Teatrzyk Złoty Sedes przedstawia!

 |  Written by Stefan Bryś  |  0

Sztukę współczesną pt. Grupa Podtrzymująca Władzę

 

 

 

 - Chciałbym przedstawić panu – rzekł dyrektor szpitala – kilku chorych którzy określają się jako grupa podtrzymująca władzę.

 

Wskazał mi, czyli nowemu praktykantowi, sześciu pacjentów stojących na środku sali. Dwóch z minami „na ducze” buńczucznie stało w rozkroku, dwóch imitując złączonymi dłońmi pistolety spoglądało groźnie na innych pacjentów a dwóch pozostałych pomimo tego, że skrępowani byli kaftanami, nieustannie coś mamrotało a jeden z nich od czasu do czasu podchodził i obijał się o ścianę. 
 
 
Inni pacjenci nie zwracali na nich uwagi. Zajęci byli podróżami we własnych subiektywnych światach lub rozmowami z istotami, których nikt poza nimi nie mógł zobaczyć. Kiedy patrzyłem we wskazanym przez palec dyrektora kierunku zdziwiło mnie to, że rzeczywiście tych sześciu pacjentów na tle innych wyróżniało się w bardzo trudny do uchwycenia sposób. Otaczała ich jakaś pełna enigmatyczności aura a władza, którą sprawowali nad tymi zagubionymi w światach alternatywnych istotami w niewidoczny sposób jakby nieustannie krążyła, rozrastała się i pęczniała. Ten jeden w kaftanie, który nieustannie krążył poruszając się od ściany do dwóch naburmuszonych „ducze” najwyraźniej chciał chyba spowodować jakiś przepływ energii w tej przypominającej piramidę relacji. Dyrektor zapewnił mnie, że trwa to codziennie od rana a nawet posiłki spożywają milcząc w pozycji stojącej.
 
 
-  Oni na tej sali nigdy nie zmieniają miejsca. Może Pan z nimi spokojnie porozmawiać ta ich groźność to tylko pozory. Jeden z tych dwóch na środku, widzi pan ten po lewej, to bardzo wrażliwy facet. Wzrusza się na kreskówkach a płacze jak bóbr zawsze kiedy puścimy mu „Króla Lwa” i przeprasza, że obsikuje te wielkie agawy co stoją na korytarzu. Jeden z pielęgniarzy dał mu przydomek Luśnia. Ja tymczasem zaglądnę na oddział z koalicjantami.
 
 
Po tych słowach dyrektor oddalił się niepostrzeżenie a ja, chcąc nie chcąc, jak na wzorowego praktykanta przystało, ostrożnie poczłapałem do jednego z nieruchomych ochroniarzy.
 
 
- Jak leci? – zapytałem ostrożnie uważając aby ton głosu nie był zbyt wyniosły lub niepewny lecz tylko przyjacielski. Wariat cmoknął tak, jakby przeładowywał broń.
- Konferencja odbędzie się o jutro o ósmej do tego czasu szef musi opracować strategię.
 
 
- Aaaa… jasne, jasne – udałem, że wiem o co chodzi. Chociaż dyrektor mówił, że nie są groźni, niezwykle profesjonalny ruch dłoni podczas przeładowania odebrał mi pewność siebie. Nie chciałem drażnić chorego własną ignorancją. Przypomniałem sobie, że dyrektor nazwał ich „grupa podtrzymująca władzę” – zaczerpnąłem powietrze, dbając o to aby pytanie zabrzmiało tak jakby od niechcenia.
 
 
- Pan jest bodygardem, co?
 
 
Jego spojrzenie momentalnie mnie zmroziło. Wpatrywał się we mnie tak, jakbym osobiście napluł mu w twarz.
 
 
- Ja jestem tutaj szefem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo. Bodygardów wysłałem po taśmy.
 
 
- Oczywiście, oczywiście, przepraszam najmocniej. Proszę mi wybaczyć – zrobiłem minę „kompletnego idioty” – widocznie minąłem się z nimi na korytarzu… sporo ich było?
 
 
- Wybaczam Panu – wariat najwyraźniej nie usłyszał znaku zapytania.
 
 
Podczas naszej rozmowy widać było, że pod cienką materią szpitalnego fartucha naprężał muskuły. Kropelki potu wystąpiły mu na czoło. Drugi ochroniarz, nieco starszy, od czasu do czasu rozluźniał pięści i machał rękami lecz kompletnie nie zwracał uwagi na to, że rozmawiam z jego własnym klonem przeszkadzając mu w pracy. Chyba nawet nie był świadomy mojej obecności. Nabrałem więcej odwagi.
 
 
- Pan wybaczy moją ciekawość, ale – jeżeli pan jest tutaj szefem to dlaczego nie siedzi pan za biurkiem z telefonem i tymi wszystkimi papierami?
 
 
Jego pogardliwe spojrzenie przeszyło mnie ponownie a oczy gwałtownie się zwęziły.
- Pan nie wie co to znaczy kierować wielkim przedsięwzięciem. Ktoś, kto kieruje nigdy nie może siedzieć a ja jestem esencją prawdziwego szefa. Esencja z szefa to cały czas bycie rozgrzanym, w pełnej gotowości po to, aby w obliczu zagrożenia zareagować.
 
 
-  Rzeczywiście. To znaczy, że im mniej pan siedzi, tym bardziej staje się pan esencją.
- To chyba zrozumiałe.
 
 
- Jestem panu bardzo wdzięczny za rozmowę. Teraz rozumiem: jest pan esencją szefa, bez zbędnych dodatków.
 
 
- Tak właśnie jest – wariat po raz pierwszy błogo się uśmiechnął odprężając się przez chwilę ręce opadły mu bezwładnie lecz po chwili jego twarz wykrzywił grymas strachu a on podskoczył gwałtownie powracając do poprzedniej pozycji.
- Proszę mi nie przeszkadzać! Widzi pan oni wszyscy chcą nas posadzić! – zastygł w poprzedniej pozycji ochroniarza.
 
 
Zerknąłem ku pozostałym elementom grupy trzymającej władzę. Drugi ochroniarz wciąż mnie nie zauważał. Ducze i ducze raz w napoleońskich pozach to znowu w nazistowskich grymasach lub uśmiechając się przyjaźnie pozdrawiali pozostałych pacjentów. Tylko zakaftanieni mamrotali o czymś dużo głośniej. Teraz z nimi z kolei chciałem porozmawiać, ale żeby znowu nie popełnić gafy, zwróciłem się do esencji szefa po informację.
 
 
- Ci dwaj to sejm i senat, co?
 
 
- Oni? Przecież oni są ministrami i prezesem, nie widzi pan?
 
 
- Tak, tak, minister i prezes. No nic, to na razie, do widzenia.
 
 
Podszedłem do zakaftanionych bo właśnie jeden z nich wrócił z podróży usiłując dmuchać sobie w ramię, którym uderzył się w ścianę. Po rozmowie z esencją szefa grupa trzymająca władzę nie była już dla mnie jakąś wielką zagadką. Czułem się dużo pewniej.
 
 
- Który z panów to prezes a który minister?
 
 
Po chwili mamrotania odrzekli jednocześnie
 
 
- To wszystko jedno.
 
 
- Panowie chcą przez to powiedzieć, że jakaś rada powinna składać się z prezesa oraz przynajmniej jednego ministra. Ja, oczywiście i naturalnie, zgadzam się panami, ale gdyby panowie zechcieli to jakoś bardziej wyjaśnić byłbym bardzo wdzięczny…
 
 
-  Ale tu nie ma czego wyjaśniać! – prawie krzyknął jeden z wariatów pomiędzy mamrotaniem. Załóżmy, że to ja jestem prezesem, a kolega jest ministrem…
 
 
- Gówno, dupa i kamieni kupa! To ja jestem prezesem a ty jesteś ministrem – przerwał mu drugi i mamrocząc, podbiegł do pierwszego i obydwaj stojąc naprzeciw siebie gwałtownie zaczęli szamotać się w kaftanach. Po chwili zziajani opadli z sił.
 
 
- Dobra niech ci będzie. Załóżmy, że to ja jestem ministrem przecież dziś od rana robię za zderzak Padrino. Ale wczoraj to ty byłeś ministrem tylko Padrino, niech Słońce zawsze nad nim świeci i nie zachodzi, wymienił cię na mnie.
 
 
Zaskoczony rozwojem sytuacji zrozumiałem dlaczego personel szpitala założył im kaftany. Gdyby nie one prawdopodobnie doszłoby do jakiegoś pojedynku. Lecz teraz, gdy już wzburzone emocje opadły, musiałem jakoś ustosunkować się do tego co usłyszałem. Uczyniłem więc następującą uwagę:
 
 
- Rzeczywiście widziałem pana poświęcenie jako ministra lecz w radzie ministrów powinno się raczej współpracować niż dążyć do pojedynku…
 
 
- Ha, ha, ha! – przerwał mi prezes – Pan sugeruje, że ja jestem członkiem tej wariackiej oraz lanserskiej rady! W życiu! Jestem niezależnym prezesem banku a znam się na sprawach o których ten dureń nie ma nawet zielonego pojęcia. No powiedz mu – tu zwrócił się do ministra wskazując na mnie – ile razy uratowałem wszystkim ten bajzel.
 
 
- Jako prezes no cóż… dodajesz wszystkim grawitacji oraz piwotalności.
 
 
 - To znaczy obrotowości! Wszyscy zostaliście źle skonfigurowani dlatego robicie się ku..wa spięci tam gdzie nie potrzeba – na przemian krzyczał i mamrotał choć widać było, że jest bardziej wykształcony.
 
 
- To znaczy kolega z zasady nie lubi tłumaczyć oraz wyjaśniać po kilka razy tych samych rzeczy o których mówił już wcześniej. Teraz musi wypocząć a ja muszę lecieć skoro mam być dobrym zderzakiem – podskakując pobiegł w kierunku ściany.
 
 
Powinien pan częściej nas odwiedzać – rzekł na to prezes inteligent tonem życzliwego napomnienia – Może chciałby Pan zostać technicznym, niepolitycznym ministrem w miejsce pana hrabiego?
 
 
- Nie serdecznie dziękuję. Może kiedy indziej, dzisiaj już późno za chwilę obiad…
 
 
- Dobrze może być kiedy indziej. My zawsze tu jesteśmy i działamy ale jadamy już oddzielnie.
 
 
Oddalając się usłyszałem zdyszanego ministra, który kolejny raz wypełnił swoje zadanie zderzaka. Mamrotając o czymś prawdopodobnie chuchał na ramię.
Podszedłem do dwóch ostatnich, którzy kompletnie nie zwrócili na mnie uwagi. Stanąłem przed nimi, i bez żadnych wstępów, ponieważ byłem już całkowicie pewny siebie, że uchwyciłem zasadę rządzącą w grupie trzymającej władzę, wygłosiłem przemowę:
 
 
- Nie wiem który z panów to padrino a który hrabia. Kimkolwiek więc w tym momencie jesteście macie rację trzymając w rydzach tę salę. Nie ważne jak i nie ważne jakimi metodami to robicie ważne jest to, że panuje tutaj harmonia, ład i porządek a każdy wie co ma robić pomimo tego, że nikt nie wie tego jak wydajecie rozkazy. Istotą jest sprawiedliwy podział władzy oraz jej efektywność. Dla mnie nie ważne jest to, który z was sika do agawy, fikusa albo paprotki, płacze oglądając Króla Lwa lub wyciera chusteczką oczy patrząc na Smerfy. Jesteście czystą esencją wszystkich szefów, mafiosów, carów, prezydentów i władców, prawda?
 
 
Jeden z nich odpowiedział zdziwiony:
 
 
- A co mamy robić? Przecież tam za murem wcale nie jest lepiej. 
 
http://www.youtube.com/watch?v=9Vk8jTBfVkc&list=RD6S1pPZ71Rt4

Najlepsze Polskie Sceny - Czas Surferów !
 

 

 
5
5 (3)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>