
I się narobiło!
Muszę się przyznać, że niemal do końca nie wierzyłam, że sami-wiecie-który portal nie jest już moim portalem. To nie jest niczyja wina, bo (najpierw) przesłanek, a (później) komunikatów wprost było aż nadto, aby zrozumieć. To tylko sprawa charakteru, a raczej tej jego cząstki, która nosi w sobie niepoprawną naiwność dziecka. Póki gmach stoi, nawet podparty jedynie trzeszczącą z wysiłku zapałką, to stoi! A jak soi, to się nie zawali. Tak mam.
Ja akurat nie należę do tych, co biegają z uporem maniaka po różnych miejscach w sieci, aby tam zagościć na dłużej. Owszem, nie powiem, czytam, zaglądam, czasem sobie coś kopiuję, ale później ciężko mi sobie przypomnieć, gdzie to znalazłam.
Tym boleśniej odczułam tąpnięcie ziemi a później zachwaszczenie niepoprawnego miejsca w sieci, które niemal przez cztery lata było moim wirtualnym domem.
I tu się pojawia mój największy dylemat: w tym formułowaniu „wirtualny dom”. Jedna rzecz to taka, że odczułam – jak chyba nikt inny – realną (a nie wirtualną) pomoc ze strony niepoprawnych blogerów, niektórych miałam zaszczyt poznać osobiście, z wieloma rozmawiałam, czy przez telefon, czy przez Skypa, od wielu otrzymywałam wiadomości elektroniczne, od kilkunastu – listy i kartki pocztowe, niektórych poznał osobiście tylko mój śp. pamięci mąż, bo ja czekałam na niego we Francji, a on tułał się po szpitalach w Polsce.
Ale nie o tym chciałam.
Dla mnie więc rozterka związana z porzuceniem tego jedynego miejsca w sieci była wyjątkowo trudna. Był czas, gdy dochodziło do tego poczucie jakiejś zdrady, której się właśnie dopuszczam, poczucie winy, wstyd, że tyle dobrego zaznała TAM moja rodzina, a ja się teraz wypinam.
Otrząsnęłam się jednak.
Po pierwsze, i chyba najważniejsze (choć wszystko jest ważne tak samo), to nie domena niepoprawnych mi pomogła, a piszący na niej ludzie. To od nich zaznałam pomocy, a portal był jedynie platformą do zawarcia tych znajomości, nawiązania kontaktu, przekazania sobie danych.
Druga rzecz to taka, że w stanie obecnego zachwaszczenia – tak ja, jak i moi koledzy blogerzy (obu płci J) – jesteśmy stamtąd nieustannie wyganiani i żegnani, przez grono zjawisk nowych lub starych- nieobecnych, którzy ocknęli się z długiego snu po to, aby się cieszyć z odejścia „starych” niepoprawnych, którzy z wysiłkiem nadawali kształt temu miejscu.
I wreszcie, po (tytułowe) trzecie: mój dom (w tym wypadku – ten wirtualny) jest tam, gdzie ja jestem i gdzie, mam nadzieję, odnajdą się wszyscy, których mi tak bardzo teraz brak.
Ta notka była przygotowana już kilka tygodni temu, a dziś przyszedł dzień, gdy znów mamy swoje miejsce i gdzie się wszyscy odnajdziemy. Taką mam przynajmniej nadzieję i tego sobie i portalowi z głębi serca życzę.
Witam się z Wami na nowo po tej tułaczce.
Muszę się przyznać, że niemal do końca nie wierzyłam, że sami-wiecie-który portal nie jest już moim portalem. To nie jest niczyja wina, bo (najpierw) przesłanek, a (później) komunikatów wprost było aż nadto, aby zrozumieć. To tylko sprawa charakteru, a raczej tej jego cząstki, która nosi w sobie niepoprawną naiwność dziecka. Póki gmach stoi, nawet podparty jedynie trzeszczącą z wysiłku zapałką, to stoi! A jak soi, to się nie zawali. Tak mam.
Ja akurat nie należę do tych, co biegają z uporem maniaka po różnych miejscach w sieci, aby tam zagościć na dłużej. Owszem, nie powiem, czytam, zaglądam, czasem sobie coś kopiuję, ale później ciężko mi sobie przypomnieć, gdzie to znalazłam.
Tym boleśniej odczułam tąpnięcie ziemi a później zachwaszczenie niepoprawnego miejsca w sieci, które niemal przez cztery lata było moim wirtualnym domem.
I tu się pojawia mój największy dylemat: w tym formułowaniu „wirtualny dom”. Jedna rzecz to taka, że odczułam – jak chyba nikt inny – realną (a nie wirtualną) pomoc ze strony niepoprawnych blogerów, niektórych miałam zaszczyt poznać osobiście, z wieloma rozmawiałam, czy przez telefon, czy przez Skypa, od wielu otrzymywałam wiadomości elektroniczne, od kilkunastu – listy i kartki pocztowe, niektórych poznał osobiście tylko mój śp. pamięci mąż, bo ja czekałam na niego we Francji, a on tułał się po szpitalach w Polsce.
Ale nie o tym chciałam.
Dla mnie więc rozterka związana z porzuceniem tego jedynego miejsca w sieci była wyjątkowo trudna. Był czas, gdy dochodziło do tego poczucie jakiejś zdrady, której się właśnie dopuszczam, poczucie winy, wstyd, że tyle dobrego zaznała TAM moja rodzina, a ja się teraz wypinam.
Otrząsnęłam się jednak.
Po pierwsze, i chyba najważniejsze (choć wszystko jest ważne tak samo), to nie domena niepoprawnych mi pomogła, a piszący na niej ludzie. To od nich zaznałam pomocy, a portal był jedynie platformą do zawarcia tych znajomości, nawiązania kontaktu, przekazania sobie danych.
Druga rzecz to taka, że w stanie obecnego zachwaszczenia – tak ja, jak i moi koledzy blogerzy (obu płci J) – jesteśmy stamtąd nieustannie wyganiani i żegnani, przez grono zjawisk nowych lub starych- nieobecnych, którzy ocknęli się z długiego snu po to, aby się cieszyć z odejścia „starych” niepoprawnych, którzy z wysiłkiem nadawali kształt temu miejscu.
I wreszcie, po (tytułowe) trzecie: mój dom (w tym wypadku – ten wirtualny) jest tam, gdzie ja jestem i gdzie, mam nadzieję, odnajdą się wszyscy, których mi tak bardzo teraz brak.
Ta notka była przygotowana już kilka tygodni temu, a dziś przyszedł dzień, gdy znów mamy swoje miejsce i gdzie się wszyscy odnajdziemy. Taką mam przynajmniej nadzieję i tego sobie i portalowi z głębi serca życzę.
Witam się z Wami na nowo po tej tułaczce.
(5)
8 Comments
Kochana Ossalo!
08 January, 2014 - 17:53
Amelia
Amelio, nieźle nas przetrzymali, nie?
08 January, 2014 - 18:00
Ale ruszyło, choć ja się dalej rozglądam za niektórymi zgubami.
Ściskam
Ossala
Ossalo,
08 January, 2014 - 19:48
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Dixi, jak chcesz, to Ci poprawię :-)
08 January, 2014 - 19:42
Ja to się cieszę, że działa, pies trącał literówki, przynajmniej teraz.
Ossala
Nie zniknęło! Działa dalej.
09 January, 2014 - 04:06
Druga uwaga to taka, że się stało tak, jak podejrzewałam: pastwią się nad nami. I dobrze, bo we komentach widać przede wszystkim wymądrzanie się i wściekłość, co dla mnie jest znakiem, że zazdroszczą.
I tym drobnym, naprawdę drobnym akcentem kończę jakiekolwiek polemiki, podglądania i komentowanie kurnika, z którego wyszłam.
Mam trochę zajęty poranek, ale zaraz po powrocie postaram się przygotować notkę, czym żyje świat, tj. w moim przypadku kraj nad Sekwaną.
Jaka to ulga, że ten chaos a potem tułaczka w końcu znalazły swój kres.
Dobrego dnia wszystkim.
Ossala
Ossala
I Andruch jest wśród nas.
09 January, 2014 - 04:38
Jeszcze raz dzięki wszystkim, którzy włożyli swój wkład, aby to miejsce stworzyć. Ja nie wiem, czy Wy (admini) zdajecie sobie do końca sprawę, jakie to było ważne...
Nie wiem.
Ossala
A jak...
09 January, 2014 - 09:54
"...And what do you burn, apart from witches? - More witches!..."
Hun, wydaje mi się, że Wam się
09 January, 2014 - 11:58
Gdybyś jednak był tu choć przez chwilę, ze mną i Juniorką, gdy ogryzałyśmy paznokcie już jakoś od południa, potem - jak ranne lwice w klace - od ściany do ściany, a potem zobaczyłbyś ten wrzask radości - jakby nasi zdobyli mistrzostwo świata (dyscyplina obojętna) - to byś chyba zrozumiał, że, owszem, zdawaliście sobie sprawę, ale nie do końca...
Ściski
Ossala