Weekend, nerwówa w Sejmie za nami , więc na luzie coś opiszę, ale również z cyklu: zdarzyło się naprawdę.
Czerwiec 1983 rok. Gdzieś około południa wylądowałam na porodówce Szpitala Bielańskiego w celu powicia wymarzonego syna. Nikt mi wtedy nie dawał gwarancji, że wydam na świat osobnika płci męskiej, ale ja (!) jako matka wiedziałam i byłam bardzo spokojna o to, że urodzi się Bazyli – tak go nazywałam przez 9 miesięcy.
W tamtych latach (wiele z nas, które wtedy rodziły dzieci pewnie pamięta) porodówki stanowiły swego rodzaju kołchozy do rodzenia: 8-10 łóżek rzędem, między nimi parawany, których nikt nie zasuwał, wszelkie rozmowy i odgłosy – jak na dłoni.
Wylądowałam obok ślicznej, młodej dziewczyny, która, podobnie jak ja, rodziła pierwsze dziecko w życiu, ale – jak się szybko zorientowałam – trochę gorzej jej szło. Cóż? Każda z nas jest inna.
Ta dziewczyna darła się, denerwowała i wściekała w taki sposób, że zaczęłam się martwić o siebie i swojego Bazyla! Pamiętam jak myślałam: rozumiem, że boli, bo bolało i mnie, ale żeby się aż tak wydzierać?!
W miarę upływających godzin zaczęłam ją usprawiedliwiać, bo zorientowałam się z rozmów między nią a położną, że ona tam już kilkanaście godzin usiłuje, ale wolno to idzie. Położna zaś, spokojna pani starszej daty uspokajała ją w dość osobliwy sposób wygłaszając raz na godzinę sakramentalne:
- Dobry poród to taki, gdy słońce dwa razy na horyzoncie obróci!
Pod wieczór, gdzieś około 19-tej, pojawiła się w tym kołchoźniku kolejna zmiana lekarzy, wśród nich młody lekarz z Indii. Mówił po polsku jak umiał, co w obliczu stresu rodzących było swego rodzaju zabawną odmianą.
W pewnym momencie, korzystając z faktu, że ten hinduski lekarz przechodził obok, młoda dziewczyna zawołała go bardzo stanowczo do siebie i powiedziała:
- Panie doktorze! Ja to wszystko przemyślałam i zmieniłam zdanie! Nie będę rodzić.
Ja, która ciągle leżałam obok i ciągle z Bazylim w środku, zapomniałam o tym, że mnie coś boli i zaczęłam się chichrać po cichu, bo obok mnie rozgrywał się mniej więcej taki dialog:
- Niech ona się nie martwi, już niedługo urodzi.
- Pan mnie nie zrozumiał! Ja już nie chcę mieć dziecka! Rozmyśliłam się!
- Ona urodzi już niedługo…
- Nie urodzę! Ja chcę stąd wyjść! Wracam do domu! Poważnie mówię!
- Nie denerwuje się, urodzi, urodzi. Ona nie ma innych drzwi…
Chwilę trwało zanim zrozumiałam, że pan doktor z Indii chyba właśnie powiedział: „Ona nie ma innego wyjścia”.
Urodziłyśmy obie: ona śliczną córeczkę, ja swojego Bazyla a fraza - „Ona nie ma innych drzwi” do dziś funkcjonuje w naszym domu, gdy się komuś czegoś bardzo nie chce zrobić a trzeba .
Czerwiec 1983 rok. Gdzieś około południa wylądowałam na porodówce Szpitala Bielańskiego w celu powicia wymarzonego syna. Nikt mi wtedy nie dawał gwarancji, że wydam na świat osobnika płci męskiej, ale ja (!) jako matka wiedziałam i byłam bardzo spokojna o to, że urodzi się Bazyli – tak go nazywałam przez 9 miesięcy.
W tamtych latach (wiele z nas, które wtedy rodziły dzieci pewnie pamięta) porodówki stanowiły swego rodzaju kołchozy do rodzenia: 8-10 łóżek rzędem, między nimi parawany, których nikt nie zasuwał, wszelkie rozmowy i odgłosy – jak na dłoni.
Wylądowałam obok ślicznej, młodej dziewczyny, która, podobnie jak ja, rodziła pierwsze dziecko w życiu, ale – jak się szybko zorientowałam – trochę gorzej jej szło. Cóż? Każda z nas jest inna.
Ta dziewczyna darła się, denerwowała i wściekała w taki sposób, że zaczęłam się martwić o siebie i swojego Bazyla! Pamiętam jak myślałam: rozumiem, że boli, bo bolało i mnie, ale żeby się aż tak wydzierać?!
W miarę upływających godzin zaczęłam ją usprawiedliwiać, bo zorientowałam się z rozmów między nią a położną, że ona tam już kilkanaście godzin usiłuje, ale wolno to idzie. Położna zaś, spokojna pani starszej daty uspokajała ją w dość osobliwy sposób wygłaszając raz na godzinę sakramentalne:
- Dobry poród to taki, gdy słońce dwa razy na horyzoncie obróci!
Pod wieczór, gdzieś około 19-tej, pojawiła się w tym kołchoźniku kolejna zmiana lekarzy, wśród nich młody lekarz z Indii. Mówił po polsku jak umiał, co w obliczu stresu rodzących było swego rodzaju zabawną odmianą.
W pewnym momencie, korzystając z faktu, że ten hinduski lekarz przechodził obok, młoda dziewczyna zawołała go bardzo stanowczo do siebie i powiedziała:
- Panie doktorze! Ja to wszystko przemyślałam i zmieniłam zdanie! Nie będę rodzić.
Ja, która ciągle leżałam obok i ciągle z Bazylim w środku, zapomniałam o tym, że mnie coś boli i zaczęłam się chichrać po cichu, bo obok mnie rozgrywał się mniej więcej taki dialog:
- Niech ona się nie martwi, już niedługo urodzi.
- Pan mnie nie zrozumiał! Ja już nie chcę mieć dziecka! Rozmyśliłam się!
- Ona urodzi już niedługo…
- Nie urodzę! Ja chcę stąd wyjść! Wracam do domu! Poważnie mówię!
- Nie denerwuje się, urodzi, urodzi. Ona nie ma innych drzwi…
Chwilę trwało zanim zrozumiałam, że pan doktor z Indii chyba właśnie powiedział: „Ona nie ma innego wyjścia”.
Urodziłyśmy obie: ona śliczną córeczkę, ja swojego Bazyla a fraza - „Ona nie ma innych drzwi” do dziś funkcjonuje w naszym domu, gdy się komuś czegoś bardzo nie chce zrobić a trzeba .
(6)
19 Comments
Tak naprawdę
14 January, 2017 - 18:02
A co do "innych drzwi" - brak postępu akcji porodowej może być wskazaniem do cesarskiego cięcia.
Widziałam taką sytuację - młody mąż starszej o 10 lat żony czekał w szpitalu na rozwiązanie. Poród nie postępował, choć "widać było główkę" jak uważał starszy położnik. Mlodszy natomiast twierdził że to nie główka, tylko tzw. przedgłowie czyli wylew krwawy podskórny na główce, która jest zbyt duża, aby się "zmieścić". Trzeba dodać, że pani rodziła już trzykrotnie, siłami natury. Młodszy jednak nie ustępował (doszło niemal do rękoczynów między oboma położnikami). Synek (o wadze ponad 4 kg) urodził się z cięcia cesarskiego, a to co było widoczne - było rzeczywiście przedgłowiem. Młody tatuś i mamusia byli cali "w skowronkach", a młody położnik uratował nie tylko dziecko, ale zapewne rodzinę. I to były "inne drzwi".
Pozdrawiam.
Wiesz, Kasiu, nie potrafię
14 January, 2017 - 18:16
Trzeba im oddać, że musiało być ok, skoro dziewczyna urodziła ze dwie godziny po mnie, normalnie, siłami natury.
Mnie tylko ten Hindus ze swoim polskim wzruszył do łez.
Inne spostrzeżenie dotyczące rzeczywistości jako takiej: długo, naprawdę długo się ciskałam. Po okresie choroby i śmierci Maćka jakoś mi się wspomnienia łagodzą, to znaczy są te same, ale zaczynam w nich dostrzegać więcej komicznych elementów. Nie wiem - instynkt samoobronny działa? Żeby nie oszaleć?
Z pozdrowieniami :-)
Ossala
Mnie natomiast znajomi
15 January, 2017 - 19:28
Szybko, sprawnie, po kłopocie...
Ta historia, Ossalo z "innymi drzwiami"
14 January, 2017 - 22:05
Teraz, w ostatnich latach, zmieniła się cała "filozofia" porodu. Ale - nie o tym teraz. Dobrze, że zaczynasz patrzeć z dozą humoru na przeszłość. Tak też jesteśmy "skonstruowani" - ostatecznie pamiętamy to, co dobre, pogodne, pozytywne. To właśnie nas chroni przed szaleństwem.
Serdeczności.
W tamtej chwili to też był
14 January, 2017 - 22:34
Tamten poród był w ogóle niesamowity z paru innych względów. Ze dwa dni leżałam z synem na sali z taką doświadczoną wieloródką. Czasy były takie, że ze względu na bakterie i inne zarazki, kobiet z noworodkami nie wolno było odwiedzać. Trzeba sobie było "załatwić". I ta wieloródka umiała :-)
Spotkania odbywały się w jakichś tajemnych pokojach, żeby innych szlag nie trafił, więc ja nie byłam świadoma, że w ogóle wolno.
Ale któregoś dnia przy obchodzie "moja" wieloródka z japą do lekarza na obchodzie:
- Prosiłam, żeby do mnie nikogo nie wpuszczać!
- Jak to? Przecież to rodzina, teściowa...
- A z teściowej to jaka to rodzina?! Dziś jest ta, jutro może być inna! - odparła wieloródka.
Tak było.
Ossala
Tak mi przyszło do głowy....
15 January, 2017 - 18:51
Bywa,że w dyskusjach pojawiaja się argumenty natury, że się wyrażę, biologicznej pod adresem kobiet. Przykładów przytaczać nie będę, bo wszyscy je znamy. Nie bardzo wiadomo jak na nie reagować i czy w ogóle reagować, ponieważ, siłą rzeczy, łatwo wtedy spaść do poziomu 'inicjanta".
I tak wisi gdzieś takie c u ś, a pod nim albo żałosna nawalanka, albo wyniosłe milczenie. Ostatnio mieliśmy tu taki występ w wykonaniu Diksia, nie pamiętam już w którym wątku, ale raczej obecni go zauważyli. Zażenowana, i ja przemilczałam.
Teraz, kiedy gdzieś zauważę podobne i n i c j a t y w y, odpowiem opowieściami o porodach. Mam nadzieję, że się przyłączycie.
No i zobaczymy, kto wygra!;)))))))))))))
PS. Ja byłam świadkiem sytuacji, kiedy kobieta zeszła z łóżka porodowego i, pł przytomna z bólu, wychodząc z sali powiedziała "Pie..lę, nie rodzę". Szkoda, że nie zanotowałam jej nazwiska i adresu, bo Blumsztajn musiaby niezłe copy rights jej zapłacić!:)
Ten wpis jest w takim stopniu
15 January, 2017 - 19:42
Pozostaje się cieszyć, że każdy, kto tu prowadzi bloga odpowiada sam za treści zamieszczane przez siebie (w tym komentarze) jak również za wrzucane linki też.
Ossala
Służę opowieściami o
15 January, 2017 - 18:59
To ciekawsze, a przynajmniej przyjemniejsze:):):)
Dla wszystkich "wysokich, układających się stron".
Cudzych, czy własnych?
15 January, 2017 - 19:19
Własnych,
15 January, 2017 - 19:41
Napisałem to żartem, ale naprawdę mógłbym opisać fajne numery (na przykład pod Smokiem Wawelskim.... kiedy ział ogniem:):):))
Co to ma wspólnego z erotomanią???
Na porodach nie moge się znać:):):)
Nie zmienia to faktu, że fakt, iż kobiety rodzą, nie daje im zadnych dodatkowych punktów w dyskusji o czymkolwiek.
Przynajmniej - merytorycznej.
Już w Biblii napisano: "W bólu rodzić będziesz".
Pardon, ale to nie moja wina.
Trzeba było nie ruszać owocu...
Chcesz się kłócić, to kłóć się z Panem Bogiem, nie ze mną.
PS
Istnieją kultury, w których nikt nie dostrzega związku pomiedzy stosunkiem a porodem. Cóż, kto by pamiętał, co się robiło dziewięc miesięcy wcześniej...:):):)
Wspomniałem o tym w tej inkryminowanej dyskusji.
Jeśli jesteś prawicowa, to nie zajeżdzaj mnie z lewacko-feminiestycznej mańki!
Łatwo się nie rozmawia, jak
15 January, 2017 - 19:46
P.S. A jedna pani (z tej samej sali poporodowej) prosiła męża (który sterczał na dole) żeby jej przyniósł majtki.
A on, na odległość, nie zrozumiał tego teatralnego szeptu, i powiedział, że dziecko jest chyba za małe, żeby my czytać bajki.
Jak pani poddenerwowana powtórzyła, że majtki, a on w końcu spytał, które bajki? - to ona warknęła: Takie na dupę!
To też było o porodzie.
Ossala
No tak, wszystkiemu winni
15 January, 2017 - 19:58
A można było... szklankę wody...:):):)
Oczywiście - zamiast!
15 January, 2017 - 20:08
To było wina pielęgniarek, bab! Bo ich sala była obok i podsłuchiwały!
Ossala
Nie złapałaś dowcipu:(:(:(
15 January, 2017 - 20:27
Ty też chyba nie.
15 January, 2017 - 20:59
Ale nic to :-) Będzie lepiej.
P.S. Wkurzona jestem , ale nie na Ciebie.
Ossala
Wreszcie jakaś pociecha:):):)
15 January, 2017 - 21:03
Przecież wiesz :-)))
15 January, 2017 - 21:10
P.S. Jutro, po pół roku przerwy, wracam do pracy a za oknem deszczy i śnieży (w dosłownym tłumaczeniu). To jaki mam mieć nastrój?
Ossala
Droga ossalo
15 January, 2017 - 23:17
krisp
Robię, co mogę .
16 January, 2017 - 06:39
A co do wiosny, owszem, nie wiem, jak w Polsce, ale tu widać, że przybywa: powoli, powoli, na ten przysłowiowy barani skok, ale idzie ku dobremu - a raczej ku jaśniejszemu.
Ossala