Niesprawiedliwa Rzeczpospolita

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
18 lat. Okres, jaki człowiekowi upływa od urodzenia do uzyskania pełnoletności. W polskiej polityce – czterech prezydentów, dziewięcioro premierów, wreszcie piętnastu ministrów sprawiedliwości. To szczególnie istotne w kontekście sprawy Tomasza Komendy, który 18 lat spędził w więzieniu za przestępstwo, którego nie popełnił, lecz miał pecha nadawać się na kozła ofiarnego. Dopiero teraz minister sprawiedliwości naprawia skandaliczne działania organów ścigania, sądu, prokuratury. Celowo unikam tutaj słowa „błąd”. Gdy przekroczeniu uprawnień towarzyszy fabrykowanie dowodów i ignorowanie zeznań, mamy do czynienia z działaniem z premedytacją. Po drodze, choć wątpliwości towarzyszyły sprawie jak się okazuje od początku, nie zajął się nią nikt, z wyjątkiem Lecha Kaczyńskiego, który jednak, na nieszczęście osadzonego, został odwołany z funkcji ministra sprawiedliwości w lipcu 2001. Lecz to właśnie Kaczyńskiego chce się dziś uczynić głównym winnym sądowego skandalu, ponieważ w czasach kierowania ministerstwem kreować miał atmosferę, wymuszającą wydawania surowych wyroków. Opozycja wysuwa tu nawet analogie do „nacisków na pilotów”. Przy okazji sprawa, która powinna służyć jako kolejny przykład na złe funkcjonowanie systemu, wykorzystywana jest wyłącznie do ataku na zasadę surowego karania sprawców przestępstw. Ideologia i polityczna walka wygrywają z instynktem państwotwórczym, a nawet samozachowawczym. To nic nowego, szkoda tylko, że nawet dobre (o ile po tak wielkiej krzywdzie, jaka spotkała człowieka o dobru można jeszcze mówić) zakończenie sprawy zostaje w ten sposób schowane na drugi plan, przykryte kolejnym atakiem na osobę, która już nie może się bronić. Ze strony tych, którzy sami nie zrobili, mając ku temu wiele okazji, kompletnie nic.
Sprawa Tomasza Komendy to niewyobrażalny dramat jednego człowieka i jego bliskich, lecz również przykład fatalnego działania wymiaru sprawiedliwości. Tej sprawy nie wolno sprowadzić do wskazania opinii publicznej jednego winnego, tak, jak chce to zrobić opozycja. To krycie prawdziwego sprawcy, łatwość niszczenia niewinnego człowieka, beztroska w prowadzeniu śledztwa i procesu, wreszcie niesamowita pogarda. Pogarda wobec kogoś, kto nie pochodzi z żadnego układu, kasty i kliki – a więc można go zniszczyć w imię bezkarności kogoś, kto z racji znajomości, urodzenia czy też pieniędzy w III RP okazuje się być nie do ruszenia. Po latach zaś pozwala własne czyny usprawiedliwiać społecznymi nastrojami, oczekiwaniem surowej kary dla sprawcy odrażającego czynu, choć, jak dobrze wiemy, w praktyce tego typu emocje orzekającym są na ogół całkowicie obce. Do listy ofiar – zgwałconej i zamordowanej dziewczyny i niesłusznie więzionego, ze wszystkimi następstwami uwięzienia za tego rodzaju czyn, mężczyzny, dopisać trzeba nieuchwytną, rozmytą ofiarę zbiorową, społeczne poczucie sprawiedliwości i bezpieczeństwa. Utraconego już nie przez bandytów, a tych, którzy winni przed nimi chronić.
I, jakby uderzenia w nasze poczucie sprawiedliwości zawsze iść musiały co najmniej parami, tego samego dnia, w którym cała Polska żyje uwolnieniem Komendy, lecz i wyrządzoną mu krzywdą, Sąd Najwyższy wydaje kolejny wyrok w sprawie sędziego oskarżonego o kradzież. I kolejny raz prostuje decyzje niższej instancji, gdzie jeszcze zachowano resztki przyzwoitości. Po uniewinnieniu sędziego, który ze sklepowej lady w rzekomym roztargnieniu zabrał nie swoje 500 złotych, tym razem SN do pracy przywraca jego kolegę, któremu do rąk przykleiła się część z wiertarki. Orzeczone wcześniej pozbawienie pracy okazuje się być wyrokiem zbyt surowym, ponieważ zwykły Kowalski w podobnej sytuacji poniósłby o wiele mniejsze konsekwencje. O tym, że sędzia to zawód zaufania publicznego, więc wypadałoby jednak wymagać od niego więcej, Sąd Najwyższy już nie pamięta. A przynajmniej nie pamięta sędzia Buliński, który, co słusznie przypomniano, w stanie wojennym wydawał o wiele surowsze wyroki w procesach politycznych. Wielkie zdziwienie – tamte czasy to nie tylko prokurator Piotrowicz i sędzia Kryże, choć tylko tej dwójce zwykło się wypominać przeszłość, by ukarać ich nie za pracę dla PRL przecież, lecz późniejsze polityczne wybory.
Wszyscy wiemy jednak, jak wielki opór powoduje reforma wymiaru sprawiedliwości. To tu najmocniej działała „ulica” – czyli wszelkie organizowane ze wsparciem mediów protesty. Często pełne osób, które, gdyby zapytać je o diagnozę kondycji sądownictwa zapewne zdobyłyby się na mocna krytykę, uwierzyły jednak, że rzekome upartyjnienie doprowadzi do stanu jeszcze gorszego. Na jakiej podstawie, trudno właściwie orzec, pamiętamy jednak gotowe historyjki o polityku PiS uniewinnianym przez mianowanego przez innych polityków PiS sędziego. O tym, że takie rzeczy działy się od lat, tylko partię zastępowały rozmaite powiązania, układy i zależności, obrońcy nadzwyczajnej kasty nie wspominali, zaś zatroskani demonstranci ze świeczkami w rękach woleli się nad tym nie zastanawiać. Tłumy gdzieś się jednak rozeszły w miarę sukcesów w reformowaniu kolejnych instytucji. Została jednak „zagranica” i choć trwa tu ofensywa dyplomatyczna, mamy liczne rozmowy, białą księgę i zdobywamy pomału sojuszników, do sukcesu wciąż jest daleko. W międzynarodową, polityczną histerię pięknie wpisała się ostatnio irlandzka sędzia Aileen Donnely, która odmówiła wydania Polsce w ramach ekstradycji podejrzanego o handel narkotykami. Decyzję tę uzasadniła zaś zmianą składu Sądu Najwyższego, upolitycznieniem wymiaru sprawiedliwości, a nawet wprowadzeniem zróżnicowanego wieku emerytalnego dla sędziów SN.
Popularność PiS na początku istnienia tej partii brała się z obietnicy uporządkowania polskiej rzeczywistości przede wszystkim w tych dwóch punktach, ujętych w nazwie ugrupowania. Wielokrotnie wskazywałem w tym miejscu, że również dziś jej realizacja jest kluczowym elementem utrzymania społecznego poparcia. Z drugiej strony brak determinacji, przedłużająca się bezkarność osób oskarżanych o nadużycia może być przyczyną zniecierpliwienia, a nawet zwątpienia elektoratu. Tu jednak kluczowy jest właśnie wymiar sprawiedliwości… Działania, podjęte w sprawie Komendy przez Zbigniewa Ziobrę wprost odwołują się do tego fundamentu Prawa i Sprawiedliwości, stąd też tak mocna próba odwrócenia społecznych nastrojów przeciwko nieżyjącemu prezydentowi. Opozycji nie pozostaje nic innego w sytuacji, gdy brak jej nowego pomysłu na samą siebie. Nawet obrona przywilejów dawnych elit, ten patologiczny „konserwatyzm” III RP przestaje trzymać wyborców przy PO i stopniowo kanibalizowanej przez nią Nowoczesnej. Partie te okazały się być w tej sprawie zupełnie nieskuteczne, w efekcie część tracących wpływy środowisk zdaje się zwracać ku swoim dawnym patronom. Stąd sondażowy wzrost SLD i ważna deklaracja Moniki Jaruzelskiej, deklarującej wejście do polityki poprzez to właśnie ugrupowanie. Jeszcze rok, czy dwa lata temu naturalnym wyborem dla córki dyktatora, tak, jak dla wielu osób wywodzących się z komunistycznych elit (Hibner, Cimoszewicz, Rosati) była Platforma Obywatelska, jak się zresztą właśnie dowiedzieliśmy, chętnie umożliwiająca zbrodniarzowi odpoczynek w ośrodkach MON. Platforma straciła jednak swoją moc przyciągania, w przypadku współpracy z N. trudno mówić przecież o zdobyciu nowych środowisk.  W trzecim roku rządów PiS zaczyna wykazywać pewne oznaki zużycia i pogubienia. Sprawa Tomasza Komendy ze wszystkimi swoimi konsekwencjami pojawia się w samą porę, by przypomnieć politykom Zjednoczonej Prawicy, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi.

Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie"
 
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>