadzić do rozbicia koalicji antyhitlerowskiej po odkryciu grobów pomordowanych przez Sowietów polskich oficerów w Katyniu.  Goebbels kazał sfilmować ekshumację zwłok polskich żołnierzy. Niemiecka propaganda nadała rozgłos tej sowieckiej zbrodni, jednak zarówno Londyn jak i Waszyngton wyciszyli sprawę - żołnierze Stalina byli potrzebni i Anglikom, i Amerykanom.
     
     
               Gdy w roku 1943 Niemcy ponosiły klęskę za klęską na wszystkich frontach Goebbels podjął decyzję o nakręceniu wielkiego filmu historycznego „Kołobrzeg”, który przedstawiać dzieje obrony tego pruskiego miasta przed wojskami Napoleona, w latach 1806 - 1807. „Ten film będzie znakomicie pasować do sytuacji politycznej i wojskowej, w obliczu której zapewne staniemy, gdy wejdzie na ekrany. – przekonywał - Powinien przekonać wątpiących, że zjednoczony naród pokona każdego wroga”.
     

               Zdjęcia powstawały przez cały rok 1944. Reżyserował niezawodny Veit Harlan. Wśród statystów było 187 tysięcy żołnierzy i 6 tysięcy koni. Dawny Kołobrzeg odtworzono w atelier pod Berlinem.
     
     
              Ostatecznie do premiery filmu doszło dopiero 30 stycznia 1945 roku. „Za sto lat będzie się pokazywało inny, piękny kolorowy film o strasznych dniach, w których żyjemy – Goebbels mówił podczas premiery. - Czy chcecie otrzymać rolę w tym filmie, by po stu latach wrócić do życia? Każdy ma teraz okazję wybrać sobie rolę, którą chce zagrać w filmie za sto lat od tej chwili. Mogę was zapewnić, że będzie to piękny i budujący obraz. Wobec tej perspektywy warto się starać. Trzymajcie się więc, żeby za sto lat widzowie was nie wygwizdali, gdy się ukażecie na ekranie”.
     
     
              W tym czasie Goebbels wygłaszał nieustanne przemówienia radiowe, nawołujące do walki w obronie zagrożonych Niemiec. Zapewniał także Hitlera, iż los się odwróci. Przypominał historię twórcy potęgi Prus, króla Fryderyka Wielkiego, który był bliski klęski podczas wojny siedmioletniej.  W najbardziej odpowiednim momencie umarła jego groźna przeciwniczka, caryca Rosji Elżbieta. Na tron wstąpił życzliwy Fryderykowi Piotr, a u jego boku fantastyczną karierę zrobiła pruska księżniczka, znana w świecie jako Katarzyna II.
     

               Po nieudanym zamachu na Hitlera nakazał sfilmowanie procesu i egzekucji spiskowców. W ten sposób powstał film „Verrater von dem Volksgericht”. Część pierwsza zawierała pięć ujęć i trwała 105 minut, część druga - identycznie, zaś część trzecia, uwieczniająca scenę egzekucji skazańców trwała 20 minut.
     
     
                Po wojnie film zaginął, a Brytyjczycy wyprodukowali „fałszywkę”, w której ukazano Hitlera rozkazującego  wieszać skazańców na hakach rzeźniczych, by cierpieli wielogodzinne męki, który potem sam z lubością oglądał sfilmowane sceny w domowym kinie.
     
     
                Możliwe, że Brytyjczycy pomścili w ten sposób królową Wiktorię i Churchilla, zniesławionych w karykaturalnym „Wujaszku Kruegerze”.
     
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
     
    J. Kochańczyk - Filmowe kłamstwa i manipulacje czyli sposób na pranie mózgu
     
    R. Grunberger - Historia społeczna Trzeciej Rzesz

    E. Król -  Propaganda i indoktrynacja narodowego socjalizmu w Niemczech 1919-1945. Studium organizacji, treści, metod i technik masowego oddziaływania
     
    P. Longerich – Goebbels. Apostoł diabła

    J. Goebbels – Dzienniki
     
    J. Płażewski - Historia filmu
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Max  |  1
    Prolog "Nad lampasy i czerwienie, Wolisz Strzelca strój. Hej, hej, Komendancie! Miły wodzu mój!" I Po wygranej wojnie przeciwnicy polityczni marszałka Józefa Piłsudskiego robili wszystko, aby zmarginalizować jego rolę, a zwycięstwo w bitwie warszawskiej przypisać komu innemu. Termin "cud nad Wisłą" wymyślił endek Stanisław Stroński, niedwuznacznie sugerując, że to interwencja (co najmniej Jej) Matki Boskiej pozwoliła obronić Polskę. Otóż nie było tam Matki Boskiej, jeśli gdzieś miałaby być, to w sercach bohaterskich obrońców. Był tam Marszałek i jego żołnierze. II Zrealizowany skutecznie w sierpniu plan uderzenia z obu skrzydeł (marzenie każdego wojskowego - by powtórzyć Kanny Hannibala) powstał jeszcze w lipcu. Manewr miał rozpocząć się w okolicach Brześcia Litewskiego. Generała Rozwadowskiego nie było wtedy w Polsce. To Piłsudski, od początku wojny, opowiadał się za prowadzeniem wojny manewrowej i atakami flankowymi, na jego osobiste polecenie wzmocniono, przed decydującym starciem, północne skrzydło armii. Słynny rozkaz numer 10.000, który miał zmieniać rozkaz 8358/3, zaistniał w jednym (!) egzemplarzu, pisanym ręcznie przez Rozwadowskiego - i do nikogo nie dotarł. Luźna notatka. Oddajmy zresztą Rozwadowskiemu, tutaj, sprawiedliwość. Oto, co pisał wtedy, w sierpniu 1920 roku: "Mam wrażenie ogólne, że cała akcja rozwija się bardzo korzystnie i że właśnie co do czasu mamy korzystne warunki. Tak jak je P. Komendant przewidział. (...) Uderzenie główne sił Pana Komendanta trafi więc doskonale.(...) Więc i tutaj, zupełnie w myśl rozkazu Pana Komendanta, wykonanie jest już w toku". III Narodowa Demokracja miała inną koncepcję rozwiązania problemu. Już 19 lipca niejaki Dmowski wnioskuje do Rady Obrony Państwa o odwołanie Wodza. Wniosek przepada. Ten sam pan 9 sierpnia 1920 przemawia na sali Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu (Wielkopolska była bastionem endecji), wnioskując o utworzenie alternatywnego rządu. Z nim jako premierem, a Paderewskim jako naczelnikiem państwa. Zdrada? Zdrada. IV 12 sierpnia Józef Piłsudski spotkał się z premierem polskiego rządu, Wincentym Witosem. Bezustannie atakowany przez członków Rady Obrony Państwa - za nieudolność, za zdradę - złożył dymisję z funkcji Naczelnego Wodza oraz Naczelnika Państwa. Witos dymisji nie przyjął. Następnie Piłsudski odwiedził swoją towarzyszkę życia, Aleksandrę Szczerbińską (ożenią się w 1921 roku), by się pożegnać i - wrócił na front dzień później. Tyle w kwestii obrzydliwego pomówienia: "uciekł do kochanki". V Po wojnie polsko-bolszewickiej sam Piłsudski awansował Rozwadowskiego do stopnia generała broni i odznaczył Virtuti Militari, mianował Inspektorem Armii. A Rozwadowski, w imieniu żołnierzy przekazywał Piłsudskiemu klucze do podarowanego mu przez podkomendnych dworku w Sulejówku. Tyle w kwestii "nienawiści", którą zawistny Naczelnik miał ponoć żywić do swego - kompetentnego zresztą - szefa sztabu. Ale kiedy w 1926 roku, w czasie zamachu majowego, Rozwadowski rozkazał (na piśmie) rozstrzeliwać pojmanych piłsudczyków bez sądu (!) - cierpliwość Marszałka wyczerpała się. VI Mit o Rozwadowskim, jako autorze zwycięstwa w bitwie warszawskiej narodził się 1984 (!) roku. Stworzony przez Jędrzeja Giertycha. Usprawiedliwiającego stan wojenny z 13 grudnia 1981 roku zwolennika Jaruzelskiego. Ojciec niejakiego Romana G. Argumentując, oparł się na materiałach dostarczonych przez dwóch TW. Wisienka na torcie. VII Nie Matka Boska, nie Rozwadowski, nie cuda ocaliły Polskę w sierpniu 1920 roku. Uratował ją Marszałek. I jego żołnierze. Uwaga natury ogólnej, na zakończenie. Endecja (dowolnej maści) kłamała, kłamie i kłamać będzie. A my nie dajmy sobie obrzydzić i odebrać naszych bohaterów.
    5
    5 (2)

    1 Comments

  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Niezwykle ważną rolę w wykreowaniu Polaków jako rzekomych brutalnych morderców Niemców odegrały niemieckie filmy.
     
     
           Akcja „Z tamtej strony Wisły”, powstałego już w czasach Goebbelsa,  w okresie odprężenia w stosunkach Berlina z Warszawą, toczyła się na pograniczu niemiecko-polskim wkrótce po zakończeniu I wojny światowej. Polscy okupanci byli odrażający, brzydcy i źli, którzy gwałcą, palą, mordują - nie zasługiwali więc na niepodległość.
     
     
          Z kolei „Podróż do Tylży” to historia niemieckiego małżeństwa, zagrożonego przez podstępną polską ladacznicę. Dopiero chłosta przywołuje do porządku paskudną Polkę.
     
     
            W przeddzień ataku wojsk niemieckich na Polskę wszedł na niemieckie ekrany film „Wrogowie”., w którym polscy chłopi zostali przedstawieni jako rozpijaczeni degeneraci, palący domy porządnych Niemców, znęcający się nad niemieckimi kobietami i dziećmi, dewastujący niemieckie groby.
     
     
             Niemieccy widzowie zaciskali pięści na widok takich bezeceństw i zachęcali swoich żołnierzy do walki ze słowiańską zarazą.


               Po zdobyciu Polski w 1939 roku nadal produkowano antypolskie filmy.
     
     
            W roku 1940 na okupowanych ziemiach reżyser Gustaw Ucicky nakręcił na zlecenie Goebbelsa propagandowy film „Powrót” z udziałem aktorów niemieckich i polskich. Akcja rozgrywała się w 1939 roku na ziemiach zamieszkiwanych przez mniejszość niemiecką. Niemieccy mieszkańcy małego miasteczka, czyści, schludni, pracowici, porządni, prześladowani byli w okrutny sposób przez obdartych, brudnych i wiecznie pijanych Polaków. Jasnowłose niemieckie dzieci - niewinne aniołki - były bite i poniżane przez polskich chuliganów.


            Urocza germańska nauczycielka, grana przez ulubienicę publiczności Paulę Wessely, stara się interweniować w obronie uciśnionych u polskiego burmistrza, ale ten tylko wyraża swą pogardę dla Niemców i odprawia ją z kwitkiem.  Ojciec nauczycielki, postrzelony przez polskiego zbrodniarza traci wzrok, a pijane polskie wyrostki próbują zgwałcić główną bohaterkę filmu, potem zaś pijana banda dobiera się do kolejnej młodej, czystej i niewinnej Niemki. Do gwałtu nie dochodzi tylko dlatego, że jeden z kamieni rzuconych w dziewczynę zabija ją. Kamera pokazuje jej umęczoną twarz i piękny łańcuszek na szyi. Łańcuszek ze swastyką.
     

               Po wybuchu wojny polscy policjanci aresztują Niemców, zamykając ich w więzieniu. Dzielna niemiecka nauczycielka nie straciła ducha. Zaczyna śpiewać patriotyczną pieśń niemiecką. Podejmują ją jej towarzysze niedoli. Gdy polscy policjanci przygotowywali się do zabicia  więźniów dochodzi odgłosów walki. Niemieccy żołnierze uratowali swych rodaków.


               Obraz Polski i Polaków, przedstawiony w „Powrocie”, był upowszechniany we wszystkich krajach pozostających pod wpływem reżimu Hitlera. Na festiwalu w Wenecji w roku 1941 otrzymał nagrodę specjalną włoskiego ministra kultury, a Niemiecka Izba Filmowa przyznała mu zaszczytny tytuł „Filmu narodu”.


               Niemcy uwierzyli w konieczność swej misji cywilizacyjnej na Wschodzie. Z mieszkającą tam plugawą hołotą nie trzeba się było cackać. Tak jak nie patyczkowali się realizatorzy filmu z polskimi statystami „Powrotu”. Reżyser kazał im grać... prześladowanych Niemców! Natomiast aktorzy niemieccy grali złośliwych Polaków. Przy takim odwróceniu ról na planie Niemcy nie markowali ciosów, ale autentycznie pastwili się nad ofiarami. Podczas realizacji zdjęć zginęło kilku Polaków, wielu zostało ciężko rannych, a krytycy filmowi w Niemczech zachwycali się „porażającym realizmem” poszczególnych scen.
     
     
            Wkrótce potem powstał  jeszcze jeden bardzo ważny film propagandowy, mający ogromne znaczenie dla przyszłych podbojów Hitlera. Pełnometrażowy dokument „Chrzest ogniowy” o błyskawicznym podboju Polski przez Hitlera miał być dowodem militarnej potęgi Niemiec. Obrazom zrujnowanej Warszawy towarzyszył złośliwy komentarz wyszydzający angielskiego premiera i puste obietnice wspierania Polaków w ich walce z Niemcami.
     
     
              Goebbels nakazał organizowanie specjalnych pokazów tego filmu w ambasadach niemieckich we wszystkich krajach europejskich. Miały one skłonić potencjalne, kolejne ofiary Hitlera do poddawania się bez walki. Kopie filmu nieodpłatnie przekazywano wszystkim chętnym w Europie.
     
     
             Film miał być przede wszystkim propagandowym przygotowaniem ataku na Francję. Podczas kampanii francuskiej Joseph Goebbels stoczył prawdziwą wojnę psychologiczną z przeciwnikami Hitlera. Darmowym pokazom „Chrztu ogniowego” towarzyszyły różnego rodzaju radiowe sztuczki ministra propagandy. Panikę wśród ludności wywołały fałszywe informacje radiowe o blokowaniu kont bankowych, fikcyjne hasła dla rzekomej „piątej kolumny” we Francji, wskazówki, jak przetrwać nieistniejącą epidemię cholery.  Agenci niemieccy występowali w roli „żydowskich uchodźców”, co dodatkowo pogłębiało zamieszanie.


           Operatorzy Goebbelsa filmowali oczywiście także kolejne działania wojsk hitlerowskich i po udanej kampanii francuskiej powstał kolejny obraz propagandowy: „Zwycięstwo na Zachodzie”. Migawkom z wojny towarzyszyła patetyczna muzyka Wagnera, grzmiąca nad coraz większymi połaciami Europy.
     
     
               Po pokonaniu Francji wrogiem została Wielka Brytania. W 1941 roku powstał antybrytyjski „Wujaszek Krueger” w reżyserii Hansa Steinhoffa, ukazując wojnę Burów z Anglikami w Afryce Południowej. Film przedstawiał między innymi angielskie obozy koncentracyjne i ich okrutnego komendanta  młodego Winstona Churchilla! Królowa Wiktoria była ucharakteryzowana na czarownicę.
     
     
          W finale rozbrzmiewały słowa, skierowane do widzów w kinach całego świata:
    - „Oto jak Anglia uczyniła naszych ludzi [naszych - podbitych Burów] niewolnikami. Jesteśmy małym narodem. Ale powstaną wielkie i potężne narody i zbiją Anglię na miazgę. Wtedy świat będzie wolny i zapanuje lepsze życie!”.
     

               Oprócz Anglików wrogami Trzeciej Rzeszy w roku 1941 zostały także Stany Zjednoczone.  Zrealizowano natychmiast film „Spacerkiem przez Amerykę”, pokazujący prezydenta Roosevelta i jego „żydowskich współpracowników”, strajki, marsze głodowe, plagę kidnaperstwa i zdegenerowaną, murzyńską muzykę jazzową.
     
     
             Wykorzystano i odpowiednio zmanipulowano fragmenty autentycznych kronik amerykańskich. Oficjalnie krytykowano wszystko, co amerykańskie, jednocześnie Goebbels doceniał hollywoodzkie filmy muzyczne. „Mają tylko parę murzyńskich pieśni, - podkreślał - ale przedstawiają je w sposób tak aktualny, że zdobywają tym wielkie obszary nowoczesnego świata”.
     

               Pod wpływem tych doświadczeń zaczęto produkować własne musicale. Przebojem roku 1942 był film „Wielka miłość” z Zarah Leander. W momencie pożegnania przez bohaterkę pilota Luftwaffe ruszającego na front, rozbrzmiewała wzruszająca piosenka: „Wiem, pewnego dnia stanie się cud”.
     
     
             Jednocześnie minister propagandy marzył o przejęciu kontroli nad całym europejskim przemysłem filmowym. Miał zamiar zaangażować najlepszych fachowców Starego Kontynentu. Cenił filmy francuskie, powstające w okupowanym kraju, jako „lekkie i eleganckie”. „Postaram się, by szczególnie utalentowanych filmowców francuskich ściągano stopniowo do niemieckich filmów” - pisał w „Dziennikach”.
     
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Hitler oraz Goebbels byli mistrzami manipulacji politycznej.
     
     
               Przyszły wódz Trzeciej Rzeszy był uważnym czytelnikiem popularnej w jego czasach „Psychologii tłumu” Gustawa Le Bona, który wskazywał, iż „Badania nad wyobraźnią tłumu wykazały nam, że oddziałuje się zwłaszcza obrazami, jeżeli zaś nie dysponujemy obrazami, należy, celem osiągnięcia tego samego skutku, użyć odpowiednich słów i haseł. Zastosowane zręcznie, mają one naprawdę tajemniczą i cudowną moc, jaką je już przed laty obdarzali zwolennicy magii. Słowa i hasła mogą wzniecić najgroźniejszą burzę w duszy tłumu, potrafią też go uspokoić; z kości ludzi, którzy padli ofiarą tej mocy słów i haseł, można by usypać o wiele większą górę niż piramida Cheopsa. Rozumowanie i najsilniejsza argumentacja tracą swą moc w walce z pewnymi słowami i hasłami. Wobec tłumu wymawia się te słowa z pewnym namaszczeniem, co tłum w mgnieniu oka podchwytuje i przybiera postawę szacunku”.
     
     
               Hitler publiczne wystąpienia przygotowywał przed lustrem, obserwując swą postać. Wypowiadał zdanie po zdaniu, studiował własne ruchy i wyraz twarzy. Powtarzał poszczególne zdania i gesty tak długo, aż był zadowolony z efektu. Pytał niekiedy o zdanie przypadkowych, ale zaufanych obserwatorów: - Czy dobrze wypadłem? Czy dobrze wyglądam? Czy mogę już wejść na trybunę?
     
     
              Pracował też usilnie nad swoim wizerunkiem przywódcy, także opisanym przez Le Bona -  „Kiedy pewna liczba istot połączy się w grupę, bez względu na to, czy to będzie tłum ludzi, czy stado zwierząt, instynktownie dążyć będą one do poddania się władzy jakiegoś autorytetu. Faktem jest, że w tłumie ludzkim przywódca często odgrywa wielką rolę. Jego wola jest jądrem, wokół którego kształtują się i do którego się upodabniają poglądy innych. On jest zaczątkiem organizacji tłumu heterogenicznego, a także sekt. Zanim narzuci tłumowi pewne formy organizacyjne, staje się jego panem. Tłum bowiem to stado niewolników, które nigdy nie obejdzie się bez pana. Przywódca początkowo bywa tylko cząstką takiego niewolniczego tłumu i naprzód jest zahipnotyzowany pewną ideą, zanim stanie się jej krzewicielem. Idea ta do tego stopnia owłada jego duszą, że poza nią nic nie widzi, a każda myśl z nią niezgodna uchodzi w jego oczach za błąd i zabobon. (...) Przywódcami tłumu są najczęściej ludzie czynu, nie zaś myśliciele. (...) Przywódcami tłumu stają się też ludzie o starganych nerwach lub na pół obłąkani, którym niedaleko już do zupełnego obłędu. Niezależnie od tego, jak śmieszna jest idea, którą propagują, lub cel, do którego dążą, wszelkie rozumowanie okazuje się bezsilne wobec ich przekonania. Pogarda i prześladowanie nie potrafią ich odstraszyć od owych idei, a często nawet dodają im sił do walki. Dla swych przekonań poświęcają oni swe osobiste cele i rodzinę, a nawet instynkt samozachowawczy zdaje się u nich zanikać”.
     
     
             W „Mein Kampf”  napisał, iż  „podobnie jak kobieta, która woli ulegać silnemu niż rządzić słabym, również masy bardziej kochają panującego niż proszącego”. Oraz podkreślał, iż  „Każda propaganda musi być popularna i dostosowywać swój poziom do zdolności pojmowania najbardziej ograniczonego z tych, do których zamierza się zwracać”, gdyż „zdolność pojmowania szerokich mas jest bardzo ograniczona, rozsądku masy mają niewiele, a pamięci jeszcze mniej. Biorąc pod uwagę te fakty, każda skuteczna propaganda musi ograniczać się do bardzo niewielu punktów i wykorzystywać je przy pomocy sloganów tak długo, aż z całą pewnością ostatni człowiek potrafi sobie wyobrazić to, co chcemy”.
     
     
               Niemcy widzieli Fuehrera tak, jak pokazywała kamera jego ulubionej reżyserki filmowej - Leni Riefenstahl, która nakręciła film ze zjazdu NSDAP w Norymberdze w 1934 roku. Riefensthal była mistrzynią montażu. Z kilometrów taśmy filmowej wybrała najbardziej efektowne ujęcia.  „Triumf woli” miał hipnotyczną siłę oddziaływania. Wszyscy bohaterowie kinowego ekranu wydawali się ludźmi nie z tego świata - bywalcami Olimpu. Zeusem był Hitler, którego każde zdanie, potęgowane okrzykami i oklaskami słuchaczy, miało moc magiczną.
     
     
               „Triumf woli” Riefenstahl przenosił atmosferę norymberskiego zjazdu do wszystkich niemieckich miast i wsi. Potęgował wiarę w nadludzkie możliwości wodza Trzeciej Rzeszy, który w dodatku poprzez roboty publiczne i intensywne zbrojenia zlikwidował problem bezrobocia, a potem zaczął odnosić zaskakująco szybkie i łatwe sukcesy militarne.
     
     
               Niezwykle ważną rolę w wykreowaniu nadczłowieka Hitlera odegrał  minister propagandy, doktor Joseph Goebbels. Znakomity mówca, cyniczny polityk, wykorzystywał całą swoją błyskotliwą inteligencję i wiedzę dla wspierania nazistowskiej sprawy.
     
     
               Uważny czytelnik „Psychologii tłumu” i „Mein Kampf” Goebbels wielokrotnie przekonywał, że „propaganda to powtarzanie i jeszcze raz powtarzanie! Bębnię o czymś wciąż i wciąż swojemu narodowi, powtarzam dotąd, aż nawet najgłupsi zrozumieją... Tylko ta propaganda jest dobra, która daje efekty, a ta zła, która nie osiąga pożądanego celu, nawet wtedy, gdy jest bardzo inteligentna. Musimy odwoływać się do najprymitywniejszych instynktów mas!”.
     
     
               Równocześnie Goebbels starał się przedstawić Niemcom obraz wroga, niebezpiecznego dla ich bytu narodowego. Wrogów należało eliminować. Zdecydowanie zabijać - jak szkodliwe robaki! Nie lękać się przelewu krwi.  Minister propagandy oświadczył, że „trzeba zwrócić uwagę narodowi niemieckiemu na śmiertelne niebezpieczeństwo zagrażające mu ze strony Żydów”.


              Aby przekonać Niemców do bycia panami świata, rasą stworzoną do władania nad niższymi, rasami „podludzi” należało zapewnić sobie monopol, w tym celu trzeba było wyeliminować konkurencję. Z ekranów kin zniknęły filmy krzewiące przeciwne narodowemu socjalizmowi idee, w tym także niewinne na pozór komedie amerykańskie Chaplina.
     
     
                Nazistowski „Angrif” po berlińskiej  premierze „Świateł wielkiego miasta”: pisał w roku 1931; „Człowiek łapie się za głowę... Sprawa Chaplina, żydowskiego klowna filmowego, to jednak znamię epoki. Z bezprzykładnym sprytem Żydzi całego świata pracujący w filmie i w prasie bohaterem naszych czasów uczynili Chaplina, skretyniałego, bezradnego idiotę. Z brutalną szczerością zaproponowali typka, który - w przeciwieństwie do uczciwego człowieka - pozwala się jak chuchro kopać i gnębić, bez sprzeciwu, z milczącą apatią, w naiwnej głupocie daje robić z siebie piłkę, którą kopią roześmiani gracze”.
     
     
               Goebbels już w lipcu 1933 roku powołał Filmową Izbę Rzeszy. Tylko jej członkowie mogli produkować filmy.  Dyrektorem artystycznym UFY został wielki aktor, ulubieniec Hitlera, Emil Jannings.
     

               Goebbels potrafił po mistrzowsku wprzęgać talenty swoich filmowców w kierat wielkiej polityki. Największe kampanie polityczne i wojskowe Hitlera były poprzedzane przez propagandowe akcje Goebbelsa.
     
     
               W 1939 roku Polska przedstawiana była jako złowrogi prześladowca mniejszości niemieckiej, a Polacy jako brutalne zbiry. Narodowosocjalistyczny minister propagandy dowodził, iż  „tysiące [rodowitych Niemców] uciekło przed polską przemocą pod opiekę Rzeszy”.


              Atak na Polskę w roku 1939 uzasadniały w przekonujący sposób antypolskie filmy „Ku wolności”, „Student żebrak”, „Polska krew”, „Z tamtej strony Wisły” i „Powrót do Tylży” (lata 1936 - 1938). Polacy byli przedstawiani jako podludzie, brudni, zapluci, agresywni - mordujący przy każdej okazji porządnych, czystych, schludnych i pracowitych Niemców.
     
     
               Goebbels nie był prekursorem antypolskich filmów. Już w roku 1927 ukazał się obraz „Kraj pod krzyżem”, w którym Niemcy zostali przedstawieni „niby aniołowie, ludzie spokojni, dobrzy, pracowici, natomiast Polacy to niesforna hołota, krzywdząca niemieckich współobywateli”.
     

               Przy wsparciu władz niemieckich powstał w tym samym czasie film „Płonąca granica”, w którym przedstawiono bestialskie zbrodnie dokonywane na Niemcach. „ Ilustracja muzyczna filmu nie pozostawia żadnych wątpliwości, iż pastwiące się nad bezbronną ludnością bestie w ludzkich ciałach - to Polacy. Szereg drastycznych scen muzyka ilustruje motywami naszego popularnego krakowiaka”.
     

               Komedie w rodzaju „Polska gospodarka” (1928), ośmieszające ekonomiczne talenty słowiańskich sąsiadów, udowadniały czarno na białym tezę kanclerza Bismarcka, że dla Polaków można coś zrobić; z Polakami - nigdy. Dopiero w ramach niemieckiej Rzeszy można ich było jakoś ucywilizować.
     
     
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    27 września 1939 roku skapitulowały ostatnie oddziały Frontu Północnego, walczące z Niemcami w okolicach Tomaszowa Lubelskiego.
     
     
               Inne jednostki Frontu Północnego walczyły jednak zaciekle osiągając nawet lokalne sukcesy. I tak np.  resztki Wileńskiej BK, wchodzące w skład zgrupowania płk. Zakrzewskiego uderzyły na Niemców, znajdujących się w miejscowości Cześniki. Mimo sporej przewagi przeciwnika po ponad półgodzinnych walkach Polakom udało się otoczyć sztab niemieckiego pułku. Mimo przybycia posiłków Niemcy zostali zmuszeni do bezładnego odwrotu, pozostawiając w Cześnikach wielu rannych i sporo sprzętu motorowego.
     
     
               „Pod wsią Cześniki niespodziewanie napotykamy niemieckie czołgi  - wspominał jeden z ułanów -  […] Ruszamy do natarcia. […] Szybko wypieramy Niemców […]. Szwadron pionierów niszczy cztery czołgi, cysternę z benzyną i kilkanaście motocykli. […] Kilku moich zuchów z satysfakcją kopie doły dla zabitych Niemców. Walka ta była prowadzona w całkowitym odosobnieniu, z żołnierzem krańcowo wyczerpanym, pozostającym w nieustannym odwrocie, świadomym druzgocącej przewagi wroga i otoczenia przez pancerne i zmechanizowane wojska niemieckie”.
     

               W innym przypadku w czasie natarcia niemieckiego płk Duch zebrał doraźną grupkę żołnierzy, złożoną m.in. z artylerzystów, piechurów, gońców i obsługi taborów, uderzając nią w sam środek niemieckiego natarcia. Zaskoczony przeciwnik, nie zdając sobie sprawy ze słabości polskiego zgrupowania, wycofał się w popłochu, zostawiając na polu walki wielu rannych.
     
     
                Wkrótce jednak niemieckie natarcie w innym miejscu odniosło sukces,  Niemcy wyparli polską piechotę z miejscowości Łabunie.  W szeregach WP doszło do załamania morale, w konsekwencji rozpadła się znaczna część oddziału ppłk. Gołkowskiego. Sytuacja stała się na tyle poważna, że  zdecydowano o sformowaniu oddziału zaporowego, by nie dopuścić do dalszych przypadków dezercji.
     
     
               Po kapitulacji Armii gen. Piskora oraz poddaniu się garnizonu Lwowa, dowódca Frontu Północnego postanowił przebijać się przez niemieckie linie w kierunku pogranicza rumuńsko-węgierskiego.  „Wydane przezeń rozkazy nacierania we wszystkich kierunkach, bez żadnej myśli przewodniej, - napisał gen. Anders -  uważam za całkowicie chybione. Proponuję większe skoncentrowanie i przebicie się przez linię niemiecką, a dalej na jej tyłach marsz na południe. Niestety, nie zgadza się na zmianę wydanych już rozkazów. […] Widzę, że dywizje Dąb-Biernackiego są przemęczone i niezdolne do twardej walki. Jestem przekonany, że brygada nowogródzka otworzy lukę, którą można będzie przeprowadzić resztę woj ska. Generał
    Dąb-Biernacki w to nie wierzy” .

     

               Tymczasem  w dowództwie niemieckiej 14. Armii zapadła decyzja o skoordynowanym natarciu na Polaków w rejonie Zamościa i Tomaszowa Lubelskiego , którego celem  rozbicie polskiego zgrupowania, tak by móc we względnym spokoju dokończyć proces ewakuowania oddziałów Wehrmachtu za linię demarkacyjną, ustaloną w układzie Ribbentrop-Mołotow.
     

               Rozpoczęte 23 września niemieckie natarcie sprawiło, iż położenie polskich oddziałów stało się coraz bardziej dramatyczne. Zagładzie uległa elitarna 1. DPLeg., której straty sięgały 75 proc. jej stanu. Większość oficerów poległo, odniosło rany bądź dostało się do niewoli.
     

               Frontalny szturm Wołyńskiej BK na umocnione pozycje niemieckie zakończył się fiaskiem. Dowódcy Wołyńskiej BK oraz Kresowej B podjęli decyzję o rozwiązaniu swoich jednostek, nakazując żołnierzom małymi grupami przebijać w stronę Węgier.
     

               W obliczu porażek prób przebicia się przez niemieckie gen. Dąb-Biernacki podjął decyzję o rozwiązaniu dowództwa Frontu Północnego, przekazując komendę nad resztkami  wojsk gen. Krukowiczowi-Przedrzymirskiemu i obarczając go ewentualną kapitulacją.  Sam zaś  wraz z członkami jej sztabu zamierzał przedostać się w cywilnym przebraniu do Węgier. Udało się to jedynie generałowi i pięciu jego oficerom, reszta dostała się do sowieckiej niewoli.
     

               Oddziały polskie prowadziły nadal walkę. 24 września w bitwie pod Suchowolą doszło do zagłady Mazowieckiej BK. Z drugiej strony Polakom udało się zdobyć Krasnobród, utrudniając Niemcom odwrót za linię demarkacyjną.
     
     
               W tym samym czasie  oddziały sowieckich dywizji z 8. Korpusu Strzeleckiego 5. Armii zmierzały w kierunku Zamościa.  Na prośbę Niemców z sowieckiej 44. Dywizji Strzeleckiej wydzielono zmotoryzowane zgrupowanie, które miało jak najszybciej dotrzeć w okolice Krasnobrodu, aby odciążyć niemieckie wojska w walce z Polakami.
     
     
               25 września gen. Krukowicz-Przedrzymirski podjął decyzję o jeszcze jednej próbie przebicia się przez niemieckie linie. Także  i ta zakończyła się porażką.
     
     
               W tej sytuacji podjęto decyzję o zaprzestaniu walk oraz rozpoczęciu rozmów kapitulacyjnych.   „Wobec wytworzonej sytuacji, spowodowanej szybkim zbliżaniem się wojsk sowieckich, - napisał ppłk. Kokoszka- dowódca armii zarządził […] kapitulację oddziałów. Kapitulacja została przyjęta […]. […] Pieniądze i żywność rozdać między żołnierzy, jak najwięcej majątku oddać ludności cywilnej, broń i materiały zdewastowane oddać w ręce wroga na punkcie składania broni”.
     
     
              27 września pozostałości Frontu Północnego pod dały się Niemcom. Do niewoli trafiło pięciu generałów (Krukowicz-Przedrzymirski, Kruszewski, Piekarski, Dindorf-Ankowicz i Olbrycht) oraz nieco ponad 6 tys. żołnierzy.
     
     
             Walki w rejonie Zamościa i Tomaszowa, znane też jako bitwy pod Tomaszowem Lubelskim, stanowiły drugie największe starcie wojny polsko-niemieckiej w 1939 roku. 
     
     
               Walki zakończyły się klęską polskich żołnierzy, jedną z głównych jej przyczyn był  brak współdziałania generałów Piskora i Dąb-Biernackiego. Na przegraną wpłynęły także niewystarczające rozpoznanie sił przeciwnika, słaba łączność, niezgranie ze sobą poszczególnych rodzajów broni, błędne decyzje dowództwa oraz demoralizacja (zwłaszcza w szeregach Frontu Północnego). Nie bez znaczenia pozostawało również zaopatrzenie, które od drugiej połowy września 1939 roku de facto nie funkcjonowało.
     
     
              Przed poddaniem się polscy żołnierze masowo ukrywali broń w okolicznych lasach bądź dawali ją na  przechowanie miejscowej ludności. Wielu oficerów nie chcących iść do niewoli lub próbujących przedostać się na Węgry, zaczynało tworzyć zalążki zbrojnego konspiracji. Ukryta broń została wykorzystania przez powstające oddziały partyzanckie.
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
    P. Greszta – Tomaszów Lubelski 1939
    W. Białasiewicz -  Wrzesień 1939 roku na Zamojszczyźnie
    Bitwy pod Tomaszowem Lubelskim, red. T. Guz, W. Lis, R. Sobczuk,
    M. Porwit - Komentarze do historii polskich działań obronnych 1939 roku. Bitwy
    przebojowe i obrona bastionów, cz. 3
    J. Tym -  Tomaszów Lubelski 18 września 1939
    W. Anders - Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939–1946
     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  3
    W momencie kapitulacji gen. Piskor nie wiedział, iż jednostki Frontu Północnego znajdowały się zaledwie 30 km od niego.
     
     
               Widząc bezsens dalszych działań, gen. Piskor zdecydował się podjąć rozmowy kapitulacyjne. Ponadto wydał rozkaz zniszczenia ciężkiego sprzętu, dając dowódcom oddziałów przyzwolenie na samodzielne przebijania się.
     

               Z radiostacji WBPM wysłano komunikat o chęci poddania się, który najwcześniej odebrano w dowództwie pułku artylerii z niemieckiej 27. DP .  W odpowiedzi Niemcy odrzekli: „Kapitulację przyjęto. Podnieść białe flagi, bez broni przejść na drogę Tomaszów–Tarnawatka”.
     
     
               Informacja o kapitulacji nie dotarła jednak na czas do wszystkich oddziałów, np. 73. pp, który dalej toczył bój.

     
               Generał Piskor następująco podsumował ostatni dzień walk: „Pozostawałem […] przez całą noc […] na głównym kierunku ruchu – na Tomaszów. Dwukrotnie podejmowano próbę przebicia się i zawsze natrafiano na bardzo silny ogień. Wreszcie gdy się rozwidniło, pozostały tylko szczątki z przebijających się oddziałów oraz artyleria wystrzeliwująca resztę swej amunicji. […] Tak więc rano 20 września pozostałem bez oddziałów zdolnych do walki i z nieprzyjacielem na karku. W godzinach popołudniowych pod dałem się” .
     
     
               Z kolei gen. Szylling po latach napisał: „Bitwa o Tomaszów skończona. Inaczej być nie mogło […]. Podrywanie niektórych oddziałów do walki potęgowało tylko straty, bez widoków nawet częściowego powodzenia. Świt ujawnił beznadziejność położenia – wszystko zaległo pod ciężkim ogniem artylerii i broni maszynowej”.
     

               Część polskich żołnierzy za wszelką cenę chciała uniknąć niewoli. Pułkownik Stefan Rowecki miał powiedzieć: „Ja za druty nie pójdę. Wojna jeszcze nie jest skończona. Będę walczył dalej. Może we Francji, może gdzie indziej, ale broni nie złożę”. Dowódca brygady nakazał podwładnym zniszczyć sprzęt i przedzierać się grupkami w stronę Węgier lub Rumunii. Sam zaś z kilkoma oficerami udał się w okolice Tarnawatki, skąd w cywilnym ubraniu przedostał się do okupowanej Warszawy.


               W trzy dniowych walkach zgrupowanie gen. Piskora straciło niemal wszystkie pojazdy pancerne i artylerię. Ponad 2 tysiące polskich żołnierzy zostało zabitych lub rannych. Do niewoli dostało się 11 tysięcy żołnierzy WP.
     
     
               Tak duża liczba jeńców przerosła możliwości logistyczne Niemców, więc część wojskowych (przede wszystkim szeregowców) zwolniono do domów.
     

              W czasie walk Wehrmacht stracił ok. 1,5 tysiąca zabitych i rannych.
     
     
               Tomaszów Lubelski został niemal doszczętnie zniszczony. „Pole bitwy wokół Tomaszowa Lubelskiego daje dziki obraz zniszczenia. – napisano w dzienniku niemieckiego 11 psk. -  […] Na drodze Tarnawatka–Tomaszów […] po obu stronach leżą, tuż obok mar twych koni, rozszarpane ciała polskich żołnierzy, przewrócone i częściowo spalone pojazdy, a także zniszczone działa” .


                W chwili kapitulacji gen. Piskor nie był świadomy, że czołówki Frontu Północnego znajdowały się raptem 30 kilometrów na północ od niego.
     
     
               Po zaatakowaniu Rzeczypospolitej przez Armię Czerwoną polski Front Północny był zagrożony już z każdej strony. Jego dowódca postanowił odejść z rejonu Chełma na południe, aby najkrótszą drogą przedostać się do Lwowa, a stamtąd ewakuować się na Węgry bądź do Rumunii. Generał Dąb-Biernacki liczył, że po drodze jego wojska zdołają się połączyć z Armią gen. Piskora oraz siłami Frontu Południowego gen. Sosnkowskiego.
     
     
              Na zachodniej flance armii miała działać GO gen. Kruszewskiego, na wschodniej Armia gen. Przedrzymirskiego, a pomiędzy miała  maszerować kawaleria gen. Andersa. W tym momencie gen. Dąb-Biernacki dysponował ok. 45 tysiącami żołnierzy (51 batalionów piechoty, 55 szwadronów kawalerii i 21 dywizjonów artylerii).
     
     
               Najbardziej wartościową, w pełni wartościową  jednostką była 39  DPRez. gen. Olbrychta, która w dodatku posiadała ponadetatową artylerię. 18 września jednostka ta dotarła w okolice Rejowca. Jej dowódca zaproponował – zaakceptowane przez dowódcę Armii – uderzenia na Zamość. Ta decyzja stała w sprzeczności z zamiarem jak najszybszego dotarcia w rejon Tomaszowa Lubelskiego, aby przyjść z odsieczą okrążonym wojskom gen. Piskora.
     
     
               Próbując zrealizować swój plan gen. Olbrycht uwikłał się w krwawe walki z Niemcami pod Krasnymstawem.
     
     
               Równocześnie w wyniku decyzji gen. Biernackiego na Zamość uderzyła także 29. BP. Pomimo początkowych sukcesów polskie natarcie załamało się po przybyciu zaalarmowanych niemieckich czołgów. 
     
     
               W wyniku nocnych walk o Zamość poległo bądź odniosło rany co najmniej 150 żołnierzy WP, do niewoli dostało się ponad 400.
     

               Uderzenie na Zamość było przeprowadzone zbyt małymi siłami, bez realnego współdziałania pomiędzy oddziałami, niewsparte artylerią, ponadto polskie oddziały miały niedostateczną ilość broni przeciwpancernej.
     

               20 września gen. Dąb-Biernacki nakazał porzucenie planów zdobycia Zamościa, aby jak najszybciej dotrzeć do wojsk gen. Piskora, których położenie stało się krytyczne.
     

               Tymczasem od wschodu zbliżały się oddziały Armii Czerwonej, ich czołówki dotarły pod Włodzimierz Wołyński. W tej miejscowości znajdowała się Grupa „Włodzimierz”, dowodzona przez gen. Smorawińskiego. Pomimo dogodnych warunków do obrony 20 września gen. Smorawiński podjął decyzję o kapitulacji, zgodnie z którą polscy szeregowcy mogli udać się w dowolnym kierunku. Większość oficerów, która dostała się do niewoli została zamordowana przez Sowietów wiosną 1940 roku.
     
     
               Informacje o kapitulacji we Włodzimierzu, które dotarły do wojsk gen. Dąb-Biernackiego, wywołały demoralizację.  Zdarzało się także, iż za namową niektórych oficerów rozpuszczano jednostki. Gen. Dąb-Biernacki zareagował na to ostro, wydając rozkaz bezwzględnego karania dowódców za szerzenie defetyzmu i rozwiązywanie oddziałów. 20 września urządzono proces pokazowy, w czasie którego skazano na śmierć ppłk. Eugeniusza Chwaliboga-Pieceka, kwatermistrza w kombinowanej BK, oraz mjr. Witolda Boreyszę, dowódcę spieszonego dywizjonu kawalerii. Ostatecznie wyroku nie wykonano, a obu oficerom zezwolono na objęcie dowództwa nad improwizowanymi zgrupowaniami rozbitków, by mogli zrehabilitować się na polu walki.
     
     
               Nie powstrzymało do demoralizacji niektórych oddziałów. Płk Duch w ten sposób przedstawił okoliczności rozproszenia jednego z batalionów: „Przed południem […] spotkałem w drodze na Horyszów Polski maszerującego, samego mjr. Asta – dowódcę baonu z 94. pułku. […]. Zapytałem go, gdzie jest jego baon, a ten odpowiedział mi, że spotkał […] w lesie […] jakiego ppłk. kawalerii – podobno kwater mistrza brygady kaw. płk. Zakrzewskiego – i ten mu powiedział, że „wojsko swoje rozpuścił […] i […] żeby on też to zrobił” – „i ja też to uczyniłem […]” – tak odpowiedział mi mjr Ast.”.
     
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)

    3 Comments

    alchymista's picture

    alchymista
    Czy prawdziwe są krytyczne opinie o jego złym dowodzeniu, niekompetencji, tchórzostwie?
    Godziemba's picture

    Godziemba
    Jeśli chodzi o wrzesień 1939 roku to te opinie są prawdziwe.

    Dąb-Biernacki to przykład doskonałego dowódcy z 1920 roku, który w okresie pokoju spoczął na laurach, nie rozwijał się. Rok 1939 roku dobitnie pokazał, iż tacy generałowie nie winni otrzymać istotnych stanowisk w WP.

    Pozdrawiam
    alchymista's picture

    alchymista
    Pytanie wzięło się stąd, że kiedyś postanowiłem sprawdzić, czy Mikołaj Potocki istotnie był pijany w bitwie pod Korsuniem. Otóż pisał o tym jeden tylko pamiętnikarz - Maskiewicz. Reszta pamiętnikarzy, autorów listów itp. twierdziła, że hetman szedł na czele taboru.
    I tu dochodzimy do clou: po co Maskiewiczowi był "pijany Potocki"? Otóż po to, by ukryć własną dezercję z taboru. Faktycznie tak to wyglądało, bo Maskiewicz wsiadł na koń i z księciem Koryckim uszedł z taboru, zostawiając resztę spieszonych towarzyszy na pewną klęskę. W tym porzucił hetmana Potockiego.
    Jeśli więc czytam X relacji o Biernackim że był taki lub owaki to lampka czerwona mi się świeci, i to już od lat. Niestety nie jestem historykiem XX wieku i moja krytyka źródłowa byłaby dość zawężona, uboga.
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Próby wydostania się z okrążenia pod Tomaszowem Lubelskim zakończyły się porażkami.
     
     
            Około godz. 6  ruszyło natarcie brygady płk. Roweckiego. Po zdobyciu pierwszej linii niemieckich okopów polskie natarcie w ogniu niemieckiej artylerii załamało się.  W związku z pogarszającą się sytuacją taktyczną, ok. godz. 15  dowódca brygady nakazał wycofanie się. Dowódca jednego ze szwadronów wspomniał: „Odwrót […] zupełnie odmienił żołnierzy. O ile, mimo ciężkiego zmęczenia, szli wszyscy do przodu z samo zaparciem i wielką zaciętością, o tyle pod czas marszu w kierunku odwrotnym w postawie i na twarzach ludzi malowało się nie tylko zmęczenie, ale jakaś złość, przeradzająca się w zobojętnienie, apatię”.
     
     
              Zmasowany ogień niemieckiej artylerii zniszczył większość słabo opancerzonych wozów rozpoznawczych oraz wiele tankietek.  Dramat załóg tankietek opisał sierż. pchor. Janusz Hryniewicz: „Ogień niemiecki wzmaga się. […] Walka […] była twarda, a śmierć straszna. Jadący z lewej strony […] czołg nagle skręcił w prawo, zakołysał się i zarył w ziemi. Pocisk rozerwał gąsienice. Załoga żyła, chcieli wyskoczyć z tej nieruchomej trumny, lecz w tym momencie słup dymu i ziemi zasłonił ich widok. […] Bezwładnie zwisało ciało kierowcy […], a ciało dowódcy nienaturalnie i tragicznie skręcone leżało obok na ziemi. Czołg mojego zastępcy wyleciał w powietrze. Załoga nie próbowała wyskoczyć […]. Czołg z prawej nagle stanął, nie wiedziałem zrazu, co było powodem. […] Po chwili dojrzałem w pancerzu dwie ogromne dziury, zdolne pomieścić czołgającego się człowieka, a wewnątrz dym i języki ognia. […] I znowu spostrzegam […] zagładę załogi, to chyba czołg dowódcy II plutonu. […] W pewnej sekundzie obraca się w kółko, robi dziwny piruet dookoła swojej osi […]. Czołg próbuje jeszcze ruszyć, szarpie się i zmaga się ze swoją niemocą […]. Parę prawie równoczesnych wybuchów […] uspokaja go na zawsze. […] W najbliższym sąsiedztwie pusto, mój czołg jedzie zupełnie sam, jesteśmy chyba ostatnią […] załogą z mojego plutonu i jedną z ostatnich kompanii”.
     
     
            Jednak lepiej uzbrojone i silniej opancerzone czołgi 7TP, wspierana przez dwie kompanie strzelców pieszych opanowały południową część Tomaszowa. Gdy polscy czołgiści bliscy byli rozbicia części 4. DLek. pod Tomaszowem, wczesnym popołudniem z kierunku Bełżca nadciągnęła znaczna liczba niemieckich czołgów z 2. BPanc. (II/3. i 4. ppanc.).  Polacy dysponujący ok. 20 sprawnymi wozami 7TP, nie byli w stanie powstrzymać nacierających Niemców.
     
     
             W trakcie odwrotu kompanie strzelców pieszych poniosły dotkliwe straty, a w mieście porzucono kilka wozów 7TP.
     
     
            W starciu z częścią 4. DLek., a następnie z większością 2. BPanc WBPM poniosła duże straty w ludziach, a przede wszystkim w sprzęcie. Poważne straty ponieśli także Niemcy, a 4DLek. Straciła najwięcej żołnierzy od .rozpoczęcia działań wojennych w Polsce.
     
     
             Równocześnie z natarciem brygady, do szturmu ruszyła  GO „Boruta” gen. Boruty-Spiechowicza. Także to i natarcie załamało się, a Polacy zostali okrążeni. W czasie nocnej próby wydostania się z kotła, jedynie nielicznym polskim żołnierzom udało się przebić.
     
     
             Gen. Piskor nie zamierzał zrezygnować z prób przebicia się. Wobec znacznych strat WBPM, następny atak miała przeprowadzić piechota z GO „Jagmin”, Cel pozostał niezmieniony: opanować Tomaszów Lubelski i otworzyć drogę w kierunku Rawy Ruskiej.
     
     
           Uderzenie na miasteczko miało być wspierane przez całość artylerii. Zadaniem Krakowskiej BK było zabezpieczenie natarcia od północy,
     
     
           Główną rolę w natarciu miały odegrać oddziały 23. DP pod dowództwem płk. Władysława Powierzy.
     
     
             Mimo iż w rozkazie nie było mowy o samodzielnym natarciu WBPM, dowódcy jej poszczególnych oddziałów planowali uderzyć na niemieckie pozycje nocą z 18 na 19 września, aby wykorzystać efekt zaskoczenia. W tym celu ppłk Wzacny, dowódca psp, postanowił uderzyć w kierunku Tomaszowa, uzasadniając to tym, że „nie mogłem pozostać […] stłoczony w niedużym lesie […], w którym znalazły się teraz i moje tabory […], i jakieś obce kolumny samochodowe, i część 55. DP. Montowanie natarcia na dzień następny wydawało się niecelowe. […] Pozostała tylko jedna droga do wykonania otrzymanego zadania – próba uderzenia nocnego. […] Uważałem poza tym, że moje natarcie powinno ułatwić również 1. psk wyjście na Tomaszów. O moim zamiarze meldowałem przez oficera łącznikowego dowódcy brygady”.
     

               Polski atak załamał się - Niemcy byli dobrze przygotowani do obrony – wznieśli umocnienia polowe,  w okolicznych lasach rozmieścili zasadzki ogniowe oraz ściągnęli ciężką artylerię. Po ponadgodzinnych walkach załogi polskich pojazdów bojowych, pozbawione osłony piechoty i wsparcia artyleryjskiego, zostały zmuszone do wycofania się.
     

               Zgrupowanie ppłk. Wzacnego poniosło dotkliwe straty zarówno w ludziach, jak i sprzęcie. Bój przetrwały: siedem czołgów 7TP oraz dwie tankietki, niemal bez paliwa. Ponad 200 polskich żołnierzy poległo lub odniosło rany, a 70 dostało się do niewoli.
     
     
               Późnym wieczorem 11. pp płk. Henryka Gorgonia przystąpił do planowanego uderzenia nocnego na Tomaszów. Wsparcie miały zapewnić cztery czołgi Vickers E i cztery tankietki z północnego zgrupowania WBPM, mające otworzyć drogę piechurom.
     
     
                 Szturm na Rogóźno załamał się wskutek twardego oporu Niemców. W trakcie walk utracono  czołg Vic kers E, dwa kolejne, poważnie uszkodzone, zostały porzucone na polu bitwy. Polska artyleria nie była w stanie – z braku łączności – udzielić skutecznego wsparcia polskim czołgom.
     
     
               Skutki walk 19 września były katastrofalne dla wojsk gen. Piskora – poniesiono duże straty, a kontrolowany obszar znacząco się skurczył. Zgrupowanie zostało stłoczone na obszarze 10 na 12 kilometrów, znajdując się pod nieustannym ostrzałem niemieckiej artylerii. Brakowało żywności, lekarstw, map, paliwa oraz amunicji. Nastroje były tak pesymistyczne, że niektórzy oficerowie proponowali rozwiązanie oddziałów i przebicie się przez niemieckie pozycje na własną rękę.
     

               Późnym popołudniem gen. Piskor zwołał naradę, na której postanowił po raz ostatni zaatakować Tomaszów. Główną siłą uderzeniową miała stanowić 23. DP, wzmocniona ostatnimi
    pojazdami pancernymi WBPM.
     
     
                 Atak zaplanowano na godz. 20. Okoliczności przygotowania się do ostatniego natarcia tak opisał gen. Szylling: „Godzina 20 minęła, gen. Piskor nie zjawił się, a więc przypuszczałem – co się potem potwierdziło – że nie odnalazł miejsca postoju dywizji, a natarcie zostało odłożone. […] Poleciłem płk. Powierzy przesunąć swoje miejsce postoju bliżej natarcia, a sam, […] przepychając się, posuwałem się dalej. Ostatni to raz odczułem bliskość żołnierza. Słyszałem rozmowy i pogodne gawędy, śmiechy i okrzyki. […] Były to oddziały dobrej, śląskiej 23. DP. […] Dalej posuwaliśmy się pieszo. Tak dotarłem do […] płk. Roweckiego. Przy złamanym mostku, na którym tworzył się zator […], niewprawni kierowcy tłukli maszyny niemiłosiernie. […] Płk Rowecki […] przesuwał swoją brygadę w kierunku Tomaszowa, o wyruszeniu natarcia nic nie wiedział. […] Nikt nie wie, gdzie jest jakieś dowództwo. Godzina 24 mija – ciemności. Wtem zrywa się gwałtowny ogień. Ogień!” .


               Zaplanowane na godz. 20 natarcie Armii gen. Piskora opóźniło się, z braku łączności oraz ogromnych zatorów na drogach. Ostatecznie  polskie natarcie ruszyło 20 września między godz. 1 a 3. W pierwszej kolejności poruszały się czołgi, a za nimi piechurzy z 11. pp. Nacierające polskie pojazdy pancerne zostały ostrzelane z armat przeciwpancernych w odległości kilku set metrów od pierwszych domostw Rogożna. Dodatkowo przybyłe na pole bitwy niemieckie czołgi odrzuciły Polaków z zajętej zachodniej części osady.


              O świcie dowodzący 11. pp., płk Gorgoń zameldował dowódcy armii, że jego oddział poniósł ogromne straty i nie jest zdolny do dalszych działań. Generał Piskor zgodził się przerwać natarcie na tym kierunku i nakazał wycofać się na pozycje wyjściowe.
     
     
              Po tym niepowodzeniu gen. Piskor zaczął rozważać kapitulację, jednak płk. Powierza przekonał go, iż istnieje jeszcze możliwość przebicia się na innych odcinkach frontu.
     
     
              Ostatnie desperackie polskie ataki dostały odparte skutecznym ogniem niemieckiej artylerii i karabinów maszynowych. Polacy ponieśli bardzo wysokie straty.
     
     
     
    CDN.
     
     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    17 września minął termina składania ostatecznych ofert na terminal zbożowy w Gdyni. Choć oficjalnie żadne rozstrzygnięcia nie zapadły, to jak ujawnił na łamach portalu https://zyciestolicy.com.pl dr Daniel Alain Korona, były prezes Elewarru 2018-2022 i pełnomocnik ZZR KORONA, który przeanalizował dane ze złożonych ofert, przetarg wygrał OT Port Gdynia. Krajowa Grupa Spożywcza, mimo wsparcia politycznego, uzyskała czwarty, przedostatni wynik.
     

    W wywiadzie dla https://www.wrp.pl/ Korona wyjaśnia że:
    Panie prezesie, zapytam prowokacyjnie – czy jest o co robić zamieszanie? Terminal będzie przejęty przez profesjonalną firmę, co z tego, że nie przez spółkę Skarbu Państwa? Po co nam w ogóle spółki Skarbu Państwa?

    idea państwowego terminala zbożowego była oparta na założeniu, że zwiększamy systematycznie swoją produkcję zbożową i że potrzebujemy terminala, który byłby pod krajową kontrolą. Natomiast jeżeli popatrzymy, co się dzieje na rynku, to widzimy, że nie ma na to szans. Eksport z Ukrainy jest już rzeczą wtórną, dlatego, że Ukraina wznowiła eksport przez Morze Czarne; eksport polskiego zboża zmalał obecnie do niecałych 250 tys. ton miesięcznie, ponieważ polskie zboże jest po prostu za drogie, choć równocześnie produkcja według rolników jest nieopłacalna gdyż za wysokie są koszty, oczekują zatem wyższych cen. W związku z powyższym jest prawdopodobne, że nie uzyskamy takich wolumenów eksportu jak rok czy 2 lata temu. Dlatego nie kruszyłbym kopii o to, że wygrała ta firma, a nie inna. Stwierdzam tylko fakt, nie wygrała Krajowa Grupa Spożywcza, wspierana, przynajmniej deklaratywnie, przez polski rząd w osobach wiceministra Kołodziejczaka z MRiRW i wiceministra Ziejewskiego z Ministerstwa Aktywów Państwowych. Sam prezes KGS w październiku ubr deklarował przecież inwestycję „w terminal zbożowy do eksportu polskiego zboża drogą morską”. Były szumne deklaracje, zapowiedzi, a wyszło jak zwykle.

    Czy w związku z tym możemy mówić o kompromitacji polskiego rządu, o jego słabości?

    Niewątpliwie coś zawiodło w tym planie. Być może cel polityczny był ważniejszy od celu ekonomicznego, a gdy przyszło do składania ofert okazało się, że jednak kalkulacja ekonomiczna nie pozwala na przedstawienie lepszej oferty i uzyskania maksimum punktów. To musi wyjaśnić Krajowa Grupa Spożywcza, czy tak było czy nie.

    Jednak sam fakt, że rząd w osobach wiceministrów stawał tak otwarcie po stronie jednej z firm, abstrahując już od prawno-proceduralnych wątpliwości w tej sprawie, świadczy o słabości. Powiem szczerze – moja ocena tego, co dzieje się wokół i w szeroko pojętej KGS, jest dość krytyczna. Nie podejmowane są właściwe decyzje, brakuje profesjonalizmu i właściwych osób wyznaczonych do określonych zadań.

    Polityka polityką, biznes biznesem, a na samym dole są rolnicy. Jakie konsekwencje dla polskiego rolnictwa będzie miało przejęcie terminala w Gdyni przez prywatną firmę?

    Sądzę, że żadnych. Szczególnie że, tak jak powiedziałem, nasze rolnictwo produkuje zbyt drogo, bo mamy coraz większe koszty, a konkurencja ze strony Rosji i Ukrainy jest bezwzględna. W związku z tym nasza pozycja eksportowa stale maleje, a zatem i ważność tego terminala dla rolników również maleje.

    Od dłuższego czasu mówimy jako ZZR KORONA, że trzeba zmniejszyć koszty produkcji rolnej – poprzez np. obniżenie podatków płaconych przez rolników, akcyzy od paliw ale też różnych danin w postaci Funduszu Promocji, żebyśmy mogli sprzedawać taniej nasze produkty.

    Jeżeli tego nie zrobimy, przegramy batalię eksportową i będziemy mogli handlować tylko na własnym rynku...

    0
    No votes yet
  •  |  Written by Godziemba  |  2
     
    Bitwa pod Tomaszowem Lubelskim była drugą co do wielkości bitwą w wojnie niemiecko-polskiej w 1939 roku.
     
     
               Po szybkim załamaniu głównych linii obronnych na zachodzie Polski  w Naczelnym Dowództwie zaczęto rozważać zorganizowanie doraźnej ochrony przepraw na Wiśle. Już 3 września wydano odpowiednie dyrektywy, z których wynikało, iż linia rzeki od Dęblina aż po San do mierz miała zostać zabezpieczona przez DOK II, jednak wykonanie tego zadania przekraczało jego zdolności organizacyjne.
     
     
                Wobec tego 4 września Naczelny Wódz WP wezwał do swojej kwatery gen. dyw. Tadeusza Piskora, nakazując mu utworzenie nowego związku operacyjnego – Armii „Lublin”. Jej głównym celem było zapewnienie właściwej obrony przepraw i mostów na odcinku Wisły od Sandomierza aż do Garwolina.
     
     
               W chwili utworzenia armii gen. Piskor miał do dyspozycji jedynie Warszawską Brygadę Pancerno-Motorową, dowodzoną przez ppłk. Stefana Roweckiego, która wciąż była w trakcie organizacji. Z czasem armia miała zostać zasilona nowo sformowanymi jednostkami z garnizonów lubelskich, a także tymi związkami taktycznymi, które zdołają przekroczyć Wisłę.
     
     
               Wobec szczupłości sił i rozległego terenu do obrony, gen. Piskor ograniczył się do ochrony mostów oraz najważniejszych przepraw. Pozostały obszar miał być dozorowany przez pododdziały patrolowe.
     
     
               Pod koniec pierwszej dekady września w pobliże stanowisk Armii „Lublin” zaczęły docierać pierwsze niemieckie pododdziały rozpoznawcze.  Armia „Lublin” była za słaba, aby skutecznie powstrzymać próby utworzenia niemieckich przyczółków na Wiśle. Już 12 września pękła obrona pod Solcem i Annopolem, a jednostki z niemieckiego IV KA utworzyły przedmościa na wschodnim brzegu.
     
     
               Wskutek załamania się linii obrony wzdłuż centralnej Wisły, a także wkroczenia sił pancernych przeciwnika na głębokie tyły Armii „Lublin” jej związki taktyczne na zachodnim skraju Lubelszczyzny mogły zostać okrążone.
     
     
               Jednocześnie na mocy rozkazu NW gen. Piskorowi podporządkowano Armię „Kraków”, z którą miał się wycofać na Lwów. Gen. Szylling nie widząc o tym postanowił wykorzystać lukę pomiędzy niemieckimi oddziałami i samodzielnie ruszyć w kierunku Lwowa.
     
     
                W następnych dniach gen. Piskor przesunął część swojego związku operacyjnego w okolice Janowa Lubelskiego i Frampola, aby jak najprędzej dołączyć do Armii „Kraków”. Oprócz Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej gen. Piskor dysponował Grupa „Sandomierz” ppłk. Antoniego Sikorskiego.
     
     
               Odwrót przebiegał w trudnych warunkach terenowych, pojazdy WBPM grzęzły na nieutwardzonych trasach, które były pokryte licznymi lejami po wybuchach bomb lotniczych; zaczynało też brakować paliwa. Marsz ciężko znosili piechurzy z Grupy „Sandomierz”, którzy przemierzali janowskie kompleksy leśne, natykając się po drodze na wysunięte elementy niemieckiego rozpoznania z 4. DP.
     
     
               Sztab gen. Piskora rozlokował się 15 września w okolicach Frampola. Tego dnia doszło do spotkania z gen. bryg. Janem Jagmin-Sadowskim, dowódcą GO „Jagmin”. Podczas narady gen. Piskor wydał rozkaz przejścia WBPM w rejon Zwierzyńca i obsadzenie rzeki Łada przez Grupę „Sandomierz”.
     
     
             Dopiero następnego dnia gen. Piskor dotarł do gen. Szyllinga i poinformował go o  podporządkowaniu mu jednostek Armii „Kraków”.   Generał Szylling tak opisał w swych wspomnieniach okoliczności przejęcia dowództwa przez gen. Piskora: „W trakcie podejmowania nowych decyzji i wydawania rozkazów, o godz. 10-ej rano […] wszedł niespodziewanie gen. Piskor, [który oznajmił – Godziemba] – „Obejmuję dowodzenie”. Byłem zaskoczony […] wizytą i tym oświadczeniem. Z generałem Piskorem łączyły mnie dobre, koleżeńskie stosunki. […] Przypuszczałem, że dojdzie między nami do bliższej współpracy” . Tak się jednak nie stało.
     
     
               Dzięki rozpoznaniu lotniczemu Niemcy zdali sobie sprawę z tego, że oddziały WP będą próbowały przedostać się przez Lwów do przedmościa rumuńskiego. W celu przeszkodzenia Polakom zdecydowano się wycofać oddziały 4. DLek. z okolic Włodzimierza Wołyńskiego i  skierować w rejon Zamościa i Tomaszowa Lubelskiego, by utworzyć rygiel na trasie łączącej oba miasta.  Natomiast większość jednostek 2. DPanc. otrzymało rozkaz przejścia w okolice Rawy Ruskiej, by w razie konieczności móc szybko wesprzeć 4. DLek., jak również wzmocnić zaporę przed Lwowem.
     
     
               Generał Piskor został zmuszony do jak najszybszego przegrupowania wojsk i podjęcia próby wydostania się z kotła, w manewrze tym miała pomóc przede wszystkim WBPM.
     
     
               O ile gen. Szylling  zamierzał poświęcić WBPM, wysyłając jej oddziały do Tomaszowa Lubelskiego w celu odciągnięcia uwagi nieprzyjaciela od faktycznego kierunku natarcia, to gen. Piskor chciał  za wszelką cenę należy uratować wojska pancerno-motorowe, które miały stanowić trzon uderzeniowy pod czas wydostania się z niemieckiego kotła. Dowódca armii zamierzał dokonać przełamania okrążenia, uderzając WBPM na Tomaszów Lubelski, z którego biegła najkrótsza droga do Lwowa.
     
     
                 Ostatecznie 16 września zatwierdzony został plan gen. Piskora.  Jednocześnie gen. Piskor nakazał GO „Boruta” oderwanie się znad Tanwi i przejście w rejon Wólka Husińska–Majdan Sopocki. Grupa Operacyjna „Jagmin”, do której włączono m.in. Grupę „Sandomierz”, miała odejść spod Biłgoraja, kierując się w okolice Krasnobrodu.  Krakowska BK miała wycofać się z zajmowanych pozycji i przejść w pobliże Kosobud.
     
     
                 W przypadku niepowodzenia zamierzano zmienić zasadni czy kierunek przełamania, nacierając siłami GO „Boruta” na Bełżec.
     
     
               Brygada płk. Roweckiego nie miała wystarczająco dużo paliwa. Zdesperowany dowódca Rowecki postanowił zniszczyć niemal wszystkie pojazdy niebojowe, z których zebrano resztki paliwa, aby zasilić nim czołgi. Pułkownik Rowecki napisał: „Musiałem […] wydać drakońskie rozkazy […]. Kilkaset wozów z brygady kazałem zostawić, ściągając z nich benzynę na inne. Piękne limuzyny i inne świetne wozy poszły na drzazgi. Zostawiam tylko tyle, co konieczne dla naszego sprzętu bojowego – resztę na szmelc, nawet kolumnę pontonową. […] Dowódca batalionu saperów miał aż łzy w oczach, ale nie ma wyjścia […]. Likwidujemy też wszystkie wozy oddziałowe, ściągając z nich benzynę, wszystkie w moim rejo nie prywatne samochody, ale daje to zaledwie krople benzyny. Z trudem zdobyliśmy w sumie 3000 litrów na ogólną ilość potrzebną na dzień marszu (100 km) około 10 000 litrów”.
     
     
               Po agresji sowieckiej na Polskę dowództwo niemieckie dążyło do jak najszybszego unicestwienia oddziałów polskich na zachód od tej rzeki, wydając rozkaz 14. Armii, aby jej związki taktyczne domknęły kocioł pod Tomaszowem.
     
     
               Równocześnie niemieckie lotnictwo zameldowało o wykryciu dużej liczby oddziałów WP w lasach pomiędzy Biłgorajem a Józefowem. Przeprowadzone przez Luftwaffe bombardowania nie  wyrządzili większych szkód w szeregach Armii gen. Piskora. Zdarzyły się nawet przypadki zbombardowania własnych oddziałów.
     
     
               18 września o świcie WBPM miała rozpocząć natarcie w dwóch kolumnach – pierwsza na linii Krasnobród–Tomaszów, druga po osi Ciotusza–Tomaszów. Zadaniem GO „Jagmin” było oderwanie się od wroga i dotarcie do Kransobrodu, aby dołączyć do WBPM. Natomiast GO „Boruta” otrzymała cel zabezpieczenia głównego natarcia od południa.
     
     
              W momencie rozpoczęcia natarcia  Brygada dysponowała łącznie ponad 4 tys. ludzi, 140 karabinami maszynowymi, 10 granatnikami i moździerzami, 8 miotaczami ognia, 28 armatami przeciwpancernych kal. 37 mm, 8 armatami kal. 75 mm, 2 armatami kal. 100 bądź 105 mm, 58 czołgami (tankietki, Vickersy E oraz 7TP) oraz 3 samochodami pancernymi.
     
     
               W Tomaszowie Lubelskim i okolicach Niemcy mieli ok. 60 sztuk lekkich czołgów (PzKpfw I i II), podobną liczbę samo chodów pancernych, 12 haubic kal. 105 mm, ok. 20 armat przeciwpancernych kal. 37 mm, ok. 12 dział piechoty kal. 75 mm i  ok. 5 tys. ludzi.
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)

    2 Comments

    alchymista's picture

    alchymista
    Panowie z kanału wojenne historie twierdzą, że tankietki nie były czołgami, tylko ruchomymi stanowiskami CKM.
    Wysyłanie ich na niemieckie czołgi było chyba kiepskim pomysłem. Przecież w składzie armii byli ludzie, którzy mieli już doświadczenia z niemieckimi czołgami. Patrzę za wiki, że 51 dyon pancerny wchodzący w skład krakowskiej BK składał się z tankietek TK-3 i samochodów pancernych. Wg wiki dyon dotarł pod Tomaszów, więc na pewno żołnierze wiedzieli, że tankietki sobie nie radzą....
    Godziemba's picture

    Godziemba
    Ale czy niemieckie PzKpfw II, a zwłaszcza PzKpfw I nie były też de facto tankietkami?

    Pozdrawiam
  •  |  Written by sprzeciw21  |  0
    Układ, a nawet bardziej dosadne określenia, usłyszeliśmy, gdy pytaliśmy o KGS Elewarr. Faktem jest że, wiele osób przeciera oczy ze zdumienia, gdy widzi co dzieje się w spółce.

    Propaganda sukcesu
    W KGSie obowiązuje propaganda sukcesu. „Zero-plus” usłyszeliśmy o wyniku finansowym Elewarru. To science-fiction. Ale czego innego się spodziewać? Wkrótce zarządy KGS, Elewarru i innych spółek Grupy powinny przedstawić plany rzeczowo-finansowe na rok 2024/25.
    Jak dowiedzieliśmy się departament controllingu KGS ma przygotować plan rzeczowo-finansowy i ten sam departament będzie akceptował oraz zatwierdzał plan dla Elewarru. Raczej nie dowiemy się o przyszłych stratach finansowych KGS w roku 2024/25 (prawdopodobnie 600 mln zł, o czym pisaliśmy w https://zyciestolicy.com.pl/73417-krajowa-grupa-spozywcza-widmo-strat/"). Możemy się też spodziewać kontynuacji groteski w postaci 3-letnich prognoz skupu i cen zbóż w przypadku Elewarru, gdy spółka nie jest w stanie przewidzieć co będzie za kilka miesięcy.

    Znaczne straty, a wynagrodzenie prezesa – wysokie
    Rzeczywistość jednak weryfikuje wszelkie gołosłowne deklaracje. Elewarr jest w złej sytuacji ok. 25-30 mln zł straty w bieżącym roku obrotowym i to po uzyskaniu środków z KPO (ok. 13 mln zł) oraz sprzedaży KGSowi – Zamojskich Zakładów Zbożowych (ok. 5 mln zł). Wprawdzie faktyczne decyzje w tych sprawach zapadły przed 1 maja br. czyli zanim Jacek Łukaszewicz został prezesem Elewarru, ale jest ich beneficjentem. Dzięki temu strata będzie niższa od pierwotnie przez nas szacowanej.
    Przy takich wynikach należałoby oczekiwać jednak jakiegoś wysiłku ze strony zarządzających. Tymczasem jak donoszą nasi informatorzy w KGS przyznano mu maksymalne wynagrodzenie dla spółek tego typu czyli 8-krotność średniego wynagrodzenia (podstawą jest wskaźnik z 2016 roku). Ponadto może liczyć na mieszkanie służbowe (opłacone przez Spółkę), samochód służbowy bez limitu itd. Jeżeli informacja ta znajduje pokrycie w faktach (a jesteśmy o tym raczej przekonani), to jest to całkiem wysokie wynagrodzenie jak dla spółki o takiej kondycji. Pan Prezes ponadto często jeździ w delegacje do … Stoisławia, gdzie uprzednio był dyrektorem ds. skupu surowców w tamtejszym PZZ (młynie).

    Po znajomości?
    Umowę z panem prezesem podpisała rada nadzorcza Spółki, na czele której stoi Piotr Kocięcki – uwaga – dyrektor finansowy i prokurent PZZ Stoisław czyli kolega Łukaszewicza. Czy tak korzystne warunki umowne podpisano ze względu na osobistą znajomość? Nie możemy tego wykluczyć, wszak rada nadzorcza Elewarru już wcześniej podejmowała decyzje, które mogą budzić takie kojarzenia. Powołana za czasów PIS w lipcu 2023 roku oddelegowała do zarządu Elewarru jednego ze swoich członków Mariusza Obszyńskiego (i pełnomocnika w KGS), który także pobierał wynagrodzenie zarządcze. Choć umowa spółki, doktryna i orzecznictwo ograniczają takie oddelegowanie do 3 miesięcy, jednak rada przedłużyła ten okres aż do 9 miesięcy. https://zyciestolicy.com.pl/dlaczego-kgs-doprowadza-elewarr-do-upadku/
    Wówczas, na pytania ŻyciaStolicy o podwójne wynagrodzenia, KGS nie udzielił odpowiedzi. https://zyciestolicy.com.pl/co-ukrywa-krajowa-grupa-spozywcza/

    Wybrali „swojaka” na prezesa?
    Co warto podkreślić, to właśnie ta rada nadzorcza, współodpowiedzialna za trudną sytuację spółki przeprowadziła postępowanie konkursowe na prezesa, w wyniku którego wybrała – swojego „kolegę” ze Stoisławia. Jak wyglądała procedura kwalifikacyjna opisał były prezes dr Daniel Alain Korona cyt. nie padły żadne pytania odnośnie sposobu zwiększenia przychodów, zmniejszenia kosztów, zwiększenia rentowności, dywersyfikacji ryzyka, zwiększenia lub zmiany asortymentu towarowego, itd. Słowem nie rozmawiano jak uzdrowić sytuację finansową Spółki, wyciągnąć z obecnych tarapatów finansowych. ( https://zyciestolicy.com.pl/72990-na-rozmowie-kwalifikacyjnej/).
    O tym jak Łukaszewicz zanim został prezesem Elewarru zarządzał ZZZ, pisaliśmy już wcześniej. Niezgodnie z ustawą o rachunkowości nie podpisał sprawozdania finansowego za 2022/23. Ponadto, gdy był prezesem ZZZ, w wyniku umowy doszło do zaskakujących transakcji. Skup prowadził PZZ Stoisław przy wykorzystywaniu infrastruktury Zamojskich Zakładów Zbożowych, czyli de facto skup prowadził ZZZ, za towar płacił PZZ Stoisław, który następnie odsprzedawał ZZZ za cenę wyższą (nawet o ponad 200 zł/t), gdyż tenże potrzebował pszenicy konsumpcyjnej na cele produkcyjne (mąkę), https://zyciestolicy.com.pl/goraco-wokol-prezesa-spolki-elewarr-2/
    Wracając do decyzji podjętych w Elewarrze, powinny były one zostać zakwestionowane przez Krajową Grupę Spożywczą, ale na czele departamentu nadzoru właścicielskiego i obsługi spółek stoi dyrektor Rafał Małecki, który tak się dziwnie składa jest przewodniczącym rady nadzorczej (zgadnijcie gdzie) … w PZZ Stoisław.
    Na czele KGS wciąż stoi Marek Zagórski (człowiek Artura Balasza) i z którym powiązane są ww. osoby.

    Zarządzanie
    Skup w Elewarrze w tym roku był mierny, ale czemu się dziwić skoro ceny były poniżej oczekiwań. https://zyciestolicy.com.pl/73623-slaby-skup-rzepaku-w-elewarrze/. Od początku skupu jak dowiedzieliśmy się, odbyły się dwa może trzy zebrania zarządu z dyrektorami. Kierownictwo Spółki podejmuje niezrozumiałe decyzje. Wiadomo że w porach deszczowych rolnicy zazwyczaj nie przywożą zbóż, a jednak magazyny spółki były otwarte. Koszt weekendowy to według szacunków ok. 30 tys. złotych na magazyn, a efekty żadne. Czy nie byłoby korzystniej nie otwierać w porach deszczowych magazynów i nieco podnieść ceny skupowe?
    Formalnie Elewarr jest częścią segmentu zbożowo-młynarskiego Krajowej Grupy Spożywczej. Powołano nawet specjalną strukturę – Biuro Dyrektora Wykonawczego Segmentu Zbożowo-Młynarskiego, które jakby nadzoruje ten segment. Zastępcą dyrektora jest Jacek Zglinicki, który jest także dyrektorem ds technicznych … zgadnijcie gdzie – oczywiście w Przedsiębiorstwie Zbożowo-Młynarskim „PZZ” Stoisław.
    A zatem zarządzanie, nadzór w spółce, nadzór nad spółką znalazł się w rękach PZZ Stoisław.

    Spółka się nie liczy?
    W Elewarrze nie liczy się już spółka, dział obrotu, księgowość, pracownicy, rolnicy, a jedynie decyzje Krajowej Grupy Spożywczej i jej prezesa Marka Zagórskiego. Czy ktokolwiek w tej sytuacji się jeszcze dziwi, że Elewarr spóźnił się ze strategią podatkową o ponad miesiąc, choć miał quasi gotowy wzorzec przygotowany jeszcze za czasów prezesa Korony (wystarczyło zmienić datę i kilka liczb)? https://zyciestolicy.com.pl/elewarr-spoznil-sie-ze-strategia-podatkowa/


    Restrukturyzacja czyli zwolnienia
    A jaki pomysł na trudną sytuacją finansową Elewarru ma obecny prezes. Słyszymy, że planuje restrukturyzację, czyli zwolnienia pracownicze. To najłatwiej. Najwyraźniej jeszcze nie zorientował się, że Spółka pracuje już w wielu miejscach na minimach kadrowych, a na poznanie specyfiki pracy, nowy pracownik potrzebuję co najmniej roku. A przypomnijmy, że Elewarr jest głównym przechowawcą rezerw państwowych zbóż. Co zrobi Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych jeżeli w wyniku nieprzemyślanych decyzji kadrowych nastąpi zagrożenie tych rezerw? Czy przypadkiem nie zerwie umowy?

    Kariery za PIS i za obecną koalicję.
    Wielu ludzi, zwolenników obecnej władzy, nie może się nadziwić, nie potrafi zrozumieć. Jak to? Robili kariery za czasów Prawa i Sprawiedliwości, i robią je dalej za czasów obecnej koalicji. Prezes Marek Zagórski PiS-owiec pełną gębą. Krajowa Grupa Spożywcza 10 miesięcy po przejęciu władzy siedzi spokojnie na stołeczku – stwierdza Majka na Platformie X (https://x.com/Polina12180179/status/1826162464284725634)
    Przypomnijmy Zagórski był ministrem ds. cyfryzacji za rządów PIS, bezpośrednio odpowiedzialny za przekazanie danych PESEL Poczcie Polskiej w ramach tzw. wyborów kopertowych. Jest wśród osób w stosunku do których komisja sejmowa chce postawić zarzuty.
    toś powie, że to tylko polityka. Ale jak się okazuje prezes Zagórski najwyraźniej wciąż nie opanował zasad ochrony danych osobowych. W połowie br. KGS zwrócił się do spółek zależnych o przekazanie wykazu pracowników (czyli imion i nazwisk) wraz z danymi wrażliwymi jak np. daty badań medycznych wstępnych, okresowych oraz szkoleń BHP. Według naszej wiedzy, wykazy te zostały przekazane przez spółki (i to bez zgody zainteresowanych pracowników). Czyżby wybory kopertowe niczego nie nauczyły?
    Gdyby jeszcze mieli jakieś wyniki?

    Dlaczego nie ma reakcji?
    A tymczasem mnożą się najrozmaitsze plotki, a to że odwołanie tej ekipy spowoduje rozpad koalicji. Co prawda, to tylko plotki, ale … być może jakieś haki są?
    Większość powyższych informacji są publicznie dostępne, były znane. Jednak po zmianie władzy, resort niewiele w tym temacie uczynił. Można nawet odnieść wrażenie, że następuje zabetonowanie obecnego układu w KGSie, z uwzględnieniem jedynie kilku dodatkowych nominatów. Ale czy o to chodziło?
    Dlaczego Ministerstwo Aktywów Państwowych nie reaguje na oczywiste nieprawidłowości, potencjalne konflikty interesów i wątpliwe decyzje? Metoda chowania głowy w piasek nigdy nie przynosiła pozytywnego skutku.
    zy obecna koalicja rządząca (KO, PSL) nie potrafi postawić na kompetentnych menedżerów, którzy mogliby z powodzeniem poprowadzić ww. spółki?

    (za https://zyciestolicy.com.pl/stoislawski-uklad-w-kgs-elewarr/)
    0
    No votes yet
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Wedle pierwotnych planów agresja niemiecka na Polskę miała rozpocząć się 26 sierpnia 1939 roku.
     
     
               Podczas gdy władze brytyjskie i ich wojskowi doradcy winni byli opracowywać konkretne plany udzielenia pomocy Polsce, lord Fairfax pozwolił na to, żeby przez całe tygodnie uwaga rządu skupiała się na incydencie z udziałem Japonii w Chinach.
     
     
               Z powodu finansowego wsparcia udzielanego Chinom przez Wielką Brytanię Japonia postanowiła 14 czerwca zablokować teren brytyjskiej koncesji w Tiencinie. Chamberlain i Fairfax nakazali wojskowym planistom przygotować projekt działań odstraszających wobec Japonii, w tym przegrupowanie znacznej części Home Fleet do Singapuru. Po niemal dwóch tygodniach bezcelowych debat rząd w końcu zrozumiał, że osłabianie sił Royal Navy na wodach europejskich jedynie zachęci Hitlera do dalszych agresji, toteż z pomysłu tego zrezygnowano. Zaprzepaszczono jednak cenne tygodnie, nie uzyskując żadnych korzyści.
     

               Brytyjscy dyplomaci, przysłuchujący się coraz ostrzejszemu tonowi wypowiedzi Hitlera w sprawie Gdańska, uznając  Gdańsk za miasto de facto niemieckie nie uważali, by mandat Ligi Narodów wart był wojny. Z brytyjskiego punktu widzenia utrata praw w Gdańsku nie zagrażała poważnie polskiej suwerenności, a wynegocjowanie umowy mogło rozładować kryzys.
     
     
               Z perspektywy polskiej utrata Gdańska prowadziłaby wprost do utraty Pomorza, co zachęciłoby Hitlera do domagania się kolejnych ziem.
     
     
               Dlatego stanowiska Wielkiej Brytanii i Polski wobec kryzysu gdańskiego latem 1939 roku były odmienne. Jedna strona skupiała się na rozwiązaniu sporu (nie ponosząc żadnych kosztów), natomiast druga starała się zapobiec jakiemukolwiek naruszeniu granic z 1921 roku.
     

               Gdyby brytyjscy i francuscy przywódcy traktowali poważnie sprawę udzielenia Polsce pomocy w obliczu niemieckiej agresji, wykorzystaliby dostępne środki, żeby zrobić wrażenie na Hitlerze.
     
     
              Warto pamiętać, że kryzys ciągnął się przez niemal osiem miesięcy, w tym czasie można było udzielić Polsce pożyczek na dozbrojenie armii, dostarczyć pewnych ilości uzbrojenia (na przykład obiecanego dywizjonu Hurricane’ów). To wskazywałoby, iż brytyjskie i francuskie gwarancje bezpieczeństwa nie są jedynie pustymi słowami.
     
     
             Bomber Command mogło zorganizować i nagłośnić wspólne ćwiczenia z francuskim lotnictwem, prowadzone w bazach w pobliżu granicy niemieckiej, co wskazałoby, że w pobliżu Zagłębia Ruhry znajdują się bombowce.
     
     
            Zapewne żaden z tych kroków nie zapobiegłyby wybuchowi wojny, jednak brak jakichkolwiek konkretnych działań na rzecz udzielenia pomocy Polsce w oczywisty sposób wystawił ją na niemiecki atak.
     
     
              Latem 1939 roku ustępstwa terytorialne ze strony Polaków – nawet gdyby byli do nich skłonni – już by nie wystarczyły; Hitler chciał wojny. W przemówieniu wygłoszonym 22 sierpnia do dowódców wyższego stopnia Hitler oświadczył, iż  „Priorytetem jest zniszczenie Polski” , dodając: „Celem jest wyeliminowanie aktywnych sił przeciwnika, nie zaś osiągnięcie konkretnej linii. Nawet jeżeli na Zachodzie wybuchnie wojna, podstawowym celem pozostaje zniszczyć Polskę”.
     
     
               Gdy 10 sierpnia 1939 roku Niemcy odwołały swojego ambasadora z Warszawy, stało się jasne, że wyczerpano możliwości dyplomatyczne rozwiązania konfliktu.   Ministerstwo Spraw Wojskowych po cichu mobilizowało kolejne jednostki, niestety szwankowało zaopatrzenia w amunicję, żywność i paliwo. Przed wybuchem wojny polskie armie delegowały większość zapotrzebowania na wsparcie logistyczne do Dowództw Okręgów Korpusów.
     
     
             Okręgi korpusów zwykle zaopatrywały lokalne jednostki podczas manewrów, ale nie gromadziły dużych zapasów amunicji i innego zaopatrzenia bez rozkazu z naczelnego dowództwa. Nie przygotowano też stosownych planów logistycznych.
     
     
            W rezultacie znaczna część polskich jednostek liniowych miała pójść na wojnę z zapasem amunicji, żywności i paliwa wystarczającym tylko na kilka dni walk. Większość zaopatrzenia znajdowała się nadal w kilku wielkich magazynach narażonych na bombardowania.
     
     
               Wieczorem 22 sierpnia szef Sztabu Głównego generał brygady Wacław Stachiewicz odbył sześciogodzinne spotkanie z Rydzem-Śmigłym, podczas którego prosił o mobilizację kolejnych oddziałów. W tym momencie tylko dziewięć z 30 polskich dywizji czynnych było w pełni zmobilizowanych.
     
     
            Rydz-Śmigły zgodził się na mobilizację etapami, by nie antagonizować ani mocarstw zachodnich, ani Niemców. 24 sierpnia nakazał tajną mobilizację alarmową. Zamiast publicznych obwieszczeń do rezerwistów wysyłano kartki odpowiedniego koloru z rozkazami stawienia się do jednostek. W ramach tego rozkazu zmobilizowano cztery kolejne brygady kawalerii i 20 dywizji czynnych.
     

               Proces mobilizacji w niektórych jednostkach przebiegał sprawniej niż w innych, zwłaszcza w kawalerii, którą zawsze utrzymywano na wyższym stopniu gotowości bojowej. Na przykład 7. Wielkopolski Pułk Strzelców Konnych pułkownika Stanisława Królickiego, stacjonujący w Biedrusku 15 kilometrów na północ od Poznania, otrzymał rozkaz mobilizacji 24 sierpnia o godzinie 5.00. Jak większość jednostek kawalerii, pułk należał do kontyngentu „żółtego”, którego zadaniem było wzmocnienie sił broniących granic. Osiągnięcie pełnej gotowości bojowej zajęło pułkowi 36 godzin, przy stanach osobowych około 80 procent. Po przybyciu drugiego dnia większości rezerwistów pułk osiągnął 100 procent stanów po 48 godzinach od rozkazu mobilizacji.
     

               Rząd polski zaczął wydawać maski gazowe i rekwirować wiele cywilnych pojazdów i koni w celu uzupełnienia zasobów wojska.
     
     
             Mimo zagrożenia wojennego nastroje w Warszawie były bardzo dobre; wielu oczekiwało, że w ostatniej chwili kryzys zostanie zażegnany, szczególnie, że Hitler zaczął wahać i wieczorem 25 sierpnia wydał rozkaz odłożenia ataku, który miał rozpocząć się 26 sierpnia.
     
     
            Większość jednostek niemieckich znajdowała się już na pozycjach wyjściowych do ataku i dostarczenie wszystkim rozkazu wstrzymania natarcia wymagało od OKW dużego wysiłku. Rozkaz ten nie dotarł do wszystkich.  Dywersanci Hippla z Kampfverband Ebbinghaus już ruszyli przez polską granicę i nie było z nimi łączności. Jeden trzydziestoosobowy oddział K porucznika Hansa-Albrechta Herznera miał rozkaz zdobyć tunel na Przełęczy Jabłonkowskiej oraz stację kolejową w pobliskiej miejscowości Mosty.
     
     
            Przed świtem 26 sierpnia dywersanci zostali dostrzeżeni koło tunelu przez żołnierzy 21. Dywizji Piechoty Górskiej i ostrzelani. Wobec wykrycia i braku wsparcia dywersanci się wycofali. Zginęło przynajmniej dwóch polskich żołnierzy i paru dywersantów.
     
     
            Dowódca polskiej dywizji, generał Józef Kustroń, zażądał wyjaśnienia. Po pewnym czasie dowódca niemieckiej 7. Dywizji Piechoty, generał major Eugen Ott, przeprosił polskiego generała za godny pożałowania „incydent wywołany przez szaloną osobę”.
     
     
           W Prusach Wschodnich patrol 2. pułku kawalerii przekroczył granicę Polski niedaleko Ostrołęki i został ostrzelany; zginął niemiecki podoficer – to był pierwszy żołnierz niemiecki poległy w II wojnie światowej.
     
     
               Grupa żołnierzy niemieckiej Landespolizei uderzyła na polski konsulat w Kwidzynie i aresztowała konsula oraz jego personel – co było aktem wojny – ale Niemcom udało się ukryć ten fakt dzięki odcięciu linii telefonicznych.
     

               Gdyby Niemcy faktycznie uderzyli rankiem 26 sierpnia, dysponowaliby znacznie większą przewagą liczebną nad Polakami.  Na dodatek polskie lotnictwo jeszcze nie rozproszyło samolotów z lotnisk z czasu pokoju, dzięki czemu Luftwaffe mogłaby o wiele łatwiej je zniszczyć.

     
               Polska mobilizacja do 1 września zmniejszyła niemiecką przewagę z 3:1 do 2:1.
     

               31 sierpnia o 6.30 Hitler rozkazał OKW skierować oddziały na pozycje wyjściowe. Wydana sześć godzin później dyrektywa Führera nr 1 głosiła, że Hitler zdecydował się na „rozwiązanie siłowe” i że Fall Weiss rozpocznie się nazajutrz o 4.45. Tym razem maszyneria poszła w ruch i nie miała się zatrzymać.
     
     
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
    R. Florczyk – Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939
     
    H. Guderian – Wspomnienia żołnierza
     
    A. Nawrocki -  Zabezpieczenie logistyczne wojsk lądowych sił zbrojnych II RP w latach
    1936–39
     
    D. Williamson – Zdradzona Polska. Napaść Niemiec i Związku Sowieckiego na Polskę w 1939 roku
     
    M. Kornat - Polityka zagraniczna Polski 1938–1939. Cztery decyzje Józefa Becka
     
    M. Porwit - Komentarze do historii polskich działań obronnych 1939 r. Część 1: Plany i ich załamanie się
     
    0
    No votes yet
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Wybory prezydenckie wygrane przez Tuska/Trzaskowskiego zalegalizują demokratycznym głosem społeczeństwa obecną sytuację. Funkcjonariusze PiS wyraźnie nie rozumieją tej zależności. A skąd wiem, że Tusk/Trzaskowski wygra? W TV Republika usłyszałem wczoraj fur dojczland, zebrali ekipę  z TVP Info i powtarzają wyskoki kurszczyzny, które przyniosły klęskę w wyborach parlamentarnych. Jeden Ziemkiewicz ze swoi Salonikiem Politycznym nie jest w stanie zmienić tu ogólnego obrazu. Sakiewicz z Pereirą dołożyli swoje do tryumfu obozu 13 grudnia, a teraz jeszcze Pereirę może wezmą do Republiki.

    Idąc analogiem XVIII wiecznym obecnie wchodzimy w epokę Sejmu Grodzieńskiego, który skasował Sejm Czteroletni. Jeszcze rozbiór, Insurekcja i koniec. Z drugiej strony mamy sytuację Partii Centrum z 1933 roku. Swoją drogą ciekawe czemu informacje o niej na Wiki są mocno lakoniczne. W każdym razie PiS spotyka się z terrorem zdegenerowanego reżimu i nie bardzo rozumie, że UE popiera Tuska. I dlaczego popiera? Czemu Tusk znajduje uznanie towarzyszy unijnych?

    Obecnie bezpośrednie represje dotykają kilku osób, ale co do zasady nie odbiegają. Przy czym muszę się zatrzymać na objaśnieniu znaczenia terminu mentalność przegrywa. Nie chodzi tu o odnoszenie sukcesu, bądź nie odnoszenie. Chodzi o nastawienie do rzeczywistości. Oglądam TV Republika i to co się tam wyrabia przekracza ludzkie pojęcie. I kocie. Jak oni tam łkają, jak płaczą, jak kwilą, jak się użalają. Nie da się tego słuchać. Dodatkowo wszystko akceptują i się zgadzają na wszystko. Takie epatowanie sierotyzmem obrzyganym: patrzcie, ten Wąsik taki biedny, tu bezprawnie wygnali, takie sieroty jesteśmy bezradne, wzruszcie się naszą niedolą i na nas zagłosujcie, bo nas biją. I trzymają w świeżo pomalowanej celi. I PKW, którą sami upolityczniliśmy zabrała nam kaskę.

    Z drugiej strony mamy Tuska. On nie ma żadnych sukcesów, ale ma mentalność wygrywa. A ludzie chcą trzymać z wygrywem. Zauważcie, że przez 8 lat rządów PiSu totalne nie tyle labiedziły, co się odgrażały, co to one nie narobiom. Jak to będą odwoływać, oddawać ubeckie emerytury, neosędziowie, izby. Tymczasem pisowce teraz nie zdobywają się na nic. Nawet nie powiedzą, że jak wsadzą Bodnara do aresztu to nie tylko będzie świeżo malowane, nie tylko kajdanki, ale i awaria hydrauliki i zaleją go gównem. Z wszystkim się godzą i łkają. Dlatego Tusk/Trzaskowski wygra i będzie epoka Sejmu Grodzieńskiego. Wszystko odkręcą na legalu.

    PiS zaś marnuje okazje, jakie ma. Np. zmiany narracji. Nie dokonał rozliczenia się z kowida, z KPO, z niczego. Nie jest zatem wiarygodny dla społeczeństwa. Nie dziwi zatem mijanka z PO, która zaszła.przecież jak była akcja z CPK to KAczor z Morawieckim nie bardzo się w to angażowali. T nei był główny przekaz. Oni chcieli opiewać Wąsika, który jest odpowiedzialny za akcję mieszkanie za donos. Red, Ziemkiewicz i Otoka ciekawie tu konstatują. 

    https://youtu.be/DGp3J4_1sfY?si=7n_XpdFB38dzdhru

     

    https://youtu.be/SExaO2xnYRM?si=UDZqX24E0jiNRjk0

     

    https://youtu.be/fsbO639RP08?si=TJWsx5l1rDYaLZfK

     

     

     

    Co do owej partii Centrum to w 1933 roku padła ofiarą terroru i zaprzestała działalności. 

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Latem 1939 roku zarówno Niemcy jak i Polska opracowywali plany zbliżającej się wojny.
     
     
             23 maja Hitler podczas spotkania z najwyższymi dowódcami wojskowymi przyznał, iż trudne położenie niemieckiej gospodarki sprawia, że wojna jest konieczna w celu zdobycia zasobów. Oświadczył, że „dalszych sukcesów nie można osiągnąć bez rozlewu krwi. Polska zawsze będzie po stronie naszych przeciwników. Mimo traktatów o przyjaźni Polska zawsze skrycie miała zamiar wykorzystać każdą okazję, by nam zaszkodzić. Temat Gdańska w ogóle nie podlega dyskusji. To jest kwestia rozszerzenia naszej przestrzeni życiowej na wschodzie i zapewnienia dostaw żywności, kwestia rozstrzygnięcia problemu bałtyckiego. Nie możemy się spodziewać powtórzenia sprawy czeskiej. Będzie wojna. Naszym zadaniem jest odizolowanie Polski. Osiągnięcie tego celu zadecyduje o wszystkim. Nie może być jednoczesnego konfliktu z mocarstwami zachodnimi. Jeśli nie będzie pewne, że konflikt niemiecko-polski nie doprowadzi do wojny z Zachodem, wówczas należy walczyć głównie przeciwko Anglii i Francji. Co więc najważniejsze: konflikt z Polską – rozpoczęty od ataku na Polskę – zakończy się sukcesem tylko wtedy, jeśli mocarstwa zachodnie się nie włączą. Jeśli to będzie niemożliwe, lepiej jest uderzyć na zachodzie i jednocześnie policzyć się z Polską”.
     
     
                Hitler oznajmił również generałom, że Niemcy muszą być gotowe na długą i ciężką wojnę. Jak zaznaczył,  „jeśli Anglia zamierza interweniować w wojnie polskiej, musimy błyskawicznie opanować Holandię. Musimy zmierzać do utworzenia nowej linii obrony na terytorium Holandii aż po Zuiderzee. Wojna z Anglią i Francją będzie starciem na śmierć i życie. Pomysł, że może nam pójść łatwo, jest niebezpieczny; nie ma takiej możliwości. Musimy spalić za sobą mosty i nie jest to już kwestia sprawiedliwości czy niesprawiedliwości, ale życia lub śmierci 80 milionów ludzi. Siły zbrojne lub rządy każdego kraju muszą starać się o szybką wojnę. Rząd jednak musi być też przygotowany na wojnę trwającą 10–15 lat”.
     

               Miesiąc później, 23 czerwca Göring zwołał spotkanie Rady Obrony Rzeszy celem koordynowania totalnej mobilizacji zasobów ludzkich i materiałowych Niemiec na nadchodzącą wojnę. W trakcie spotkania  Göring ogłosił decyzję Hitlera o powołaniu do wojska 7 milionów mężczyzn. Niedobory siły roboczej miano uzupełnić dzięki pracy przymusowej, wykonywanej między innymi przez Czechów i więźniów obozów koncentracyjnych.
     
     
              Podczas gdy Hitler spędzał czas w Obersalzbergu, sztab OKH w swej siedzibie w położonym 30 kilometrów na południe od Berlina Zossen trudził się nad dopracowaniem Fall Weiss.
     
     
               Ogólna jego koncepcja przewidywała zmasowane jednoczesne uderzenie dwustronne z północy i południa, zmierzające do szybkiego zdobycia Warszawy. Atakiem od północy kierować miał generał pułkownik Fedor von Bock; jego Grupa Armii „Północ” miała uderzać z Prus Wschodnich siłami 3. Armii i z Pomorza siłami 4. Armii. Przed mobilizacją siły Bocka nosiły nazwę Dowództwo Grupy Wojsk 1. Na dowódcę południowego ramienia wyznaczono sześćdziesięcioletniego generała pułkownika Gerda von Rundstedta, który przed Monachium przeszedł w stan spoczynku. Po mobilizacji Rundstedt miał dowodzić głównym uderzeniem prowadzonym przez Grupę Armii „Południe” ze Śląska, Moraw i Słowacji siłami 8., 10. i 14. Armii.
     
     
               Oberkommando der Luftwaffe (OKL, Dowództwo Lotnictwa) także planowało działania w ramach Fall Weiss. Luftwaffe miała wspierać ofensywę dwiema flotami powietrznymi – 1. i 4.
     
     
              Reszta Wehrmachtu miała pozostać na zachodzie w celu obrony Wału Zachodniego.
     

               Równocześnie minister propagandy Joseph Goebbels zajmował się prowadzeniem kampanii prezentującej Polskę jako złowrogiego prześladowcę mniejszości niemieckiej na pograniczu. 17 czerwca Goebbels udał się do Gdańska, gdzie podczas wojowniczego przemówienia do wielotysięcznego tłumu stwierdził, że „Gdańsk jest miastem niemieckim”, a jego powrót do Rzeszy jest przesądzony. Ostrzegł też, że każde państwo, które będzie próbowało temu przeszkodzić, popełni błąd.
     

               W Gdańsku Niemcy zaczęli tworzyć miejscową jednostkę SS, nazwaną SS Heimwehr Danzig, stanowiącą oficjalnie jednostkę policyjną. Himmler posłał do Gdańska wzmocniony batalion (III batalion 4. pułku SS) pod dowództwem Obersturmbannführera Hansa-Friedemanna Götzego, którego żołnierze batalionu przybyli do Gdańska po cywilnemu, oficjalnie po to, żeby wziąć udział w zawodach sportowych.
     
     
             Wehrmacht w tajemnicy zaopatrzył SS Heimwehr Danzig w lekką artylerię i samochody pancerne z zapasów w Prusach Wschodnich.
     
     
             Jednocześnie SA sformowały jednostkę ochrony pogranicza, Verstärkter Grenzaufsichtsdienst (VGAD), która zaczęła wznosić wokół miasta zasieki i przeszkody przeciwczołgowe. Wzmocnieni tymi oddziałami Forster i Greiser starali się ze wszystkich sił podsycać napięcia z Polską, by doprowadzić do poważnego incydentu. Gdańska SA coraz bardziej agresywnie prześladowała polskich strażników granicznych i urzędników celnych. 20 lipca polski strażnik graniczny Witold Budziewicz został zastrzelony przez członków SA. Komisarz generalny RP Marian Chodacki złożył protest w przedstawicielstwie Ligi Narodów i w gdańskim senacie, został jednak zignorowany.
     
     
              W rezultacie polscy strażnicy graniczni zostali uzbrojeni, a 25 sierpnia w kolejnym incydencie zastrzelony został SA-Rottenführer Joseph Wessel.


              Goebbels wykorzystywał to do przedstawiania Polaków jako brutalnych zbirów. Głosił przy tym, że  „tysiące [rodowitych Niemców] uciekło przed polską przemocą pod opiekę Rzeszy”.


                W tym samym czasie z inspiracji SS utworzono wśród Niemców zamieszkałych Polskę Volksdeutscher Selbstschutz (Samoobrona Niemiecka), której celem było wsparcie Wehrmachtu po przekroczeniu polskiej granicy. Członkowie Selbstschutzu prowadzili działania wywiadowcze (szpiegowskie), donosząc Berlinowi o stanie polskiej obrony.
     

               W odpowiedzi na te działania niemieckie Rydz-Śmigły oświadczył 17 lipca, że Polska nie wyrzeknie się swoich praw w Gdańsku bez walki. I zapowiedział, iż „jeśli Niemcy będą nadal forsować swój plan Anschlussu, Polska będzie walczyć, nawet jeśli będzie walczyć sama, bez sojuszników. Cały naród, do ostatniego mężczyzny i kobiety, jest gotów do walki o niepodległość Polski, ponieważ gdy mówimy, że pójdziemy na wojnę z powodu Gdańska, będziemy walczyć o niepodległość Polski. Gdańsk jest niezbędny Polsce. Kto panuje nad Gdańskiem, ten panuje nad naszym życiem gospodarczym. Zabranie Gdańska przez Niemców będzie aktem, który przywiedzie na myśl rozbiory Polski. W przypadku wojny każdy mężczyzna i każda kobieta niezależnie od wieku będzie polskim żołnierzem”.
     

               W tym czasie w bólach rodził się polski plan obrony. Logika wojskowa nakazywała stawić opór za linią Wisły, to jednak oznaczałoby porzucenie bez walki znacznej części terytorium Polski  i zachęcała Niemców do  zastosowania „taktyki salami” (zajęcia niebronionych terenów, a potem przerwania walk i domagania się negocjacji).
     
     
               W rezultacie Armia „Poznań”, składająca się z czterech dywizji piechoty i dwóch brygad kawalerii, znalazła się na eksponowanych pozycjach wzdłuż granicy. Podobnie niedogodne było rozwinięcie Armii „Pomorze”, która miała odstraszyć Niemców przed próbą zaskakującego ataku na Gdańsk lub Pomorze.
     
     
             Rydz-Śmigły obawiał się także, że obecność Niemców na Słowacji grozi oskrzydleniem pozycji obronnych w rejonie Krakowa, pozwalając na szybkie uderzenie przez Przełęcz Dukielską do Galicji i opanowanie kluczowego Centralnego Okręgu Przemysłowego. By zapobiec temu zagrożeniu, 11 lipca Rydz-Śmigły zarządził utworzenie nowej Armii „Karpaty”, która miała zabezpieczyć niemal dwustukilometrowy odcinek górski.
     
     
              Była to armia jedynie z nazwy, składała się z dwóch brygad górskich, samodzielnego pułku piechoty i pułku KOP, łącznie ledwie 10 tysięcy żołnierzy, i małej liczby rezerwistów, którzy mieli napłynąć po mobilizacji powszechnej. Tak więc w rzeczywistości Armia „Karpaty” była właściwie tylko słabym ubezpieczeniem.
     
     
              Z drugiej strony jedna z najlepszych jednostek Wojska Polskiego – 1. Dywizja Piechoty Legionów (1. DPLeg) – została w odległym Wilnie aż do wybuchu wojny, by odstraszyć Litwę od prób zajęcia miasta.
     

               W ramach przygotowań ogólnych oddziały polskie od początku lipca zaczęły budowę fortyfikacji polowych.  20. DP zbudowała szczególnie silne pozycje obronne pod Mławą, o 100 kilometrów na północ od Warszawy.
     
     
     
    CDN.
     
    0
    No votes yet
  •  |  Written by Godziemba  |  0
     Od początku wiosny 1939 roku narastało napięcie w Europie.
     
     
               20 marca 1939 roku Ribbentrop przekazał ministrowi spraw zagranicznych Litwy ultimatum z żądaniem oddania Niemcom okręgu Kłajpedy (Memel), który Niemcy utraciły na mocy traktatu wersalskiego. W razie odmowy Göring zagroził zbombardowaniem stolicy Litwy. Kowno zdecydowało się spełnić niemieckie żądanie.
     
     
               Trzy dni później na pokładzie pancernika Deutschland eskortowanego przez duży zespół okrętów Kriegsmarine do Kłajpedy przybył Hitler z wielką świtą (w tym Himmlerem, Blombergiem i Raederem). W wygłoszonym przemówieniu Hitler podkreślił:  „Zostaliście niegdyś porzuceni przez Niemcy, które okryły się niesławą i hańbą. Teraz wróciliście do domu, do nowych, potężnych Niemiec, które odzyskały niewzruszone poczucie honoru. Nie powierzą swojego losu obcym. Są gotowe być panem własnego losu, gotowe go kształtować, niezależnie od tego, czy podoba się to światu. 80 milionów Niemców stoi za tymi nowymi Niemcami. Odtąd weźmiecie udział w naszym narodowym życiu, naszej pracy, naszej wierze, naszej nadziei i, jeśli stanie się to konieczne, w naszych ofiarach”.
     
     
              Warszawa natychmiast zareagowała na okupację Kłajpedy. 23 marca Ministerstwo Spraw Wojskowych zarządziło tajną, częściową mobilizację „czarnych” jednostek.
     
     
              Ministerstwo miało dwa plany mobilizacji: plan „Zachód” i plan „Wschód”, które opierały się na oznaczaniu jednostek kolorami: grupa „czerwona” oznaczała osłonę granicy wschodniej, „niebieska” – osłonę granicy zachodniej, „czarna” – wsparcie jednostek operacyjnych na zagrożonym kierunku, „żółta” – wzmocnienie sił osłonowych na każdej z granic, a „brązowa” i „zielona” – uzupełnienia. W poszczególnych Dowództwach Okręgów Korpusów (DOK) jednostki przypisano do określonych grup, a Ministerstwo Spraw Wojskowych mogło nakazywać ich selektywne mobilizacje.
     
     
                 W tym przypadku zmobilizowano grupę „czarną” z dwóch DOK na wschodzie kraju i skierowano je pospiesznie nad granicę zachodnią. Zmobilizowano 9., 20. i 30. Dywizję Piechoty, Nowogródzką Brygadę Kawalerii z DOK IX w Brześciu i 26. Dywizję Piechoty z DOK IV w Łodzi.
     
     
                 Rozwinięcie tych jednostek wymagało czasu: 20. DP i Nowogródzka BK musiały przebyć ponad 450 kilometrów do rejonu Sierpca na północny zachód od Warszawy. Polska nie miała zapasu pojazdów i koni do wyposażenia mobilizowanych oddziałów; jednostki liniowe rekwirowały cywilne środki transportu – co wymagało czasu. Częściowa mobilizacja kosztowała skarb państwa 57 milionów złotych miesięcznie.
     
     
                  Jednocześnie Rydz-Śmigły podjął decyzję w sprawie zorganizowania sił w pięć grup operacyjnych, które nazwano „armiami”. Nadano im nazwy „Modlin”, „Pomorze”, „Poznań”, „Łódź” i „Kraków”.
     
     
                  Każda z armii odpowiadała za obronę swojego odcinka, jednak brakowało szczegółowych wytycznych operacyjnych. Ponadto, zajęcie przez Niemcy Czechosłowacji w połowie marca zdezaktualizowało znaczną część dotychczasowych planów obronnych.
     
     
                  Od jesieni 1938 roku nad modyfikacją polskich planów operacyjnych pracowała grupa wyższych oficerów (Tadeusz Kutrzeba, Juliusz Rómmel, Władysław Bortnowski i Leon Berbecki), jednak zmienione plany okazały się przestarzałe jeszcze przed ich ukończeniem.
     
     
                Gdy Polska prowadziła tajną mobilizację, Brytyjczycy i Francuzi debatowali nad dalszym postępowaniem. Zajęcie Czechosłowacji oraz jawna demonstracja siły przeprowadzona w celu zastraszenia Litwy dobitnie ukazały fiasko polityki Neville’a Chamberlaina.
     
     
                 Tuż przed aneksją Kłajpedy Ribbentrop spotkał się z ambasadorem Lipskim, żeby odbyć dalsze rozmowy na temat Gdańska. Lipski potwierdził polskie stanowisko, że jakakolwiek próba zmiany statusu Wolnego Miasta byłaby casus belli, Ribbentrop zaś odpowiedział, że Niemcy zamierzają dojść swoich praw do Gdańska nawet przy użyciu siły.
     
     
                 Po polskiej odmowie Hitler poinformował Keitla, że w sprzyjającym momencie zamierza zaatakować Polskę. Nazajutrz niemieckie gazety zaczęły zamieszczać doniesienia o rzekomych polskich „prześladowaniach” Niemców, wykorzystując tę samą technikę Gräuelpropaganda, która tak dobrze sprawdziła się w przypadku Czechosłowacji.
     
     
                 W tej sytuacji lord Halifax, brytyjski minister spraw zagranicznych poinformował Becka, iż Wielka Brytania potraktuje zagrożenie dla niepodległości Polski z „wielką obawą”. Równocześnie poprosił polskiego ministra spraw zagranicznych o utrzymanie wszelkich rozmów między Polską a Wielką Brytanią na temat ewentualnego porozumienia w tajemnicy przed Francją, która była formalnie sojuszniczką Polski.
     
     
               W dniach 27–29 marca rząd brytyjski rozważał działania dyplomatyczne, które powstrzymałyby Niemcy przed przeprowadzeniem niespodziewanego ataku na Gdańsk. Podczas tych dyskusji brytyjski wywiad wojskowy (MI6) ujawnił, iż otrzymał, jak oceniał, wiarygodne informacje, że w każdym momencie należy spodziewać się niemieckiej próby opanowania Gdańska.
     
     
               W takich okolicznościach  Chamberlain i Halifax nakłonili gabinet do ogłoszenia udzielenia Polsce gwarancji bezpieczeństwa w oparciu o pogłoski i słabe dowody na to, że w ciągu kilku dni nastąpić może niemiecka próba zajęcia Gdańska lub jakaś inna akcja.
     
     
               31 marca o godzinie 15.00 Chambelain wystąpił w Izbie Gmin i ogłosił udzielenie Polsce gwarancji bezpieczeństwa. Mówiły one, że „na wypadek jakiegokolwiek działania w sposób jasny zagrażającego niepodległości Polski, i któremu to działaniu rząd polski uzna za konieczne przeciwstawić się wszystkimi siłami, Rząd Jego Królewskiej Mości będzie zobowiązany udzielić natychmiast wszelkiej możliwej pomocy”.
     
     
                Chamberlain miał nadzieję, że to jawne ostrzeżenie wystarczy, by zniechęcić Hitlera do dokonania agresji na Polskę, choć nie poczynił żadnych przygotowań na wypadek, gdyby stało się inaczej.
     
     
               Brytyjski premier nie rozumiał, że Hitlera nie można zmusić do zmiany działań słowami, nawet jeśli słowa te zawierały zawoalowaną sugestię możliwości wybuchu większego konfliktu.
     
     
                Co więcej, brak konkretnych zobowiązań Wielkiej Brytanii pozwalał sądzić, że Chamberlain nie chce ponosić żadnych ofiar na rzecz Polski.
     
     
                Gdy Hitler dowiedział się o gwarancjach Chamberlaina, stwierdził gniewnie: „Ugotuję im zupę, którą się udławią”  i rozkazał OKW przygotować trzy plany wariantowe działań przeciwko Polsce: (1) plan ściśle obronny ze zwiększeniem zabezpieczenia granic i przestrzeni powietrznej; (2) Fall Weiss, czyli plan zmasowanej ofensywy na Polskę; (3) plan operacji opanowania Gdańska.
     
     
                Równocześnie oznajmił Keitlowi, że Wehrmacht musi być gotów do wykonania każdego z tych planów nie później niż 1 września 1939 roku.
     
     
                W tym momencie Hitler wciąż jeszcze nie podjął decyzji, czy powinien dążyć do całkowitego wyeliminowania Polski. Ostatecznie na jego decyzję wpłynął fakt, iż Polska zdecydowanie opowiedziała się po stronie obozu antyniemieckiego, oraz jego pewność, że Wielka Brytania nie była gotowa wypełnić gwarancje wobec Polski.
     
     
               W tych warunkach nie miało już sensu rozpoczynanie wojny z Polską wyłącznie w celu zdobycia Gdańska i korytarza. Dlatego też 11 kwietnia poinformował OKW, że zdecydował się na Fall Weiss i że celem jest zniszczenie polskich sił zbrojnych.
     
     
             Dyrektywa OKW głosiła wprost, że walki mają być ograniczone tylko do Polski.
     
     
             28 kwietnia Niemcy wypowiedziały brytyjsko-niemiecką umowę morską z 1935 roku oraz uznały brytyjskie gwarancje za naruszenie polsko-niemieckiego paktu o nieagresji z 1934 roku.
     
     
            Jednocześnie Ribbentrop podpisał pakt stalowy z Włochami, formalizując współpracę wojskową i gospodarczą z Rzymem. Pakt ten był w głównej mierze propagandowym gestem, szczególnie, że  Mussolini poinformował prywatnie Hitlera, że Włochy nie będą gotowe uczestniczyć w dużym konflikcie przed 1942 rokiem, i rekomendował prowadzenie długotrwałej „wojny nerwów”, by wyczerpać mocarstwa zachodnie.
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Niemiecka doktryna Blitzkriegu – wojny błyskawicznej, miała zagwarantować szybkie i miażdżące zwycięstwo nad przeciwnikiem.

     
             Podstawę niemieckiego zespołu broni połączonych stanowiła piechota. Piechota miała nie tylko bronić terenu opanowanego przez szybkie uderzenia jednostek pancernych, ale także zdobywać mniej ważne punkty własnymi siłami.
     
     
             Od siedmiu dywizji piechoty Reichswehry niemieckie wojska lądowe rozbudowały się do 35 dywizji, które określano jako dywizje 1. Fali (Welle). Wyposażenie tych 35 dywizji było gigantycznym wysiłkiem, jako że potrzebowały łącznie 620 tysięcy żołnierzy, 170 tysięcy koni i 35 tysięcy pojazdów mechanicznych.
     
     
               Sformowane w 1939 roku Dywizje 2. Fali miały się składać w 94 procentach z rezerwistów i landwerzystów, a także nielicznych kadr żołnierzy służby czynnej. Dywizje te uzbrojone były w przestarzałą i nie posiadały np. moździerzy.
     
     
               Tak więc ukrytą słabością niemieckiego zgrupowania broni połączonych było to, że jego zdolności bojowe opierały się na rdzeniu elitarnych dywizji i ich personelu, który w czasie wojny sukcesywnie tracił wartość.
     
     
                W roku 1937 Oberkommando des Heeres zdecydowało się zmotoryzować cztery dywizje piechoty 1. Fali (2., 13., 20. i 29.) celem stworzenia mobilnej piechoty zdolnej podążać za dywizjami pancernymi i bronić opanowanego terenu. Każda z tych dywizji miała trzy razy więcej środków transportu niż zwykła dywizja piechoty; łącznie wyposażenie tych czterech dywizji zmotoryzowanych wynosiło ponad 10 tysięcy pojazdów – niemal jedną trzecią całego ówczesnego parku motorowego Wehrmachtu.
     
     
               Przed rozpoczęciem Fall Weiss nie rozwiązano dokładnie kwestii współdziałania dywizji zmotoryzowanych z dywizjami pancernymi. Guderian doprowadził do włączenia dwóch dywizji zmotoryzowanych wraz z 3. Dywizją Pancerną do XIX Korpusu Armijnego (zmot.), ale dwie pozostałe zostały połączone w XIV Korpusie Armijnym (zmot.) bez wsparcia pancernego.
     
     
                OKH nie sformowało kolejnych jednostek zmechanizowanych szczebla dywizji aż do kryzysu monachijskiego w 1938 roku, gdy zorganizowano dwie nowe dywizje pancerne (4., 5.) i cztery dywizje lekkie (1.–4.). Ponadto rozbudowano Heerestruppen o dwie samodzielne brygady pancerne i dwa samodzielne bataliony; w tym momencie ponad 40 procent niemieckich czołgów nie było przydzielonych do dywizji pancernych.
     
     
               Jeszcze przed ukończeniem organizacji dywizji lekkich okazało się, że formacje te były zbyt duże do prowadzenia działań rozpoznawczych, a do przełamywania frontu brakowało im siły bojowej. W tej sytuacji generał pułkownik Walther von Brauchitsch, naczelny dowódca wojsk lądowych, wydał w listopadzie 1938 roku dyrektywę nakazującą do końca 1939 roku przeformować dywizje lekkie w dywizje pancerne, a niektóre jednostki Heerestruppen rozwinąć w nowe dywizje, rozszerzając niemieckie wojska pancerne do dziewięciu dywizji. Kilka pancernych jednostek Heerestruppen miało zostać zatrzymanych dla wspierania piechoty.
     
     
              Gdy więc Wehrmacht uderzył w 1939 roku na Polskę, posiadał trzy różne rodzaje dywizji zmechanizowanych i nie zdecydował jeszcze, jak wykorzystywać je podczas kampanii.
     
     
               Do roku 1939 Wehrmacht stworzył podstawy zgrupowań broni połączonych w postaci czterech flot powietrznych i pięciu dywizji pancernych, które miały współpracować ze sobą. Podstawą tych zgrupowań były dywizje piechoty 1. Fali, które zamierzały stosować taktykę tylko nieco odmienną od metod z 1918 roku.
     
     
             Przedwojenne doświadczenia taktyczne pomogły udoskonalić procedury łączności wojsk lądowych z lotnictwem, Luftwaffe jednak nadal nie miała w 1939 roku praktycznego doświadczenia w bezpośrednim wsparciu jednostek pancernych czy innych jednostek lądowych. Dlatego wolała atakować cele leżące daleko za liniami frontu, by uniknąć rażenia własnych oddziałów.
     
     
              Zapewnianie wsparcia logistycznego w działaniach manewrowych przy przeciwdziałaniu przeciwnika stanowiło nadal wielką niewiadomą.

     
              Niemiecka doktryna Blitzkriegu – wojny błyskawicznej, była odpowiedzią na ograniczone możliwości surowcowe i przemysłowe hitlerowskiej III Rzeszy.
     
     
               Szansę na wygranie przyszłego konfliktu miało dać szybkie i miażdżące zwycięstwo nad przeciwnikiem. Heinz Guderian, jeden z twórców doktryny blitzkriegu, podkreślał, że pokonanie wroga nie powinno polegać na długim niszczeniu jego wojsk, lecz na szybkiej dezorganizacji jego systemu walki. Zadanie to mogła wykonać tylko nowoczesna, zmechanizowana i mobilna armia. Dlatego najważniejszymi narzędziami blitzkriegu były czołgi i samoloty, a towarzyszące czołgom piechota, saperzy i artyleria miały się przemieszczać w transporterach opancerzonych i ciężarówkach.
     
     
              Niemiecka taktyka wojny błyskawicznej zakładała skoncentrowane uderzenie wszystkich rodzajów broni: czołgów, artylerii i lotnictwa, na wąskich wybranych odcinkach frontu w celu dokonania wyłomu w liniach obronnych nieprzyjaciela.
     
     
              Następnie w luki wprowadzano oddziały pancerne i zmotoryzowane. Ich celem było osiągnięcie przestrzeni operacyjnej na tyłach wroga, przecięcie jego linii komunikacyjnych, wprowadzenie chaosu i uniemożliwienie mu ponownej organizacji obrony. Błyskawicznie przemieszczające się czołgi i transportery opancerzone miały omijać napotkane punkty oporu i przeć ku wyznaczonym celom, atakując przy okazji nieprzyjacielskie punkty dowodzenia i zaopatrzenia. W tym czasie postępujące za siłami pancernymi jednostki piechoty i artylerii miały poszerzyć i zabezpieczać wyłom we froncie oraz likwidować odcięte od własnych tyłów wrogie stanowiska.
     
     
               Zadaniem lotnictwa – oprócz zapewnienia wsparcia czołgom i piechocie – było uzyskanie panowania w powietrzu, a potem izolowanie pola walki i atakowanie odwodów przeciwnika tak, aby nie były zdolne do przeciwuderzenia.
     
     
               Ze względu na rewolucyjny charakter nowej niemieckiej doktryny operacyjnej teoria i ćwiczenia mogły tylko w pewnym stopniu ujawnić atuty i ograniczenia tej nowej formy prowadzenia działań. Dopiero rzeczywista kampania wojenna mogła potwierdzić skuteczność niemieckiego zespołu broni połączonych.
     
     
               We wrześniu 1939 roku tylko niewiele jednostek niemieckiej piechoty przemieszczało się na ciężarówkach, a artyleria ciągnięta były przez ciągniki.  Zamiast tego piechota nadal przemieszczała się  pieszo, a działa ciągnięte były przez zaprzęgi konne.
     
     
              Współpraca lotnictwa z piechotą i wojskami pancernymi daleka była od ideału, podobnie wyglądała współpraca czołgów z piechotą. Najlepiej wyglądała natomiast współpraca piechoty z artylerią. I to właśnie niemiecka artyleria odegrała znaczną rolę w pokonaniu Wojska Polskiego we wrześniu 1939 roku.
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
     
    R. Florczyk – Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939
     
    H. Guderian – Wspomnienia żołnierza
     
    Th. Jentz – Panzertruppen
     
    Ch. McNab – Wehrmacht. Armia Hitlera
     
    M. Pavelec – Luftwaffe 1933-1945. Fakty, liczby i dane statystyczne
     
    C. Bishop – Niemieckie wojska pancerne w II wojnie światowej
    5
    5 (1)