(wg kopii listu napisanego na maszynie przez moją Matkę, który został wysłany 4 września 1949 do inż. Mikołaja Dziedzickiego do Tucuman, Argentyna)
„Sierpień 1939 spędzaliśmy w Ciechocinku, w połowie sierpnia zrobiliśmy piękną wycieczkę naszą nową Chevroletą po wybrzeżu, pod koniec sierpnia wróciliśmy do Warszawy.
Nastrój był już trochę wojenny – ludzie wycofywali wkłady z PKO, robili zakupy. Kazik „nie wierzył” w wojnę i powstrzymywał mnie od robienia zakupów, „nie wypadało” podejmować pieniędzy z banku, to robili przede wszystkim żydzi, było dowodem braku patriotyzmu wykupywać tłuszcze, czy czekoladę! – Ludzie tłoczyli się przed sklepem L.O.P.P. na Świętokrzyskiej, przecież jednak trzeba kupić na wszelki wypadek maski. Zadanie było trudne, masek było brak.
Kazik wyjeżdża do Rzeczycy, gdzie prowadził roboty, w nocy z 31-8 na 1.9- wraca samochodem, świecąc szosowymi reflektorami, przez radio Warszawa II ogłoszono alarm lotniczy dla miasta Warszawy. Kazik nie gasząc reflektorów tłumaczy mi, że to na pewno ćwiczenia. Niestety, tym razem ja miałam rację. Rano rozległy się pierwsze detonacje zrzuconych na Warszawę bomb. I odtąd zaczęło się życie w podziemiu.
Było to zbyt kłopotliwe, aby zbiegać z całą dzieciarnią do piwnicy na każdy alarm, w dodatku alarmy były z reguły ogłaszane, gdy już spadły pierwsze bomby. W stołówce i szatni robotniczej znajdującej się w suterenie zrobiliśmy sobie mieszkanie,
[tu, w piwnicy, podczas bombardowań, nauczyłem się chodzić. przyp. TS]
gdzie spędziliśmy tragiczne 3 tygodnie oblężenia Warszawy. Znieśliśmy trochę dywanów, materaców, tapczan, wszystkie nasze skromne zapasy żywności. Z tem było coraz gorzej, ratował nas trochę nasz ogródek warzywny, skąd czerpaliśmy trochę jarzyn nieraz leżąc na brzuchu w bruździe, ponieważ front oddalony był od nas o jakieś 500 mtr i często ostra strzelanina zmuszała do leżenia plackiem na ziemi.
6 września rozeszły się pogłoski, że Niemcy są pod Warszawą, że mężczyźni muszą opuszczać miasto, a radio nadało wiadomość, że rząd już wywiał, ludność w nocy wezwano do wznoszenia barykad u wylotów ulic. U nas była wtedy Mryt z Bolesławem, Babką i maleńką Ami. Kazik z Bolesławem poszli wznosić na Grójeckiej barykady, po chwili, dość krótkiej, Bolesław wrócił sam, zabierając ze sobą swych najbliższych. Noc ta była niesamowita, jezdnie i chodniki zalegały tłumy uciekających ludzi. Bolesław zlecił Mryt udać się na Koszykową (do opuszczonego przez Bujalskich mieszkania) a sam porwany paniką skierował się na Lublin, gdzie, jak wiesz, zginął pod gruzami walącego się od bomby magistratu.
[mój wuj, Bolesław Surałło-Gajduczeni, artysta-malarz, zginął zaraz po dowiezieniu Grunwaldu Matejki do Lublina, przyp. TS]
Było to najfatalniejsze posunięcie, on je przypłacił życiem, a Mryt z Ami miała jeszcze dużo gorsze warunki niż my – w centrum miasta, bez wody, jedzenia i powietrza.
7-go rano, (telefony były jeszcze czynne) wszyscy znajomi rozpoczęli nas formalnie bombardować, aby Kazik uciekał. Nasze samochody były oddane jeszcze w końcu sierpnia do dyspozycji armii, przypadkiem jeden z naszych znajomych zostawił u nas mały osobowy samochodzik, zdawało się, że ostateczna decyzja zapadła, Kazik z małą walizeczką wsiada w upalne popołudnie wrześniowe do samochodu – wszyscy zebrali się wokół, służące rozpaczliwie płaczą, Kazik usiadł przy kierownicy, raptem wśród ogólnej ciszy, wyskoczył z samochodu i rzucił na ziemię walizkę: „Czyż mogę was zostawić samych, właśnie w takiej chwili, gdy niewiadomo, co będzie! – Zostaję”. Jakże ten prawdziwie męski i szlachetny postępek był dla niego i nas wszystkich korzystny, to najbliższa przyszłość okazała.
Tymczasem sytuacja się pogarsza, nękają nas naloty, brak żywności, robimy wyprawy do pobliskich sklepów, aby coś jeszcze upolować. Kazik urządza przy pomocy Protosa
[marka odkurzacza - przyp. TS]
wentylację naszego schronu, dzień i noc słuchamy radia, alarmów i bez przerwy do obłędu nadawanych marszów wojskowych. Starzyński ochrypłym głosem nawołuje mieszkańców do obrony miasta. Nadchodzą alarmujące wiadomości, iż szpica niemiecka jest już pod miastem.
9-go rano, wśród przejmującej serce zgrozy, po naszej ulicy przeszedł pierwszy czołg niemiecki. Spotkał go zresztą „smutny” koniec, bo zerwał gąsienicę na ul. Radomskiej i został unieszkodliwiony. – Ranek upłynął w przerażeniu i niepewności. Zaraz za naszym ogrodem na tyłach domu w naszych oczach Niemcy zastrzelili polskiego żołnierza, którego zwłoki leżały na Lelechowskiej. Mieliśmy jednak wkrótce satysfakcję wielką – popołudniu na ten sam teren przyszła grupa niemieckich żołnierzy – chyłkiem rozsypani w tyralierę szli po burakach, gdy spotkała ich śmierć, polscy żołnierze z domu na Lelechowskiej wysiekli ich z karabinu maszynowego. Byliśmy na froncie. Po tym nieudałym wypadzie front się cofnął – Niemcy się okopali, teraz każda niemal noc przynosiła zgiełk strzelaniny. I znów popłynęły dni pełne udręki i rozpaczy, wiadomości przez radio były coraz to gorsze, coraz beznadziejniejsze.
Kazik rozpoczął służbę przy miejskich taborach samochodowych, każde jego wyjście z domu na Karową było właściwie wyprawą po śmierć. W pobliżu naszego domu były duże magazyny gotowych podwozi Chevrolet, postanowił je przetransportować do użytku miasta na Karową. Nie było benzyny, postanowiliśmy wydobyć ją z rozbitego czołgu niemieckiego. Przy pomocy rurki gumowej spuszczaliśmy ją do wiader i konewek i nieraz zgięci wpół pod kulami, nieśliśmy nasz łup – wszystkie podwozia przetransportował Kazik na Karową, ostatnie zostało pod gruzami, nie zdążyliśmy przed bombą, która rozwaliła garaż.
[przy tym czołgu, i noszeniu benzyny pomagał Ojcu także mój najstarszy brat Krzysztof, wtedy 11-letni chłopiec - przyp. TS]
Nadchodziły ostatnie chwile bohaterskiego oporu, miasto zryte bombami, bez żywności, wody, przedstawiało okropny widok. Placówki dyplomatyczne już dawno opuściły miasto, nasza dzielnica opustoszała zupełnie, w sąsiedztwie najbliższym umarła staruszka, która pochowaliśmy na polu, za ogrodem; przed domem na wprost drzwi wejściowych rozerwał się pocisk artyleryjski, zabijając dozorcę z sąsiedniego domu. Zdruzgotane okno i okiennica, poharatane drzwi żelazne wejściowe sprawiały przykre wrażenie bezbronności i braku osłony we własnym, jak się zdawało, zabezpieczonym gnieździe.
Ostatni poniedziałek września był dniem pożarów – w dniu tym niemcy zasypali dosłownie miasto tysiącami zapalających małych pocisków. Na nasz teren sypnęło się tego sporo, na szczęście traf zrządził, że w porę się zorientowaliśmy i pomimo b. silnego obstrzału z karabinów maszynowych wszystkie wzniecone pożary ugasiliśmy piaskiem.
Obstrzał artyleryjski wzmagał się nieustannie, odłamki z brzękiem sypały się na chodnik i żelazne pochyłe okiennice zabezpieczające studzienki betonowe przy oknach piwnicy. Schron, który wydawał się dotąd tak bezpieczny, nie dawał już poczucia bezpieczeństwa. Była to ostatnia środa, właściwie chyba był to już dzień kapitulacji miasta. Potworne wybuchy i wstrząsy wypędziły nas na korytarz piwniczny, ubrani, z niezbędnymi drobiazgami dla dzieci i resztką żywności staliśmy stłoczeni, gotowi w każdej chwili do ucieczki.
W pewnej chwili nastąpił wybuch i wstrząs silniejszy niż wszystkie inne. Kazik nie wytrzymał i na nic nie bacząc, wybiegł na podwórze. Pocisk artyleryjski uderzył w szczytową ścianę garażu, kłęby pyłu i dymu, to wszystko, co w pierwszej chwili można było widzieć – obstrzał niezwykle silny trwa, Kazik chroni się do piwnicy i uspokaja nas, że wprawdzie garaż się pali, ale nam w tej chwili nic nie grozi.
Jednak garaż nie zapalił się, poprzedniego dnia zaniesiona tam przez Kazika gaśnica, od wybuchu wywróciła się i ugasiła wszczęty pociskiem pożar.
To było bodaj najsilniejsze przeżycie wojenne z okresu oblężenia, ale i ostatnie. W tym samym dniu zakończono działania wojenne – stanęliśmy pełni wewnętrznej grozy i rozpaczy wobec nowej fazy: życia pod okupacją.
Tym fragmentem z naszych wojennych wspomnień, niedokładnym, niezupełnym, a przede wszystkim nieudolnie napisanym kończę tę pogawędkę z Tobą. Ten skok w przeszłość już tak odległą wymaga trochę skupienia (a także maszyny do pisania) nie dziw się więc i wybacz, że trochę długo na niego czekałeś. Nad słonecznym morzem trudno mi było cokolwiek napisać. Mocno Cię całujemy wszyscy po kolei i przesyłamy parę zdjęć, które stanowią dowód, że pomimo wszystko nie tracimy pogody życia.”
Uzupełnię ten „skok w przeszłość” (list był pisany przez Mamę 10 lat po zdarzeniach), o zasłyszaną od Ojca anegdotę. A Ojciec mój nigdy nie koloryzował. W rejonie opisywanym [Białobrzeska-Radomska-Lelechowska-Częstochowska] przez kolejne dni linia frontu przesuwała się kilkakrotnie. W pewnym momencie Niemcy zostali znów wyparci. Ojciec mój wyszedł na zewnątrz i spotkał samochód, którym właśnie podjechał generał Walerian Czuma. Obok niego grupa mieszkańców, którzy podnieceni informowali generała o tym, że gdzieś na dachu czy strychu Lelechowskiej jest ukryty snajper niemiecki (gołębiarz, tak ich nazywano), Ojciec opowiadał, że z trudem udało mu się powstrzymać generała, który sięgał już do kabury i chciał biec z interwencją. „Do tego pan ma żołnierzy, Generale!”. W rezultacie pobiegli żołnierze, nie znam rezultatu ich akcji. Można złośliwie powiedzieć, że Generał dowodził obroną Warszawy, a mój Ojciec ochroną Generała!
Bratankiem gen. Czumy jest Andrzej Czuma, minister sprawiedliwości styczeń - październik 2009 r.
Na zdjęciu: gen. bryg. Walerian Czuma, dowódca obrony Warszawy
Tekst ten był opublikowany po raz pierwszy na portalu Niepoprawni.pl w marcu 2013 r.
Inne Historie Rodzinne:
http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-ukraina-1887-1936#.U1ocmKKIiSo
http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-rok-1920-z-ukrainy-do-pol...
http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-wrzesie%C5%84-1939#.U1oi6KKIiSo
http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-7-pa%C5%BAdziernik-1939#.U1odUKKIiSo
http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-rok-1940-sierpie%C5%84-wrzesie%C5%84-angielscy-je%C5%84cy-uciekaj%C4%85-ze-stalagu-xx-z-torunia#.U1ogCqKIiSo
http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-stycze%C5%84-luty-1942-rok#.U1oekaKIiSo
http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-1-8-sierpie%C5%84-1944-na-ochocie#.U1obkqKIiSo
http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-kto-budowa%C5%82-sieci-telefoniczne-w-ekwadorze-cz1#.U1okc6KIiSo
http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-kto-budowa%C5%82-sieci-te...
http://www.blog-n-roll.pl/pl/audycja-katy%C5%84ska-z-1974-roku-jerzego-c...
http://www.blog-n-roll.pl/pl/historie-rodzinne-rok-1976-%E2%80%93-p%C5%8...
11 Comments
Czy umieszczać?
11 January, 2014 - 14:58
Ponieważ zostawiliśmy „za sobą” na niepopkach teksty, które z różnych względów nie starzeją się, jak te z rodzaju moich Historii rodzinnych – (ostatnio 1940 rok); zastanawiam się, czy należy przeprowadzić się z niektórymi np. jak ten tekst poniżej. Co tym sądzicie? Jeżeli wyrazicie chęć napiszcie, to będę przenosił.
Moim zdaniem, jak najbardziej tak.
11 January, 2014 - 15:08
NEpoprawni nie mają żadnych praw do naszych tekstów opublikowanych na NP.
W regulaminie R'n'R jest tylko jeden warunek:
4.1 W przypadku publikacji tekstów archiwalnych (starszych, niż miesiąc) własnego autorstwa, użytkownik powinien zamieścić informację o pierwotnej dacie i miejscu publikacji.
I dobrze, bo niepoinformowanie czytelnika o tym, że dany tekst został już opublikowany (i gdzie, i kiedy) to oszukiwanie go (autoplagiat), czego NEpki nie potrafią pojąć.
Ja też myślę że wartościowe
11 January, 2014 - 15:14
Myślę, że powinien Pan przenieść.
11 January, 2014 - 15:11
Jako czytelniczka - proszę o więcej.
Tekst ten był opublikowany
11 January, 2014 - 15:36
Ta uwaga powinna być umieszczona pod tekstem, ale nie mamy na razie mozliwości EDIT i poprawienia.
Przejmująca jest ta opowieść
11 January, 2014 - 15:40
@Tomasz A.S.
11 January, 2014 - 16:15
Pozdrawiam
@Tomasz A.S.
11 January, 2014 - 16:16
Przyłączam się do grona "zainteresowanych"... Czytywałem tam, chętnie przeczytam tutaj...
Pozdrawiam,
Hun
"...And what do you burn, apart from witches? - More witches!..."
Widzę, że muszę przenosić
11 January, 2014 - 16:25
Przenosić...
11 January, 2014 - 16:39
Bez dwóch zdań...
Pozdrawiam,
Hun
"...And what do you burn, apart from witches? - More witches!..."
Panie Tomaszu
11 January, 2014 - 22:00
Z całą pewnością nie przeczytałam na NP wszystkich.
A z chęcią przypomnę sobie także i te, które już udało mi się przeczytać.