Dokonane przez Niemców rzezie ludności cywilnej oraz zmasowane bombardowanie Warszawy zdecydowanie pogorszyły nastroje mieszkańców miasta.
Wewnętrzny meldunek sytuacyjny AK odnotował, że ludzie ignorują niebezpieczeństwo i zaczęli się upijać i świętować. „Potrzebne jest oddziaływanie propagandy w kierunku przygaszenia przedwczesnego entuzjazmu i przypomnienia czekających jeszcze niebezpieczeństw”.
„Dochodził stały stłumiony odgłos artylerii, - wspominała Larysa Zajączkowska - więc wszyscy myśleli, że zaraz wejdą Rosjanie”. Radiostacja „Anna” meldowała, że Sowieci praktycznie są już w Warszawie.
4 sierpnia dwa brytyjskie bombowce typu Liberator i jeden halifax (z polskimi załogami) przyleciały z Brindisi i zrzuciły kilkanaście zasobników w rejonie cmentarzy na Woli pozostających w rękach powstańców. Zasobniki zawierały tak bardzo potrzebne pistolety maszynowe – steny, karabiny, amunicję, granaty i przeciwpancerne piaty. Był to kolejny dowód, że pomoc jest w drodze. Powstańcy i mieszkańcy stolicy radośnie świętowali i czekali na następne loty.
5 sierpnia był dniem szczytowej potęgi AK w stolicy. Niemcy, zaskoczeni początkowo skalą polskich ataków, zaczęli się coraz lepiej organizować oraz przeprowadzać masowe rzezie mieszkańców Warszawy.
Rzezie na Woli i następujący po nich chaos zasiały ziarna wątpliwości wśród ludności cywilnej. „Nastroje ludności niezorganizowanej pogarszają się... żal, rozgoryczenie i panika... podnoszą się głosy defetystyczne” – odnotowano w jednym z oficjalnych raportów AK.
„Ludność cywilna przeżywa depresję... – napisano w innym raporcie - odzywają się głosy, zwłaszcza spośród inteligencji, wyrażające wątpliwość, czy powstanie nie rozpoczęło się za wcześnie. Młodzież nadal entuzjastyczna. Na ogół jednak nurtuje obawa o losy powstania i całość miasta... Lęk i nienawiść wobec Niemców; wobec żandarmerii, gestapo i Ukraińców – nienawiść i chęć natychmiastowego likwidowania”.
W trzecim tygodniu sierpnia wszyscy przenieśli się do piwnic. „Życie w tych schronach było prawdziwą gehenną ludności cywilnej... Mieszkaliśmy... w oficynie domu przy ulicy Długiej 23... – wspominała Grażyna Dąbrowska - Wolałam to niż siedzenie w piwnicy, gdzie atmosfera zarówno moralna, jak i czysto fizyczna była trudna do zniesienia i w każdej chwili groziło zasypanie żywcem”.
Ludzie tłoczyli się po kątach piwnic pozbawieni wody, z małą ilością jedzenia, w okropnych warunkach higienicznych, które pogarszały jeszcze pożary i męcząca wysoka temperatura.
„Okienka zasypaliśmy, by ochronić się od odłamków, a zapas świec – minimalny, trzeba oszczędzać. – napisała Janina Lasocka - Świecę zapala się jedynie w chwilach ważnych, na przykład podczas pogrzebu lub jeśli ktoś kona, a przede wszystkim, gdy nadlatują sztukasy. Zdawałoby się, jest rzeczą obojętną, czy gruz przywali człowieka po ciemku, czy przy świetle. Ale nie, wszyscy zgadzają się na jedno: podczas nalotu świeca musi być zapalona”.
Dla Adama Bienia piwnice były czymś wprost z Dantego. „Widziałem tłumy ludzi siedzących w ciemnych piwnicach, modlących się na głos przed czarnym krzyżem wiszącym na ścianie. Widziałem kobiety w czerni, milczące i zrezygnowane, klęczące obok trumien w bramach warszawskich kamienic. Widziałem, jak w pośpiechu i w jak płytkich grobach grzebano te trumny”.
„Nie było tam wody, - zanotował Klaudiusz Hrabyk - kanalizacji, oświetlenia, wentylacji, kuchni itp. W ciemnych, ciasnych i brudnych korytarzach i komórkach tłoczyło się mnóstwo ludzi wraz z całym swoim dobytkiem... W ciemnościach rozjaśnionych gdzieniegdzie mrugającą świeczką widać było blade i wychudzone twarze, stękali ranni i chorzy, marudziły i płakały dzieci”.
„Wszyscy jednakowo siedzieli w piwnicach, - zapisała Grażyna Dąbrowska - pozbawieni wszystkiego oprócz tego, co przynieśli w worku na plecach. Szybko nawiązywały się znajomości i przyjaźnie, często dzielono się skąpymi zapasami, „bo nie wiadomo, czy do jutra dożyjemy”, pilnowano dzieci, gdy trzeba było wyruszyć na poszukiwanie żywności czy po wodę”.
Wszelkie tabu dotyczące prywatności zostały przełamane. Zostały wykopane wspólne latryny, a ludzie korzystali z nich na widoku publicznym - „Kabiny do kucań wszystkie bez drzwi. Nikt na nikogo nie zwracał uwagi. Ani się nie wstydził”.
Naloty bombowe stawały się coraz bardziej zaciekłe i coraz więcej ludzi było ciężko rannych od szrapneli lub z powodu pożarów. Coraz więcej mieszkańców Warszawy straciło swoje mieszkania.
Oficjalny wewnętrzny meldunek do Okręgowego Delegata Rządu stwierdzał: „bezdomna ludność cywilna przebywa w schronach na terenie naszej dzielnicy (głód, fatalne warunki higieniczne, brak jakiejkolwiek organizacji i pomocy z zewnątrz). Sprawa ta może mieć poważne następstwa zarówno ze względu na niebezpieczeństwo epidemii, jak i ze względu na rozszerzający się defetyzm, a nawet miejscami wrogi stosunek do wojska. Nastawienie ludności w schronach cechuje chorobliwa bierność. Zupełnie biernie znoszą głód (niektórzy nie jadają po 2–3 dni), nie wykazując żadnej inicjatywy w kierunku starań o żywność”.
Ludzie byli coraz bardziej zrozpaczeni. „Nastroje pogarszają się z każdym dniem, ludzi ogarnia apatia i przygnębienie. – informował inny meldunek - Zaczynają głośno sarkać na kierownictwo powstania, na aliantów i Sowiety... Ludność spalona tuła się po schronach i piwnicach, marnie odżywiana przez RGO... zaczynają panować choroby: czerwonka i tyfus... Do tego dochodzą nieodpowiednie ustosunkowania się żołnierzy AK do ludności cywilnej... Lepszą żywność rozdziela się między siebie, a dopiero reszta idzie dla żołnierzy pierwszych linii...”.
Żołnierze AK odczuwali tę zmianę nastrojów mieszkańców Warszawy. Łącznik Kedywu opowiadał: „Widziałem, jak dzień za dniem wzrastała wśród cywilów nienawiść do powstańców. Jak wiele bólu i goryczy powodowały tragiczne warunki życia. W jednym z korytarzy matka z dziećmi zwróciła się do nas: „Bandyci! Zostawcie nas w spokoju”. Minęły już czasy, gdy ludzie przyłączali się do budowy barykad na ulicach i wiwatowali na cześć powstańców. „Czuliśmy, że entuzjazm minął i zastąpiła go niechęć, a nawet nienawiść”.
„Ludność cywilna, bezbronna i bezczynna, (…) - zanotowała Grażyna Dąbrowska – brak jakiejkolwiek realnej pomocy i beznadziejność dalszej obrony, oskarżała powstańców i obarczała dziesiątkowanych przez wroga, nieprzytomnych ze zmęczenia chłopców odpowiedzialnością za śmierć i cierpienia bliskich” .
Wielkie magazyny żywności zostały już opróżnione i ludzie zaczęli głodować. Śmiertelność wśród niemowląt osiągnęła olbrzymie rozmiary, gdyż matki nie miały pokarmu, wody ani mleka, a szerzyły się choroby.
CDN.
Wewnętrzny meldunek sytuacyjny AK odnotował, że ludzie ignorują niebezpieczeństwo i zaczęli się upijać i świętować. „Potrzebne jest oddziaływanie propagandy w kierunku przygaszenia przedwczesnego entuzjazmu i przypomnienia czekających jeszcze niebezpieczeństw”.
„Dochodził stały stłumiony odgłos artylerii, - wspominała Larysa Zajączkowska - więc wszyscy myśleli, że zaraz wejdą Rosjanie”. Radiostacja „Anna” meldowała, że Sowieci praktycznie są już w Warszawie.
4 sierpnia dwa brytyjskie bombowce typu Liberator i jeden halifax (z polskimi załogami) przyleciały z Brindisi i zrzuciły kilkanaście zasobników w rejonie cmentarzy na Woli pozostających w rękach powstańców. Zasobniki zawierały tak bardzo potrzebne pistolety maszynowe – steny, karabiny, amunicję, granaty i przeciwpancerne piaty. Był to kolejny dowód, że pomoc jest w drodze. Powstańcy i mieszkańcy stolicy radośnie świętowali i czekali na następne loty.
5 sierpnia był dniem szczytowej potęgi AK w stolicy. Niemcy, zaskoczeni początkowo skalą polskich ataków, zaczęli się coraz lepiej organizować oraz przeprowadzać masowe rzezie mieszkańców Warszawy.
Rzezie na Woli i następujący po nich chaos zasiały ziarna wątpliwości wśród ludności cywilnej. „Nastroje ludności niezorganizowanej pogarszają się... żal, rozgoryczenie i panika... podnoszą się głosy defetystyczne” – odnotowano w jednym z oficjalnych raportów AK.
„Ludność cywilna przeżywa depresję... – napisano w innym raporcie - odzywają się głosy, zwłaszcza spośród inteligencji, wyrażające wątpliwość, czy powstanie nie rozpoczęło się za wcześnie. Młodzież nadal entuzjastyczna. Na ogół jednak nurtuje obawa o losy powstania i całość miasta... Lęk i nienawiść wobec Niemców; wobec żandarmerii, gestapo i Ukraińców – nienawiść i chęć natychmiastowego likwidowania”.
W trzecim tygodniu sierpnia wszyscy przenieśli się do piwnic. „Życie w tych schronach było prawdziwą gehenną ludności cywilnej... Mieszkaliśmy... w oficynie domu przy ulicy Długiej 23... – wspominała Grażyna Dąbrowska - Wolałam to niż siedzenie w piwnicy, gdzie atmosfera zarówno moralna, jak i czysto fizyczna była trudna do zniesienia i w każdej chwili groziło zasypanie żywcem”.
Ludzie tłoczyli się po kątach piwnic pozbawieni wody, z małą ilością jedzenia, w okropnych warunkach higienicznych, które pogarszały jeszcze pożary i męcząca wysoka temperatura.
„Okienka zasypaliśmy, by ochronić się od odłamków, a zapas świec – minimalny, trzeba oszczędzać. – napisała Janina Lasocka - Świecę zapala się jedynie w chwilach ważnych, na przykład podczas pogrzebu lub jeśli ktoś kona, a przede wszystkim, gdy nadlatują sztukasy. Zdawałoby się, jest rzeczą obojętną, czy gruz przywali człowieka po ciemku, czy przy świetle. Ale nie, wszyscy zgadzają się na jedno: podczas nalotu świeca musi być zapalona”.
Dla Adama Bienia piwnice były czymś wprost z Dantego. „Widziałem tłumy ludzi siedzących w ciemnych piwnicach, modlących się na głos przed czarnym krzyżem wiszącym na ścianie. Widziałem kobiety w czerni, milczące i zrezygnowane, klęczące obok trumien w bramach warszawskich kamienic. Widziałem, jak w pośpiechu i w jak płytkich grobach grzebano te trumny”.
„Nie było tam wody, - zanotował Klaudiusz Hrabyk - kanalizacji, oświetlenia, wentylacji, kuchni itp. W ciemnych, ciasnych i brudnych korytarzach i komórkach tłoczyło się mnóstwo ludzi wraz z całym swoim dobytkiem... W ciemnościach rozjaśnionych gdzieniegdzie mrugającą świeczką widać było blade i wychudzone twarze, stękali ranni i chorzy, marudziły i płakały dzieci”.
„Wszyscy jednakowo siedzieli w piwnicach, - zapisała Grażyna Dąbrowska - pozbawieni wszystkiego oprócz tego, co przynieśli w worku na plecach. Szybko nawiązywały się znajomości i przyjaźnie, często dzielono się skąpymi zapasami, „bo nie wiadomo, czy do jutra dożyjemy”, pilnowano dzieci, gdy trzeba było wyruszyć na poszukiwanie żywności czy po wodę”.
Wszelkie tabu dotyczące prywatności zostały przełamane. Zostały wykopane wspólne latryny, a ludzie korzystali z nich na widoku publicznym - „Kabiny do kucań wszystkie bez drzwi. Nikt na nikogo nie zwracał uwagi. Ani się nie wstydził”.
Naloty bombowe stawały się coraz bardziej zaciekłe i coraz więcej ludzi było ciężko rannych od szrapneli lub z powodu pożarów. Coraz więcej mieszkańców Warszawy straciło swoje mieszkania.
Oficjalny wewnętrzny meldunek do Okręgowego Delegata Rządu stwierdzał: „bezdomna ludność cywilna przebywa w schronach na terenie naszej dzielnicy (głód, fatalne warunki higieniczne, brak jakiejkolwiek organizacji i pomocy z zewnątrz). Sprawa ta może mieć poważne następstwa zarówno ze względu na niebezpieczeństwo epidemii, jak i ze względu na rozszerzający się defetyzm, a nawet miejscami wrogi stosunek do wojska. Nastawienie ludności w schronach cechuje chorobliwa bierność. Zupełnie biernie znoszą głód (niektórzy nie jadają po 2–3 dni), nie wykazując żadnej inicjatywy w kierunku starań o żywność”.
Ludzie byli coraz bardziej zrozpaczeni. „Nastroje pogarszają się z każdym dniem, ludzi ogarnia apatia i przygnębienie. – informował inny meldunek - Zaczynają głośno sarkać na kierownictwo powstania, na aliantów i Sowiety... Ludność spalona tuła się po schronach i piwnicach, marnie odżywiana przez RGO... zaczynają panować choroby: czerwonka i tyfus... Do tego dochodzą nieodpowiednie ustosunkowania się żołnierzy AK do ludności cywilnej... Lepszą żywność rozdziela się między siebie, a dopiero reszta idzie dla żołnierzy pierwszych linii...”.
Żołnierze AK odczuwali tę zmianę nastrojów mieszkańców Warszawy. Łącznik Kedywu opowiadał: „Widziałem, jak dzień za dniem wzrastała wśród cywilów nienawiść do powstańców. Jak wiele bólu i goryczy powodowały tragiczne warunki życia. W jednym z korytarzy matka z dziećmi zwróciła się do nas: „Bandyci! Zostawcie nas w spokoju”. Minęły już czasy, gdy ludzie przyłączali się do budowy barykad na ulicach i wiwatowali na cześć powstańców. „Czuliśmy, że entuzjazm minął i zastąpiła go niechęć, a nawet nienawiść”.
„Ludność cywilna, bezbronna i bezczynna, (…) - zanotowała Grażyna Dąbrowska – brak jakiejkolwiek realnej pomocy i beznadziejność dalszej obrony, oskarżała powstańców i obarczała dziesiątkowanych przez wroga, nieprzytomnych ze zmęczenia chłopców odpowiedzialnością za śmierć i cierpienia bliskich” .
Wielkie magazyny żywności zostały już opróżnione i ludzie zaczęli głodować. Śmiertelność wśród niemowląt osiągnęła olbrzymie rozmiary, gdyż matki nie miały pokarmu, wody ani mleka, a szerzyły się choroby.
CDN.
No votes yet