
Nie poradził jednak Staszek w rolnictwie. Ministerstwie, znaczy. Objawił się oto w Partii jakStonka Latającej kolejny desydent, jak mawiał inny Staszek, Anioł. Nie wytrzymał, zdaje się, chłopina egzystencji w środowisku, w którym, jak raz, panuje „kóltóra” koryt ceramicznych. No i pomór innych świniów powalił tego męża stanu jako gieniusza niewątpliwego na odcinku „wieś i rolnictwo”. Czas teraz na jego tournée po chlewach na Wiertniczej, Woronicza i Ostrobramskiej, no i nadchlewie przy Czerskiej. Będzie okazja reaktywować w mętnym obiegu to złodziejskie towarzystwo. Jest, trwa i trwa mać, jak rzekł kolejny wspaniały osobnik z tego grona, Pawlak Waldemar. Znać mało Kłopotka w szlamie lejącym się z ekranów i łam, no i trza wesprzeć przekaz pt. „Jak PSL walczy z Tuskiem o dobro Polski”.
Znów usłyszymy o świetnych kadrach tej jakże niezbędnej Polsce formacji politycznej. I ani grama prawdy o tym, że to towarzystwo będące tworem zwyczajnej manipulacji socjologicznej. Towarzystwo, które jest gangreną polskiego życia publicznego. Rzadkie, jak gruźlica, ale równie niebezpieczne. Warto przy tej okazji przypomnieć, że stan zapuszczonej kołchozowej obory, do którego doprowadziły Polskę rządy ostatnich ponad 6 lat, to zasługa także PSL. Nie wspominając, że partia ta świetnie znajdowała swoje „historyczne” miejsce także w okresach sprawowania władzy przez komunistów z SLD. Powiem szczerze, że gdyby minimalnym efektem najbliższych wyborów do parlamentu krajowego miała być eliminacja z sejmu tych wszystkich pseudoopozycjonistów w rodzaju Kłopotka, fachowców od gospodarki typu Pawlak, czy Piechociński, autorytetów prawno – etycznych pokroju Zycha, nie wspominając o geniuszach samorządu, jak Struzik, gigantach walki z bezrobociem (mowa o tym panu o podwójnym nazwisku) i tych różnych Sawickich i Żelichowskich, znawcach właściwie wszystkiego, potrafiących tak celnie, a zarazem ironicznie skomentować i zamach w Smoleńsku, i niedobory na rynku pasz, będących gwiazdami dla durni medialnych, gdyby więc ta banda poszła precz – byłbym kontent. I byłaby to doprawdy najmniejsza z możliwych kar za to, co uczynili Polsce. Od jesieni 2007 r. nie widzą żadnego problemu we wspólnym z ludźmi Tuska i Komorowskiego niszczeniu polskiej państwowości, racji stanu i interesów Polaków. I trzeba sobie to wyraźnie powiedzieć: w tej materii żulia bydlaka z Biłgoraja, czy farbowańcy od byłego sekretarza w Skierniewicach zaszkodzili naszej Ojczyźnie nieporównanie mniej. PSL jest, jak WSI: nigdy nie rozliczyła się ta partia ze swojej przeszłości w PRL. Nigdy. Płynnie przeszła z doktrynalnego uzasadniania PGR-ów do NIE DOSTRZEGANIA problemu masowego wykupywania ziemi polskiej przez Niemców na przykład. Znakomicie potrafiła wmówić Polakom, że marszałkowanie sejmom komunistycznym przez osławionego Wycecha lub innego Gucwę (ten m. in. w okresie stanu wojennego) nie różni się niczym od zasiadania w Prezydium Sejmu tzw. III RP przez takiego Zycha, Kalinowskiego, czy Grzeszczaka. Nie różni się, bo wszak wszystkie te „męże stanu” mają, za przeproszeniem, jeden korzeń. A zwie się ten korzeń Witos Wincenty. Ta wmówiona wszem i wobec legenda dzisiejszego PSL ma zamykać wszelkie krytyczne gęby: no jak to, premiera przedwojennej Polski bedzieta kwestionowata?! Tylko, gdy Witos w 1920 r. był premierem, miał zupełnie odmienne widzenie tego, co należy zrobić dla Polski w obliczu agresji rosyjskiej od postawy, którą zaprezentował Pawlak podpisując (i rzekomo go negocjując) kontrakt gazowy z Putinem blisko sto lat później. Cynizm i bezczelność dzisiejszego PSL nie zna granic. Przypisując sobie ponad stuletnie tradycje ruchu ludowego, rzeczywiście zasłużonego dla Polski, fałszują całkowicie świadomość polityczną wyborców. W efekcie nieprzerwanie od Magdalenkowej „zmiany ustrojowej” mają niezwykle istotne znaczenie w tak strategicznych obszarach państwa, jak energetyka, czy służby specjalne. O w ogóle gospodarce, czy rolnictwie nie wspominając. Jakoś nie widzę, tak na marginesie, szczególnego zainteresowania z jednej strony tych wszystkich Sekielskich, Ewartów i stada tlenionych blondynek od pana Żaka, zwanego też Solorzem, oraz z drugiej tabunów ekspertów rządowo – cioskowo – dukaczewskich (taki typ wędrowny, krążący od rana do wieczora po redakcjach), nie widzę więc ochoty na komentowanie, delikatnie mówiąc skromnej, obecności Julii Tymoszenko w wydarzeniach na Ukrainie. A przecież chodzi o to samo, czego polski (niedoszły?) Majdan nie ma prawa komentować: Czym jest umowa Pawlaka z ruskimi na dostawy gazu, skoro przeciwko niej wystąpiła i, tak rzekomo przychylna teraz, za światłej władzy „Liczącego głosy” przyjaciela Merkel, Unia, i kierowana przez byłego (?) aparatczyka PZPR-O Najwyższa Izba Kontroli? Czego, jak czego, ale jednej rzeczy nie możemy buntującym się teraz Ukraińcom odmówić: pamięci o tym, co im raptem parę lat temu obiecywano w pomarańczowym rewolucyjnym pakiecie, a co ci obiecujący w rzeczywistości dostarczyli. I zdaje się, że „dokonania” pani Tymoszenko, niezależnie od zatroskania całego tzw. cywilizowanego świata sposobem jej potraktowania przez reżim Janukowycza, w bilansie tej pamięci znalazły się po stronie „winien”, a nie „ma”. Słowa przeprosin samej byłej premier, skierowane do kijowskiego Majdanu, są tego dobitnym potwierdzeniem. W Polsce zaś ktoś taki, jak Pawlak, który, podejrzewam, w warunkach ukraińskiej rewolty już pewnie by gnił w kryminale, wyciera się jako autorytet wszelakiego autoramentu po różnych studiach.
Polska prowincja, w dobrym, starym rozumieniu tego słowa, mogłaby w szeregu przypadkach wyglądać o niebo lepiej. Mogłaby, gdyby nie rządziły tam między innymi sitwy peeselowskie. Jedna z najgorszych cech współczesnej polskiej rzeczywistości – znikoma ilość autentycznych elit – na wsi jest szczególnie dojmująca. Nie może być jednak inaczej, skoro w ramach tej umowy społecznej, która została podpisana bez udziału Polaków przez Kiszczaka, Jaruzelskiego i renegatów Solidarności, jest punkt mówiący, że wiejską część postawu polskiego sukna oddaje się panom w gumofilcach, ze znaczkami zielonej koniczyny w klapach waciaków. Później już tylko trzeba było dorobić legendę państwowotwórczą następcom ZSL, poubierać ich w garnitury, poprzycinać paznokcie u rąk (niestety nie zawsze udało się poprzycinać językowych talentów), no i hajda na urzędy. A że akuratnie Unia natworzyła tych wszystkich agencji od kolczykowania i badania ilości mleka w mleku, to znalazł się pewny zarobek dla całych klanów z gwarancjami dla co najmniej kilku pokoleń do przodu.
Cały ten udawany intelektualizm ekonomiczny i tzw. europejskość Piechocińskiego, pragmatyzm gospodarczy Pawlaka, czy rzekomo powszechna w tej partii „fachowość w rolnictwie”, to wykreowana przez media i specjalistów od wizerunku fasada. Ta cała zgraja niczym się nie różni od szlachty szaraczkowej, wieszającej się na klamkach wpływowych magnatów XVIII – wiecznej Rzeczpospolitej. Aby wyrwać coś dla siebie, aby utrzymać się u żłobu. Nie zapominajmy o tym, szczególnie, gdy co chwila słychać o „zdolności koalicyjnej” PiS wobec PSL. Ta zdolność może i jest, ale jeśli już, to z całą pewnością po stronie kumpli Serafina. Dla nich bowiem nie ma czegoś takiego, jak tożsamość programowa. Nie ma takiej ceny, której nie potrafiliby zapłacić, by tylko zachować lub zdobyć nowe koryta. W tym sensie okoliczności wywalenia Kalemby przez własnego wicepremiera i zastąpienia go osobnikiem ledwie półtora roku wcześniej też wywalonym w atmosferze bagienno – kanalizacyjnej, wywalenia teraz z dwoma dzikimi świniami i tysiącami świń domowych w tle, są symboliczne. Od doglądania trzody chlewnej karierę rozpoczynają, na widoku tuczników ich horyzonty się kończą. Mam jedynie nadzieję, że w PiS występuje tego świadomość i nie prowadzi ta partia jakichś rozmów z rzekomymi sukcesorami Mikołajczyka. Ja osobiście, gdyż albowiem, nie życzę sobie widzieć Augiasza w rządzie, który, wierzę, wyczyści stajnie pozostawione przez tego pana.
O Polsce warto myśleć. I dla Niej pracować.
Znów usłyszymy o świetnych kadrach tej jakże niezbędnej Polsce formacji politycznej. I ani grama prawdy o tym, że to towarzystwo będące tworem zwyczajnej manipulacji socjologicznej. Towarzystwo, które jest gangreną polskiego życia publicznego. Rzadkie, jak gruźlica, ale równie niebezpieczne. Warto przy tej okazji przypomnieć, że stan zapuszczonej kołchozowej obory, do którego doprowadziły Polskę rządy ostatnich ponad 6 lat, to zasługa także PSL. Nie wspominając, że partia ta świetnie znajdowała swoje „historyczne” miejsce także w okresach sprawowania władzy przez komunistów z SLD. Powiem szczerze, że gdyby minimalnym efektem najbliższych wyborów do parlamentu krajowego miała być eliminacja z sejmu tych wszystkich pseudoopozycjonistów w rodzaju Kłopotka, fachowców od gospodarki typu Pawlak, czy Piechociński, autorytetów prawno – etycznych pokroju Zycha, nie wspominając o geniuszach samorządu, jak Struzik, gigantach walki z bezrobociem (mowa o tym panu o podwójnym nazwisku) i tych różnych Sawickich i Żelichowskich, znawcach właściwie wszystkiego, potrafiących tak celnie, a zarazem ironicznie skomentować i zamach w Smoleńsku, i niedobory na rynku pasz, będących gwiazdami dla durni medialnych, gdyby więc ta banda poszła precz – byłbym kontent. I byłaby to doprawdy najmniejsza z możliwych kar za to, co uczynili Polsce. Od jesieni 2007 r. nie widzą żadnego problemu we wspólnym z ludźmi Tuska i Komorowskiego niszczeniu polskiej państwowości, racji stanu i interesów Polaków. I trzeba sobie to wyraźnie powiedzieć: w tej materii żulia bydlaka z Biłgoraja, czy farbowańcy od byłego sekretarza w Skierniewicach zaszkodzili naszej Ojczyźnie nieporównanie mniej. PSL jest, jak WSI: nigdy nie rozliczyła się ta partia ze swojej przeszłości w PRL. Nigdy. Płynnie przeszła z doktrynalnego uzasadniania PGR-ów do NIE DOSTRZEGANIA problemu masowego wykupywania ziemi polskiej przez Niemców na przykład. Znakomicie potrafiła wmówić Polakom, że marszałkowanie sejmom komunistycznym przez osławionego Wycecha lub innego Gucwę (ten m. in. w okresie stanu wojennego) nie różni się niczym od zasiadania w Prezydium Sejmu tzw. III RP przez takiego Zycha, Kalinowskiego, czy Grzeszczaka. Nie różni się, bo wszak wszystkie te „męże stanu” mają, za przeproszeniem, jeden korzeń. A zwie się ten korzeń Witos Wincenty. Ta wmówiona wszem i wobec legenda dzisiejszego PSL ma zamykać wszelkie krytyczne gęby: no jak to, premiera przedwojennej Polski bedzieta kwestionowata?! Tylko, gdy Witos w 1920 r. był premierem, miał zupełnie odmienne widzenie tego, co należy zrobić dla Polski w obliczu agresji rosyjskiej od postawy, którą zaprezentował Pawlak podpisując (i rzekomo go negocjując) kontrakt gazowy z Putinem blisko sto lat później. Cynizm i bezczelność dzisiejszego PSL nie zna granic. Przypisując sobie ponad stuletnie tradycje ruchu ludowego, rzeczywiście zasłużonego dla Polski, fałszują całkowicie świadomość polityczną wyborców. W efekcie nieprzerwanie od Magdalenkowej „zmiany ustrojowej” mają niezwykle istotne znaczenie w tak strategicznych obszarach państwa, jak energetyka, czy służby specjalne. O w ogóle gospodarce, czy rolnictwie nie wspominając. Jakoś nie widzę, tak na marginesie, szczególnego zainteresowania z jednej strony tych wszystkich Sekielskich, Ewartów i stada tlenionych blondynek od pana Żaka, zwanego też Solorzem, oraz z drugiej tabunów ekspertów rządowo – cioskowo – dukaczewskich (taki typ wędrowny, krążący od rana do wieczora po redakcjach), nie widzę więc ochoty na komentowanie, delikatnie mówiąc skromnej, obecności Julii Tymoszenko w wydarzeniach na Ukrainie. A przecież chodzi o to samo, czego polski (niedoszły?) Majdan nie ma prawa komentować: Czym jest umowa Pawlaka z ruskimi na dostawy gazu, skoro przeciwko niej wystąpiła i, tak rzekomo przychylna teraz, za światłej władzy „Liczącego głosy” przyjaciela Merkel, Unia, i kierowana przez byłego (?) aparatczyka PZPR-O Najwyższa Izba Kontroli? Czego, jak czego, ale jednej rzeczy nie możemy buntującym się teraz Ukraińcom odmówić: pamięci o tym, co im raptem parę lat temu obiecywano w pomarańczowym rewolucyjnym pakiecie, a co ci obiecujący w rzeczywistości dostarczyli. I zdaje się, że „dokonania” pani Tymoszenko, niezależnie od zatroskania całego tzw. cywilizowanego świata sposobem jej potraktowania przez reżim Janukowycza, w bilansie tej pamięci znalazły się po stronie „winien”, a nie „ma”. Słowa przeprosin samej byłej premier, skierowane do kijowskiego Majdanu, są tego dobitnym potwierdzeniem. W Polsce zaś ktoś taki, jak Pawlak, który, podejrzewam, w warunkach ukraińskiej rewolty już pewnie by gnił w kryminale, wyciera się jako autorytet wszelakiego autoramentu po różnych studiach.
Polska prowincja, w dobrym, starym rozumieniu tego słowa, mogłaby w szeregu przypadkach wyglądać o niebo lepiej. Mogłaby, gdyby nie rządziły tam między innymi sitwy peeselowskie. Jedna z najgorszych cech współczesnej polskiej rzeczywistości – znikoma ilość autentycznych elit – na wsi jest szczególnie dojmująca. Nie może być jednak inaczej, skoro w ramach tej umowy społecznej, która została podpisana bez udziału Polaków przez Kiszczaka, Jaruzelskiego i renegatów Solidarności, jest punkt mówiący, że wiejską część postawu polskiego sukna oddaje się panom w gumofilcach, ze znaczkami zielonej koniczyny w klapach waciaków. Później już tylko trzeba było dorobić legendę państwowotwórczą następcom ZSL, poubierać ich w garnitury, poprzycinać paznokcie u rąk (niestety nie zawsze udało się poprzycinać językowych talentów), no i hajda na urzędy. A że akuratnie Unia natworzyła tych wszystkich agencji od kolczykowania i badania ilości mleka w mleku, to znalazł się pewny zarobek dla całych klanów z gwarancjami dla co najmniej kilku pokoleń do przodu.
Cały ten udawany intelektualizm ekonomiczny i tzw. europejskość Piechocińskiego, pragmatyzm gospodarczy Pawlaka, czy rzekomo powszechna w tej partii „fachowość w rolnictwie”, to wykreowana przez media i specjalistów od wizerunku fasada. Ta cała zgraja niczym się nie różni od szlachty szaraczkowej, wieszającej się na klamkach wpływowych magnatów XVIII – wiecznej Rzeczpospolitej. Aby wyrwać coś dla siebie, aby utrzymać się u żłobu. Nie zapominajmy o tym, szczególnie, gdy co chwila słychać o „zdolności koalicyjnej” PiS wobec PSL. Ta zdolność może i jest, ale jeśli już, to z całą pewnością po stronie kumpli Serafina. Dla nich bowiem nie ma czegoś takiego, jak tożsamość programowa. Nie ma takiej ceny, której nie potrafiliby zapłacić, by tylko zachować lub zdobyć nowe koryta. W tym sensie okoliczności wywalenia Kalemby przez własnego wicepremiera i zastąpienia go osobnikiem ledwie półtora roku wcześniej też wywalonym w atmosferze bagienno – kanalizacyjnej, wywalenia teraz z dwoma dzikimi świniami i tysiącami świń domowych w tle, są symboliczne. Od doglądania trzody chlewnej karierę rozpoczynają, na widoku tuczników ich horyzonty się kończą. Mam jedynie nadzieję, że w PiS występuje tego świadomość i nie prowadzi ta partia jakichś rozmów z rzekomymi sukcesorami Mikołajczyka. Ja osobiście, gdyż albowiem, nie życzę sobie widzieć Augiasza w rządzie, który, wierzę, wyczyści stajnie pozostawione przez tego pana.
O Polsce warto myśleć. I dla Niej pracować.
(7)
3 Comments
Drogi/Droga Warszawa1920
16 March, 2014 - 09:18
Marzy mi się moment, gdy jak Jagusia w rejmontowskich "Chłopach", PSL wyjedzie na wozie pełnym obornika, który podstawi mu Naród, wprost na śmietnik polskiej Historii.
Amen.
Pozdrawiam Blog-n-rollowo
krisp
Krisp
16 March, 2014 - 18:29
Serdecznie pozdrawia,
(ten) Warszawa1920
PSL
16 March, 2014 - 10:35
Tylko nie wiem czemu rolnicy nie pamiętają,cen za płody rolne za PIS i teraz za PO-PSL.
Widać i wśród rolników lemingostwo się rozwija,mimo że bici są PO kieszeni,i okłamywani obietnicami bez POkrycia.
pozdrawiam