Żołnierze Wyklęci – major Dekutowski „Zapora”

 |  Written by Ellenai  |  5
Ta notka była już publikowana rok temu na Niepoprawnych, ale zamieszczam ją dzisiaj z kilku powodów – dla tych, którzy nie mieli okazji jej wcześniej przeczytać, dla tych, którzy chcieliby sobie raz jeszcze postać tę przypomnieć, a także dlatego, że od czasu jej pierwszej publikacji życie dopisało zakończenie tej historii.

 
Zginął w Warszawie, w więzieniu mokotowskim. W chwili śmierci miał 31 lat, ale według jednego z więziennych przekazów, przed śmiercią wyglądał jak zmaltretowany starzec.  Siwe włosy, wybite zęby, połamane ręce, nos i żebra, zerwane paznokcie. Jak zginął – tego dokładnie nie wiadomo. Według jednej wersji, jednoosobowym „plutonem egzekucyjnym” był „kat z Mokotowa”, st. sierż. Piotr Śmietański, doświadczony morderca, który strzałem w tył głowy zabił też innych bohaterów walki o wolną Polskę, m.in. rok wcześniej rtm. Witolda Pileckiego, a w lutym 1951 r. mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”, legendarnego dowódcę 5. Brygady Wileńskiej AK. Inny przekaz mówi, że ubowcy wepchnęli  go do worka, który powiesili pod sufitem celi śmierci, a następnie długo do niego strzelali.
Wiadomo natomiast, że skazany na karę śmierci przez WSG w Warszawie, w składzie orzekającym pod przewodnictwem sędziego Józefa Badeckiego (tego samego, który wcześniej skazał na śmierć m.in. rtm. Witolda Pileckiego) major Hieronim Dekutowski „Zapora” – cichociemny, legendarny dowódca oddziałów partyzanckich Armii Krajowej, a później Zrzeszenia WiN na Lubelszczyźnie – został zamordowany wraz z grupą sześciu oficerów ze swojego oddziału partyzanckiego. Zgodnie z oficjalnym protokołem, egzekucję rozpoczęto 7 marca 1949 roku o godz. 19, mordując mjr. „Zaporę”. Zaraz po nim, w 5-minutowych odstępach, od strzałów w tył głowy zginęli: kpt. Stanisław Łukasik „Ryś”, ppor. Roman Groński „Żbik”, por. Jerzy Miatkowski „Zawada”, por. Tadeusz Pelak „Junak”, por. Edmund Tudruj „Mundek”, por. Arkadiusz Wasilewski „Biały”. Rodzinom nigdy nie wydano ich ciał.
 
Hieronim Dekutowski urodził się 24 września 1918 r. w Dzikowie, na przedmieściach Tarnobrzegu. W latach młodzieńczych był harcerzem, a także członkiem Sodalicji Mariańskiej i szkolnego hufca Przysposobienia Wojskowego. Planował studiować we Lwowie, ale uniemożliwił mu to wybuch wojny. Ponieważ jednak nie został zmobilizowany, na początku września wyjechał z siostrą do Lwowa, a potem przekroczył granicę z Węgrami i został internowany oraz osadzony w obozie, z którego wkrótce uciekł, aby przez Jugosławię i Włochy przedostać się w listopadzie do Francji, gdzie w szeregach Dywizji Strzelców Pieszych walczył w obronie wzgórz Clos du Doubs. Po walkach dywizja wycofała się do neutralnej Szwajcarii, a Dekutowski przedostał się do Wielkiej Brytanii, gdzie skończył szkołę podchorążych, kurs motorowo-pancerny i przeszkolenie dywersyjne. Został zaprzysiężony jako „cichociemny” w Audley End. Obrał pseudonimy organizacyjne „Zapora” i „Odra”, oraz pseudonim paszportowy Henryk Zagon.
W nocy z 16 na 17 września 1943 r. "cichociemny" ppor. Hieronim Dekutowski został zrzucony na teren okupowanej Polski i w kilka tygodni później objął dowództwo IV kompanii oddziału partyzanckiego "Podkowy" działającego w ramach zgrupowania OP 8 na Zamojszczyźnie.

W styczniu 1944 r. został szefem Kedywu w Inspektoracie AK Lublin-Puławy i jednocześnie dowódcą oddziału dyspozycyjnego Kedywu. Do lipca 1944 r. jego oddział przeprowadził samodzielnie i wspólnie z oddziałem Mariana Przepiórki „Sikory” (zamordowanego przez komunistów 12 grudnia 1944 r. na Zamku Lubelskim) 83 akcje bojowe i dywersyjne.

 28 lipca 1944 r. w Zalesiu „Zapora” rozformował oddział, ale już w sierpniu 1944 r. ponownie zgromadził kilkudziesięciu żołnierzy, by iść na pomoc walczącej Warszawie, lecz po nieudanej próbie przedarcia się za Wisłę oddział został rozwiązany. „Zapora”, który był w tym czasie intensywnie poszukiwany przez NKWD, musiał się ukrywać. W grudniu 1944 r. powrócił na Lubelszczyznę i objął dowództwo grupy dywersyjnej złożonej z dawnych podkomendnych, a wkrótce został mianowany komendantem oddziałów leśnych Inspektoratu DSZ Lublin. W lipcu 1945 r., po ogłoszonej amnestii, na rozkaz dowództwa ujawnił większość swoich ludzi, jednak wobec wątpliwych gwarancji bezpieczeństwa ze strony komunistów zaczął się ukrywać w rodzinnych stronach. W grudniu 1945 r., po wcześniejszych dwóch nieudanych próbach przedarcia się wraz z grupą podkomendnych przez „zieloną granicę” na Zachód,  nawiązał kontakt z Lubelskim Okręgiem WiN i rozpoczął odtwarzanie oddziału dywersyjnego. Rok 1946 r. był okresem szczytowej aktywności grupy. 27 maja 1946 r. „Zapora” (awansowany do stopnia majora) został mianowany dowódcą oddziałów partyzanckich Inspektoratu WiN Lublin (OPL). Tym samym zostały mu podporządkowane wszystkie grupy zbrojne operujące w powiecie lubelskim i lubartowskim.

22 lutego 1947 r, po sfałszowanych przez komunistów wyborach, została ogłoszona kolejna amnestia, skierowana do żołnierzy i działaczy polskiego podziemia antykomunistycznego. De facto obie te amnestie (ta z 1947 roku i wcześniejsza, z roku 1945) były niczym innym, jak tylko łapankami – najpierw na żołnierzy AK, potem na WiN, NSZ, NSW i inne organizacje niepodległościowe. Amnestyjnych obietnic nie dotrzymywano, ujawniających się osadzano w więzieniach, wielu z nich zamordowano, a informacje pozyskane w trakcie brutalnych przesłuchań służyły do kolejnych, często wieloletnich represji. Dla władz komunistycznych ta ostatnia amnestia była wielkim sukcesem, bo niemal całkowicie zlikwidowała zorganizowane podziemie niepodległościowe. W czasie jej obowiązywania z podziemia wyszło 53 517 osób, swoją działalność ujawniło także 23 257 osób przebywających w więzieniach. Łącznie amnestia objęła więc 76 774 osoby. W podziemiu pozostało nie więcej niż 2000 osób. Wśród nich był także major „Zapora”. Gdy dotarła do niego wiadomość o ogłoszeniu amnestii, miał ponoć powiedzieć do swoich żołnierzy: "Amnestia to jest dla złodziei, a my to jesteśmy wojsko polskie". Niestety, zaledwie pół roku później dostał się w ręce ubeków.
Część jego podkomendnych zdecydowała się na ujawnienie. On sam jednak podjął decyzję o ucieczce z kraju wraz z sześcioma swoimi oficerami. W tym celu kilkakrotnie spotkał się ze zwolnionym z więzienia inspektorem Franciszkiem Abraszewskim „Borutą”, który okazał się być podstawionym przez Urząd Bezpieczeństwa agentem. Po dotarciu do punktu kontaktowego w Nysie, we wrześniu 1947 roku, uciekinierzy zostali złapani i przetransportowani do Centralnego Aresztu Śledczego MBP na warszawskim Mokotowie.

Po wielomiesięcznym śledztwie, w listopadzie 1948 roku odbyła się dwudniowa zaledwie rozprawa, w której „Zapora” i jego oficerowie zostali skazani na karę śmierci. Dla większego upokorzenia, na czas procesu przebrano ich w mundury Wehrmachtu. Po osadzeniu w celi śmierci „Ryś”, „Stefan” i „Zapora”, mając do pomocy jeszcze dwóch więźniów, podjęli przygotowania do ucieczki, jednak zostali zadenuncjowani przez jednego z więźniów kryminalnych, przebywającego w tej samej celi.
Mundury Wehrmachtu założono im także na czas egzekucji i najpewniej zostali w nich pochowani na powązkowskiej „Łączce”. Dr Krzysztof Szwagrzyk z IPN, który kieruje ekshumacjami na warszawskich Powązkach, na "Łączce", informując, że w wyniku badań DNA zidentyfikowano już szczątki jednego ze skazanych wraz z „Zaporą” oficerów – porucznika Tadeusza Pelaka ps. „Junak”, na pytanie o majora Dekutowskiego, mówił w ubiegłym roku: „Pewność będziemy mieli tylko w jednym przypadku - tylko wtedy, kiedy nasze naukowe przypuszczenia zostaną potwierdzone wynikami badań genetycznych. Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że w jednej jamie grobowej pochowano ośmiu mężczyzn - siedmiu ludzi prawdopodobnie wraz z Hieronimem Dekutowskim "Zaporą" i jednego więźnia, który zmarł dwa dni wcześniej. Ale to tylko nasze założenie badawcze. Na ile jest ono wiarygodne, o tym oczywiście przesądzą badania DNA. Można jednak powiedzieć, że jesteśmy blisko momentu, kiedy wszystkich ludzi z tej ośmioosobowej jamy grobowej uda nam się zidentyfikować.”
Po przeprowadzeniu badań DNA, w dniu 22 sierpnia 2013 r. IPN poinformował oficjalnie podczas konferencji prasowej, że szczątki majora Hieronima Dekutowskiego „Zapory” zostały zidentyfikowane w miejscu, o którym wspominał dr Szwagrzyk. Identyfikacja nie była prosta, bo Hieronim Dekutowski nie pozostawił po sobie potomków. Był jednym z tych polskich wlaczących chłopców, którym nie dane było założyć rodziny. Zaręczony ze studentką medycyny Teresą Partyką-Gaj, sanitariuszką AK i łączniczką oddziałów WiN, zerwał zaręczyny po podjęciu decyzji o powrocie do konspiracji. Był bowiem w pełni świadom tego, na co się naraża.
 

Szacuje się, że w latach  1944–1947 oddziały podległe „Zaporze” przeprowadziły ponad 600 akcji. Rozbito 68 posterunków MO, 17 placówek ORMO, 16 urzędów gminnych, 85 spółdzielni, 11 agencji pocztowych. Według wyliczeń resortu śmierć poniosło 328 osób (w tym 10 funkcjonariuszy UB, 70 MO, 27 ORMO, 53 żołnierzy WP, KBW, 27 NKWD i A. Cz.), a 73 zostały ranne.  Komuniści dobrze wiedzieli i obawiali się tego, że pamięć o dokonaniach żołnierzy podziemia niepodległościowego może w przyszłości zrodzić mit, który stanie się dla kolejnych pokoleń podwaliną do walki z komuną, a miejsca pochówków mogą się stać miejscami patriotycznych manifestacji. Dlatego zamordowanych partyzantów chowano potajemnie, najczęściej nocą, w dołach kloacznych, na torfowiskach, wysypiskach śmieci, często posiłkując się wapnem rozkładającym zwłoki, a ich dobre imię systematycznie i konsekwentnie niszczono. To samo stało się udziałem majora Dekutowskiego. Jeszcze w marcu 1989 roku, na zaledwie dwa miesiące przed pamiętnymi wyborami do sejmu, w 40. rocznicę zamordowania "Zapory", gdy w Tarnobrzeskiem odsłonięto pierwszą tablicę poświęconą majorowi, oszczerczy artykuł pt. "'Zapora'. Dziennik znaleziony na pobojowisku" zamieścił w "Kurierze Lubelskim" dziennikarz Adam Sikorski. Pisał w nim m.in., że dla podziemia niepodległościowego "akcje typowe to napady na posterunki (68) i spółdzielnie (85)", że okolicznym chłopom "zarekwirowano między innymi 81 koni, 141 krów, 41 świń" i przypisuje oddziałom podziemia winowskiego obcinanie kobietom języków i uszu, wybijanie zębów, wyrywanie włosów, odkopywanie i bezczeszczenie zwłok...
Wyrok wobec „Zapory” unieważniono dopiero 23 maja 1994 r. decyzją SW w Warszawie, a 15 listopada 2007 r. Prezydent RP Lech Kaczyński „za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej” odznaczył Hieronima Dekutowskiego Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. 
 
I jeszcze informacja, którą moim zdaniem zawsze warto przypominać  przy każdej takiej okazji.
W procesach antykomunistycznej partyzantki szczególnie aktywnymi sędziami byli m. in. Helena Wolińska-Brus ps. "Lena", (w rzeczywistości Fajga Mindla Danielak), polska działaczka komunistyczna pochodzenia żydowskiego, pochodzący z zamożnej, żydowskiej rodziny kupieckiej stalinowski sędzia Beniamin Wejsblech, a także Stefan Michnik, brat redaktora naczelnego Gazety Wyborczej, Adama Michnika. W sprawie majora Hieronima Dekutowskiego oskarżycielem był kapitan Tadeusz Malik, a przewodniczącym składu sędziowskiego major Józef Badecki.

 
Żołnierze Wyklęci powstają. Odzyskują w społecznej pamięci należne im, honorowe miejsce, którego przez dziesięciolecia odmawiano im  tak samo, jak próbowano wymazać z historii ich nazwiska, odmawiając  im  nawet grobów z imiennymi tablicami. Pamiętajmy, że powstają w dużej mierze dzięki staraniom  ś.p. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i ś.p. Janusza Kurtyki – prezesa IPN.
Czcimy pamięć naszych Bohaterów, ale przypominajmy także o ich mordercach i zdrajcach, których nazwiska na zawsze powinny pozostać okryte hańbą.
 


 
W tekście wykorzystano fragmenty artykułu: Grzegorz Makus, Gazeta Polska: Historia - Wojna i okupacja, Rocznik: Nr 10 z 7 marca 2012,
wywiad z dr Krzysztofem Szwagrzykiem: http://wiadomosci.dziennik.pl/historia/wydarzenia/artykuly/420326,dr-krzysztof-szwagrzyk-z-ipn-ofiary-komunizmu-rotmistrz-witold-pilecki-ekshumacje-na-powazkach-wywiad.html
oraz informacje ze strony:
http://podziemiezbrojne.blox.pl/2011/03/62-rocznica-smierci-mjr-Zapory.html

 
5
5 (4)

5 Comments

chryzopraz's picture

chryzopraz
Roman Groński "Żbik"
Jerzy Miatkowski "Zawada"
Edmunt Tudruj "Mundek"
Arkadiusz Wasilewski "Biały"

To od dziś Wyklęci z nazwiskami. Wszyscy to "Zaporczycy", zatrzymani wraz ze swoim dowódcą w Nysie na punkcie kontaktowym.

Kto i dlaczego ich sypnął? Był ochotnikiem, czy też sprzedał ich za jakiś przydział, za talon? Nazwiska zdrajców nie powinny być tajne.

 

Ellenai's picture

Ellenai
W celi z majorem Dekutowskim, oprócz wymienionych przez Ciebie, siedzieli także zatrzymani razem w Nysie Tadeusz Pelak „Junak” i Stanisław Łukasik  „Ryś” oraz Władysław Siła-Nowicki.
Tadeusz Pelak , jak wspomniałam w notce, został przez ekipę dr Szwagrzyka zidentyfikowany jako pierwszy.

Kto ich sypnął? W notce napisałam, że donosicielem był zwolniony z więzienia w lipcu 1947 roku były inspektor lubelski WiN Franciszek Abraszewski „Boruta”, bo ta wersja wydaje się być najbardziej prawdopodobna. Pojawiały się, co prawda, również głosy sugerujące, że mógł to uczynić śp. mecenas Władysław Siła – Nowicki, jednak mnie akurat wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne, jako że Siła-Nowicki trafił do więzienia wraz z Dekutowskim i w tym samym procesie został również skazany na karę śmierci. Na dożywocie zamienił mu wyrok dopiero Bolesław Bierut, dzięki wstawiennictwu Aldony Dzierżyńskiej, siostry Feliksa Dzierżyńskiego. Dzierżyńscy i Nowiccy byli bowiem spowinowaceni – dwaj bracia Dzierżyńskiego ożenili się z dwiema siostrami ojca Władysława Siły-Nowickiego.
Żadna z tych wersji jednak nie znajduje potwierdzenia  w archiwalnych aktach MBP i WUBP w Lublinie - również ta z Abraszewskim. Istnieje więc także i taka możliwość, że obie wersje mogły być świadomie rozpowszechniane przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w celu zamaskowania prawdziwych sprawców wydania mjr. „Zapory” i towarzyszy w ręce UB.
 
chryzopraz's picture

chryzopraz
że wiemy tyle, co do tej pory.

Co zaś do spraw, które "nie mieszczą się w głowie" lub "wydaje mi się to nieprawdopodobne" - na naszych oczach wydarzyło się już tyle nieprawdopodobnych zwrotów, że mnie już chyba nic nie zdziwi ani nie zaszokuje. To cyniczne, wiem.

 

Ellenai's picture

Ellenai
Zgadza się. I chyba nawet nie określiłabym tego mianem cynizmu, a może tylko brakiem naiwności.
Obie pamiętamy dobrze czasy, w których ubecy celowo rozpuszczali wredne pomówienia, by kogoś zdyskredytować i zasiać nieufność w szeregach działaczy opozycyjnych - i to wcale nie tych najważniejszych, ale tych ze znacznie dalszych szeregów. Z drugiej strony pewnie i Ty także mogłaś mieć takie doświadczenie, że konfidentem po latach okazywał się być ktoś, do kogo zaufanie miałaś niepodważalne i wszyscy go lubili.
katarzyna.tarnawska's picture

katarzyna.tarnawska
Cóż  pewnie tu, za życia, nie dowiemy się, kto był zdrajcą - donosicielem.
Jednak, osobiście, mam pewne podejrzenia, choć na ich podstawie trudno byłoby kogokolwiek oskarżać.
Otóż ktoś z moich znajomych, noszący nazwisko jednej z wymienionych, jako podejrzane, osób , I nie było to nazwisko mecenasa Siły-Nowickiego, członek rodziny w której od trzech lub czterech pokoleń występowały tragiczne zdarzenia - choroby psychiczne, schorzenia nieuleczalne, wypadki, przedwczesne zgony, próby samobójcze, powiedział kiedyś, w rozmowie ze mną - rozumiem, czemu tak się dzieje, od czasu gdy moja babka opowiedziała mi o PRAWDZIWIE STRASZNEJ RZECZY, którą zrobił mój dziadek. Oczywiście nie pytałam, co to była za "RZECZ", wtedy jakoś pomyślałam, że mogło to być skrytobójstwo...Teraz też nie zapytam, ten człowiek nie wiem, czy żyje, a ostatni z nim kontakt wskazywał na postępującą demencję.
Znane mi są przynajmniej dwie jeszcze historie o denuncjatorach wśród żołnierzy Podziemia.
Jeden z nich, pośmiertnie, został "rozpoznany" przez swego zięcia - który znalazł w domu dokumenty zachowane przez teścia. Ów teść był sąsiadem mego Szwagra, i "towarzyszem" z AK jego Ojca. Dodam, że w PRL-u zrobił karierę - był dyrektorem jednego z LO we Wrocławiu. Nie chciał jednak być świadkiem przy weryfikacji "akowskiej" swego sąsiada (może to było lepsze!)
Drugi natomiast, z tego samego oddziału, został właścicielem małego baru-restauracji, w okolicy pl. Wróblewskiego, rownież we Wrocławiu.
Pewnego dnia Ojciec mego Szwagra, umówił się w barze z trójką przyjaciół, żołnierzy swego oddziału. Gdy siedzieli przy stoliku - podszedł do nich wlaściciel -  rozpoznali go jako dawnego towarzysza -  i odezwał się cichutko - Wiem, że przyszliście po mnie, zasłużyłem, ale nie zabijajcie mnie tu na sali i na oczach mojej żony, zróbcie to dyskretnie... Nikt go oczywiście nie zabił, nie po to przyszli spotykający się dawni żołnierze  AK (chyba z kielecczyzny). Co dalej z "człowiekiem" - nie wiem. Szwagier też o nim nie słyszał, jego Ojciec od lat nie żyje... A ile jeszcze podobnych historii wydarzyło się i nikt o nich nie wie... Czasami ci, których uważaliśmy za kombatantów i bohaterów  - byli zwykłymi zdrajcami. Czasami zdarzały się tajemnicze zabójstwa, przy których można było przypuszczać, że chodzi o rodzaj samosądu... Trudna jest polska historia...

Więcej notek tego samego Autora:

=>>