
Czyli 700 tys. głosów w urnie. Bo tylu dorosłych obywateli polskich dotyka problem kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich.
Jak to było?
Mamy 2004 rok. W Polsce nadal istnieje problem dachu nad głową. Młode rodziny, zgodnie z europejskim trendem, a także unikając niekomfortowej ciasnoty, szukają dla siebie lokum.
Rynek jest niestabilny. Zrywami reaguje na większe inwestycje. Ceny mieszkań i domów wahają się znacznie. Banki zaczynają promować kredyt hipoteczny w walucie. Dzięki widocznemu trendowi wzrostowemu gospodarki, łatwo można było wytłumaczyć kredytobiorcy, że nasza złotówka musi się umacniać, a ponieważ jesteśmy w UE pensje muszą stopniowo doganiać te europejskie. W ciągu tych 30-40 lat rzeczywiste raty będą znacznie malały, a jak będziemy zarabiać po europejsku (czyli 4 razy więcej) rata nie będzie w ogóle odczuwalna. Ta druga prognoza była naprawdę realna i działała na wyobraźnie. Szczególne, gdy nowa ekipa rządząca czyniła ruchy proobywatelskie. Obniżyła składkę rentową, zmniejszyła akcyzę na paliwo.
Poza tym banki zaczęły prześcigać się w obniżaniu wymagań dla kredytów w walucie, pozostawiając bez zmian wymagania dla kredytów złotówkowych. Robiły to z przyczyn przedstawionych w poprzednim akapicie. Będziecie zarabiać coraz więcej, więc oprocentowanie musi nam umożliwić zarobek.
Bankowiec pierwszego kontaktu, który zachęcałby do brania kredytu w złotówkach, był równie często spotykany co Murzyn-albinos.
Sprawdźcie zresztą bankowców, którzy wtedy zaciągnęli kredyty hipoteczne. Większość zrobiła to we frankach szwajcarskich. Często na drugie, trzecie mieszkanie, kupowane pod wynajem.
Dlaczego we frankach, a nie w euro lub dolarach? Odpowiedź jest prosta. Zawsze po przyjęciu nowych krajów członkowskich spadała wartość i euro i waluty przyjętego kraju. A dolar? Tam trwała zabawa z obligacjami kupionymi przez Chiny, Japonia zmieniała gospodarkę. Dolar oddawał pole transferowej waluty międzynarodowej. Poza tym, jak bank - to tylko szwajcarski.
Do tego brak własnej wpłaty. Banki dawały kredyt na 110-120% wartości inwestycji.
Nastąpił boom mieszkaniowy. Setki tysięcy ludzi zaczęło cieszyć się „własnymi” czterema kątami. Zapobiegliwi kupowali mieszkania pod wynajem w nadziei zostania rentierami. Kredyt miał się spłacać z wynajmu.
Mamy gospodarkę rynkową, więc wzrost popytu na materiały budowlane natychmiast spowodował wzrost cen towarów i usług budowlanych, ale także kilka działań spekulacyjnym w skali ocierającej się o mafię. Przypomnę, że przez pewien moment można było kupić taniej cement wraz z transportem z Niemiec, niż na miejscu. Deweloperzy zdobywali pierwszy milion. Coraz więcej ludzi miało swój upragniony dach nad głową.
Przyszedł kryzys amerykański, który w USA dotknął przede wszystkim banki. Tam pożyczki hipoteczne brane są pod wartość nieruchomości. Kredytobiorca, gdy zauważa, że raty rosną tak, że suma przekroczy wartość domu, odnosi do banku klucze i zrywa umowę, co skutkuje przejęciem nieruchomości przez bank. Zauważmy - tylko nieruchomości, bo to nieruchomość jest zastawem.
Nieruchomość i NIC WIĘCEJ !
W normalnie rozwijającej się gospodarce nie bierze się nawet pod uwagę, że wartość domu, czy mieszkania spadnie w ciągu paru lat, dlatego kredytu udziela się pod zastaw. U nas kredytu udziela się na kwotę.
Kryzys i kurs waluty zjadł ci wartość domu i podniósł ratę o 50%? Widziały gały co brały.
W USA, z początku banki nawet były zadowolone, bo dostały domy dużo poniżej ceny rynkowej, więc mogły ponownie wystawić je na sprzedaż. Niestety rynek znowu zareagował, obniżeniem cen nieruchomości, co spowodowało kryzys w budownictwie i odbiło się bankom czkawką, gdyż zostały właścicielami tysięcy nieruchomości, których nikt nie chciał kupić. A banki potrzebują pieniędzy.
Ofiarą były banki, więc rząd natychmiast ruszył bankom na pomoc. I nikt im nie powiedział tak jak „frankowiczom”, że znali ryzyko - choć są fachowcy w dziedzinie bankowości, i że widziały gały co dawały.
A polscy kredytobiorcy – ofiary kryzysu – według bankowców znali ryzyko.
Rząd amerykański ratował ofiary, które ciągnęły na dno całą gospodarkę budowlaną.
Rząd polski powinien również ratować ofiary. Kredytobiorców, których majątki są mocno nadwyrężane, a ich wywłaszczenie spowoduje kryzys we wszystkich dziedzinach gospodarki.
Zrozumiały to Węgry, Chorwacja, Hiszpania. A podobno liberalny rząd polski nie jest w stanie zrozumieć. Nie jest, albo bardziej zależy mu na bankach niż dobru obywatelach.
Za to zareagowała opozycja, już drugi raz wzywając władze Rzeczypospolitej do zmian w trybie ustawowym ciężkiej sytuacji 700 tysięcy obywateli. Kto by się tego spodziewał po kreowanej w mediach na faszystowską i socjalistyczną partię, która chce obywateli wyłącznie podsłuchiwać.
Zareagowało koalicyjne PSL, którego wcześniejsze posunięcie pozwoliło na spłacanie rat hipotecznych w walucie kredytu, z ominięciem spreedu, regulowanego widzimisię banku.
To niestety półśrodek, bo dotyczy jedynie tych banków, które prowadzą rachunki w walucie. Duża liczba banków, rachunków we frankach szwajcarskich nie prowadzi, więc pod prawo nie podlega.
Ten rok, to rok wyborów do Parlamentu Europejskiego i do samorządów. Ponad pół miliona głosów do wzięcia. A PO milczy. Może SLD udowodni, że bardziej kocha obywateli, niż banki, które z takim zapałem „prywatyzowało”.
warto zajrzeć:
(5)
2 Comments
Nie na darmo
21 January, 2014 - 17:00
Ale prezes może i powinien zaproponować jakieś rozwiązanie i głośno o tym mówić w kampanii wyborczej.
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Bardzo rozsądny tekst.
21 January, 2014 - 20:39
To skutek uboczny tych kredytów nie do splacenia.