Poezye Rosy Ausländer

 |  Written by Andrzej Pańta  |  1
Rosa Ausländer
 
SenTenCje, werSety…
 
BEZ — O ci beztroscy niezrodzeni w niebycie, bez zmącenia, bez niepokoju, bez dobrych i złych widoków, bez przodków i bez dziedziców, nieświadomi, że są bezczasowi. Nie wiedzą, czego nie czynią, jak są szczęśliwi, iż nie wiedzą.
 
 
Jeden dzień Jedna noc
 
Ten dzień przychodzi po nocy w której doświadczyłaś śmierci i jej gry z tobą w podziemnym labiryncie
 
Ty jesteś nowym ciałem ale lustro jest czarodziejem i pokazuje ci twoje stare oblicze. Wychodzisz na drogę która jest zaczarowana i pokazuje wczorajszą uliczkę. Mówisz do ukochanego ale on jest zaczarowany i słyszy twój zwyczajny głos. Lubię cię zapewniasz i łudzisz go swoim nowym Ja
 
Ludzie osaczają cię liczbami niewolą cię w kręgu aż wskazówka dając sygnał uwalnia cię. Cieszysz się rytuałem wieczoru smakołykami co rozpuszczają się jak sól
 
Noc zapada po dniu znowu do ciebie przychodzi śmierć w srebrzysto-czarnej todze i zahipnotyzowana idziesz za nią do podziemnego laboratorium gdzie pewna aparatura rozbiera twoje elementy wymienia ci komórki nieprzerwanie składając twoją jutrzejszą postać
 
24 godziny
 
Nagle rozlega się budzik. Zapada się senna gra. Na tej scenie obrotowej zaczyna się codzienne krążenie rutyny.
 
Kawa pachnie Afryką, gazeta sensacjami. W pośpiesznym tempie wygrywasz bitwę o metro.
 
W ośmiogodzinnym młynie mielesz mąkę chleba powszedniego: Litania wystukiwanych interesów i kalkulacji. Bez przerwy szumią sekundy w pajęczynie krwi.
 
Nagle umarła babcia przystaje za maszyną do pisania i daje sygnały czarno-żółtą chorągiewką. Zwrotniczy przesuwa szyny, podróżujesz z dawnym kolegą szkolnym. Czerwonooka lokomotywa pędzi przez Salzkammergut, ponad Tyrolem i Grossglockner, i zatrzymuje się przed zamkiem w Schönbrunnie, gdzie uśmiechając się łaskawie oczekuje cię Franciszek Józef.
 
Raptem znowu jesteś na biurowym krześle, poskromiona głosem szefa, by pełna zapału dogonić galopujące minuty. Papier wibruje, liczby i litery prześcigają się wzajemnie.
 
Fajrant dotyka palców, uśmiecha się symetryczna twarz zegara, wskazówka pokazuje zrozumienie. Twoje mięśnie odprężają się. Lustro rozcina kręgi głów, plącze fryzury. Dwie kreski: zakwitają wargi.
 
Znowu jesteś wciśnięta w pudle metra między tkaninami a pachnącymi butami. Drzemie się stojąc, śpiąc czyta się gazetę. Zagrożona katastrofami, uspokojona refrenem kół, lecisz ku wieczorowi.
W holu umalowany klown robi jedno salto przez miasto, jego nos w czerwieni wina kwitnie na wapiennej twarzy.
 
Hipnotycznie przypatrują ci się zeszklone oczy karpia, w kuchni obraca się kura nadziana na rożen, ziemniaki toczą się na patelnię.
 
Radio w mieszkaniu śpiewa: Rheingold is my beer, is your beer, Smoke Cool, smoke Cool, smoke Cool.
 
Przychodzą goście — uśmiechasz się wyczerpana. Ci przyjaźni ludzie oczekują na jakiś pomysł, ale twój umysł wzbrania się czarować, natchnienie niczego nie daje.
 
Północ — łóżko jest oświeceniem. Zmartwychwstała matka poprawia prześcieradło, podnosi poduszkę. Zegar ziewa, okno ziewa, lampa jest ziewającymi oświetlonymi ustami. Upadasz na łóżko, pogrążasz się w błękitnym śnie.
 
Przez pole makowe śpieszysz na dworzec, aby nie spóźnić się na pociąg. Osaczają cię uzbrojeni w hakenkreuze i rewolwery mężczyźni w kapturach Ku-Klux-Klanu, przestrzeń dymi niebezpieczeństwem.
 
Chcesz uciekać zakorzenionymi nogami, twoje wargi są zaszyte, twoje wołanie o pomoc zasycha w gardle. Dzwonek ratunkowy wisi w powietrzu, pociągasz za rączkę i                 
 
nagle rozlega się budzik.
 
 
Park Avenue Party
 
Podczas gdy styczeń pudruje uliczki, lampy łukowe zaczarowują wieczór w cytrynowe wąsy, gumowe obręcze w równomiernych czerwono-zielonych odstępach szlifują bruk, sobotni wieczór zaś koncentruje się w jednym mieszkaniu w Park Avenue.
 
Pięćdziesięciu przyjaciół i wrogów dzieli się całusem w policzek i namaszczoną serdecznością. Koktajl spłukuje pierwszą fazę zamieszania.
 
Grupki wokół smakołyków whisky, likieru. Miłość ludzka rozpościera się od barowego stolika do przemienionego pokoju gościnnego. Stół z jedzeniem ugina się od mięsa, ryb, galarety, sałaty, pralinek, owoców, orzechów, ciast, kawy. Żarty zapuszczają korzenie na sofie, która wyśmiewa się z wszystkich poduszek.
 
Miłość ludzka przegrupowuje się bez ustanku, rytuał uśmiechów biegnie od twarzy do twarzy, świece barwią nastrój na czerwono, nisze są szeptem lata; nie ostudzi go żaden krem.
 
Z wina wylatują pieśni, rytmy taneczne z rowków płyt. Miłość ludzka grupuje się wedle wieku, płci, bogactwa i stanowiska
 
podczas gdy śnieg zaczarowuje uliczki a oczy gwiazd hipnotyzują godziny nocy.
 
 
Domy w Slumsach Manhattanu
 
Wy domy bez imienia gapiące się na siebie wypalonymi oczami
 
rzędami zakorzenione w konwulsyjnych uliczkach sprawiacie mi ból nie potraficie wzlecieć w błękit gdzie chmury rosną nie wędrują w zieleń gdzie Pan nie drąży drzewnego fletu idą do wody która zawiązuje kolory prawie tak czyste jak niebo tęczę ze słońca i deszczu
 
Podróże podróże — wy leniwe domy sprawiacie mi ból chciałabym być chirurgiem obciąć wasze nogi z kamienia skrzydła wasze z cementu dzieci które w was rosną pokazałyby wam jak się chodzi jak się lata jak toczy się oczy aby sprowadzić niebo cały krąg Hudson zaś dałby wam lekcje rytmiki on bowiem jest ruchliwym nauczycielem jego rozgałęzione wody mają korzenie w niebie i morzu
 
Wy domy bez zieleni drzew zieleni trawy zieleni światła sprawiacie mi ból na waszych dachach bębni deszcz protest pali słońce protest. Wy szare od starości domy gapicie się na siebie anonimowo idę o zakład że nie wiecie nawet iż w waszych oczach rośnie katarakta
 
 
KOSZMAR SENNY — Jestem pszczołą, codziennie muszę okradać kwiaty, wytwarzać miód, służyć naszej królowej. Ciężka praca, by nasz zamek pozostawał doskonały. Cieszy mnie ta robota. Minionej nocy przeżyłam koszmar: śniło mi się, że zostałam człowiekiem.
 
 
Przełożył Andrzej Pańta
5
5 (2)

1 Comments

Danz's picture

Danz

KOSZMAR SENNY — Jestem pszczołą, codziennie muszę okradać kwiaty, wytwarzać miód, służyć naszej królowej. Ciężka praca, by nasz zamek pozostawał doskonały. Cieszy mnie ta robota. Minionej nocy przeżyłam koszmar: śniło mi się, że zostałam człowiekiem.
 

Genialne, zapisałem sobie w mojej prywatnej księdze cytatów.
Proszę o więcej i pozdrawiam.

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

Więcej notek tego samego Autora:

=>>